10 września 2025

Awans naukowy: polska edycja „Gra o Tron”




 

Dzisiejszy wpis jest mocno ironiczny, ale tylko dlatego, że warto zwrócić uwagę na margines w polskiej nauce lub jej obrzeżach, którego kreatorzy od dłuższego czasu starają się odwrócić uwagę od swojego prawdziwego oblicza. Jedni angażują się w krytykę rzetelnych recenzentów ich pseudonaukowych rozpraw, jeszcze inni postanowili zarabiać na szczuciu, insynuacjach, manipulacji, kreowaniu fałszywych opinii, byle tylko ukoić własną niekompetencję, braki i niepowodzenia.  

W polskiej nauce są rzeczy, o których się nie mówi. Na przykład o tym, że doktorat bywa wypracowaniem na zaliczenie, a habilitacja – jego sequel, którego nikt nie chciał, ale system kazał obejrzeć. Ale ciii… obowiązuje niepisany kodeks: nie krytykuj kolegi, bo może kiedyś będziesz potrzebował jego głosu, recenzji albo przysługi.

I tak się to kręci.

Recenzje? Pisane jak listy z kolonii: dużo miłych słów, mało treści. Rozprawy? Pełne błędów metodologicznych, czasem wręcz autoplagiatów. Wnioski o awans? Niekiedy wyglądają jak podania o dotację z gminy: dużo pustych frazesów, mało sensu.

To nie nauka. To reality show.

  • „Taniec z habilitacją” – zobacz, kto najlepiej kręci się wokół komisji.
  • „Mam talent… do cytowania samego siebie”.
  • „Big Brother – wersja akademicka”: wszyscy patrzą, wszyscy wiedzą, nikt nie powie, bo jeszcze się układ obrażi.

A młodzi? Patrzą i uczą się. Niestety nie nauki, tylko survivalu w świecie klik, układów i „brudnych wspólnot”. Bo w tej grze nie chodzi o wiedzę, tylko o to, kogo znasz, komu się ukłonisz i kogo lepiej nie denerwować.

Humanistyka i nauki społeczne miały trzy dekady, żeby stać się wizytówką wolnej Polski. A co mamy? Neony z napisem: „pozoranctwo, plagiat, klikowość – zapraszamy!”. Kiedyś to była świątynia wiedzy, dziś – trochę dom kultury, trochę korpo, trochę teatrzyk amatorski.

I nie, patologia to nie margines. To system. To jak Windows – możesz udawać, że działa, ale i tak wyskoczy „błąd krytyczny”. I wszyscy udają zdziwionych.

A żeby było zabawniej – pedagogika nie ma monopolu na wpadki. W komplecie są socjologia, psychologia, politologia, prawo, teologia… pełna kolekcja Marvela. Niektórzy uważają, że zamiast Avengersów mamy tylko Ligę Znużonych Profesorów, którzy bronią status quo tak, jakby od tego zależało ich życie.

Efekt? Marginalny, ale realny kryzys. Uniwersytet powoli zmienia się w korporację, gdzie liczą się punkty, tabele i wskaźniki. Niby wszyscy mówią o jakości, a i tak wygrywa ten, kto ma znajomych i tupet.

I żeby było jasne – to nie jest problem „tamtych”. To problem całego środowiska. Bo jeśli nadal będziemy zamiatać wszystko pod dywan, to zostaniemy z pięknym dyplomem w ramce i trupem w szafie zamiast uniwersytetu. Uniwersytet będzie wtedy działał jak stary komputer: głośno buczy, wolno chodzi, a raz na jakiś czas spektakularnie się zawiesza.

A młode pokolenie? Jeszcze trochę i rozliczy starszych mistrzów. I nie będzie taryfy ulgowej. Bo trudno udawać autorytet, gdy przez lata podpisywało się kartki z bylejakością.

Zachęcam do lektury i dyskusji, bo jest ona potrzebna nam wszystkim, bez względu na stopień czy tytuł naukowy, wiek, staż pracy lub miejsce akademickiej aktywności. 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie będą publikowane komentarze ad personam