Na łamach Akademickiego
Tygodnika Polskiej Akademii Umiejętności PAU-zy ukazał się ciekawy
felieton Jerzego Kuczyńskiego
(nr 656), w którym oczekuje od polityków działań na rzecz wszystkich
obywateli, a nie tylko w interesie własnego elektoratu i partii politycznej.
Proponuję jednak przenieść ten nierozstrzygalny dylemat na akademickie
środowisko, by zacząć reagować na sytuacje, w wyniku których niektórzy naukowcy
kierują się w swoich recenzjach, wypowiedziach partykularnym interesem, a nie
dobrem nauki.
W przestrzeni publicznej mówimy o przestępczości
zorganizowanej, ale w środowisku naukowym o "brudnych wspólnotach", które
cechuje nieetyczne działanie, w tym nierzetelne wyrażanie poglądów i ocen mających
na celu wyeliminowanie przedstawiciela tej samej dyscypliny z własnego
środowiska tylko dlatego, że nie podziela tego samego paradygmatu naukowego, ma
odmienny światopogląd i przeciwstawne do ulokowanych w centrum teorii,
koncepcji czy orientacji badawczych.
Jak pisze J. Kuczyński: "Po
pierwsze, słysząc jawnie nieetyczne poglądy, obowiązkiem obywatelskim jest
wskazać na ten fakt. I po drugie, za przyzwoite elity należy uznać takie, które
potrafią wykazać w tym zakresie pewną autorefleksję. Niestety to ostatnie nie
jest częste, a nawet spotykam pogląd, że takie zachowanie jest zupełnie
niemożliwe".
Jak ma zatem zachować się członek rady dyscypliny
naukowej, gremium oceniającego wnioski badawcze, członek senatu itp., kiedy
słyszy jawnie nieetyczne oceny jakiegoś naukowca czy członka danej społeczności
akademickiej? Czy rzeczywiście niemożliwe jest reagowanie na ukrywany, a
rozpoznawalny w tekście i mowie, cynizm i fałsz przedstawiciela elit naukowych,
który zaprzecza w swojej recenzji naukowym standardom oceniania wniosków
awansowych czy grantowych?