08 stycznia 2022

Powracamy do źródeł albo o nich zapominamy i narzekamy

 


Potrzeba pedagogiki podmiotu u progu transformacji ustrojowej Polski nie wynikała jedynie z braku wolności obywatelskich w okresie PRL, nieposzanowania godności ludzkiej przez ówczesny "reżim”, ale była sinusoidalnie powracającą do humanistyki światowej polską pedagogiką kultury,  pedagogiką duchową, która od powstania Komisji Edukacji Narodowej poddawana jest próbom zachowania własnej tożsamości zarówno w czasach autorytaryzmów, totalitaryzmów, jak i w okresach szeroko  pojmowanej demokracji.  

 

O polskim szkolnictwie po rozbiorach w odrodzonej w 1918 r. Polsce napisał ks. prof. EDWARD WALEWANDER, zaś recenzja jego studium historycznego pt. SZKOŁA W DOBIE EKSPERYMENTU (LUBLIN 2021) właśnie wczoraj ukazała się na łamach "Przeglądu Historyczno-Oświatowego" 2021 nr.3-4. Jej autorka Elżbieta Orzechowska tak podsumowała wartość aktualnych „reform” szkolnych w porównaniu z tymi, jakie miały miejsce w okresie II Rzeczpospolitej:

 

Książka ks. prof. Walewandra zasługuje na szczególną uwagę. Autor pisał na temat już, wydawałoby się, dobrze znany, wykorzystany w licznych opracowaniach przez wielu badaczy. Okazało się jednak, że zgromadzone w zwartej publikacji wszystkie ogłoszone drukiem dotąd rozproszone rozważania o problemach edukacji pozwalają czytelnikowi zapoznać się z nadal aktualnymi problemami majsterkowania i eksperymentowania na żywym organizmie, jakim jest szkoła, a zwłaszcza uczeń i nauczyciel. Współczesna szkoła i towarzyszące jej zasady wychowawcze, jak również wyposażenie młodego


człowieka w niezbędną dla niego wiedzę, powinny mieć na uwadze przede wszystkim jego dobro i być jedynym kryterium, które decyduje o kształcie szkoły i oświaty. Im szybciej zrozumieją to decydenci i reformatorzy oraz z Bożej łaski edukatorzy, tym prędzej nadejdzie czas oraz proces jej naprawy i uzdrowienia (podkreśl. bloger)

 

Otóż to, od lat mamy reformy takich właśnie edukatorów. Walka polskiego społeczeństwa w dobie PRL o autonomię, w tym o profesjonalizm i uczciwość naukową w interesującej mnie dziedzinie oświaty, wychowania na wszystkich szczeblach szkolnictwa państwowego/publicznego została - jak wydawało się Polakom w 1989 roku - wreszcie zakończona. Tak jednak nie jest. Polska demokracja wciąż jest na początku wychodzenia z jej zdewastowanej inżynierią społeczną wersji demokracji pozorowanej, manipulowanej przez sprawujących władzę i opozycję.   

Zachwyt odzyskaną wolnością był wówczas przejawem autentycznej radości i nadziei, że rzeczywiście zaczynamy być współgospodarzami własnej Ojczyzny, że jesteśmy we własnym kraju, z którego po kilku latach wyprowadziły się wojska rosyjskiego dyktatora a w kilkanaście lat później stałą się członkiem Wspólnoty Europejskiej, wspólnoty wartości zachodnioeuropejskich, w tym także chrześcijańskich. Zostały one utrwalone jako imperatyw społeczno-moralny także w ustawach dotyczących oświaty , szkolnictwa wyższego i nauki.  

Pedagogika wpisywała się w kreowanie podmiotowego społeczeństwa (obywatelskiego) nie tylko w okresie okupacji (tajne nauczanie), ale także w ramach, podziemnej aktywności w czasach PRL, by wraz z transformacją ustrojową wspierać środowiska oświatowe, pozaszkolne, akademickie i rodzące się samorządy terytorialne w wychodzeniu społeczeństwa z syndromu "homo sovieticus". 

Jak pisał Aleksander Nalaskowski, był to czas, w którym trzeba było odejść od celów wspólnych dla całej zbiorowości, a ja dodawałem, by oświata stała się "wielokwiatowym miodem" na serca nauczycieli wyzwolonych z ideologicznej i administracyjno-prawnej opresji. Dlaczego było to tak ważne? Co stało się z ponadczasową myślą pedagogiki humanistycznej po trzech dekadach zmian politycznych, społecznych, gospodarczych i kulturowych?  

Zdaniem Nalaskowskiego odchodzenie od teleologii uwzględniającej potrzeby, wartości zróżnicowanego społeczeństwa pociągałoby (...) za sobą rezygnację z tych działań pedagogicznych, które stawiają sobie za cel wpojenie uczniowi szeroko rozumianej akceptacji pryncypialnych zasad i założeń funkcjonowania społeczeństwa. Jest to jednocześnie rodzaj oswajania jednostek z istniejącą już paletą ofert intelektualnych, kulturowych, zawodowych etc. 

Dobrze wyedukowana jednostka wie, gdzie są granice możliwych wyborów, dostrzega przetarte przez innych ścieżki, którymi można podążać, i potrafi wyrazić zgodę na bycie "detalem" w społecznej całości. Jeżeli tak nie jest, społeczeństwo dysponuje niemałym repertuarem środków zaradczych. Zaczyna funkcjonować społeczna kontrola i w życiu jednostki pojawia się różnorodnie zobrazowany dyskomfort (s. 139-140).

Profesor pedagogiki był założycielem pierwszego Społecznego Liceum Ogólnokształcącego w Toruniu, które przetrwało 25 lat chwiejnej demokratyzacji. Słusznie zatem zwracał uwagę w swojej monografii habilitacyjnej z 1989 roku na to, jak trudno jest być dobrym i uznanym twórcą. Ba, pytał, czy twórczość nauczycielska jest potrzebna, skoro bycie twórczym wcale nie oznacza bycie szczęśliwym nauczycielem? 

Jednak przekonywał: 

 

Jeżeli bowiem kiedykolwiek zdecydowalibyśmy się na próby z "pedagogiką podmiotu" czy też z twórczą socjalizacją, musielibyśmy wpierw zdobyć przekonanie, że wszelkie zabiegi wokół twórczości uczniów nie obrócą się przeciw nam, nie będą kolejną ideologiczną utopią, która może się w praktyce okazać twórczym terrorem. 

Najbardziej ogólne pytanie związane z tym zagadnieniem dotyczy potrzeb ludzkości. Jeśli bowiem uznalibyśmy, że społeczeństwo (ludzkość) jest homeostatem i "samo sobie" reguluje liczbę osób twórczych, to stymulacja twórczości okaże się nieprzydatna lub szkodliwa. (...) 

Jeżeli jednak uznalibyśmy, że tak nie jest, istnieje natomiast sens i możliwość zwiększenia liczby twórców w społeczeństwie, to musielibyśmy się zastanowić, czy społeczeństwo jest ich w stanie przyjąć. Cóż to oznacza?     

Chyba to, że obserwowany zewnętrznie los twórców, jak wszystkich, którzy nie godzą się z koniecznościami, jest dość trudny. Taki obraz osób twórczych wyłonił się między innymi w moich badaniach (1989). Być może wzrosłaby represyjność i swoista kontrola społeczna nad osobami twórczymi. Może nawet społeczeństwa jako ogół wolałyby wolniejszy postęp, ale za to pozbawiony tak wielu ludzi oryginalnych, niepokornych czy nieobliczalnych? (s. 144; podkreśl. bloger)

Po ponad trzydziestu latach zmian w systemie oświaty i naukowych dowodów empirycznych, eksperymentalnych na temat twórczych nauczycieli, właśnie tych niepokornych, oryginalnych i nieobliczalnych w swoich działaniach marzycielach, utopistach, ale też kreatorach transformatywnych wysp edukacji podmiotowej widzimy, jak po raz kolejny tracimy wielki kapitał kulturowy nie w wyniku oporu społeczeństwa, ale tej jego mikroskopijnej części, jaką są politycy sprawujący władzę oświatową. To jest dopiero prawdziwy dramat i nieszczęście polskiego społeczeństwa.