Autobiografia
księdza, filozofa, etyka, poety, em. profesora Katolickiego Uniwersytetu
Lubelskiego ALFREDA MARKA WIERZBICKIEGO okazała się znakomitą lekturą w okresie
świątecznym. Skoro życzymy sobie wesołych świąt, to dlaczego by nie zanurzyć
się w świecie nauki i Kościoła, by zajrzeć za kulisy życia, działalności
akademickiej i duszpasterskiej jednego z najbardziej rozpoznawalnych w życiu
publicznym kapłanów, który obchodząc w tym roku 40-lecie swojej służby
postanowił podzielić się z nami między innymi po wielokroć doświadczaną
radością.
Każdy
przeżywa w mniejszym lub większym, stopniu, częściej lub rzadziej swoje
radości, okresy szczęścia miłości, zachwytu, sukcesów, podobnie jak
przeciwstawne tym stanom smutek, lęk, obawy czy cierpienie. Swoją publiczną
"spowiedź", jaką staje się opowieść o własnym życiu splatającym się z
wchodzeniem z ufnością i oddaniem w kolejne role społeczne oraz relacje
międzyludzkie, sprawia nam i sobie (w 65 rocznicę urodzin) przyjemność
współdoświadczania wydarzeń, spotkań, które dzięki temu stają się po części
także naszymi.
Jak
wyjaśnia we "Wstępie":
Chciałbym
opowiedzieć o ważnych dla mnie ludziach i sprawach. Nie powinno więc dziwić, że
ma ona rys autobiograficzny, mimo że nie pretenduje do posiadania cech, które
zwykle łączy się z autobiografią jako gatunkiem pisarstwa.(...) Chcę
opowiedzieć, czym dla mnie są kapłaństwo, filozofia i poezja. Każda z tych
dziedzin przynosi mi wiele radości , daje poczucie sensu, wyzwala pasję. Wiem,
że można grać na kilku instrumentach, trzeba tylko pamiętać o osobliwości
każdego z nich.
Nigdy
nie miałem problemów z tożsamością, a uprawianie filozofii i poezji wpisywało
się w powołanie kapłańskie, nie było czymś obok czy sprawą marginalną.
Ksiądz, który zostaje pracownikiem naukowym i poetą, jest takim samym księdzem,
jak kapłan, który staje się proboszczem. Jeden i drugi, jak pięknie napisał ks.
Jan Twardowski, kręcą się jak słonecznik wokół Pana Jezusa. Jeden i drugi są
kimś "pomiędzy", budują i naprawiają mosty (s.5).
Tak
piękna metafora intersubiektywnego "inżyniera dusz ludzkich"
odzwierciedla jego drogę dochodzenia do wiedzy, poznawania jej tajemnic, by
można było dzięki rozwijanej wrażliwości społecznej, empatii, słuchowi
filozoficznemu, umiejętnościom komunikowania się z każdą osobą, służyć innym w
ich codziennych troskach i problemach życiowych, radościach i smutkach. Któż,
jak nie poeta, mógłby tego dokonać lepiej i powszechniej, docierając pięknem
słowa do zakamarków ludzkich sumień?
Dla
humanisty interesującego się współczesną filozofią, jej rozwojem w okresie PRL
i transformacji ustrojowej, identyfikującego istotny wkład w dziedzictwo nauki
i kultury uczelni, jaką jest KUL, uniwersytet nowoczesnej i niezależnej myśli
teologicznej, humanistycznej i społecznej, "wyspa wolności nauki"
książka A. M. Wierzbickiego jest wyjątkową odsłoną nie tylko jego mistrzów,
przewodników, koryfeuszy nauki czy także postaci podważających genius loci
universitas.
Pedagodzy
odnajdą w tych wspomnieniach znaczących także dla polskiej myśli chrześcijańskiego
wychowania naukowców, twórców pedagogiki chrześcijańskiej, od tych najbardziej
ortodoksyjnych, przedsoborowych, po kroczących posoborową drogą św. Jana Pawła
II - pedagogii otwartej, pedagogii personalizmu chrześcijańskiego. Wszystkie
nurty mieszczą się w badaniach pracowników naukowych KUL jako uczelni
stawiającej na indywidualności, nonkonformistów.
Na
marginesie muszę dodać, że także łódzka szkoła oświaty dorosłych, którą
stworzyła śp. prof. Olga Czerniawska, a jest kontynuowana przez prof. Elżbietę
Kowalską-Dubas, intensywnie współpracowała i czerpała ze źródeł mądrości
uczonych KUL, jak Leon Dyczewski, Hanna Malewska, Teresa Kukołowicz,
Dorota Kornas-Biela, Janusz Mariański, Ryszard Skrzyniarz. Dzisiaj kontynuują
dziedzictwo myśli św. Jana Pawła II profesorowie: Marian Nowak, Krystyna
Chałas, Alina Rynio czy Marek Jeziorański.
Bardzo
obszerna I część autobiograficznych wspomnień nosi tytuł: TWARZE - MIEJSCA -
ROLE. Autor niezwykle syntetycznie, ale nie w powierzchowny sposób, portretuje
wizerunki swoich mistrzów, miejsca spotkań z nimi i będące po części ich
konsekwencją kolejne role, które wzbogacały jego osobowość, kształtowały
suwerenną tożsamość człowieka, filozofa, poety, kapłana, a więc także członka
różnych środowisk, a zarazem wspólnoty ludzkiej. Przywoływane myśli, poglądy,
sugestie, wskazania wybitnych intelektualistów alma mater i zagranicznych
promotorów, a następnie współpracowników stanowią przyczynek do ukazania nam
jego wyborów, kierunku własnych badań, poszukiwań, ale i filozoficznych
dylematów.
Niewątpliwie,
Alfred M. Wierzbicki jest dzieckiem szczęścia, skoro na swojej drodze
doświadczał obecności nie tylko wspaniałych kapłanów - proboszczy, biskupów,
kardynałów, arcybiskupów, ale i papieży, w tym wszystkich jako wybitnych
myślicieli o wyraźnym rysie humanizmu, personalizmu i filozofii dialogu jako
warunku twórczego trwania i obecności Kościoła w pluralistycznym świecie. Jak
przyznaje:
Postawa
dialogu rodzi się z głębszego zrozumienia istoty chrześcijaństwa jako religii
wolności, proklamującej godność człowieka. Odpowiada ona również oczekiwaniom
współczesnego świata , dumnego ze swych osiągnięć, dzięki którym prawda o
wielkości i autonomii człowieka wyraziła się w przemianach cywilizacyjnych,
jakie zaszły w świecie zachodnim w czasach nowożytnych.
A
jednocześnie nowożytność stała się areną ostrego starcia chrześcijaństwa,
zwłaszcza w jego wersji katolickiej, z oświeceniową wizją emancypacji kultury
ze sfery oddziaływania religii. Postawę dialogu należy odczytywać jako
alternatywę dla postaw konfrontacyjnych, rządzących się logiką pokonania
przeciwnika. Celem dialogu nie jest bowiem pokonanie kogokolwiek, lecz
zjednanie go sobie, a w pewnych sytuacjach również przekonanie (s.129).
Poeta,
filozof, kapłan uczynił swoją autobiografię jeszcze jednym miejscem spotkania
czytelników z wybitnymi postaciami Kościoła, nauki i sztuki, ludźmi
szeroko pojmowanej kultury wysokiej, którzy reprezentują wspólnotę istot
poszukujących sensu, ludzi świata transcendencji, uniwersalnych wartości w
pluralistycznym świecie, mogących łączyć katolików i niekatolików, wierzących i
agnostyków.
Duszpasterz w pełnym tego słowa znaczeniu wielokrotnie stawał w obronie godności osób, które były atakowane w państwie "dobrej zmiany" tylko dlatego, że są inne. Nie godzi się z milczeniem hierarchów wobec mającej miejsce pedofilii. Od pierwszych stron autobiografii A. M. Wierzbicki aż po jej zakończenie upomina się o konieczność odbudowania moralności publicznej w Polsce, gdyż ta powoli stacza się ku jakiejś jednej optyce partyjnej niszcząc państwo i Kościół, zaprzeczając dążeniom narodu do budowania społeczeństwa obywatelskiego, samorządnego, a więc suwerennego, mimo różnorodności wyznań, postaw, preferowanych systemów wartości.
Jakże
trafna jest jego diagnoza nie tylko początku transformacji 1989 roku:
Amok
podziałów politycznych, szalejąca "wojna na górze" konfliktowała
wiernych, a księża, którzy stawali się sympatykami jednej, a przeciwnikami
innej partii, nie radzili sobie z nowymi wyzwaniami. (...) Upadek komunizmu nie
stanowi kresu agresji w naszym życiu publicznym. Zaczęła ona pojawiać się w
nowych formach, którym obce jest oszczędzanie autorytetów.
To
prawda, że żaden autorytet nie jest bezdyskusyjny, ale igranie z godnością i
zasługami ludzi tylko dlatego, że nie pasują do czyjejś wizji politycznej, ma
niewiele wspólnego ze zdrowym rozsądkiem i przyzwoitością. Nie uważam, że tych,
którzy innych topią w gnoju, należy również oblewać gnojówką (s.41).
Nie
wolno czynić z kultury, w tym nauki, oświaty i religii instrumentu
władzy, gdyż będzie to skutkować utratą ich suwerenności, autentyczności, a
więc i wiarygodności. Słusznie konstatuje:
Koniunkturalizm
'łże-elit" zdaje się wypływać nie tylko z lęku przed wiernością i jej
konsekwencjami, leczy wyrasta ponadto z pogardy dla bezinteresowności myślenia.
Rozum instrumentalny nie ma nic wspólnego z rozumem powszechnym poszukującym
prawdy, dobra i piękna, lecz jest intelektualną formułą witalności realizującej
wyłącznie egoistyczne cele jednostkowe lub grupowe (s. 43-44).
Z
recenzowanej tu książki dowiemy się o ideologicznym zaślepieniu, arogancji,
pogardzie niektórych przedstawicieli świata władzy, nauki i Kościoła, o tych,
którzy dali sobą manipulować byłym i obecnym służbom bezpieczeństwa, którzy
zagubili się mimo nieprzeciętnemu umysłowi czy pozornie szlachetnym
intencjom ich działań.
Rzekomo
w imię wyższych wartości, dąży się do upokorzenia i niszczenia oponentów.
Bezkompromisowość przeradza się w prostactwo i chamstwo. Pojawił się typ
"posiadaczy prawdy", którzy zamiast szacunku dla osób i ich często
pogmatwanych historii życiowych , moralnych upadków i moralnego
odrodzenia, przejawiają wyłącznie pogardę (...). Nic
bardziej szkodliwego dla samych wartości, jak uczynienie z nich broni przeciwko
innym (s. 44).
Słusznie
przeciwstawia się A.M. Wierzbicki tym mediom, które w walce o władzę naruszają
wiarygodność katolickiego głosu w polskich domach, niegodziwie atakując różne
osoby, szerząc m.in. nacjonalistyczne, antysemickie postawy, fałszywe
informacje, insynuacje jak toksyczne demony pogardy, która nie ma nic wspólnego
z chrześcijańskim systemem wartości. Obce jest mu antagonistyczne
podejście do świata, w którym wszystko sprowadza się do binarnych podziałów:
"albo-albo". W relacjach międzyludzkich nie ma miejsca na prostacką
zasadę: włączanie/wyłączanie.
Potwierdza zarazem aktualność realistycznego wglądu ks. prof. Józefa Tischnera w stan uwiedzenia części elit Kościoła katolickiego przez władze polityczne, w wyniku czego włącza się on w manichejską strategię instrumentalnego manipulowania chrześcijaństwem, a tym samym prowadząc do jego erozji, osłabienia ewangelizacji i odchodzenia młodych pokoleń od wiary, wzmagania się buntu przeciwko Kościołowi. Jak pisze:
Konfrontacyjne polemiki przeciwko środowiskom LGBT czynią z Kościoła wspólnika politycznej walki o władzę. Ziarna tych postaw były dostrzegalne już w ostatniej dekadzie XX wieku, którą swym filozoficznym rentgenem prześwietlał Tischner. Nieznana pozostawała mu jednak skala moralnego zepsucia księży i biskupów uwikłanych w przestępstwa pedofilskie (s. 195).
W
swojej "posłudze myślenia" jest A.M. Wierzbicki jednym z tych intelektualistów,
którzy nie tylko słowem czy pismem starają się nawiązać autentyczny
dialog z ludźmi własnej wspólnoty religijnej, jak i spoza "sektora
wyznaniowego", stąd jego twórcza obecność w świecie kultury i w
sferze publicznej uwiarygodnia synchronią swojej osoby z czynami. Przyznaje:
Pisarstwo
stało się pokaźną częścią mojego kapłaństwa i chociaż nie stanowi jego
rdzenia, pomaga budować mosty, przekraczać granice, oswajać peryferie, wyrażać
niewyrażalne. Mam usposobienie raczej awangardowe , fascynuje mnie to, co
nowe, chciałbym przynajmniej trochę przyśpieszać historię (s.151).
Literaturoznawcy znajdą w tym studium także coś dla siebie, w interesujących poglądach
Wierzbickiego na temat antropologicznych przesłanek powstawania poezji i
twórczości jemu bliskich poetów, w tym m.in. Czesława Miłosza, Zbigniewa
Herberta, Adama Zagajewskiego, Julii Hartwig, ale i Karola Wojtyły. Fragmenty niektórych
narracji nasyca też własną poezją.
Książka
jest pełna epizodów, które ilustrują stawanie się uczonego kapłana jako
interdyscyplinarnego humanisty, który wciąż jest nienasycony wiedzą, ciekaw
świata, życia i jego aporii. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że
(...) "bycie pomiędzy" jest nie tylko
niewygodne, (...) ale niesie także ryzyko stania się dyletantem,
naraża na nieporozumienia, a nawet na lekceważenie w świecie zdominowanym przez
kult profesjonalizmu, ostrych demarkacji i klanowej zazdrości (s.157).
Trzeba
jednak odwagi, otwartości i nieposłuszeństwa intelektualnego, by funkcjonować w
kilku światach naraz a zarazem pomiędzy nimi. Zapewne jest to możliwe dlatego,
że sam jest mieszkańcem poezji, a więc świata intra-i intersubiektywnego.
Okruchy
pamięci autora jako najgłębszej struktury jego sumienia zapisane w
recenzowanej tu książce są pasjonującą lekturą o dziejach historii
"Solidarności", zaangażowanej w odzyskanie wolności Kościoła katolickiego,
uczestników ogólnopolskich kongresów i debat naukowych. Zachodzące na świecie
zmiany kulturowe naznaczone sekularyzmem i pluralizmem, wojną zbrojną i
kulturową uruchamiają nową funkcję religii, którą A.M. Wierzbicki
określa jako religere, czyli odczytywanie, a więc jako
coś jednak innego od religii pojmowanej jako nauczanie i pouczanie.
Zapewne część mediów zainteresuje się treścią tej książki ze względu na ujawnione w niej dokumenty i autorską analizę postępowania dyscyplinarnego, jakie zostało wszczęte w 2020 roku przeciwko ks. profesorowi KUL przez Komisję Dyscyplinarną ds. Nauczycieli Akademickich tej uczelni. Jej grono postąpiło zgodnie z prawem i zasadami kultury akademickiej wydając po dwóch latach orzeczenie go uniewinniające.
Jednak kosztowało to ks. profesora wiele upokorzeń, doznań goryczy, niesprawiedliwości i swoistego rodzaju zdrady. Tak o tym pisze we "Wstępie":
Boleśnie przejrzałem na oczy, uświadomiwszy sobie, że w uczelni, z którą byłem związany przez kilka dekad jako student i pracownik, dokonuje się głęboka erozja debaty intelektualnej. Fakt, że komisja dyscyplinarna uniewinniła mnie i uznała stawiane mi zarzuty za bezpodstawne, nie zmniejsza mojej goryczy. Zetknąłem się naprawdę z obrzydliwą przemocą instytucjonalną i pewnie zostałbym przez nią zmiażdżony, gdyby nie liczne protesty znaczących środowisk naukowych w kraju i za granicą (s.6).
W moim przekonaniu duszpasterz trafnie konstatuje głęboki kryzys autorytetu uniwersytetu w Polsce w następstwie także o instytucjonalnej w sensie administracyjno-prawnym reformie J. Gowina, która dała narzędzia nie tylko władzom uczelni państwowych do możliwego wykorzystywania owych instrumentów do prowadzenia włączania universitas w spory także w wyniku nie zawsze jasnych intencji nie mających wiele wspólnego z wartościami Prawdy, Dobra i Piękna w perspektywie chrześcijańskiego humanizmu.
Zapewne poglądy ks. Profesora KUL na temat uniwersytetu w ogóle, etosu uczonych, zasad demokracji, polityki władz państwowych itp. nie przypadną do gustu fanatykom nacjonalizmu, przedsoborowym elitom Kościoła katolickiego w Polsce, które cynicznie manipulują opinią publiczną i wiernymi, zwolennikom traktowania polityki jako środka walki o władzę, a nie jako racjonalnej troski o dobro wspólne, mimo iż nie jest on apologetą liberalizmu czy postmodernizmu.
Ostatnie części publikacji zawierają listy, laudacje, homilie, okazjonalne przemówienia, których wspólnym mianownikiem jest protest wobec przemocy unieważniającej czy pomniejszającej godność istoty ludzkiej (niezależnie od jej cech instrumentalnych), bo marzy m.in. o Kościele braci i sióstr, (...) aby nie przeciwstawiano hierarchicznej "głowy" "ogonowi" świeckich (...) Marzę o Kościele, który nie kręci się wokół własnych interesów, prawdziwie ubogim, wolnym od lęków, głoszącym dobrą, a nie złą nowinę (s. 239).