Jak to dobrze, że miłościwie nam panujący premier Mateusz Morawiecki skraca rok szkolny. Obywatele będą mogli skorzystać z kolejnego tzw.długiego weekendu, a młodzież szkolna odbierze świadectwa przed świętem Bożego Ciała.
Ministra edukacji Anna Zalewska nie wiedziała w ub.roku, kiedy ustalała zasady organizacyjne roku szkolnego 2018/2019, że planowanie na piątek 21 czerwca zakończenie roku szkolnego jest nonsensowne??? Wiedziała, bo apelowały o zmianę tego terminu nauczycielskie związki zawodowe.
Prezes Rady Ministrów potwierdził wczoraj, że ministra edukacji nic nie znaczy. To on-premier zmieni rozporządzenie, by uwolnić dzieci od szkoły o dwa dni wcześniej. Podobnie postąpił 1organizując tzw.okragły stół (z powyłamywanymi nogami) potwierdzając, że Anna Zalewska zmarnowała ponad 3 lata na pozorowaną "reformę", która zaistniała tylko strukturalnie.
Ręczne sterowanie szkolnictwem przez premiera rządu ma swoje tradycje, nie tylko w PRL. Minister edukacji jest dla kolejnych premierów III RP zderzakiem dla opozycji, marionetką, którą manipuluje się zgodnie z interesem partii władzy. W zamian za posłuszeństwo otrzymuje taki urzędnik odpowiednie (jawne i ukryte) premie, bonusy. Ponoć istotą tzw. reformy ustrojowej oświaty i podtrzymanie ubóstwa nauczycielskiego było zaoszczędzenie na programy socjalne (m.in. 500+).
Premier sprawia, że uczniowie będą mieli radość.
Im szybciej zakończy się rok szkolny, tym silniej wygasi się w społeczeństwie zainteresowanie szkołą publiczną i nauczycielami. Jeszcze przykręci się tym ostatnim przysłowiową śrubę kolejną nowelizacją ustawy prawo oświatowe.
Dobra zmiana w szkolnictwie ... dopiero będzie, o ile w ogole nastąpi w najbliższej dekadzie.
Na portalu Instytutu Analiz Regionalnych kolejne odsłony propagandowych kłamstw "ekspertów" NSZZ "Solidarność"
Drogi Panie, jak wybitny pedagog oburza się Pan bzdurą.
OdpowiedzUsuńA nie powie Pan, że przez 3 tygodnie strajku nie było zajęć i nikt, ale to nikt nie zająknie się by ten czas odrobić.
Wniosek? Szkoła chołubiona przez obecnych pedagogów to fikcja. Można by zakończyć rok szkolny przed weekendem majowym i nikt by tego nie zauważył. Bo prawdziwa nauka odbywa się na korepetycjach. Szkoła to fikcja. Nawet jeśli są jakieś lekcje to po prostu... są. A gdyby ich nie było, byłoby tak samo.
I tym niech się Pan zajmie.
O bzdurach piszę od dawna, tylko anonimowy nie ma o tym pojęcia. Proszę dalej popierać szkolna fikcję. W końcu im mniej się placi nauczycielom, tym wiecej wydaje się na korepetycje. To za anonimowego przyzwoleniem
OdpowiedzUsuńIm dłużej ta sytuacja będzie miała miejsce, tym wyda pani/pan więcej na korki. Za fikcję proszę podziekować Annie Zalewskiej i Ryszardowi Proksie.
Uważam ze decyzja premiera( kiedyś zrobił tak Marcinkiewicz) ukazuje jak ważna jest edukacja. Zgadzam się z wnioskami pana profesora. Zaoszczędzone na godzinach ponadwymiaroweych i zastępczych pieniądze za jeden dzień w skali kraju to są istotne pieniądze. Ponadto więcej zyska finansowo państwo jeżeli mieszkańcy przez weekend skorzystają z hoteli, restauracji i do kasy wpłyną zyski z podatku. A że w szkole trzeba będzie znowu szybciej i po "lebkach" pisać sprawozdania , oceny opisowe kogo to obchodzi. Nie powinno zmieniać się reguł w trakcie grynku.
OdpowiedzUsuń"W końcu im mniej się placi nauczycielom, tym wiecej wydaje się na korepetycje"
OdpowiedzUsuńA skąd taka teza, Panie Profesorze?
Po pierwsze, to nauczycielom się płaci pod przymusem urzędu skarbowego, ściągającego z nas podatki, albo pośrednio, płacąc warsztatowi, za naprawę zawieszenia, które zostało urwane na dziurze, nie naprawionej przez gminę, bo musiała zapłacić nauczycielom.
A po drugie i ważniejsze: nie widzę żadnego związku pomiędzy zarobkami nauczycieli, a (nie)efektywnością ich pracy dydaktycznej. Czyżby Pan sądził, że, gdyby zarabiali dziesięć razy więcej, niż obecnie, to każde dziecko znałoby na pamięć całą Iliadę i rozwiązywało równania różniczkowe?
Na korepetycje się wydaje nie dlatego, że nauczyciele zarabiają za mało, tylko dlatego, że nie są zdolni nauczyć nawet takich głupot, jak podstawa programowa, której znajomość to oni (w imieniu systemu szkolnego) wymagają. Ta zdolność nie ma żadnego związku z ich płacami.
Dla anonimowego kształcenie (zarówno szkolne jak i pozaszkolne) było rzeczywiście nieefektywne. Ma bowiem potężne problemy z myśleniem przyczynowo-skutkowym. Ale własnego przypadku nie warto nadmiernie uogólniać.
UsuńNo cóż, tak to jest jak osoba bez wiedzy na temat procesu kształcenia wypowiada się na temat szkoły i nauczycieli. Moze anonimowy przedstawi sie, to pgadamy o fikcji jego pracy.
OdpowiedzUsuńNazywam się Janusz Kalinowski i jestem informatykiem. Fikcja lub realność mojej pracy nie nic do rzeczy (gratuluję erystyki "to porozmawiajmy o panu"), ma ona jednak przynajmniej tyle realności, że prywatny pracodawca sam z siebie mi za nią płaci i uważa, że warto to robić. Nie wypowiadałem się o procesie kształcenia, tylko o sugestii zależności pomiędzy zarobkami a (nie)efyktownością. Gdyby po mnie pracę musiał poprawiać korepetytor, to nie tylko nie dostałbym podwyżki, ale raczej stracił pracę. Po co w ogóle płacić choć grosz nauczycielowi, którego praca musi być powtórnie wykonana przez korepetytora? Jeśli z pary: nauczyciel-korepetytor to korepetytor osiąga pożądanmy efekt, a nauczyciel nie, to raczej należy zwolnić nauczyciela i zostawić tylko korepetytora, a nie płacić nauczycielowi więcej.
UsuńSzanowny Panie J. Kalinowski, gdyby pracował Pan w szkole, to wiedziałby Pan, że istnieje zasadnicza różnica między pracą nauczyciela w szkole a pracą informatyka w firmie prywatnej czy publicznej. Wypowiadał się Pan o nieefektywności, o rzekomej fikcyjności pracy szkoły, to tak, jakby ja mógł napisać, że Pańska praca jest fikcyjna, nieefektywna , mimo że ktoś Panu za nią płaci. Nie mam o niej pojęcia, tak jak Pan nie ma pojęcia o pracy w szkole. Nie wystarczy mieć w pamięci własnej szkoły czy szkoły własnego dziecka.
OdpowiedzUsuńWypowiadałem się o czymś innym: o tym mianowicie, że nie ma żadnego związku pomiędzy efektywnością pracy, a wysokością zarobków. Wysokość zarobków wpływa wyłącznie na lojalność wobec pracodawcy i ewentualną gotowość do zmiany pracy bądź nawet zawodu. Natomiast niezależnie od wysokości pensji, każdy uczciwy człowiek, który się zgodził pracę przyjąć i z niej nie rezygnuje, pełni ją najlepiej, jak potrafi. Danie mu podwyżki tego nie zmienia.
OdpowiedzUsuńWysokość zarobków może mieć tylko wpływ długofalowo, pozwalając na wymianę kadr i znalezienie do pracy osób bardziej kompetentnych.
To dotyczy absolutnie każdego zawodu, nie widzę niczego, co czyniłoby zawód nauczycielski odrębny pod tym względem od wszystkich innych. Nie powiedział Pan, na czym ta zasadnicza różnica polega.
Sprawa korepetycji: jeśli po nauczycielu nieskuteczną pracę dydaktyczną musi naprawić i wykonać powtórnie ktoś inny (prywatnie wynajęty korepetytor), to znaczy, że praca owego nauczyciela była zupełnym marnotrawstwem nie tylko płaconych mu pieniędzy, ale również wysiłku ucznia. Taki nieskuteczny nauczyciel powinien zostać zwolniony z pracy, a dydaktyka powierzona wyłącznie korepetytorowi.
Na korepetycje uczęszczają dzieci nowobogackich i klasy średniej. Tym samym są to uczniowie, którzy poradzą sobie na egzaminach, aczkolwiek jakość korepetycji nie zapewni im dostania się do wybranej szkoły czy do uczelni na upragnione studia. Korepetytorzy nie są zatem skuteczni. Natomiast płacąc za korepetycje rodzic uspokaja swoje sumienie, płaci za własne niespełnione wcześniej aspiracje.
UsuńWydaje mu się, że jak zapłaci prywatnie, to dziecko zda, a w szkole państwowej nauczycielowi nie należy się wysoka płaca, bo i po co, skoro on sam miał kiepskich nauczycieli albo był nieukiem.
Krystyna
To jest potoczne myślenie. Tak się Panu wydaje, że dziecko w szkole jest jak dysk, na którym można zapisać dowolny program. Wówczas można programiście zapłacić tyle, ile chcemy uwzględniając prawa podaży kadr. Dziecko nie jest twardym dyskiem. Nie ma jednolitego programu do kształtowania jego osobowości.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że dziecko nie jest dyskiem, a wiedza czymś do zapisania. Jeśli jednak celem nauki jest nauczenie się czegoś konkretnego (MEN to zdefiniowało), a szkoła nie jest w stanie tej nauki zapewnić, potrzebny do tego jest korepetytor, to okazuje się, że działanie szkoły było zbędne.
OdpowiedzUsuń@Krystyna - proszę nie obrażać ludzi etykietkowaniem ich jako nowobogackich, czy ludzi, wywalających pieniądze dla spokoju sumień!
Znane mi przypadki korzystania z usług korepetytorów, były rekomendowane (niemal wymuszane) przez nauczycieli szkolnych, którzy rodzicom powiedzieli wprost, że jeśli ich syn nie dostanie korepetycji, to matury nie zda. Nie uwierzę, że gdyby taki nauczyciel zarabiał więcej, to już nie wysyłałby swoich uczniów na korepetycje.
Pan ocenia szkołę jednoczynnikowo- można płacić bylejak, nawet niech pracują za miskę ryżu (cyt. M. Morawieckiego) i wymagac. Tyle tylko, że do wodopoju doprowadzi Pan nawet konia, ale nie zmusi go do wypicia wody. Proces uczenia się jest wieloczynnikowy, ale bez najlepiej wykształconego i najwyżej opłacanego nauczyciela niektórych uczniów nie da się nawet doprowadzić do wodopoju mądrości. Dlaczego nie podjął Pan pracy w szkole???
OdpowiedzUsuńMój komentarz nie dotyczył miski ryżu i sprawiedliwości w tym, ile kto je, tylko tego, że ten sam człowiek, czy dostaje miskę ryżu, czy dziesięć takich misek, nie zmienia wydajności i efektywności pracy. A taka była Pana Profesora teza, z którą się nie zgodziłem: "im mniej się placi nauczycielom, tym wiecej wydaje się na korepetycje" - sugestia, że lepiej zarabiający nauczyciele generowaliby potrzebę mniejszej ilości korepetycji.
OdpowiedzUsuńTwierdzę, że podniesienie wynagrodzeń może wprowadzić wzrost wydajności i efektywności wyłącznie poprzez umożliwienie wymiany mało efektywnych na bardziej efektywnych, którzy jednak za jedną miskę nie godzą się podjąć pracy.
A dlaczego nie podjąłem pracy w szkole? Podjąłem, choć dawno temu i tylko na rok. I odszedłem w wyniku biurokracji, sformalizowania, narzucenia mi prymitywizmu treści do uczenia, a dopiero w ostatniej kolejności niższych zarobków, niż w prywatnym przemyśle.
Jeśli koń nie chce się napić, to jego sprawa. Widać nie jest spragniony. Humanitaryzm każe tylko dać mu taką możliwość. Nie mam konia, ale i nie kontroluję, ile wody z miski wypił mój pies. Dbam tylko, żeby zawsze była pełna.
PS. Dziś nie mógłbym nawet podjąć takiej próby - formalne wymogi, stawiane nauczycielom stały się takie, że ich spełnienie przez absolwenta Politechniki jest tak uciążliwe, kłopotliwe i kosztowne (choć ostatecznie możliwe), że w praktyce nie spoóśb podjąć się takiej pracy dla sprawdzenia się, czy nam odpowiada i czy możemy robić to sensownie.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że koncentruje Pan swoją krytykę na tezie, która jest zmienną globalną, a więc rzutującą na szereg postaw, działań i motywacji różnych nauczycieli do ich pracy w szkole. Tak jak po politechnice jest wielu durniów, tak i w szkołach znajdują się tacy na stanowiskach nauczycielskich. Czy to oznacza, że z powodu jakiegoś odsetka beznadziejnych, toksycznych, nawet patologicznych postaci w nauczycielskim środowisku - wszystkich pozostałych należy traktować niegodnie i niezgodnie z ich wykształceniem a nawet pasją do pracy w szkole?
OdpowiedzUsuńLepiej zatem, że karmi Pan swojego psa i dba o jego pełną michę, bo jak widać, zasługuje on na większy szacunek niż nauczyciel. Sam Pan doszedł do wniosku, że jednak należy różnicować płace w zależności od efektywności pracy. Tyle tylko, że dziecko nie jest twardym dyskiem i jak nie będzie chciało się uczyć, to się nie nauczy. Może Pańskie dziecko jest jak ten przysłowiowy koń, który nie chce się napić wody? Może dopiero jak tatuś zapłaci za korepetycje i dziecku to wypomni, to się łaskawie czegoś nauczy?
Otóż w polskich szkołach publicznych pracuje część nauczycieli, którzy nie powinni otrzymywać nawet miski z wodą. Oni w ogóle nie powinni pracować w szkołach. Mam nadzieję, że z tą tezą Pan się zgodzi? Czy to jednak usprawiedliwia politykę kolejnych rządów traktujących wszystkich nauczycieli jak głąby kapuściane, na które nie warto wydać publicznych pieniędzy? Kto chce pracować w szkole zawodowej po politechnice? Za 2 tys.zł? Pan na pewno nie! Kto ma uczyć w szkołach zawodowych?? Do kogo mieć wówczas pretensje? Do nauczycieli z łapanki, z łaski, do patologicznych postaci rekompensujących sobie w takiej pracy własne wady kosztem naszych dzieci?
Ależ zupełne niezrozumienie! Nigdy i nigdzie nie polemizowałem z przesłaniem moralnym, że "ludzi należy traktować godnie" ani (poza dygresją) nie głosiłem pretensji wobec nauczycieli. Polemizowałem tylko z Pana tezą, że istnieje przełożenie pomiędzy tym, ile płacimy nauczycielom, a ile musimy wydawać na korepetytorów. Moja ocena tego, czy "nauczyciele pracują efektywnie (w bezwzględnej skali)" nie ma związku z moją tezą, że "zmiana zarobków nie zmienia efektywności konkretnego pracownika (czyli z zastrzeżeniem, że przy niskich zarobkach pracownicy odchodzą z pracy i mamy kłopot ze znalezieniem innych, a przy wysokich mamy więcej chętnych do wybrania spośród nich najlepszych)".
OdpowiedzUsuńNiestety, nie zgadzam sie z Pana stanowiskiem, że nie ma związku miedzy wysokoscia płac a jakoscią pracy nauczycieli. Im wyższa płaca, tym więcej do tego zawodu trafia świetnych absolwentów studiów nauczycielskich. Ba, tym leosi maturzyścivwybierają te studia. Im niższa płaca, tym dobor do zawodu jest negatywny. Tylko niewielki odsetek , bo ok.30 proc.stanowią osoby, ktorym nie zależy na płacy, bo utrzymuje ich dom rodzinny współmałżonek np. po politechnice. Wymagać od wszystkich można wówczas, kiedy płaca nauczyciela jest pierwszą płacą w rodzinie. Byc może tego Pan nie przyjmuje do wiadomosci, bo ma Pan w tyle głowy zła pamięc szkoły, albo kiepskie wyniki wlasnego dziecka itp. Woli Pan utrzymywać negatywny nabór do zawodu, bo stać Pana na korepetycje. Warto poznać sytuację tej profesji w innych krajach, by zobaczyć ścisły zwiazek między płacą a pracą. Denni nauczyciele nie odejdą sami ze szkół, bo są denni. Moglby ich Pan usunąć, ale do tego trzeba stworzyć warunki godnej płacy dla inteligencji klasy średniej.
OdpowiedzUsuń"Im wyższa płaca, tym więcej do tego zawodu trafia świetnych absolwentów studiów nauczycielskich."
OdpowiedzUsuńTu mamy pełną zgodność, Panie Profesorze! Oczywiście, że wyższe płace pozwalają na prowadzenie ostrzejszej selekcji kandydatów do zawodu. To jednak wymaga masowego zwolnienia z pracy obecnie pracujących, albo odczekania na zmianę pokoleniową. Danie podwyżki dziś zatrudnionym ich nie zmieni.
W przypadku (państwowego) szkolnictwa nawet ostrzejsza selekcja wydaje się iluzoryczna - kryteria doboru są czysto formalne, a gwarancje zatrudnienia bardzo silne, nie pozwalające na pozbywanie się nieefektywnych. Patrz Pana wczorajszy wpis na blogu o opinii prof. Klus-Stańskiej. Bardzo trafna jej uwaga, że programy studiów się infantylizują, a dostęp do zawodu zamyka za murem formalnych wymagań. Nawet obietnica podwyżki nie zrekompensuje takich zmian formalnych.
Twierdzę, powtórzę, że w konkretnym przypadku konkretnego pracownika, podniesienie mu zarobków nie ma wpływu na jego efektywność. Ma wpływ tylko na jego lojalność, czyli mniejszą lub większą gotowość do zmiany pracy.
To, jacy maturzyści wybierają studia, może mieć wpływ na efektywność w skali co najmniej kilkunastu lat - gdy skończą już studia i w drodze wymiany pokoleniowej staną się znaczącą częścią aktywnych zawodowo nauczycieli. Wchodząc stopniowo do zawodu, pewne jest, że raczej nie zdominują go, ale sami przesiąkną obecną mentalnością korporacyjną.
Powtórzę też, że antycypowane przyszłe zarobki są marginalnym czynnikiem wyboru ścieżki kariery. Są dużo istotniejsze czynniki. Od innych, niż płacowe czynników przyszłej pracy, przez upodobania i zainteresowania, po łatwość dostania się i utrzymania na danym kierunku. A to, jacy ludzie trafią do zawodu, zależy dodatkowo jeszcze od jego otwartości na przyjęcie ludzi, którzy studiowali inne kierunki, ale chcą się przekwalifikować i sprawdzić się w czymś innym, niż wybrali jako 18-latkowie.
Widzę, że siedzi Pan Profesor okrakiem pomiędzy dwoma sprzecznościami:
OdpowiedzUsuń1. dzisiejsi nauczyciele są "dobrzy i efektywni" więc zasługują na lepsze płace;
2. dzisiejsi nauczyciele są "źli i nieefektywni", więc trzeba podnieść płace, by na ich miejsce przyszli lepsi. Wyłącznie ten wariant uzasadnia twierdzenie o zależności między płacami nauczycieli i wydatkami na korepetycje. Trzeba tylko dodać, że wydatki na korepetycje nie zależą od aktualnych płac, ale są wobec nich opóźnione o co najmniej kilkanaście lat. Trzeba też dodać, że płace są tu tylko jednym z bardzo wielu czynników, a inne ewoluują w stronę raczej zwiększenia w przyszłości potrzeb korepetycji.
Nauczanie w szkole od lat kuleje conajmiej o 1999 roku i obarczanie za cale zło Tylko Zalewskiej jest niewlasciwe, to efekt wielu lat
OdpowiedzUsuń