Kiedyś o nauczycielu akademickim, który lenił się, nic nie robił, tylko odcinał kupony od uzyskanego stopnia naukowego doktora mówiło się, że jest leserem. Dzisiaj trzeba dołożyć do tego jeszcze termin - lanser, gdyż ci, którzy wcale nie mają ani ochoty, ani potencjału czy kompetencji do prowadzenia działalności naukowo-badawczej, żeby zachować miejsce pracy, wykorzystują różne techniki lanserskie. Łażą tacy do swoich przełożonych i ich komplementują, opowiadają im, jak to sami są bardzo zapracowani, ile czasu muszą poświęcać na różne zadania i donoszą na tych, którzy pracują.
Jak ich zapytać o wyniki własnej aktywności, to się okazuje, że są zerowe albo marne. Oni bowiem nie zamierzają pracować naukowo, prowadzić badania, studiować najnowszą literaturę, gdyż to jest dla frajerów, dzięki którym dana jednostka w ogóle może funkcjonować. Każda jednak struktura ma swoje pasożyty, które posłużą się dowolnym argumentem do usprawiedliwienia własnej marności, by niezależnie od tego i tak korzystać z wypracowanych przez innych przywilejów.
Chcąc osiągnąć poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa oraz zrobić dobre wrażenie na swoim przełożonym, budują swoją „markę” na pozorach. Im częściej będą zawracać głowę swojemu przełożonemu, tym bardziej będzie on przekonany, że czynią tak z troski o instytucję i jej rozwój. Tymczasem lanserzy troszczą się tylko i wyłącznie o siebie, mając pełną świadomość tego, że gdyby wyłożyć na stół ich rzeczywiste dokonania, to okazałoby się, że ich nie ma.
Marność nad marnościami. Ich podstawową dewizą jest przechwalanie się tym, czego to nie potrafią, jak wiele pracują i ile wynika z tego korzyści dla innych, a przede wszystkim dla szefa i jego jednostki, tylko kiedy przychodzi do złożenia sprawozdań i wykazania wymiernych wyników ich zaangażowania, prawie każda z rubryk świeci pustakami. Lanser jednak wie, jak sobie poradzić z tym problemem. Jego rolą jest bowiem osłabienie wartości tych, którzy rzeczywiście coś robią.
Namolni lanserzy wzbudzają irytację u tych, którzy rzeczywiście pracują naukowo i nie mają czasu na to, by obudowywać własne osiągnięcia działaniami autopromocyjnymi. Uważają, że dobra robota powinna mówić sama za siebie. Kiedy jednak dostrzegają, że z jakichś powodów nie są w stanie jej podjąć, muszą ją pozorować. Wystarczy prowadzić systematycznie w jednostce ocenę okresową pracy każdego nauczyciela akademickiego, by przekonać się, że więcej jest w niej lanserów, niż koneserów pracy.
Największymi lanserami okazują się często ci, którzy oceniają innych, wymyślają różne procedury, zasypując ich kolejnymi kwestionariuszami. A oni? Jakie mają wyniki? Oni liczą wyniki innych i tak wiozą się na nich do następnej oceny.
Ogólnie to osoby te mają niewielkie predyspozycje do pracy naukowej, ale za to duże ambicje i bardzo silną identyfikację z władzą. Kiedyś mówiło się o takich ludziach "karierowicz". Są jeszcze inne określenia, ale nie wypada ich w tym miejscu pisać. Ogólnie są oni wygodni dla szefa. Często za dobrą pozycję w miejscu pracy wykonują za niego mało wdzięczną robotę, na zasadzie "a szef powiedział, że masz zrobić to i to".
OdpowiedzUsuńDrogi Panie Profesorze.
OdpowiedzUsuńPewnie grono opisanych przez Pana lanserów/leserów istnieje. Ale ich z uczelni łatwo zwolnić.
Gorzej z tymi, którzy uzyskają habilitacje. A już po profesurze... istne prawdziwe leserstwo.
Proszę zrobić badanie dorobku profesorów... Dorobek po habilitacji zanika.
Uszanowanie
Szanowny Panie Profesorze,
OdpowiedzUsuńniezwykle trafna obserwacja patologicznego zjawiska,
do wizerunku typowego akademickiego lansera trzeba jeszcze dodać jeden ważny "szczegół" - oto pomimo braku mierzalnych osiągnięć (puste tabelki w sprawozdaniach,brak jakiejkolwiek książki, kilka punktów rocznie) lanser zatrudniany jest na stanowiska naukowe "dożywotnio",najczęściej jest znajomym Królika albo właśnie szefem Komisji tego i owego, itp., jego "wytworem naukowym" są jedynie recenzje cudzych artykułów, które cynicznie krytykuje, rzeczywistość orwellowska, jak to możliwe?, jakim prawem?, dlaczego? ......
Święte słowa, tak jakbym czytał o pewnym Instytucie na Uniwersytecie Rzeszowskim. Chyba można założyć, iż w słabych uczelniach na peryferiach to zjawisko dominuje, w centrum to odosobnione przypadki. Później niestety ci pracujący normalnie muszą się ewakuować z takich środowisk gdzie panuje kultura lanserswa, gdyż są mobbowani. I w ten sposób dochodzi do swoistej reprodukcji, gdzie dominują lanserzy. Jeden zrobił habilitację na temat jakiegoś świętego, drugi w Moskwie, trzeci na na Ukrainie, czwarty na Słowacji i w ten sposób polski podatnik utrzymuje patologię. Pytanie za 100 punktów, czy reforma to zlikwiduje?
OdpowiedzUsuńAle jaki współczynnik umiędzynarodowienia, a nawet "międzyuświatowienia"! Niech Anonimowy 9:02 postara się myśleć pozytywnie :)
Usuń"Później niestety ci pracujący normalnie muszą się ewakuować z takich środowisk gdzie panuje kultura lanserswa, gdyż są mobbowani.".
UsuńNa UJK, na pedagogice jest to samo.
Tak słusznie, międzyuświatowienia nie zobaczyłem, a faktycznie ma ono miejsce:)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe wpisy. Nieróbstwo naukowe to patologia w czystej postaci
OdpowiedzUsuńTak jakbym czytała o Instytucie Edukacji Szkolnej na UJK w Kielcach.
OdpowiedzUsuń