28 lutego 2018

Demagogia polityczna w dyskusji o projekcie ustaw reformujących szkolnicto wyższe i naukę



Błędnie twierdzą niedouczeni dziennikarze, że 145 profesorów, których stanowisko zostało opublikowane w poniedziałek 26 lutego w sprawie projektu ustawy 2.0 stanowczo sprzeciwiają się planom reformy szkolnictwa wyższego. Tekst został (także przeze mnie w blogu) opublikowany w dniu wczorajszym, toteż każdy może przeczytać, czy rzeczywiście nie ma w nim niczego pozytywnego. Inna kwestia, to czy krytyka tego, co zapowiada poważne, bo destrukcyjne następstwa dla państwowych uczelni w Polsce, nie jest wkładem sygnatariuszy pisma w potrzebę reformowania uczelni?

Skąd u ministra i wiceministra nauki potrzeba natychmiastowego zakwestionowania sensu pozytywnej krytyki? Czyżby pojawił się lęk, że oto ponoć wszystkie gremia akademickie akceptują założenia prawne reformy, tylko jakaś garstka profesorów, która nie ma nic wspólnego z reprezentatywnością akademickiego środowiska ośmieliła się wypowiedzieć odrębny pogląd?

Czyżby minister zapomniał, że argument w stylu: "(...) wszystkie największe polskie gremia zrzeszające rektorów, studentów i doktorantów - reprezentatywne dla środowiska - udzieliły poparcia projektowi reformy szkolnictwa wyższego (...) jest charakterystyczny dla narracji władzy centralistycznej? Czy w PRL też wszyscy obywatele akceptowali zmiany w Konstytucji z czołobitnością wobec ZSRR i ustrój socjalistyczny?

Dkaczego zdaniem ministra J. Gowina: "Grupa profesorów chce zablokować zmiany. Brak pozytywnego przekazu"?


W moim przeświadczeniu jest wprost odwrotnie. Także ta grupa profesorów chce zmian w szkolnictwie wyższym i nauce, tylko nieiluzorycznych, pozornych, ale gruntownych, a te muszą zacząć się od odpowiedzi na pytanie, dlaczego minister J. Gowin chce wprowadzać reformy bez istotnych nakładów finansowych? Kiedy przestanie wprowadzać w błąd społeczeństwo i własne środowisko, że do zapowiadanych zmian nie są konieczne nakłady finansowe?

Dlaczego nie gwarantuje w założeniach reformy takich regulacji prawnych, dzięki którym można byłoby radykalnie zwolnić z uczelni kilkadziesiąt procent pasożytów, nierobów, nieudaczników, pseudonaukowców? To oczywiste, bo przecież w śród nich są kolesie, związkowcy i polityczny elektorat. To nie profesorowie nie chcą zmian i to nie sygnatariusze listu otwartego do ministra stanowią grupę tych, którzy traktują szkolnictwo wyższe jak przechowalnię dla pozorantów.

Niech minister J. Gowin pokaże w swoich założeniach, jak zamierza zreformować własne ministerstwo, wyeliminować z niego naruszających prawo urzędników? Dlaczego od dwóch lat nie doprowadził do koniecznych zmian kadrowych w Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułu zatrudniając prawników do obsługi setek czekających w kolejce spraw do rozpatrzenia przez m.in. Sekcję Nauk Humanistycznych i Społecznych? Dlaczego nie przyzna się do tego, że obiecał i słowa nie dotrzymał? Tylko patrzeć jak pojawi się kolejne "tsunami" wniosków awansowych w związku z zapowiadanymi zmianami w prawie o stopniach i tytule naukowym. Gdzie są pieniądze na konieczność prowadzenia kontroli, na obsługę administracyjną CK?

Wiceminister Piotr Müller sam sobie zaprzecza w komentarzu: - Z punktu widzenia młodych naukowców, przebijających się przez feudalne struktury na uniwersytetach, ten list jest najlepszym dowodem na to, że w wielu miejscach grupa profesorów chce zablokować zmiany, które de facto ograniczają ich przywileje decydowania o awansach zawodowych. Z przykrością stwierdzam, że w liście otwartym wprost jest napisane, że jego sygnatariuszom zależy na kontroli procesu awansów. One powinny być zależne od osiągnięć naukowych i dydaktycznych, a nie decyzji wąskiej grupy naukowców na radzie wydziału .

Skoro bowiem awans zawodowy powinien zależeć od osiągnięć naukowych i dydaktycznych, to w jaki sposób chce ów wiceminister to stwierdzić? Na podstawie czego? Może obywatele powinni wysyłać sms-y, by w ten sposób rozstrzygać o tym, czy ktoś może być profesorem, czy nie? Projekt ustawy 2.0 zachowuje ścieżkę habilitacyjną, więc jak ów wiceminister może twierdzić, że profesorowie walczą o własne przywileje, skoro sam o nich decyduje w zapisie ustawy!

Jak dla mnie może nie być w ogóle habilitacji, ale wówczas ministerstwo powinno zaproponować rozwiązania, które zastąpią je innym mechanizmem czy systemem weryfikowania osiągnięć naukowych akademików. Gdzie on jest? Jak mam zachęcić do pracy naukowo-badawczej młodych uczonych, zdolnych i pełnych zapału do prowadzenia badań, skoro dziekan nie może im zagwarantować nie tylko godnej ich roli pensji, ale koniecznych do badań środków?! Niech panowie ministrowie nie opowiadają bajek o milionach w NCN, po które trzeba tylko umieć sięgnąć, gdyż w wyniku gry o sumie zerowej niszczy się motywację nawet najzdolniejszych. Nie dlatego, że ich projekty są złe, tylko dlatego, że zabrakło na ich realizację kasy w NCN przyznanej poszczególnym sekcjom!

Bardzo nieładnie ripostuje minister ze swoim wice- treść Listu, którego autorzy wyrazili swoje obawy i wskazali w nim na także dobre rozwiązania. Od kilkudziesięciu lat pracują dla nauki w warunkach wielokrotnie gorszych od ich kolegów z innych krajów Unii Europejskiej, nie wspominając już o Szwajcarii czy USA. Minister chce mieć reformę za psie pieniądze i ukryty program niszczenia nauk humanistycznych i społecznych.