02 listopada 2016

Czy dojdzie do strajków w szkolnictwie wyższym?


Ponad ćwierć wieku państwowe szkolnictwo wyższe było w naszym kraju traktowane jako przysłowiowe piąte koło u wozu. O dotkliwych problemach uniwersytetów i akademii mówili rektorzy, dziekani i dyrektorzy instytutów w czasie wspólnego posiedzenia z Komitetem Nauk Pedagogicznych PAN na KUL-u.
Kilka spraw tu przywołam, gdyż ma miejsce debata na temat konieczności głębszych reform akademickich, które zapowiada minister Jarosław Gowin. Co niepokoi naszych przełożonych?

1. Uniwersytety i akademie stały się przytułkami dla „wiecznych” wykładowców, których nie można zwolnić. Jak zatem rozwijać naukę, aplikować o środki na badania, konkurować z zachodnimi uczonymi, skoro nasze uczelnie zostały zmuszone przez MNiSW do masowego naboru i kształcenia studentów zamieniając się w szkółki dydaktyczne, bo przecież środki na ich utrzymanie są związane z liczbą studiujących?

Wykładowcy, starsi wykładowcy są chronieni, natomiast ocena parametryczna jest w wyniku uzasadnionej prawem braku ich pracy naukowej - publikacji, grantów, patentów itp. jest zaniżana przez resort. Kasa na badania naukowe została wyprowadzona do NCN i NCBiR (ten ostatni świetnie zatroszczył się o niektórych wyzyskiwaczy), gdzie nawet najlepsze wnioski nie otrzymują finansowania, bo… nie zmieściły się w wyznaczonej administracyjnie puli.

Jesteśmy w błędnym kole: resort zmuszał uczelnie do kształcenia- te przedłużały umowy o pracę z wykładowcami, by miał kto prowadzić zajęcia, a zarazem by zarabiać na utrzymanie jednostek akademickich w wyniku budżetowej dotacji- naukowcy nie mieli dostępu do źródeł finansowania własnych badań oraz byli zmuszani podwyższanym pensum dydaktycznym do prowadzenia zajęć – jednostkom obniżano ocenę, a zatem i finansowanie – itd. itd.

(fot. prof. dr hab. Barbara Kromolicka)

2. Ministerstwo wprowadza od stycznia 2017 r. zmodyfikowany algorytm finansowania uczelni państwowych, którego wagi są w świetle dotychczas obowiązujących regulacji „działaniem prawa wstecz”, bowiem jednostki kształcące mają być „karane” za przyjmowanie dużej liczby studentów. Rektor APS poinformował, że wskaźnik dostępności do studenta ma być arbitralnie ustanowiony na poziomie M=12 (+/-1), czyli 12 studentów na 1 nauczyciela akademickiego. Oznacza to, że im ta liczba będzie oddalać się od przedziału 11-13, tym niższa będzie dotacja dla uczelni.

Ministerstwu zależy na szybkim zatrzymaniu tzw. "pogoni za studentami", do której zresztą własnymi regulacjami prawnymi samo zachęcało, a nawet zmuszało. Teraz „umywa ręce”, a w istocie, w ukryty sposób zamierza wyhamować upadek ponad 200 wyższych szkół prywatnych, by to do nich szła polska młodzież i płaciła za edukację (w wielu tzw. wsp za p[ozorowanie kształcenia).

Władze UŁ już wyraziły swój niepokój a lokalna prasa zapowiada możliwość strajku pracowników i być może także studentów tego uniwersytetu. W wyniku bowiem wprowadzonego algorytmu finansowania szkolnictwa UŁ otrzymałby ok. 15 mln zł mniej.

Co to oznacza? Chyba tylko to, że należałoby co drugiego studenta natychmiast oblać, by skreślić go z listy studiujących. W ten sposób uczelnia poprawiłaby wskaźnik zbyt dużej liczby studentów przypadających na jednego nauczyciela akademickiego. Zdaniem ministra nauki i szkolnictwa wyższego wymuszona finansowo zmiana doprowadzi do radykalnego spadku młodzieży studiującej państwowych uczelniach i szkołach wyższych.

Czyżby chodziło o podtrzymanie szarej strefy i pseudoakademickiego biznesu?

3. Pozytywnie postrzega się rozwiązania zachęcające uczelnie do powoływania konsorcjów do projektowania i prowadzenia badan naukowych w ramach programu HORYZONT.

4. W ocenie parametrycznej jednostek przewiduje się rezygnację z jednego z dotychczas znaczących wskaźników, jakim są nabyte przez jednostki akademickie uprawnienia do nadawania stopni naukowych. Jeżeli tak się stanie, to uczelniom nie będzie „opłacało się” utrzymywanie tzw. „minimum kadrowego” do kształcenia doktorantów i przeprowadzania postępowań awansowych oraz zaczną upadać „szkoły naukowe”.

(fot, 2. prof. dr hab. Bożena Muchacka)

5. Po co utrzymywać Polską Komisję Akredytacyjną, skoro kluczowe dla weryfikowania wiarygodności dane o jednostkach akademickich i ich kadrach mają być kontrolowane przez pracowników MNiSW? Tym samym zadaniem PKA byłoby przeprowadzanie jedynie analizy programowej i jakości kształcenia w oderwaniu od jakościowej, merytorycznej analizy powyższych danych.

Tu także zapowiada się zmianę wskaźnika liczby studentów przypadających na jednego nauczyciela akademickiego ze 120 na 60. Jak mówiła prof. Bożena Muchacka z PKA w komisjach akredytacyjnych mają znaleźć się przedstawiciele pracodawców, zaś w szkolnictwie zawodowym na studiach I stopnia będą liczyć się do minimum kadrowego tylko zatrudnieni na pierwszym etacie.

Groźne jest zmniejszenie obowiązkowej na studiach podyplomowych punktów ECTS z 60 do 30, gdyż będzie to skutkować spłyceniem jakości kształcenia. Powizytacyjne raporty też mają być zredukowane do maks. 20 stron, co oznacza, że odpowiedzialnym za weryfikowanie jakości kształcenie de facto chce się dużo dorabiać i zarabiać, tylko nie pracować. Czyżby mieli problemy z czytaniem ze zrozumieniem, czy może obawiają się, że analityczny raport powizytacyjny zawiera zbyt wiele danych o patologiach, których już nie da się ukryć w sytuacji zawyżania ocen jednostko, z czym mamy permanentnie do czynienia?
Takie rozwiązanie tylko sprzyja ukrytym formom korupcji. Po co zatem PKA?

Nie ulega wątpliwości, że zmiany w szkolnictwie wyższym wymagają rewolucji, ale i regulacji dostosowawczych, gdyż uniwersytety czy politechniki i akademie są często największymi w mieście pracodawcami, a zarazem stymulatorami w nasycaniu rynku pracy wysoko wykwalifikowanymi kadrami.
O wskazywanych przez rektorów i dziekanów problemach akademickiej pedagogiki napiszę wkrótce.

I jeszcze jedno. Poseł Jacek Kurzępa wprowadził w błąd uczestników wspólnej debaty Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN z rektorami i dziekanami wydziałów pedagogicznych twierdząc, że ma być z każdym rokiem zwiększany budżet na naukę od 1% PKB w 2017 do 1,7%PKB w 2020.

Jak pisze jeden z profesorów: Dobrze, chociaż diabeł tkwi w szczegółach. Co to bowiem oznacza dla naukowców? Dalszą biedę płacową, infrastrukturalną nędzę i wzmacnianie bogatych kosztem małych jednostek akademickich?" Ba, co gorsza, odnośnie nakładów budżetowych na Naukę w 2017 roku poseł
Kurzępa się myli całkowicie. W świetle materiałów sejmowych dotyczących projektu budżetu 2017 w dziale Nauka jest zapisane, że nakłady na Naukę wyniosą 0,43 % PKB. Zaś po odjęciu pieniędzy europejskich będzie tego tylko 0,3% PKB.

To chyba przyjedzie nam strajkować.