21 października 2014

Między diagnozą kryzysu makropolityki oświatowej a poszukiwaniem rozwiązań mikrooświatowych

(fot. Aula Uniwersytetu Rzeszowskiego - od dołu)


Zapowiedziana przeze mnie wczoraj debata na temat małych szkół, która ma miejsce na Uniwersytecie Rzeszowskim, ma wyjątkową treść i temperaturę wypowiedzi zaproszonych z kraju naukowców, jak i polemicznie reagujących lub też przemilczających ich przesłanie przedstawicieli, głównie szkolnictwa niepublicznego oraz wysoce oddanych edukacji władz samorządowych. Przyjechali tu nauczyciela-pasjonaci, ale także ci, którzy na partyjnej usłużności wobec obecnej władzy, a zapomniawszy o pluralizmie i profesjonalnej wolności nauczycieli, rozwijają swój biznes.

Moja analiza dotyczyła procesów makropolitycznych, które warunkują politykę edukacyjną rządzących. Wydawałoby się, że wraz z upadkiem socjalistycznego ustroju i zapowiedzią, utrwaloną później w Konstytucji III RP, budowania państwa demokratycznego, nastąpiło przejście od centralizmu do demokracji, do samorządnej Polski, a więc że doszło do stanu suwerenności państwa w stosunkach międzynarodowych, jak i w relacjach jego władz z własnym społeczeństwem. Nic bardziej mylnego nie można na ten temat powiedzieć. Wystarczy postudiować raporty Polskiej Akademii Nauk, rozprawy historyka współczesnej Polski - Antoniego Dudka czy znakomite studium ekonomiczno-politologiczne Witolda Kieżuna. Upadek bloku państw socjalistycznych zbiegł się z falą globalizacji i neoliberalizacji w krajach Zachodu.

Ten przestrzenny fenomen prowadził od przekształcania antagonistycznych czy izolacyjnych relacji międzynarodowych państw demokratycznych do powiązań Polski między państwami, regionami i kontynentami. Nasz kraj jeszcze dobrze nie odzyskał własnego państwa, własnej suwerenności (były jeszcze na naszym terytorium wojska radzieckie, które opuściły terytorium dopiero z końcem 1993 r.), a już musiał zmierzyć się z procesami integracyjnymi, w tym z wejściem do Unii Europejskiej (2004 r.).

Nie tylko nasz kraj włączył się w rywalizację o istnienie na nowym, globalnym poziomie, ale i prywatne korporacje oraz grupy interesu i organizacje pozarządowe postanowiły skorzystać z danej im szansy. Polskie władze oświatowe przyjęły neoliberalną zasadę dostosowywania się systemu edukacyjnego do wyzwań globalizacji. Polityka oświatowa stała się wraz z reformą ustrojową w 1999 r. czynnikiem prowadzącym do zacierania granic między systemami szkolnymi państw najwyżej rozwiniętych gospodarczo i należących do OECD, a tym samym prowadziła do wzrostu różnic społecznych, pojawienia się fragmentacji lojalności i ekskluzji zmarginalizowanych grup społecznych.

Państwo polskie w ciągu ostatniego dwudziestopięciolecia zlekceważyło zasadę subsydiarności w edukacji, zgodnie z którą decyzje dotyczące edukacji miały być podejmowane przez autonomiczne organy uspołecznienia szkoły, które są najbliżej uczniów, ich rodziców i nauczycieli. Ministerstwo Edukacji Narodowej przejęło pełny wpływ na procesy kształcenia i wychowywania w szkołach (rezygnując z tego ostatniego), na organizację roku szkolnego, strukturę ustroju szkolnego oraz jego sieć, w związku z czym z każdym rokiem ulegał zmniejszaniu kapitał społeczny i poziom innowacyjnego zaangażowania środowiska nauczycieli szkolnictwa publicznego.


Polska transformacja rozwijała się na fundamentach grupowego procesu przekształcania z końcem lat 80.XX w. władzy politycznej rządu komunistycznego w sprywatyzowaną władzę ekonomiczną, która wytworzyła nową nomenklaturę uprzywilejowanych grup, także w edukacji i szkolnictwie wyższym. W nich zachowały swoje wpływy osoby z dawnych uprzywilejowanych warstw, których działalność W. Kieżun trafnie określa mianem „bolszewickiego liberalizmu” czy „grabieży” (likwidowano przedszkola, także tzw. zakładowe, szkoły zawodowe itp.), albo inaczej - jako sprytne metody zawłaszczania własności państwowej.

Uczyniono wszystko, co było w mocy nowej nomenklatury w Sejmie, Senacie i resorcie edukacji, by nie dopuścić do terytorialnego i krajowego uspołecznienia oświaty oraz do powołania do życia samorządu zawodowego nauczycieli. Rodziców sprowadzono do roli obowiązkowych partnerów szkoły w sprawach, które w żadnej mierze nie naruszają pozycji władzy wyłanianej w zmanipulowanych procedurach konkursowych na dyrektorów i kuratorów oświaty. Proces transformacji ustrojowej rozpoczęty w 1989 r. w Polsce zakładał wdrożenie do oświaty liberalnej, wolnorynkowej i partycypacyjnej demokracji. Od 1993 r. sukcesywnie i konsekwentnie zastępowano ją zasadą - więcej centralnej administracji rządowej, mniej samorządności i oddolnej inicjatywy nauczycieli, rodziców i uczniów. Mimo ustawowego zapisu w art. 15.ust.1, że ustrój terytorialny Rzeczypospolitej Polskiej zapewnia decentralizację władzy publicznej” ta od 25 lat nie została wprowadzona do systemu oświatowego.

Blog nie jest miejscem do przedstawiania pełnej treści referatu. Warto jednak - chociaż w skrócie - przywołać najistotniejsze w moim przekonaniu kwestie, które zostały sformułowane przez kolegów-profesorów.


Prof. Aleksander Nalaskowski (twórca pierwszego Społecznego LO w Toruniu, b. dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych UMK, badacz, autor rozpraw naukowych z pedagogiki szkolnej, felietonista, człowiek-instytucja oświatowo/akademicka) mówił o sytuacji nauczycieli - na podstawie etnopedagogicznych badań w woj. warmińsko-mazurskim. Wywiadami objął nauczycieli małych szkół publicznych, ale likwidowanych lub zagrożonych likwidacją. Profesor przedstawił wstępne wyniki badań odsłaniając zarazem kulisy ich prowadzenia i negatywnie zaskakujące reakcje urzędników odpowiedzialnych za edukację publiczną.

To zdumiewające, że w 25 lat po transformacji niektórzy urzędnicy kuratoriów oświaty zachowują się tak, jakby żyli w PRL, a więc w ustroju, w którym była cenzura i jedynie słuszna prawda władzy, skoro albo utrudniali, albo nie udostępniali danych o sieci szkolnej i przewidzianych do likwidacji szkół, albo tak zastraszali "swoich" nauczycieli, że jedna z nich przybiegła do profesora, by odwołać wszystko, co jemu powiedziała na temat interesujących go zjawisk i problemów. Jak się okazało, byli wśród diagnozowanych nauczycieli - szantażowani, zastraszani, zniechęcani do współpracy z badaczem, byle tylko nie ośmielili się mówić prawdy.

Profesor pokazał mechanizmy i praktyki wymuszania na samorządach likwidowania szkół, które są z ekonomicznego punktu widzenia nieopłacalne. Nauczyciele najczęściej dowiadują się o tym ostatni. Mają zatem do wyboru, albo przejść na wcześniejszą emeryturę, w najgorszym przypadku być bezrobotnymi, albo utworzyć szkołę prywatną. Oświata niepubliczna została jednak zmiażdżona przez biurokratyczny system oświatowy. Wiele szkół niepublicznych nie powstało ze względu na oryginalną koncepcję kształcenia i wychowania, tylko jako firma biznesowa, która pozwoli najpierw komuś przetrwać, a potem nawet się dorobić. Wysokość czesnego osiągnęła - jak mówił profesor - w niektórych szkołach prywatnych granice nieprzyzwoitości, a przy tym w tle jest ukryte założenie skierowane do rodziców-klientów, że ich dziecko niczego nie będzie w niej musiało robić, wysilać się, pracować, uczyć się, a wszystko będzie potrafić.

W takich szkołach nauczyciel staje się najemnikiem stowarzyszenia czy podmiotu prowadzącego szkołę, a samorządy cieszą się, bo znika z pola ich widzenia "szkoła-kłopot". Za edukację w szkole niepublicznej nikt nie ponosi odpowiedzialności, gdyż działają one poza faktyczną kontrolą państwa (formalnie jest ona przewidziana). Można zatem w takiej szkole gorzej płacić nauczycielom, zatrudniać ich na podstawie Kodeksu Pracy a nie Karty Nauczyciela itp. Nauczyciel ma w nich pełnić kilka ról-kwatermistrza, magazyniera, malarza, ochroniarza, żebraka, wolontariusza, a nawet ma wozić dzieci autobusem do domu i ... jeszcze być pedagogiem pracującym z nimi w małej szkole. Byle było taniej, dla organów prowadzących lub dla założyciela." Tak można tylko człowieka zaorać".


(for. od lewej: Prof. A. Nalaskowski oraz prof. UR - Marta Wrońska i Ryszard Pęczkowski)

Mało kogo z rządzących obchodzi to, że likwidując szkoły na wsi, w małych miasteczkach zamyka się zarazem ostatnie już miejsce/ośrodek kultury, wartości i tradycji narodowych, a nawet miejsce dla państwowego godła. Taką polityką władze niszczą byt państwowy.

Profesor A. Nalaskowski mówił o nauczycielach małych szkół, które funkcjonowały w sytuacji strukturalnego przymusu, a nie odniosły sukcesu. Takich szkół jest mnóstwo, szkół o nieudanych eksperymentach, gdzie nikt nie pomógł, gdzie nie znalazła się wspierające je fundacja, albo prowadził je ktoś nieuczciwy, albo bardzo szybko przygasł entuzjazm. "Ja sobie nie wyobrażam - mówił Profesor - żeby cała polska oświata była prowadzona przez fundacje i stowarzyszenia, bo w ten sposób niszczymy byt państwowy. I w ten sposób można zamienić Polskę w jedno wielkie stowarzyszenie, w którym już nie będzie żadnych praw. Człowiek będzie miał urynkowioną świadomość. Profesor mówił o znanych mu nauczycielach, których los nikogo nie obchodzi, a tym bardziej los wiejskich dzieci, które on jeszcze tak niedawno kształcił, wychowywał."


Prof. Janusz Kirenko - profesor pedagogiki specjalnej, dyrektor Instytutu Pedagogiki UMCS w Lublinie podzielił się z nami wynikami pilotażowych badań, jakie prowadził jego zespół w środowiskach wiejskich, w małych szkołach, w których znalazły się dzieci niepełnosprawne. Tylko w jednej z trzynastu objętych diagnozą szkół była klasa integracyjna. W pozostałych szkołach podstawowych dzieci z różnymi rodzajami niepełnosprawności (intelektualna, ruchowa, słuchowa) miały w szkole ogólnodostępnej swoistego rodzaju survival. Nauczyciele pytani o sytuację tych dzieci w szkole wyrażali opinie, które szokują, a to, że: dzieci niepełnosprawne zaburzają swoją obecnością tok procesu kształcenia; niektóre z nich w ogóle nie nadają się do szkół ogólnodostępnych; szkoła nie ma odpowiednich sanitariatów; nauczyciele nie potrafią identyfikować specjalnych potrzeb dzieci itp.

(fot. Prof. Janusz Kirenko, a obok z jego prawej strony prof. UR Marta Uberman i prof. Uniwersytetu Preszowskiego Vladimir Frk)


Kolejną formą obrad był ad hoc zorganizowany panel z udziałem profesorów: APS - Stefanem M. Kwiatkowskim (prorektor), Maciejem Tanasiem (dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych), Mirosławem S. Szymańskim (kierownik Katedry Dydaktyki) i profesorami Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu - Stanisławem Dylakiem (kierownik Zakładu Pedeutologii), Wojciechem Skrzydlewskim (kierownik Zakładu Technologii Kształcenia), a całością kierował prof.UR Ryszard Pęczkowski (dziekan Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Rzeszowskiego i Gospodarz konferencji) wraz z ks. prof. Januszem Miąso (prodziekanem Wydziału Pedagogicznego UR).

We wprowadzeniu do panelu prof. UR R. Pęczkowski zaproponował kryteria, dzięki którym można identyfikować kategorię małej szkoły, a mianowicie, że jest to szkoła o pełnej strukturze organizacyjnej, w której funkcjonuje po jednym oddziale klasowym; o niepełnej strukturze organizacyjnej, w której brak jest co najmniej jednego oddziału klasowego; do której uczęszcza więcej niż 150 uczniów; a w aglomeracjach miejskich - 300 uczniów; w której kadrę pedagogiczną stanowi nie więcej niż 12 nauczycieli oraz gdzie w klasie jest od 8 do maksymalnie 25 uczniów. Analizując prognozy demograficzne wykazał, że po 2020 r. będzie ponownie niż, a więc i szkoły będą się wyludniać. Warto zatem już teraz zacząć przygotowywać się do edukacji w zespołach heterogenicznych wiekowo. Są zresztą już w kraju takie małe szkoły, w których nauczyciel prowadzi zajęcia z dziećmi od 6 do 9 roku życia.

Prof. Stefan M. Kwiatkowski dodał do powyższych czynników nieostre kryterium podziału na miasto-wieś w sytuacji, gdy są różne typy wsi, jak i miast. Nikt nie mówi dzisiaj o małych szkołach zawodowych. Obecny rząd chce naprawić to, co niszczyli w tym szkolnictwie poprzedni ministrowie edukacji. Z jednej strony mamy wolny rynek, a z drugiej pojawiają się odgórnie patologiczne nakazy i dekrety władzy. Brakuje nam też refleksji nad jakością kształcenia, nad procesem dydaktycznym, klimatem w polskich szkołach, nad zerwanymi więziami międzyludzkimi itp. No i wreszcie zwrócił profesor uwagę na to, że w III RP każdy może być dyrektorem, po byle jakim kursie, szkoleniu (ważny jest dyplom, a nie także miejsce edukacji), a tymczasem same regulacje prawne (wraz z różnego rodzaju aktami wykonawczymi i wyrokami sądów administracyjnych czy sądów pracy) uświadamiają nam, jak tylko w tej sferze odpowiedzialności za szkołę jest to niezwykle złożona materia. Zbyt małą zatem wagę przywiązujemy do tego, kto może być dyrektorem, jak należy kształcić kadry kierownicze oświaty. Bo to, że konkursy są ustawiane politycznie, wszyscy wiemy.



(fot. Od lewej: R. Pęczkowski, M. Tanaś, S.M. Kwiatkowski,M.S. Szymański, S. Dylak i W. Skrzydlewski)

Prof. UAM Stanisław Dylak przykuł naszą uwagę polityka oświatową w USA, gdzie małe szkoły są przedmiotem licznych badań naukowych. Ich wyniki często sobie zaprzeczają, ale to także dlatego, że w każdym stanie mamy inny system, inne wpływy władz lokalnych czy politycznych na edukację. Bill Gates wspiera finansowo ruch małych szkół, ale w Polsce nie mamy takiego filantropa.

Prof. UAM Wojciech Skrzydlewski mówił o roli nowych mediów w edukacji. Jak małe szkoły radzą sobie w sytuacji, gdy wymagana jest dla efektywnej edukacji, także w modelu szkoły wirtualnej, właściwa infrastruktura? Czy rzeczywiście szkoły pozyskują granty na jej wzbogacanie? Czy ma miejsce wymiana materiałów multimedialnych dla potrzeb dydaktycznych? Czy biblioteki szkolne staną się bogatymi mediotekami?

Prof. APS Maciej Tanaś przypomniał, że szkoła jest tym środowiskiem społeczno-kulturowym, w którym zmienia się los człowieka. Pytał, jak to jest możliwe, że w naszym kraju nieustannie kwestionuje się kulturową rolę nauczyciela? Zdaniem profesora - małe szkoły są w tym sensie wyjątkowe, że ma w nich miejsce autentyczny proces wychowawczy, inkulturacyjny, bowiem jest tu przestrzeń i czas na dialogiczność, na bezpośrednie kontakty i autentyczne więzi międzyludzkie. Szkoły elitarne mają sukcesy m.in. dlatego, że są małe.

Dyskusja była niezwykle ożywiona. Zmiana formuły konferencji z prezentowania przez wszystkich profesorów referatów na rzecz swobodnych wypowiedzi, akcentów, głosów polemicznych czy osobistych opinii i doświadczeń sprawiła, że ostatnia część obrad popołudniowych zaowocowała odwróceniem ról. Oto słuchający a licznie przybyli z kraju dyrektorzy szkół niepublicznych, działacze oświatowi i przedstawiciele władz samorządowych stali się aktorami debaty, wnosząc wiele interesujących wątków i aspektów, jak:

- Jaka jest prawda o celowej dotacji budżetowej na jednego ucznia w szkole publicznej i w jakim stopniu pozwala ona na ratowanie przez środowiska niezależnej oświaty małych szkół, szkół skazanych na likwidację?

- Dlaczego edukacja w małych szkołach wiejskich, a prowadzonych przez stowarzyszenie powinna być dla tego środowiska nieodpłatna?

- Jak władze samorządowe powinny liczyć i kontrolować wydatki na oświatę lokalną, by nie popadać w długi czy nie brać kredytów w parabankach, pod zastaw lokalnej sieci wodociągowej czy innych zasobów gminy?

- Jak szkoły wyższe powinny przygotowywać nauczycieli do elastycznej edukacji, otwartej na alternatywne modele kształcenia?

Uczestnicząca w obradach autorka "elementarza" Maria Lorek nawet jednym zdaniem nie stanęła po stronie tego pseudodydaktycznego produktu. Tymczasem w czasie obrad sekcji mowa była o tym, jak beznadziejny jest ten podręcznik. Szkoda, że w odróżnieniu ode mnie, nikogo nie było stać na to, by w czasie sesji dyskusyjnej powiedzieć autorce, co się myśli o "jej" wytworze.


Dzisiaj jest kolejny dzień obrad. Ufam, że uczestniczący w nich czytelnicy podzielą się swoimi wrażeniami.