23 kwietnia 2013
Pożegnanie łódzkiego pedagoga zdrowia
Wczoraj zmarł dr hab. Tadeusz Szewczyk, z którym przez wiele lat współpracowałem w akademickim środowisku mojego rodzinnego miasta. Łączę się w bólu z Jego Najbliższymi - Żoną, Córką, Zięciem i uwielbianą przez Niego Wnuczką. Kochał i był kochany, miał prawdziwych i fałszywych przyjaciół, jak pewnie wielu z nas, a jako nauczyciel akademicki zawsze z pasją i zaangażowaniem podchodził do swoich obowiązków. Był nienagannie przygotowany do zajęć, sumienny, otwarty na nowe technologie kształcenia, na współpracę z tymi, którym zależało na tworzeniu czegoś sensownego, prawdziwego, a nie na pozór. Niestety, w ostatnich latach życia nie miał szczęścia do swoich przełożonych.
Pewnie nigdy bym z nim nie współpracował, gdyż w Uniwersytecie Łódzkim, gdzie go poznałem, był zatrudniony w Katedrze Wychowania Fizycznego i Zdrowotnego, zajmując się problematyką obcą moim zainteresowaniom poznawczym. Spotkałem Tadeusza niemalże dwadzieścia lat temu, przypadkowo, na korytarzu gmachu głównego naszego wydziału, w dość specyficznej okoliczności. Był jedyną osobą, która - przechodząc obok mnie w upalny, czerwcowy dzień - zapytała, czy nie potrzebuję pomocy. W wyniku wypadku miałem bowiem obie ręce w gipsie, na temblaku. Inni przechodzili obok kiwając z politowaniem głową, niektórzy uśmiechali się pod nosem, jeszcze inni zatrzymywali pytając z ciekawości lub grzecznościowo, co się stało, a On - nie znając mnie przecież - zareagował empatycznie, po ludzku, bezinteresownie. I pomógł. Zawiózł mnie do swojego przyjaciela z uczelni medycznej, by ten sprawdził, czy właściwie opatrzono moje ręce i czy nie trzeba dodatkowej interwencji medycznej. Taki właśnie był TADEUSZ. Niemalże codziennie woził mnie na kolejne zabiegi, zmiany opatrunków.
Może właśnie dlatego uwielbiali Go też studenci, niektórzy współpracownicy, bo rozpoznawali w nim autentyzm, zaangażowanie, uczciwość i serdeczność, a przede wszystkim zawsze pochylenie się nad drugim człowiekiem. Pamiętam, jak drażniło Go, gdy niektórzy "naukowcy" z wyniosłością mijali sprzątaczki w budynku, gdzie mieściła się Jego Katedra, bez kulturowego "Dzień dobry". A On witał się z każdym pracownikiem jak z członkiem rodziny. Zawsze zatrzymał się, pogadał, zażartował, pocieszył, dopomógł, bo altruizm był w nim głęboko zakotwiczoną postawą.
W uczelni Tadeusz był napastnikiem, "Fighterem", ciągle walczył o innych i dla innych, samemu obrywając od swoich zwierzchników. Siedzibą Jego katedry był szkolny budynek na obrzeżach miasta, z dala od centrum, z dala od władz, więc mało kto widział, w jak fatalnych warunkach przyszło mu kierować akademicką placówką. Znał swoją wartość, wiedział co może, co potrafi, o co warto zabiegać, a co należy pozostawić własnemu biegowi losu.
Reprezentowana przez niego dyscyplina naukowa, tak jak w oświacie - wychowanie fizyczne, traktowana była przez niektórych pracowników uczelni jako niepoważna "wiedza o fikołkach". Musiał zatem czynić wszystko, by nie tylko nadać jej walor naukowy, badawczy, ale i wypromować w jej zakresie na doktorów nauk humanistycznych młodych pedagogów. Zachęcał ich do poszukiwania ciekawych problemów badawczych, które integrowałyby wiedzę o kulturze fizycznej z współczesną myślą pedagogiczną i polityką oświatową. Zachwycał swoją nienaganną polszczyzną, zmysłowymi metaforami, bogatymi i jakże adekwatnymi do analizowanej problematyki odniesieniami do literatury pięknej, bo był bardzo dobrym absolwentem filologii polskiej Uniwersytetu Łódzkiego.
Po studiach podjął się pracy oświatowej jako instruktor młodzieżowy w Wojskowej Akademii Medycznej, a w 6 lat później pracy naukowo-dydaktycznej w Katedrze Nauk Społecznych, gdzie prowadził zajęcia z socjologii i pedagogiki zdrowia. W 1979 r. obronił na Wydziale Nauk Pedagogicznych Wojskowej Akademii Politycznej w Warszawie rozprawę doktorską pt. „Podstawowe czynniki warunkujące efektywność systemu wychowania lekarza wojskowego” uzyskując stopień naukowy doktora nauk humanistycznych.
W Wojskowej Akademii Medycznej pracował do 1990 r. na stanowisku adiunkta, a następnie do 1994 r. na stanowisku docenta, pełniąc funkcję kierownika Katedry Nauk Humanistycznych. W tym czasie wykonywał też zadania wynikające ze służby wojskowej, a mianowicie pełnił funkcje zastępcy dowódcy brygady logistycznej, zastępcy dowódcy wojskowego szpitala polowego i bazy szpitalnej frontu oraz był członkiem Wojskowej Grupy Operacyjnej. W 1993 r. złożył wymówienie stosunku służbowego Ministrowi Obrony Narodowej i w 1994 r. odszedł z czynnej służby wojskowej w stopniu pułkownika.
W latach 1975-76 Tadeusz Szewczyk współpracował z Uniwersytetem Łódzkim, gdzie prowadził zajęcia dydaktyczne w Katedrze Pedagogiki Społecznej oraz z Politechniką Łódzką, kształcąc młodzież w zakresie socjologii i pedagogiki zdrowia. W tej ostatniej uczelni kierował przez dwa lata Studium Podyplomowym Akademii Nauk Społecznych. Stopień doktora habilitowanego nauk wojskowych, w dziedzinie „Nauk o wychowaniu w wojsku” uzyskał w Wojskowej Akademii Politycznej w 1990 r. na podstawie dorobku naukowego i dysertacji pt. Rzecznictwo zmiany społecznej, realizowane przez małą grupę zadaniową w społeczności lokalnej.
W latach 1993-2008 związany był z Katedrą Wychowania Fizycznego i Zdrowotnego UŁ, gdzie kierował nią na stanowisku profesora nadzwyczajnego. Było to jednak jego drugie miejsce pracy, bowiem w latach 1994-2000 pracował na stanowisku prof. nadzw. jako kierownik Zakładu Wychowania Fizycznego i Zdrowotnego w piotrkowskiej filii WSP w Kielcach, a następnie na stanowisku prof. nadzw. w Katedrze Nauk Humanistycznych Wydziału Organizacji i Zarządzania Politechniki Łódzkiej. Znakomicie mówił, referował, ale nie przepadał za pisaniem. Język nauki nie odpowiadał jego naturze. Mimo wielokrotnych namów, nie podjął się napisania monografii naukowej pt. "Pedagogika zdrowia", chociaż wykładał tę wiedzę i ilustrował ją pięknem literackich tekstów. Niektórzy zapamiętają Jego rozdział poświęcony tej pedagogice w międzynarodowym podręczniku akademickim, jaki został wydany pod moją redakcją w GWP w Gdańsku w 2006 r. Przez jakiś czas od tej edycji pracował nad konspektem książki, a ja zabiegałem w Gdańskim Wydawnictwie Psychologicznym o cierpliwość dla autora, który miał prawo mierzyć się z trudną materią interdyscyplinarnej wiedzy o człowieku. Być może miał świadomość tego, co warto jeszcze w życiu czynić, a czego już nie osiągnie, tym bardziej, że musiał żyć z rozrusznikiem serca. Zadzwonił, przeprosił, wycofał się. Honorowo. Nigdy nie ściemniał.
Kiedy odchodziłem z WSP w Łodzi On wiedział, że nie ma już dokąd odejść. Nasze drogi w naturalny sposób się rozeszły. Tadeusz poświęcił się zatem nie tyle własnej karierze naukowej, co rodzinie, wspierając swoją córkę Joannę w jej własnych projektach studyjnych, a potem także naukowych. A ostatnie lata były już poświęcone bez reszty Jego ukochanej wnuczce. Żegnam Tadeusza fragmentem wiersza Agnieszki Osieckiej pt. "Wielka woda (trzeba mi wielkiej wody)", który często przywoływał w swoich trudnych zmaganiach z życiowymi problemami:
I tylko taką mnie ścieżką poprowadź,
gdzie śmieją się śmiechy w ciemności
i gdzie muzyka gra, muzyka gra.
...nie daj mi, Boże, broń Boże, skosztować
tak zwanej życiowej mądrości,
dopóki życie trwa,
póki życie trwa.