Każdy pretekst jest dobry ku temu, by móc zatroszczyć się o jakość procesu kształcenia, nie mając zupełnie o nim pojęcia. Do tego nie jest potrzebna żadna wiedza, tym bardziej specjalistyczna, będąca wynikiem setek lat badań, refleksji, dociekań i eksperymentowania na całym świecie. Żyjemy w dobie popkultury, powierzchowności, płynności, tymczasowości, potoczności, mędrców od wszystkiego.
O tym, by mówić o szkole z poczuciem pewności, że jest się ekspertem, wystarczy sam fakt uczęszczania do niej w swoim życiu. Wystarczy incydent, pojedyncze, byle tylko tragiczne, zdarzenie, jakie ma miejsce w jakiejś szkole, gdziekolwiek usytuowanej na świecie, by natychmiast można było wydobyć z szaf „trupa” w postaci wielokrotnie odświeżanych filmików, quasi reportaży, medialnych doniesień lub amatorskich filmików nakręconych przez uczniów w czasie „lekcji” telefonem komórkowym i móc przywrócić w debacie publicznej dyskurs przemocy. Nareszcie nadarza się okazja, by móc straszyć, wywoływać lęki, „wilka z lasu”, wmawiając społeczeństwu, że tu i teraz jest tak samo, lada moment wydarzy się to samo.
Mimo niedzieli w TVN24 dziennikarz straszy polski naród niemalże wszechpanującą przemocą w polskich szkołach. Stwierdza: "tylko patrzeć, jak w którejś z polskich szkół dojdzie do podobnej masakry, jaka miała miejsce w szkole podstawowej w Sandy Hook w USA. Kilka lat temu NIK stwierdziła dotkliwą agresję między uczniami, ale i w relacjach uczniowie-nauczyciele, a Ministerstwo Edukacji Narodowej nic z tym nie czyni. Do studia zaproszono sędzię Annę Marię Wesołowską i wiceministra edukacji z PSL Tadeusza Sławeckiego. Dziennikarz przepytuje wiceministra i nie otrzymuje żadnej konkretnej odpowiedzi, tylko same ogolniki.
Już po pierwszych wypowiedzianych przez gości tego programu zdaniach można było się zorientować, kto jest ignorantem (mimo bycia profesjonalistą), a kto politykiem, czyli kto mimo to nie zna się na rzeczy. Mieliśmy świetny przykad na to, jak się ściemnia frazesologią („ministerstwo podejmuje szereg działań…”, „właśnie nowelizujemy rozporządzenie, w myśl którego…”, „w szkołach realizowany jest program…” itp.) i prostymi receptami (np. „w każdej szkole powinien być zatrudniony psycholog”, "szkoły nie wychowują..., więc powinny." itp.). Wypowiedzi zaproszonych do studia gości przerywane są fragmentami wypowiedzi np. R. Giertycha o roli zmiany statusu nauczyciela na funkcjonariusza publicznego oraz o nauczycielce z północno-wschodniej Polski, która złożyła doniesienie na swoich uczniów do prokuratury o naruszanie jej statusu.
Żałosny spektakl wypowiedzi osób, które uzurpują sobie prawo do rozstrzygania o tym, jak powinna funkcjonować polska szkoła, jak powinien pracować w niej nauczyciel, jaką w niej rolę powinien odgrywać rodzic, uczeń oraz inni specjaliści. Ciekawe, dlaczego dziennikarze, politycy, sędziowie, budowniczy i górnicy nie wypowiadają się z taką samą oczywistością i poczuciem kompetencji o tym, jak przeprowadzić operację wyrostka robaczkowego czy nerki? Można byłoby ich zaprosić do studia telewizyjnego i wyświetlając wywiady z błędnie zoperowanymi pacjentami czy relacje członków rodzin po tym, jak operacja się udała, ale pacjent zmarł, by omawiać z nimi sposoby przeprowadzania tych zabiegów w szpitalach i formułować konkretne rozwiązania. Wiceminister zdrowia mógłby się tłumaczyć z błędów lekarskich mimo, że jest pediatrą.
Wielokrotnie wskazywano w rozmowie na program "Szkoła bez przemocy". Szkoda tylko, że nikt nie docieka, czy rzeczywiście w tych szkołach przemocy nie ma, skoro jest ona w mniejszym lub większym stopniu i zakresie stałym komponentem życia wszystkich instytucji, także tych z tym szyldem i bez niego.
To poczekajmy na kolejne recepty. Będą cool!