29 listopada 2012

Dlaczego Jan Szturm nie chce jeszcze odejść na emeryturę?


Zastanawiam się, ile jeszcze musi powstać w naszym kraju raportów, ekspertyz na temat (nie-)efektywności systemu kształcenia w Polsce, ile jeszcze musi być napisanych książek, artykułów czy felietonów, jaki odsetek uczniów w populacji odpadu szkolnego i niezdanego egzaminu maturalnego itd., itd., by ktoś wreszcie zrozumiał w ministerstwie edukacji, że system klasowo –lekcyjny, który tak dobrze sprawdzał się przez ponad pięć wieków, powinien w XXI w. przejść już na zasłużoną emeryturę. Rozumiem, że kasy ZUS są puste i wysokość tej emeryturki byłaby dla zwolenników Jana Szturma (1507-1589) niezbyt zadowalająca, rozumiem potrzebę wydłużenia czasu pracy, ale żeby aż o tyle wieków? To dinozaury chyba krócej żyły i buszowały po tej ziemi!



Nie przeczę, że ten system sprawdzał się w procesie koniecznego i wartościowego upowszechniania edukacji i włączania w jej finansowanie oraz organizację państwa, że tego typu rozwiązanie służyło walce z ciemnotą, analfabetyzmem oraz gwarancjom dostępności edukacji dla osób wszystkich stanów i warstw społecznych. Dzisiaj, w czasach obalenia granic dostępu do wiedzy, coraz wyższego poziomu scholaryzacji rodziców dzieci w wieku obowiązku szkolnego, dzieci, których rodzice urodzili się już w wolnej Polsce i wraz z nią przechodzili transformację gospodarczą zgodnie z zasadami wolnego rynku, zmuszanie ich w homogenicznych wiekowo grupach do uczenia się w zamkniętej przestrzeni klasy szkolnej, przy zachowaniu tego samego rytmu i czasu uczenia się z podziałem na przedmioty, jest desocjalizacją i przeciwskuteczną edukacją, jest niszczeniem kapitału kulturowego w zakresie zdolności do uczenia się przychodzących do kolejnego typu szkół dzieci i młodzieży.

Nadal nie dostrzega się tego, że one potrafią i mogą uczyć się inaczej, poza systemem klasowo-lekcyjnym, w innym tempie niż pozostali czy większość ich rówieśników, w różnego rodzaju relacjach społecznych (samodzielnie, w parach, w małych grupach społecznych, ale i w dużej zbiorowości), no i przede wszystkim nie w sposób dyrektywny, podający, jednokierunkowy i selekcyjny (segregacyjny).
Od ponad 10 lat różne organizacje pozarządowe, niektóre jednostki akademickie, a nawet media przejęły rolę forpoczty przemian w zakresie konstruktywistycznego uczenia się młodych pokoleń, tylko Ministerstwo Edukacji Narodowej tkwi na od dawna bronionej przez siebie pozycji inhibitora edukacyjnej rewolucji. To dziwne, że biurokraci tak bardzo bronią samych siebie i instytucji zbędnej, a podtrzymującej szesnastowieczny model kształcenia w XXI wieku. Jeszcze tego nie dostrzegli, a my im płacimy za to z naszych podatków. Innowacje od dawna generowane są poza tym urzędem, który resztką etatystycznej mocy usiłuje jeszcze dowieść, że ma coś w tym kraju pozytywnego do powiedzenia. Nawet proces informatyzacji polskiej oświaty został wyprowadzony z tego gmachu, co – mam nadzieję – dobrze wróży całkowitej likwidacji tego resortu w najbliższej przyszłości.

Dogmatyczne trwanie w błędzie, wynikającym z przeświadczenia o konieczności utrzymywania centralistycznej machiny sterowania procesami kształcenia, jest jeszcze podtrzymywane przez rozpoznające w tym swój interes różne firmy, które wytwarzają z udziałem obecnych czy byłych pracowników tego resortu, kuratoriów oświaty lub ośrodków rozwoju edukacji (ODN-ów) materiały pomocnicze dla dyrektorów szkół. Ci bowiem, dzięki utrzymywaniu w naszym kraju centralistycznego, autorytarnego systemu zarządzania szkołami publicznymi, są stawiani przed trudnym zadaniem realizacji … procesu kontroli zarządczej w swoich placówkach.

Oferuje im się gotowe procedury postępowania za bajońskie sumy, które miałyby im pozwolić wybrnąć z najtrudniejszych sytuacji przy realizacji kontroli m.in. w przypadku: błędnej identyfikacji ryzyka w obszarze realizacji podstawy programowej, zatrudniania nauczyciela, opracowania oświadczenia o kontroli w oparciu o informację nieodzwierciedlającą stanu faktycznego, nieprawidłowo uregulowanej sprawozdawczości placówki. A kto chce się skupiać na innowacjach czy eksperymentach pedagogicznych w szkole, skoro czyha na niego ryzyko? Chyba tylko jakiś ryzyk fizyk.