25 września 2012

Wyższe szkoły prywatne na kroplówkach




Niestety, polityka Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego ratowania statystyk i własnego wizerunku kosztem młodych ludzi, którym rozgrzano ambicje do studiowania wszędzie, gdzie się tylko da, bez względu na kondycję finansową szkół w sektorze prywatnym i częściowo już także publicznym, zaczyna coraz wyraźniej skutkować procesami upadłościowymi. Kończy się wrzesień, więc zwolennicy legitymacji studenckich potraktują tę otwartość i przyzwolenie z całym dobrodziejstwem inwentarza. Wydaje im się, że jak podejmą studia w wyższej szkole prywatnej, to w sytuacji jej kryzysu, który tam, gdzie są studia pedagogiczne, jest już widoczny (chociaż nie dla nich), będą mogli zwrócić się o pomoc do państwa.

Nic bardziej mylnego. To, że jakaś "wsp" ma zgodę ministerstwa na prowadzenie kształcenia na określonym kierunku, nie jest żadnym zabezpieczeniem dla studiujących w takiej uczelni. Pytanie w takiej sytuacji: gdzie jest państwo? jest - podobnie, jak w sprawie Amber Gold - niestosowne i świadczy o naiwności klientów takiej usługi. Dzisiaj mamy przykład upadku jednej z wysoko notowanych w rankingach tzw. "wsp" -
Wyższej szkoły im. Giedroycia, która została założona przez dziennikarzy w 1994 roku.

"Studenci prywatnej warszawskiej uczelni właśnie się przypadkiem dowiedzieli, że szkoła ma ponad 4 mln zł długu, a ich czesne zajmie komornik. Mimo dramatycznej sytuacji finansowej uczelnia zaczęła dziś nabór kolejnych, nieświadomych niczego kandydatów. Jej rektor - ursynowski radny - twierdzi, że o niczym nie miał pojęcia i właśnie złożył rezygnację." Biedaczek, był rektorem i nie wiedział, że wpuszcza wraz założycielem tej "wsp" studentów "w kanał"? Podał się do dymisji, jak sprawą zainteresowali się dziennikarze. A co czynił do tej pory? Działalność uczelni - zdaniem Jarosława Gerarda Podolskiego, przedstawiciela właściciela i prezydenta uczelni - nie jest zagrożona.

Wyższe szkoły prywatne - jak już wcześniej o tym pisałem - usytuowane w wielkich miastach, gdzie na tych samych kierunkach kształci się w uniwersytetach i akademiach -nie mają już żadnych szans. Są jeszcze na kroplówkach czesnego naiwnych studentów i kandydatów na studia podyplomowe. Nie ma co wierzyć w zapewnienia reklam i piękne obrazki na ich internetowych stronach, gdyż prawda o nich i fatalnym zarządzaniu ich majątkiem jest głęboko skrywana przed opinią publiczną, a przede wszystkim przed studentami i częścią kadr akademickich. Haniebne jest tylko to, że partycypują w tym kłamstwie niektórzy profesorowie, także zatrudnieni jeszcze w uniwersytetach. Jak widać, dla nich kroplówka finansowa jest ważniejsza od przyzwoitości i poszanowania prawa.

O tym, że nadal jeszcze marzy się niektórym "dojenie" studentów pedagogiki świadczy dużych rozmiarów reklama prasowa (fot.1.)Kadry nie ma, ale biznesplan już jest.