11 maja 2012

Studenckie chciejstwo czy samoobrona?

"Wrocławscy studenci z nieformalnej grupy Inicjatywa Paragrafu Czwartego mają dość uczenia się rzeczy zbędnych i strachu wykładowców przed współczesnością. Chcą aktualnej wiedzy, a nie śmieciowych wiadomości odczytywanych z pożółkłych notatek" - tak zaczyna się tekst Tomasza Wysockiego w dzisiejszej GW, którego treść jest utrzymana w zgodzie ze zjawiskiem, jakie już kilkadziesiąt lat temu opisał psycholog Józef Kozielecki, tzn. "N-1". N = to wszyscy inni, niż 1, czyli JA.

Sięgam tylko po jeden z wątków tej rozmowy dziennikarza ze studentami, w której dał się uwieść ich narzekaniom na nauczycieli akademickich (gdzie N= wszyscy ich wykładowcy) w sprawie spędzającej sen z powiek chyba większości moich koleżanek i kolegów jako opiekunów naukowych prac dyplomowych studentów, bo dotyczącej pisania prac zaliczeniowych. Piszę na wszelki wypadek - "chyba większości", by nie tworzyć kolejnego zbioru N. Nie prowadziłem w tym zakresie żadnych badań naukowych, ani też nie znam takowych na ten temat. Prowadzę jednak - w ramach akredytowania kierunku kształcenia w różnych środowiskach akademickich - rozmowy z koleżankami i kolegami z innych uczelni i dopytuję ich, jak radzą sobie z opieką nad seminarzystami? Na jakie trudności najczęściej natrafiają? Co jest największym problemem we współpracy ze studentami?

Diagnoza etnopedagogiczna jest jednoznaczna - studiujący na kierunku pedagogika, w swej większości, nie potrafią pisać, nie posiadają kluczowych kompetencji, które powinni nabyć nie w liceum czy technikum, ale już w gimnazjum!!! Prace pisemne są przecież stałą formą pracy każdego ucznia przez całe jego życie szkolne, chociaż zapewne nie każdy je lubił. Tak w szkole podstawowej, gimnazjum, jak i w szkole ponadgimnazjalnej uczący się musieli przecież pisać nie tylko na lekcjach z języka polskiego, ale i historii, przyrody, geografii, a nawet chemii czy matematyki. Oczywiście, że cały ciężar odpowiedzialności za umiejętności pisania spada, poza uczniami, niejako na ich nauczycieli języka ojczystego, ale żeby nie czynić z tego zbioru rozłącznego (kolejne N= nauczyciele języka polskiego winni braku kompetencji pisarskich uczniów lub tylko sami uczniowie), to zwracam na to uwagę w nieco szerszym aspekcie. Jeśli bowiem oczekuję od moich studentów, by dokonali analizy statystycznej danych empirycznych, jakie uzyskali w toku swoich badań, to potrzebuję ich wiedzy nabytej także w ramach lekcji matematyki. Kiedy konieczna jest w pracy dyplomowej analiza historyczna jakiegoś wydarzenia, to spodziewałbym się ich kompetencji w zakresie myśłenia historycznego i umiejętności rozróżniania źródeł do tego typu badań, itd.

Niestety, drodzy studenci z Inicjatywy Paragrafu Czwartego - kiedy wciskacie dziennikarzowi kit, mówiąc, że chcecie więcej pisać - referatów, esejów, opracowań, bo kiedy przychodzi do pisania licencjatu i magisterki, to jesteście bezradni, bo nie macie nawet pojęcia, od czego zacząć, to ja się pytam - skąd jesteście? Kto was przepuścił do kolejnej klasy w gimnazjum, kto dał wam maturę? Już na poziomie gimnazjum uczeń musi umieć dokonać wyboru tematu pracy pisemnej, obmyślić formę pracy, zebrać i spisać argumenty, selekcjonować źródła wiedzy, wymyśleć niebanalny, mądry, przyciągający wstęp do pracy, powołać się na autorytety, dać odpowiednie cytaty, konsekwentnie trzymać się własnej myśli i tematu, a także przestrzegać trójdzielnej kompozycji tekstu: wstęp - rozwinięcie - zakończenie).

Współpraca z niewykształconymi w szkolnictwie powszechnym studentami jest koszmarem, bowiem nauczyciel akademicki jest bezradny wobec poziomu, który często ma charakter mniej niż ZERO. Piszecie bowiem nie na temat, nie potraficie i/lub nie chcecie wyszukiwać w bibliotekach adekwatnych do tematu czy problemu badawczego rozpraw, absolutną rzadkością jest, by ktoś zadał sobie trud i przejrzał roczniki czasopism specjalistycznych, przepisujecie teksty z Internetu, często banalne, nienaukowe, bez wskazania nawet ich autora i źródła, nie potraficie nie tylko napisać wstępu, ale i rozsądnego rozwinięcia tematu na podstawie bogatej już literatury przedmiotu, nie wspominając już o błędach ortograficznych, stylistycznych, gramatycznych, fleksyjnych itd., itd.

Moim studentom, niezależnie od tego, jaki prowadzę z nimi wykład, zawsze zadają na koniec semestru napisanie pracy pisemnej właśnie po to, by z jednej strony uświadomić im znaczenie tego typu wypowiedzi w ich przyszłej roli zawodowej czy społecznej, z drugiej zaś, by mogli rozwijać swoje umiejętności w tym zakresie i przygotować się warsztatowo do swojej przyszłej pracy dyplomowej. Jak postępuje wielu studentów? Niestety, odkładają napisanie pracy na ostatnią chwilę, a to skutkuje tym, że nie poświęcają jej należytego czasu na właściwe przygotowanie się do jej napisania. Nie korzystają ze zbiorów bibliotek, a sięgają po teksty zamieszczone w Internecie, nie zawsze są to rozprawy naukowe. Nie są przygotowani do odróżniania nawet w tej wirtualnej przestrzeni zbiorów tego, co jest warte czytania, a co jest z naukowego punktu widzenia śmietnikiem informacyjnym.

Studenci nie dopuszczają do swojej świadomości tego, że przygotowanie pracy dyplomowej wymaga od nich, a nie od ich opiekuna naukowego, pracy studyjnej, samodzielnej i odwołującej się do ich umiejętności w zakresie pisania. Tego żaden promotor ich już nie nauczy. Naszą rolą jest sprawowanie opieki, czyli czytanie napisanych przez studentów kolejnych fragmentów ich rozprawy dyplomowej, wspomaganie w doborze właściwych źródeł wiedzy, egzekwowanie określonych standardów w konceptualizacji własnych badań i ocenienie poziomu wykonania całej pracy. Nikt za studenta takiej pracy nie napisze. Jeśli zaś standardem ma być to, że student przynosi promotorowi fragmenty czy całość pracy, którą wykonała dla niego jakaś firma usługowa, to gratuluję mu dobrego samopoczucia i nabytych umiejętności, które są - niezależnie od uzyskanej oceny - na poziomie ZEROWYM. Ten, rzecz jasna, da się rozpoznać i zablokować, nie dopuszczając takiego studenta-oszusta do egzaminu dyplomowego czy magisterskiego. Jeśli zaś uda mu się przemknąć przez jakąś dziurę, to wpadnie w nią prędzej czy później w innym czasie i miejscu, kompromitując de facto siebie.