O co chodzi z tym ciągłym narzekaniem na zamykanie w Polsce szkół? Wiadomo - o kasę. Jak jest czegoś za dużo, to trzeba z tego rezygnować, żeby nie ponosić z tego tytułu zbytecznych kosztów. Paradoks jednak polega na tym, że samorządy, które są zobowiązane do prowadzenia przedszkoli i szkół, gdyż jest to ich własne zadanie, każdego roku są wpuszczane przez rząd w maliny. Otrzymują bowiem za każdym razem z budżetu państwa mniej pieniędzy, niż same potrzebują na prowadzenie rzetelnej polityki oświatowej na swoim terenie. W tym roku samorządy w całym kraju planują do likwidacji ponad 319 szkół, w większości małych szkół na wsiach, ale też w dużych miastach. O te ostatnie tak bardzo bym się nie martwił. Warto jednak spojrzeć na to, że niemalże co tydzień otrzymujemy weryfikowane przez kuratoria dane na ten temat. Oto tylko w województwie śląskim liczba szkół zgłoszonych do likwidacji wzrosła w ciągu tego miesiąca z 40 do 121. Prawo zostało tak skonstruowane, że opinia kuratora nie jest dla samorządów wiążąca. W przypadku negatywnej opinii samorząd może się nią kierować i odstąpić od planów likwidacyjnych, ale wcale nie musi.
Z jednej strony mamy dęte idee - powszechnej, bezpłatnej edukacji dla wszystkich dzieci (do 18 roku życia), z drugiej strony - równie dętą ideologię wyrównywania szans edukacyjnych tym, którzy z różnych powodów mieszkają i żyją w gorszych czy trudniejszych warunkach od statystycznej średniej krajowej. Większość gmin w naszym kraju nie dokonało rzetelnej diagnozy procesów demograficznych, społecznych, kulturowych, by móc na tej podstawie opracować sensowną politykę sprawowania opieki nad dziećmi i młodzieżą oraz zabezpieczenia im jak najlepszych warunków do uczenia się i osobistego rozwoju. Nikt nie bada, jak miało to miejsce w tak krytykowanym PRL-u, sieci szkolnej i nie docieka, czy jest ona racjonalna ekonomicznie oraz uzasadniona kulturowo.
Niby, dlaczego nie opłaca się utrzymywanie małej szkoły, jeśli mogłaby ona być we wsi czy małym miasteczku - po spełnieniu zadań edukacyjnych - centrum regionalnej kultury, tradycji, sportu i rekreacji, alfabetyzacji informatycznej (multimedialnej) oraz pielęgnowania pożądanych społecznie wartości? Czyż tak prowadzona w tym kraju polityka nie służy niszczeniu lokalnych ojczyzn, więzi społecznych, zaufania i lokalnego patriotyzmu? Czyż zamykając szkoły nie pogłębiamy rozchodzenia się dwóch procesów rozwojowych: ekonomicznego i cywilizacyjnego (kulturowego)?
Lepiej jest dowozić dzieci do odległych od ich miejsca zamieszkania szkół, które popołudniami zieją pustką, nie tętnią już żadnym życiem? Łatwiej jest przetrzymywać setki dzieci i młodzieży w budynkach jak w więzieniach, wydając tysiące złotych na monitoring, które w swej przestrzeni i tak zawierają miejsca dogodne dla agresji, przemocy, upowszechniania używek i zwiększania poziomu anonimowości? Niemalże co tydzień czytamy o tym, jak to polskie szkoły nie są przygotowane do pracy z dziećmi sprawiającymi kłopoty wychowawcze. Stanowi to w niektórych placówkach poważny problem. Czy istotnie korzystniej jest, czyniąc szkoły odległymi od miejsca zamieszkania dzieci, pozbawiać je zarazem możliwego budowania lokalnych więzi społecznych, by po latach narzekać na brak ich obywatelskiego zaangażowania? Jak chcemy budować rozwinięte społeczeństwo wiedzy i społeczeństwo obywatelskie w sytuacji odrywania dzieci i młodzieży od ich własnych środowisk codziennego życia?
Zapewne lepiej jest, jak nasze dzieci nie uczęszczają na zajęcia pozalekcyjne, nie angażują się w ruch harcerski czy młodzieżowy (sportowy, turystyczny, ekologiczny, kulturalny itp.), gdyż po lekcjach czeka na nie śmierdzący ropą gimbus, którym muszą zdążyć do domu, a raczej do miejsca wyrzucenia ich przy przydrożnym przystanku, by jeszcze te 2-3 km musiały dojść przez pola i lasy do domu, zjeść, odrobić lekcje i pójść spać, bo o 5 rano muszą znowu wstać, by odbyć drogę do szkoły.
Budujmy już teraz nowe więzienia oraz przyjmujmy do policji kolejne tysiące absolwentów pedagogiki resocjalizacyjnej po wyższych szkołach prywatnych, dzięki czemu będą tak "skutecznie" prowadzić śledztwa w sprawie zaginięć dzieci. Czeka ten kraj i młode pokolenie świetlana przyszłość. W rywalizacji na rynku pracy wygrają i tak dzieci z wielkomiejskich ośrodków akademickich, uczęszczające do elitarnych szkół (tak publicznych, jak i niepublicznych), które ukończą bezpłatne studia na najlepszych wydziałach i kierunkach polskich uczelni publicznych lub zagranicznych (elitarnych) szkół prywatnych. W więzieniach znajdą się prawdopodobnie ci, co mieli pod górkę i dalej, dla których nie było czasu, miejsca i środków wspierających ich rozwój.
Wychowania w szkole już nie ma - mówi w udzielonym marzenie Nykiel wywiadzie zatytułowanym "Szkoła w zapaści" dla "Uwarzam Rze" (2012 nr 7) Ryszard Legutko. Dziecko ma wrócić ze szkoły z odpowiednimi ocenami, z dyplomem, bo to się przyda na studiach i na rynku pracy. Fakt, że nadal jest ono głupkiem i prymitywem, już nas nie obchodzi.