Miesiąc maj i czerwiec należą do najtrudniejszych w pracy nauczycieli akademickich, gdyż w tym właśnie czasie ich seminarzyści dopracowują swoje prace dyplomowe (licencjackie lub magisterskie). I jak to w naszym narodzie bywa: wszystko na ostatnią chwilę. Tak ponoć większość rozlicza się z fiskusem, tak płaci rachunki, tak reaguje na różnego rodzaju zaproszenia itp. Wczoraj przyszła do mnie studentka, której nie widziałem przez cały semestr, by zapytać o to, jak będzie wyglądał egzamin magisterski. Byłem tym mocno zdumiony, bowiem nie otrzymałem od niej jeszcze ani jednej strony napisanego tekstu pracy dyplomowej. Wspomniała coś o tym, że ma dużo pracy, jakieś problemy z dotarciem do literatury, ale że na pewno pracę dostarczy mi w terminie. Poza tym, już przeprowadziła badania, tylko jeszcze nie wie, jak je ma opisać. Zapewne sądzi, że przyjmę jej rozprawę w ostatniej chwili jako konieczny do zaliczenia seminarium „wytwór”.
Studentka nawet nie wie, że nie będzie miała żadnych szans na to, bym dopuścił ją do jakiegokolwiek egzaminu końcowego. Nie jestem zainteresowany dostarczeniem mi na ostatnią chwilę pracy, która powinna być pisana pod moim kierunkiem, a nie na odwrót, tzn. że pewnie ktoś pisze tej pani pracę pod jej „kierunkiem” za odpowiednią opłatą (materialną lub niematerialną). Moja koleżanka z uczelni zabezpieczyła się bardzo dobrze skonstruowanym i zawartym z jej seminarzystami kontraktem, w którym jednym z jego warunków było stwierdzenie, że nie przyjmie od studentów do czytania i oceny pracy magisterskiej, która nie była z nią systematycznie konsultowana, rozdział po rozdziale. Studenci muszą być przyzwyczajani do tego, że nie jest to jeszcze jedna, nieco obszerniejsza praca na zaliczenie jakiegoś przedmiotu, ale dowód ich autentycznego (mniej lub bardziej doskonałego, rzetelnego) uczestniczenia w procesie badawczym, aplikacyjnym czy konstrukcyjnym niezależnie od przyjętego podejścia metodologicznego.
Na szczęście są też tacy, którym naprawdę zależy na jak najlepszym ukończeniu studiów i złożeniu egzaminu umożliwiającego im kontynuowanie własnych planów w życiu osobistym czy zawodowym. Wczoraj, a więc na prawie dwa miesiące przed końcowym egzaminem, przyjąłem od dwóch moich studentek gotowe prace magisterskie, gdzie każdy rozdział, każdy etap ich badań był sukcesywnie ze mną uzgadniany. Nigdy nie narzekały na to, że trzeba jeszcze coś przeczytać, uzupełnić, poprawić. Każdą uwagę przyjmowały ze zrozumieniem i realizowały wszelkie zalecenia. Teraz mają satysfakcję, bo dla nich ta ostatnia chwila bycia w uczelni musi być jeszcze odroczona. Jeszcze muszą zaliczyć w sesji czerwcowej wszystkie, przewidziane planem studiów, zajęcia i wnieść stosowne opłaty. I witajcie wakacje!