17 listopada 2009
Ofiary akademickich nieprawidłowości
Każdy, kto sprawuje władzę w określonych prawem jednostkach organizacyjnych szkolnictwa wyższego powinien mieć świadomość tego, że podejmowane przez niego decyzje oraz przez organ go wspomagający (rady naukowe) będą prędzej czy później rzutować na losy tak wyżej wymienionych, jak i sukcesorów lub ofiar ich aktywności.
Przed niespełna dwoma laty jeden z wydziałów utracił uprawnienia do przeprowadzania przewodów naukowych na stopień doktora. Rektor uczelni musi bowiem powiadomić organ władzy kontrolnej o tym, że dana jednostka uczelni nie spełnia wymogów kadrowych (ma zbyt małą liczbę profesorów i doktorów habilitowanych w swoim składzie, których co najmniej roczne zatrudnienie jest konieczne do przeprowadzania postępowań awansowych na stopnie naukowe). Gdyby władze wydziału wcześniej monitorowały i analizowały procesy kadrowe w swojej jednostce, to mogłyby nie dopuścić do sytuacji, w której nagłe odejście jednego z samodzielnych pracowników naukowych może pozbawić wszystkich członków tej społeczności akademickiej uprawnień, o które przez lata przecież się ubiegali.
Potrzeba jednak do tego odrobiny wyobraźni i poczucia odpowiedzialności za tych, którzy są, jak i tych, którzy przyjdą. Krótkowzroczne myślenie kategoriami czasu trwania własnej kadencji i realizowania jedynie własnych ambicji oraz zadań z pominięciem dobra całej wspólnoty jest tak naprawdę „zabójcze” dla jednostki akademickiej (uczelni, wydziału, instytutu czy katedry). Utrzymywanie zatrudnienia profesorów na granicy tzw. minimum kadrowego jest „zabójcze” dla tego środowiska, gdyż w każdej chwili może dojść do wydarzeń losowych i zamierzonych, w wyniku których nastąpi jego osłabienie.
W swojej najnowszej książce „Wyzwania autorytetu” (Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 2009) prof. Lech Witkowski pisze o syndromie toksycznej władzy, która może być nieświadoma swojej niepełnosprawności jako dotknięta podwójnym brakiem: brakiem poczucia braku. (s.23) Kierownik jednostki jest bowiem odpowiedzialny za nią w perspektywie jej przeszłości (tradycji) – teraźniejszości i przyszłości, jeżeli to rzeczywiście od jego decyzji zależą losy innych. Niestety, (…) nagminnie mamy potrzebę ulegania właśnie wygodzie bycia zwolnionymi z myślenia, z podejmowania decyzji, z trudności radzenia sobie z dyskomfortem inaczej niż pod skrzydłami łechczącego naszą próżność, czy poczucie przynależności do siły i wzniosłości. Autorytarność zewnętrzna idzie w parze, czasem jako przyczyna, ale czasem jako skutek wewnętrznego zapotrzebowania na autorytarne zadomowienie w świecie, na „ucieczkę od wolności”, na kupowanie sobie poczucia wartości i możliwie tanie spełnienie w gronie podobnych do nas. Ten dramat nadal trwa i się nasila, nie pomimo edukacji, ale wraz z nią.(s.23)
Piszę o tym, bo otrzymałem list od doktorantki jednej z jednostek naukowych, która na skutek przeprowadzonej w niej kontroli i rozpoznania przez ekspertów rażących błędów w przeprowadzanych w niej przewodach naukowych, zostanie ukarana zawieszeniem jej uprawnień na okres trzech lat. Tak w każdym razie brzmi wyrok, o którym dowiedzieli się już wszyscy pracownicy naukowi tej jednostki i jej doktoranci. Nie jest to zresztą jedyna tego typu jednostka, gdyż w kraju było ich kilka, co świadczy o zaistniałym w środowisku akademickim kryzysie rzetelności i wiarygodności naukowej. Niektóre z tych jednostek się odwołały, nie godząc się z przedłożoną im diagnozą i oceną, a zatem mają jeszcze szanse na obronę dobrego imienia. Nadawczyni wspomnianego powyżej listu pisze do mnie o niezwykle istotnej kwestii, a mianowicie o losie tych, którzy zostaną niezasłużenie dotknięci takim rozstrzygnięciem, w wyniku którego będą musieli przeprowadzać swój przewód doktorski w uczelni dysponującej ważnymi uprawnieniami w tym zakresie.
W tym miejscu rodzi się mój protest – stwierdza autorka listu. Nie chcę bronić swojej pracy doktorskiej w innej placówce. Wyboru miejsca dokonałam świadomie, jako sprawczy podmiot swoich działań, który samodzielnie decyduje o losach swojego rozwoju. Nie chcę czuć się ofiarą ponoszącą konsekwencje instytucjonalnych problemów legislacyjnych.
Zbliżam się do sedna mojej prośby, która kieruję na ręce Pana Profesora w imieniu swoim i pozostałych doktorantów, najbardziej zaawansowanych w procedurach przewodu doktorskiego. Czy jest szansa, abyśmy mogli liczyć na głos wspierający Pana Profesora (…) w sprawie możliwości odbycia obrony doktorskiej w (macierzystej jednostce – BŚ). Byłoby to humanitarne wyjście z tej trudnej sytuacji, w pełni uwzględniające potrzeby i oczekiwania doktorantów.
Cóż mogłem jej odpowiedzieć?
Droga Pani, nie wiem, czy decyzja o zawieszeniu uprawnień ma już moc sprawczą. (…) Jeśli jest tak, jak Pani pisze, to nie ma możliwości przeprowadzenia przewodu (w obecności tej rady naukowej - BŚ). Trzeba go będzie przenieść do innej jednostki, która ma odpowiednie uprawnienia. Nie ma innej drogi, niezależnie od tego, jakie są moje postawy wobec tej sytuacji. Powyższa decyzja ma charakter administracyjny (jak wyrok sądu), a to oznacza, że rzutuje ona na innych naukowców, także nie mających wpływu na ten stan rzeczy. (…) Muszą sobie z tego faktu zdawać sprawę władze takich jednostek, by nie dopuszczać do zaniedbań, błędów, które w przyszłości mogą skutkować takimi właśnie rozwiązaniami.
Odpowiedź na mój list była następująca:
Szanowny Panie Profesorze,
dziękuję bardzo za szybką odpowiedź. Z informacji uzyskanych w (…) wynika, że nie zapadła jeszcze decyzja o zawieszeniu uprawnień, jest ona in statu nascendi, a termin ogłoszenia przewidywany jest w grudniu. Wiem, że nie może mi Pan Profesor pomóc i w pełni rozumiem argumentację za tym stojącą. Nie zmienia to jednak poczucia mojego ogromnego rozczarowania zaistniałym stanem rzeczy i rozważam, czy w ogóle w takim przypadku do obrony przystępować.
Wyłonił się na tym tle zupełnie nowy problem, a mianowicie przeświadczenie o potrzebie wycofania się z dalszego postępowania we własnym przewodzie naukowym przez tych, którzy uważają, że odebraniem ich macierzystej jednostce uprawnień zostali skrzywdzeni. Napisałem zatem:
Szanowna Pani,
gest rezygnacji z przystąpienia do obrony (nawet gdyby to musiało nastąpić w innej jednostce) byłby zaprzeczeniem solidarności z własnym środowiskiem naukowym, a ponadto bolesnym i niezasłużonym aktem zerwania naukowej więzi z promotorem. W końcu tu uzyskała Pani wsparcie w prowadzonych przez siebie badaniach i teraz wypadałoby je odwzajemnić. Miejsce obrony nie ma w tym kontekście żadnego znaczenia. Nie warto w imię symboliki odrzucać czegoś, co było wspólnym wysiłkiem. Myślę, że Pani promotor mimo wszystko będzie dumny, jeśli pokona Pani ten próg, a wyrazy pamięci i wdzięczności pozostają przecież w Pani gestii. Tak więc zachęcałbym właśnie w imię solidarności z radą naukową do podjęcia tego końcowego etapu. Rezygnacja z obrony w niczym jej nie pomoże, a także nikomu niczego nie uświadomi. Czasami tak jest, że musimy zmagać się z czynnikami, które są od nas niezależne. W tym akurat procesie Pani nie jest stroną, a już tym bardziej osobą temu winną. Podobnie jak Pani promotor czy recenzenci pracy.
Czy i kto wyciągnie z tej sytuacji wnioski?