16 czerwca 2020

Rektor Uniwersytetu Łódzkiego i Papież Franciszek w trosce o HUMANUM



Przywołuję w całości apel Rektora UŁ, bo widzę, jak traktuje się studentów i pracowników w innych uniwersytetach. Nie każdy rektor podchodzi z taką troską o życie i zdrowie członków wspólnoty akademickiej. Poziom rozluźnienia obostrzeń sanitarnych jest nieodpowiedzialny, gdyż dane medyczne są naprawdę porażające.

Tak administracja, studenci, jak i naukowcy mogą pracować zdalnie. Na szczęście w kształceniu i zarządzaniu instytucjami można z tym sobie poradzić, gdyż nie jesteśmy producentami towarów. Z każdym tygodniem pandemii, kwarantanny nauczyliśmy się korzystać z narzędzi, które zdecydowanie ułatwiają realizację zadań, a co ważne, także pomniejszają koszty naszej pracy.

Monitoruję sytuację w Republice Czeskiej. Tam rządzący zdecydowanie lepiej poradzili sobie z epidemią, dyscypliną pracy (karność wewnętrzna, a nie zewnętrzna) i ochroną obywateli. Zdecydowanie lepiej funkcjonuje tam służba zdrowia. Partyjna władza nie czerpie korzyści z tej jakże dramatycznej dla wielu rodzin sytuacji.   


Łódź, dnia 15.06.2020 r.

Szanowni Państwo, Pracownicy Uniwersytetu Łódzkiego, pojawiają się coraz częściej sugestie, prośby, a nawet pewne formy nacisku ze strony członków naszej Wspólnoty, bym zmniejszył zakres obostrzeń, jakie obowiązują w Uniwersytecie w związku z epidemią

Chciałbym Państwu wyjaśnić swoje stanowisko. Zastrzegam na wstępie, że nie zamierzam zmieniać wydanych wcześniej zarządzeń i ograniczać zakazu dostępu do budynków Uniwersytetu. Nie będę też zmieniał reguł dotyczących sposobu weryfikacji efektów kształcenia w ten sposób, by dopuścić kontrolowany dostęp studentów do budynków wydziałów. 


Sytuacja epidemiczna w kraju, a zwłaszcza w naszym mieście i regionie, niesie obecnie większe niż w marcu br. ryzyko zakażenia. Przyznam także, że nie przekonują mnie urzędowe decyzje o „odmrażaniu” gospodarki i życia społecznego. 


Bardziej przekonują mnie natomiast opinie specjalistów z zakresu epidemiologii i mikrobiologii. W ich świetle nic nie wskazuje na to, by w najbliższych tygodniach ryzyko epidemiczne miało się istotnie zmniejszyć. Są dane, które prowadzą do wniosków przeciwnych


Jestem w pełni świadomy ogromnego zagrożenia, jakie rezygnacja z przyjętego reżimu sanitarnego mogłaby przynieść studentom i pracownikom naszej Uczelni. Odnotowujemy coraz więcej potwierdzonych danych o innych niż zapalenie płuc skutkach zakażeń. Niepokoją zwłaszcza doniesienia o skutkach neurologicznych, które dotykają osoby młodsze. 


Pamiętajmy też, że stosując ściśle zakazy i obostrzenia, chronimy nie tylko siebie przed innymi, ale także innych przed nami. 


Jestem odpowiedzialny przede wszystkim za Państwa życie i zdrowie. Z tego uczyniłem zasadę mego postępowania w okresie epidemii. Od zasady tej nie zamierzam odejść, dlatego bardzo Państwa proszę o uszanowanie podjętych przeze mnie decyzji i odstąpienie od próśb i sugestii dotyczących obniżenia standardów sanitarnych, jakie wprowadziłem w Uczelni. 


Zapewniam też, że gdy tylko stanie się to możliwe, będę starał się dostosować do sytuacji epidemicznej i ułatwić studentom i pracownikom przeprowadzanie egzaminów i zaliczeń. Zdaję sobie sprawę z tego, że obecnie obowiązujące obostrzenia stwarzają nam wszystkim niekomfortowe warunki studiowania i pracy. 


Jestem na bieżąco informowany przez prorektorów ds. kształcenia i ds. studenckich o Państwa postulatach i oczekiwaniach. Nie mogę jednak, w imię odpowiedzialności za Państwa życie i zdrowie, przychylić się do przedkładanych mi przez panów prorektorów wniosków. 


Nie mogę tego uczynić także z tego powodu, że musiałbym zezwolić na ponowne otwarcie domów studenckich dla studentów, którzy mieszkają poza Łodzią. Nie można bowiem tworzyć nierównych warunków dla studentów ze względu na miejsce zamieszkania. W najbliższym czasie nie mogę podjąć takiej decyzji. 


Zasiedlenie domów studenckich byłoby stworzeniem niekontrolowanego ryzyka powstawania ognisk zakażenia. A w razie wystąpienia tego ryzyka oznaczałoby to długotrwałe wyłączenie domu studenckiego z użytkowania i kwarantannę dla wszystkich mieszkańców i pracowników, co następowało już w minionych tygodniach i powodowało duże uciążliwości. 


Jak Państwo wiedzą, zaplanowaliśmy sesję egzaminacyjną w trybie tradycyjnym od 24 sierpnia br. Na taki tryb weryfikacji efektów kształcenia pozwala obowiązujące rozporządzenie Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego, które zawiesiło działalność dydaktyczną uczelni do 30 września br. Uzyskaliśmy oficjalne potwierdzenie tego stanowiska. 


Musimy teraz dołożyć wszelkich starań, byśmy mogli we wskazanym terminie sesję przeprowadzić bezpiecznie. Jestem przekonany, że Władze wszystkich Wydziałów stosowne działania już podjęły. Do tego czasu bardzo Państwa proszę o umożliwienie studentom, którzy tego oczekują, składania egzaminów i uzyskiwania zaliczeń w trybie zdalnym. 


Proszę też o pewną wyrozumiałość wobec różnych trudnych sytuacji, które w związku z tym mogą się pojawić. Musimy okazywać sobie wzajemnie dużo życzliwości w tym trudnym czasie. Z wyrazami szacunku 

Prof. dr hab. Antoni Różalski Rektor Uniwersytetu Łódzkiego


Rektor UŁ kończy w pięknym stylu swoją kadencję. Szkoda, że prawo formalizuje kadencyjność. Jeszcze nie było wyborów Jego następcy.  Nakładają się na siebie klimaty wyborcze w kraju z tymi, które prowadzone są w niektórych jeszcze uczelniach.


Politycy odwracają uwagę Polaków od rzeczywistych patologii we własnych strukturach, w rządzie,  w zarządzaniu finansami publicznymi, ukrywając zarazem niewydolność, niekompetencję, korupcję, nepotyzm zaczadzaniem debaty publicznej rzekomym zagrożeniem ideologicznym.

Spory między lewicą a prawicą były od lat. Nic nowego. To jednak, w jaki sposób się to czyni, bulwersuje i uświadamia także zwolennikom władzy, jak poważny popełnia błąd. Tak prezydent Andrzej Duda, jak i zaplecze polityczne PiS wraz z cyniczną przybudówką Jarosława Gowina zaprzeczają wartościom chrześcijańskim, które wpisane są do Konstytucji III RP, a krzewione przez nich na niemalże każdym przedwyborczym wiecu. 

W tej kwestii także głos zabrał  Rektor UŁ:


Łódź, dnia 15.06.2020 r.

Oświadczenie

Od kilku dni jesteśmy świadkami ataków na osoby LGBT+. 

Te niegodne wypowiedzi części polityków wobec tych osób stanowczo potępiamy. Osoby LGBT+ zasługują na szacunek i równe traktowanie, nie do przyjęcia są sformułowania odbierające im poczucie człowieczeństwa i godności. 


Dyskryminujące wypowiedzi szkodzą też wizerunkowi naszego kraju w świecie. Osoby LGBT+ są wśród nas, tu, na Uniwersytecie Łódzkim, pracują i studiują


Zwracam się do społeczności akademickiej UŁ: wykażmy wobec nich solidarność i wsparcie w tych trudnych dniach. 


Prof. dr hab. Antoni Różalski Rektor Uniwersytetu Łódzkiego


W ubiegłym roku Papież Franciszek wziął udział w jednym z rozrywkowych programów telewizyjnych pt. "Pilgrimage" (pol. Pielgrzymka), który poświęcony był odtworzeniu średniowiecznej tradycji pielgrzymowania z Canterbury w Anglii do Rzymu. Zadaniem uczestników było odbycie pielgrzymki w ciągu 15 dni na trasie obejmującej ponad 1000 kilometrów (z granicy szwajcarsko-włoskiej do Watykanu).


Brytyjski komik i celebryta - Stephen Amos (...) powiedział Franciszkowi, że poszedł na pielgrzymkę jako osoba niereligijna: "Wyruszyłem, szukając odpowiedzi i wiary. Ale jako gej nie czuję się akceptowany".




Papież Franciszek odpowiedział Amosowi: "Nie jest dobrze przywiązywać większe znaczenie do przymiotnika "homoseksualny" niż do rzeczownika "osoba". Wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy godność. Nie ma znaczenia, kim jesteś i jak żyjesz - nie tracisz [przez to] swojej godności".






    

15 czerwca 2020

Polska edukacja na emigracji


Moje facebookowe grono ma okazję niemalże na co dzień poznać graficzną i malarską twórczość Ryszarda Drucha. Znakomity artysta przed laty wyemigrował do USA, gdzie prowadzi "Akademię Sztuk Plastycznych" w Druch Studio Gallery w Trenton.

W latach 2006 - 2012 pracował jako nauczyciel języka polskiego, historii i geografii Polski w Polskiej Szkole przy parafii św. Jadwigi w Trenton (New Jersey). W tymże mieście przez blisko 15 lat także działała szkoła "OGNIWO". 


Od kilku lat Druch pracuje w Polskiej Szkole "OGNIWO" w Morrisville (stan Pensylwania).  Poznaliśmy się z Ryszardem Druchem ponad 40 lat temu na harcerskim szlaku. On był instruktorem w Opolu, a ja prowadziłem jedną z najstarszych drużyn harcerskich (13 ŁDH im. Gen. Józefa Bema) w Łodzi oraz wspólnie z bratem udzielałem porad metodycznych w stworzonej Harcerskiej Poradni Programowo-Metodycznej "Impuls". 

Pamięć tamtych czasów i spotkanie w sieci sprawiły, że druh Ryszard Druch zapytał mnie miesiąc temu, czy mógłbym pomóc nauczycielom szkoły dla dzieci Polonii w przedstawieniu najnowszych trendów w nauczaniu szkolnym. "Nasze grono to nauczycielki z dyplomami pedagogicznymi zdobytymi wiele lat temu, a nawet w ostatnich dekadach XX wieku. Od tego czasu w pedagogice wiele się zmieniło a my jako nauczyciele polonijni i emigranci oderwani od oświaty w Polsce mamy pewne zaległości, by nie powiedzieć braki edukacyjne. 


Nasza młodzież jest w niekomfortowej sytuacji, ponieważ przychodzi do sobotniej szkoły polonijnej, podczas gdy amerykańscy koledzy mają... dzień wolny od nauki. Tak więc uczniowski opór wobec sobotniego uczenia się jest sporym wyzwaniem dla polonijnego nauczyciela - szczególnie w klasach starszych. 


Ponadto mamy klasy małe (nawet z dwójką-trójką uczniów), jak i duże (około 20 uczniów) i to o różnych poziomach umiejętności czytania i mówienia po polsku. Krótko mówiąc nasze nauczanie daleko odbiega od warunków panujących w szkołach w Polsce. Dlatego tak bardzo oczekujemy wiedzy o najnowszych trendach w dydaktyce współczesnej jak i informacji mogących usprawnić nasze metody pracy".


To fenomenalne, że dzięki technologii możemy spotykać się,rozmawiać, dyskutować, prezentować własne doświadczenia i dzielić się wiedzą właściwie bez ograniczeń.  Nigdy nie miałem kontaktu z amerykańskim szkolnictwem, a tym bardziej z polonijnym, tymczasem zdałem sobie sprawę z tego, jak ważne są te wysepki naszej Ojczyzny na emigracji. 


Nauczyciele Szkół  Polskich (sobotnich) to z jednej strony także Polonia, ale z drugiej strony osoby różnych zawodów, także nauczyciele szkół amerykańskich, przedsiębiorcy lub osoby niepracujące, a wychowujące własne dzieci i posyłające je do obu typów szkół. 


Nie mają zatem kontaktu z ośrodkami doskonalenia nauczycieli, gdyż Amerykanów nie obchodzą ich kwalifikacje. Jak chcą uczyć dzieci Polonii, to  muszą to czynić zgodnie z określonymi po raz pierwszy w 2010 r.  przez MEN podstawami programowymi kształcenia ogólnego oraz standardami egzaminacyjnymi dla  tych szkół.  

Szkoły Polskie są rozsiane niemalże na całym świecie. Ich nauczyciele kształcą dzieci Polonii w języku ojczystym.  Jednego dnia, w ciągu kilku zaledwie godzin, najczęściej w dzierżawionym budynku szkolnym, parafialnym czy prywatnym prowadzą lekcje, które stają się kulturowym łącznikiem z naszym krajem (uczniowie mają przecież już obywatelstwo kraju urodzenia czy zamieszkania). 


Wszystkie Szkoły Polskie wschodniego wybrzeża USA skupione są w dwóch centralach polskich szkół edukacji równoległej - w Chicago oraz Nowym Jorku. Szkoła OGNIWO podlega New York  City. Jest tam zarejestrowanych ok. 80 szkół sobotnich, które powstały jako placówki niepubliczne.


Jak prowadzić lekcje, zajęcia edukacyjne z uczniami, którzy nie mają formalnego przymusu uczęszczania do sobotniej szkoły?Przychodzą do niej ze względu na oczekiwania rodziców, którym zależy na dwujęzycznym wykształceniu dzieci oraz formowaniu ich tożsamości narodowej w powiązaniu z polską kulturą.  


Pragnienie zaszczepienia dzieciom polskości nie jest łatwe nawet, jak rozmawia się z nimi 
w domu w ojczystym języku, pielęgnuje tradycje, przechowuje pamięć o dziedzictwie narodowym.  



Jedynym, formalnym bonusem uczęszczania do takiej szkoły jest uznawanie w Stanach Zjednoczonych AP prawa młodzieży do zdawania na maturze języka polskiego jako języka obcego. Jest on honorowany w przyjęciu do amerykańskich szkół wyższych jako egzamin z drugiego języka.


Do tych szkół trafiają dzieci, przychodzą nastolatkowie w różnym momencie swojej socjalizacji i edukacji. Nie wszyscy uczą się od pierwszej klasy szkoły podstawowej do trzeciej maturalnej. Jedni przychodzą w takim momencie swojego życia i rozwoju, że nie można się z nimi w pełni porozumieć, gdyż język polski nie był w ich domach priorytetem. 


Do Szkół Polskich uczęszcza  niewielki odsetek dzieci amerykańskiej Polonii. Są polskie rodziny, które na emigracji zrywają wszelkie kontakty i więzi z ojczystym krajem. Jedne nawet nie poszukują możliwości kształcenia i podtrzymania ojczystej mowy, niektóre zaś nawet nie wiedzą, że są takie możliwości.


Za uczęszczanie do takiej szkoły trzeba zapłacić czesne, bo są to szkoły niepubliczne. To też może być powód, dla którego nie wszystkie polskie rodziny stać na posyłanie do nich dziecka. W USA trzeba gromadzić kapitał na edukację akademicką własnego dziecka, a ta jest bardzo kosztowna. 


Wśród największych sponsorów tych szkół jest Polsko-Słowiańska Federalna Unia Kredytowa, czyli jeden z setek banków amerykańskich o znaczącej pozycji finansowej. Unia ta funduje co roku nagrody finansowe dla najlepszych uczniów polskich szkół (od tego roku nagroda taka wynosi 100 $ dla ucznia) oraz finansuje zakup sprzętu edukacyjnego (np. komputery).


Im mniej uczniów Polonii uczęszcza do szkoły "sobotniej", tym mniejsze są możliwości jej rozwoju i funkcjonowania. Płace nauczycieli też są uzależnione od liczby płatników i fundatorów. Szkoły organizują zatem różnego rodzaju akcje, festyny, przedstawienia, pikniki, otwarte bale sylwestrowe dla Polonii itp., by zgromadzić środki na swoją działalność. Za każdy z ośmiu miesięcy nauki prowadzący szkołę musi mieć środki na czynsz lokalowy, a ten wynosi w zależności od miejsca i warunków infrastrukturalnych  co najmniej 2 tys. dolarów miesięcznie. 


Szkoła "OGNIWO" w Morrisville  działa już blisko 20 lat i od trzech lat wynajmuje piętro i stołówkę w bardzo dużym obiekcie stanowiącym własność parafialnej szkoły amerykańskiej, która w ostatnich latach zbankrutowała... Warunki lokalowe są zatem bardzo dobre i stanowią przedmiot zazdrości wielu innych szkół polskich, które niejednokrotnie muszą się gnieździć w lokalach dość przypadkowych.


Nauczyciele OGNIWA są pełni energii, mają pasję kształcenia, wysoką motywację, są też otwarci na zmiany w dydaktyce, a przy tym zaangażowaniu czują się w pewnym stopniu także ambasadorami Polski. To dzięki nim młodzi Amerykanie zobowiązują swoich rodziców, by mogli polecieć do kraju przodków, by poznać historię Polski, odkrywać jej piękno i zachować jakąś jej cząstkę we własnej tożsamości.


Świat wirtualny tworzy realne mosty między wielką i małą ojczyzną. Może ktoś chciałby nawiązać kontakt z nauczycielami Szkół Polskich i wesprzeć ich swoją wiedzą, doświadczeniem, by wiedzieli, że jako pedagodzy tworzymy solidarną wspólnotę?


   




  

14 czerwca 2020

Edukacja alternatywna w Polsce?




Trzydzieści lat temu przygotowywałem i wdrażałem z setką nauczycieli w kraju oraz z 58 nauczycielami na Słowacji w Preszowie konstruktywistyczny model kształcenia emancypacyjnego, otwartego w klasach I-III w szkolnictwie publicznym (wtedy jeszcze było to szkolnictwo państwowe).

W latach 1992-2012 organizowałem z nauczycielami akademickimi i najbardziej kreatywnymi pedagogami placówek doskonalenia nauczycieli w całym kraju międzynarodowe konferencje z udziałem uczonych i wybitnych nauczycieli  z wielu krajów świata, by zachęcać do alternatywnego myślenia, działania i wprowadzania oddolnych innowacji w edukacji.

Dziś przywołuję wypowiedź z 2009 r., którą przygotował mój b.współpracownik Piotr Sobczak na Międzynarodową Konferencję "Edukacja alternatywna - Dylematy teorii i praktyki" w Łodzi. Kierowałem wówczas  jako rektor jedną  z najbardziej dynamicznie rozwijających się wyższych szkół niepublicznych.

Dzisiaj wciąż stoimy w miejscu. Szkolnictwo publiczne jest w gorsecie politycznych interesów partii władzy, która nie potrafi, nie chce zmieniać dydaktyki szkolnej tak, by służyła ona dzieciom. Szkoła wciąż ma środowiskiem nadzoru |"pedagogicznego", które z współczesną, światową pedagogiką ma niewiele wspólnego. 

13 czerwca 2020

Koronawirus częściowo i czasowo zburzył więzienny model edukacji






Szkoła nieodłącznie kojarzy się wielu osobom z więzieniem, przestrzenią dominacji osób dorosłych nad jeszcze niedorosłymi - dziećmi i młodzieżą. W większości krajów ma miejsce przymus szkolny pojmowany nie tylko jurydycznie, ale i dydaktycznie jako bezwzględny obowiązek uczęszczania do instytucji, mniejszego lub większego budynku, zdarza się, że kontenera, przebywania w takiej szkole  przez kilka godzin dziennie (o różnych porach dnia).

W tak urządzonej szkole przez administrację państwową i samorządową są nauczyciele definiowani jako  nadawcy i nadzorcy zarazem, mający zmuszać, zobowiązywać, egzekwować podejmowanie przez już formalnie zniewolonych uczniów programowo pożądanych czynności, działań, aktywności, w wyniku których  oni nie tylko czegoś się nauczą, ale i zinterioryzują.

Tak rozumiana szkoła nie jest dla ucznia, dla dziecka, dla nastolatka, ale jest dla władzy - dla rządu, który może ulokować w strukturach administracji swojego kuratora, setki, jak nie tysiące urzędników, inspektorów,  kontrolować wybór "swojego" dyrektora i panować nad posłusznymi władzy nauczycielami. Uczeń  natomiast jest w tak reprodukowanej od XIX w. szkole środkiem do realizacji celów stanowionych bez niego, bez jego rodziców, nawet bez jego nauczycieli.

Co bardziej wrażliwi na los dzieci nauczyciele starają się uprzyjemnić im pobyt w szkole tak, by nie tyle chciało im się do niej przychodzić, bo przecież uczęszczać musi (żadna to łaska), ale by miały wymierne osiągnięcia. Dowodem na to, że dziecko coś wie, umie, potrafi, coś uczyniło, posiadło itp. są stopnie szkolne (cyfrowe, bywa - literowe, obrazkowe, emotikonowe). Oczywiście, tych stopni musi być w ciągu semestru także odpowiednie nasycenie, by nikt nie zarzucił nauczycielowi, że ocena końcowa jest nieobiektywna, nierzetelna, czyli nieadekwatna do faktycznej wiedzy i kompetencji ucznia.

Dyrektorzy szkół i nauczyciele-nadzorcy wprowadzają do lekcyjnych cel (jak w więzieniu) odpowiednie umeblowanie, bardziej ergonomiczne, dostosowane do wzrostu dzieci, by odwrócić ich uwagę od tego, że choć ich klasa/cela jest ładniejsza, bardziej przyjazna, to i tak muszą w niej przebywać a nawet poddawać się dydaktycznym "torturom" (klasówki, sprawdziany, frontalne odpytywanie, zdarza się, że pomniejszanie/ośmieszanie przy klasie itp.).

W szkole jako więzieniu uczeń przede wszystkim MUSI, POWINIEN, NIE MA WYJŚCIA. On jest na szkołę skazany przez prawie dwieście dni w roku. Oczywiście są powody ku temu, by próbować uciec z więzienia na wolność, jeśli tylko nadarza się okazja lub poziom lęku (fobii szkolnej) jest bardzo wysoki, albo w ogóle nie stawić się w szkole, czyli być na wagarach.

Uprzyjemnianie przez nauczycieli pobytu uczniom w półotwartym więzieniu osiąga nawet obłudne formy, jak chociażby oficjalne zezwolenie im pierwszego dnia wiosny na wagary. Co to jednak za frajda, skoro uwolnienie jest także sterowane, na  nauczycielskiej "smyczy".  Samorządowcy zlecają straży miejskiej wyłapywanie nastolatków w pubach czy hipermarketach, jeśli niegodnie dla swojego stanu korzystają z wolności.

Tak, jak w zakładach karnych są klawisze uwielbiający pracę, tak i są nauczyciele, którym spełnianie się w takiej roli albo sprawia wielką satysfakcję, albo wypala ich po kilku latach niepostrzeżenie przekształcając w strażników podobnych do tych z jednego z eksperymentów psychologicznych w USA. Może nie jest to dosłowna kopia, ale przemoc fizyczną zawsze można zastąpić przemocą psychiczną i strukturalną czerpiąc z tego tytułu osobiste korzyści. Są bowiem nauczyciele wampiryczni, toksyczni, agresywni inaczej.

NAGLE - w wyniku administracyjnego zamknięcia szkół i uwolnienia uczniów/więźniów z przymusu codziennego meldowania się nich - nadzorcy zostali pozbawieni instrumentów przemocy strukturalnej, fizycznej (czaso-przestrzennego zniewalania)  i częściowo symbolicznej.

Po raz kolejny, bo częściowo miało to miejsce wiosną 2019 r., uczniowie zostali wyzwoleni z cel, gorsetu, kajdan. Co zrobi z tym kadra "więzienna", kiedy nastąpi odmrożenie niepożądanej wolności? Co nowego szykuje "zarząd edukacyjnego więziennictwa"? Okazał się nie tylko zbyteczny, tak jak jego inspektorzy, wizytatorzy, kuratorzy, ale i bezradny, bo pozbawiony środków przymusu wobec uczniów.





12 czerwca 2020

Skoro w Polsce, to także wszędzie?


W Polsce czyli wszędzie. Rzecz o upadku i przyszłości świata

Gdyby nie narodowa kwarantanna, nie miałbym czasu na przeczytanie książki dr. Edwina Bendyka  w okresie trwającej właśnie sesji egzaminacyjnej. Zapewne sięgnąłbym po nią w czasie wolnym od codziennych obowiązków akademickich, gdyż lubię czytać popularnonaukowe artykuły i eseje tego autora w tygodniku "Polityka".

Dziennikarz, publicysta i pisarz wydał książkę p.t. "W Polsce, czyli wszędzie. Rzecz o upadku i przyszłości świata" (Warszawa 2020).  Lekkie pióro autora sprawia, że jego teksty czyta się z dużą przyjemnością. Potrafi pisać o sprawach skomplikowanych, trudnych w sposób klarowny, a zachęcający do refleksji nad światem i samym sobą.

Niezwykle sprawnie porusza się po świecie wyników badań naukowych referując je podobnie jak czynił to  chociażby Hoimar von Ditfurth. W tym też sensie można powiedzieć - "w Polsce czyli wszędzie", aczkolwiek rozprawa Bendyka nie jest jeszcze dostępna w języku angielskim.  Globalni wydawcy mogliby dostrzec w niej szansę na promocję polonoglobalnej perspektywy oglądu świata.

Zwróciła moją uwagę teza tego publicysty, którą nieco rozwinąłem, iż buntownicy coraz częściej odwołują się także do argumentów naukowych, by pokazać słuszność swoich roszczeń, podczas gdy sprawujący władzę coraz bardziej oddalają się od nauki, by w anturażu populizmu zaspokajać interesy własnej formacji politycznej.

Bunt, kontestacja, protesty, także w polskim społeczeństwie, narastają od dłuższego czasu w rożnych regionach świata, odsłaniając zarazem naturę międzygeneracyjnego konfliktu, który podsycany jest przez ideologów podzielonych politycznie środowisk.

Klasycznym tego przykładem była konieczność wymiany Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na Rafała Trzaskowskiego oraz odraczane w czasie procesy niedymisjonowania przez partię rządzącą osób ewidentnie niszczących jej wiarygodność.

Chociaż książka E. Bendyka powstała  tuż przed wybuchem epidemii COVID-19, a raczej przed ujawnieniem przez władze  zagrożeń dla społeczeństwa związanych z pandemią, to nie straciła na swojej aktualności.

Autor zdążył jeszcze wprowadzić związane z COVID-19 wątki, poświęcając prolog wirtualnej pladze na świecie.   Przejawia przy tym nazbyt optymistyczny nastrój, kiedy pisze:

Szczęśliwie wszystko wskazuje na to, że pandemia COVID-19 nie będzie tak mordercza, jak poprzednie wielkie pandemie. Ma charakter "wirtualnej plagi", patogen - koronawirus Sars-Cov-2 jest jak najbardziej realny, ma rozpoznaną strukturę chemiczną, znamy coraz lepiej mechanizmy  jego oddziaływania na organizm i odpowiedzi systemu odpornościowego (s. 22). 

Oczytany w tekstach głównie lewoskrętnych naukowców Bendyk wieści, że walka władz z koronawirusem i związany z nią (...) kryzys wzmocni legitymację dla silnego państwa (s.25). Obywatele zaczną oswajać się z ograniczaniem ich praw, przywykną do restrykcji nie zauważając, w którym momencie utracą własną wolność.

Polacy nie tylko nie zauważą, że świat umiera, ale także ginie liberalna demokracja, która przyczyniła się do rozwoju klasy średniej, innowacyjności i przedsiębiorczości wielu narcystycznie uformowanych Polaków.

Wódz, Ukochany Przywódca, Charyzmatyczny Lider, Wielki Brat to różne figury, zza których wyłania się monarchia strachu - rzeczywistości, której złożoność redukują schematy wyjaśniające oparte na najprostszych podziałach, a więź opartą na współodczuwaniu zastępuje wspólnota złączona strachem przed innym, który nie jest taki jak ja (s.30).

Bendyk zestawia obok siebie apel Olgi Tokarczuk  ("Świat umiera, a my tego nawet nie zauważamy"), ekologiczną krucjatę Grety Thunberg ("Nasz dom płonie (...) Chcę, żebyście zaczęli działać") oraz imperatyw moralny b. więźnia Auschwitz - Mariana Turskiego ("Nie bądź obojętny"), by poszukać odpowiedzi na pytanie czy Polska przetrwa do 2030 roku?

Pojawiają się w związku z tym akcenty oświatowe. Przywołuje tezę Jarosława Kaczyńskiego  o  traktowaniu polityki jako instrumentu do zmieniania świata, która to została podporządkowana  nie nauce, ale wynikom sondaży opinii publicznej. Nie ma się co dziwić, że nauczyciele musieli polec w czasie ubiegłorocznych strajków.

Wzmocniona tym przekazem władza zastosowała polityczną przemoc - odmówiła rozmowy i jednocześnie zarządzała kryzysem w trybie stanu wyjątkowego, wprowadzając pośpiesznie nadzwyczajne regulacje prawne, by zapewnić sobie kontrolę nad szkołami i newralgicznymi elementami procesu dydaktycznego nawet bez nauczycieli (s. 42).

Tak jak w PRL, kiedy to rządzący butnie mówili, że władza sama się wyżywi, tak i teraz udowodniono brak solidaryzmu, lojalności i spójności podzielonego środowiska nauczycielskiego, które bardzo łatwo można było zmanipulować, złamać i upokorzyć.  Strajk został zduszony, nie dając praktycznie nic, władza zaś odebrała nagrodę podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego w maju i w wyborach parlamentarnych jesienią 2019 r. (tamże)

W tytułowym dla książki rozdziale znajdziemy odpowiedź na powyższe pytanie o Polskę w 2030 r., które - zdaniem E. Bendyka - jest naiwne i nie na miejscu,  bo w świetle diagnoz aktywistów klimatycznych (...) na martwej planecie nie będzie Polski, i nie zmieni tego nawet Jarosław Kaczyński podczas nocnego głosowania w kontrolowanym przezeń Sejmie (s. 53). 

Skoro tak, to nie było już sensu czytać dalej tej książki, która liczy sobie z bibliografią 358 stron. Można bowiem wpaść w depresję, zamknąć się w domu i czekać, aż nadejdzie apokalipsa.  Publicysta nie jest jednak pedagogiem, więc może zawiesić normatywne westchnienia na przysłowiowym kołku. Nie jest przecież od tego, by pisać, co ludzkość "w Polsce czyli wszędzie" powinna czynić, by jednak nie doszło do katastrofy.

Mimo wszystko warto sięgnąć po ten tytuł, gdyż jest on swoistego rodzaju spacerem autora po lekturach ostatniego dziesięciolecia. Marginalia życia jednostkowego czy społecznego Bendyk referuje tak, jakby były jakimś powszechnym, masowym trendem, nową modą, kontrrewolucją kultową czy obyczajową. Tymczasem tak nie jest, ale to wymagałoby sięgnięcia do zupełnie innych lektur. 

Nie ma końca kapitalistycznego świata, eksploatacji i niszczenia ziemskich
zasobów naturalnych, nie ma końca rodziny, religii, kryzysu męskości, romantycznej miłości,  ani też finis Poloniae. Natomiast - zdaniem Bendyka - jest tragedia państwa PiS, (...) które na scenie historii już tyle razy dawało spektakle równie dramatycznych upadków, co nieprawdopodobnych zmartwychwstań. Niezmiennym aspektem tej tragicznej kondycji jest półperyferyjny status Polski, polegający na asymetrycznych relacjach z cywilizacyjnym rdzeniem , czyli w skrócie i uproszczeniu - Zachodem (s. 252). 

Nie zdradzam wszystkich wątków, by czytelnicy mogli znaleźć  w tej książce coś dla siebie. Jest też rozdział pod znamiennym tytułem "Koniec szkoły Rzeczypospolitej" , który - o dziwo - autor oparł na lekturach tekstów potocznych i spoza pedagogicznych badań.

Niektórzy nie wierzą, że w naszej dyscyplinie mogły powstać i  zostały wydane  ważne studia badawcze poświęcone polityce oświatowej i zachodzącym w szkolnictwie zmianom. To, że wiele dobrego zostało zniszczone przez arogancję i populizm prawicy, to już inna kwestia.

Nie mogę też zgodzić się z tezą autora, że samorządna Rzeczpospolita jest przespaną rewolucją, gdyż w rzeczy samej jest ona bezczelnie i cynicznie skonsumowaną rewolucją przez tzw. postsolidarnościowe elity, czemu dowód dają nie raporty rządowe AWS, SLD, PO  i PSL, PiS, ale PAN. Koniec książki to jednak jednocześnie początek dyskusji.

  

11 czerwca 2020

Pedagogika wobec pluralizmu




Nowoczesne społeczeństwa demokratyczne cechuje nie tylko pluralizm doktryn religijnych, filozoficznych i moralnych, lecz także pedagogicznych, których nie da się ze sobą pogodzić mimo, iż przy przyjęciu właściwej motywacji, mogą być uznane za rozumne. Nic dziwnego, że podstawowym problemem liberalizmu politycznego jest pytanie o to: Jak to jest możliwe, że trwać może  stabilne i sprawiedliwe społeczeństwo wolnych i równych obywateli, których głęboko dzielą rozumne, lecz nie dające się pogodzić powyższe doktryny? Czy istnieją jakiekolwiek jeszcze podstawy tolerancji wobec tak rozumianego rozumnego pluralizmu, generującego działanie wolnych instytucji, stowarzyszeń, środowisk wychowawczych?  

To, co niesie element zaskoczenia dla rozumu  konserwatywnego to fakt, że istnieje też wiele rozumnych, skonfliktowanych doktryn, wyznawanych przez rozumnych i skonfliktowanych ludzi. Lubimy bowiem myśleć, że  rozum prowadzi do prawdy i że prawda jest zawsze  jedna. Z punktu widzenia liberalizmu politycznego nie kwestionuje się idei prawdy, nie uznaje się jednak także, aby pojęcie prawdy było tożsame z ideą rozumności. [1]

            Jeśli uznajemy prawo społeczeństwa do pluralizmu, otwartości, różnic, to jego funkcjonowanie jest możliwe na bazie sprawiedliwego i stabilnego (…) systemu kooperacji między wolnymi i równymi obywatelami, których dzielą wyznawane przez nich doktryny. Oznacza to, że musimy porzucić nadzieję na stworzenie politycznej wspólnoty, jeśli przez tę wspólnotę rozumiemy społeczeństwo polityczne zjednoczone wyznaniem tej samej rozległej doktryny[2].       

            Przeniesienie do pedagogiki wprost z  polityki po raz kolejny w jej dziejach modelu antagonistycznego podziału istniejących doktryn, prądów i kierunków na „swoje” i „obce”,  na „przyjazne” i „wrogie”, będzie oznaczało powrót do zimnowojennej, totalitarnej gry na rzecz niszczenia, wyparcia, całkowitej likwidacji wszystkich tych doktryn, które nie mieszczą się w kategorii odpowiadającej władzy, a więc w kategorii: „my”, „nasi”, „swoi”, czyli politycznie, aksjologicznie i ideologicznie „poprawni”. 

To właśnie w tak antagonistycznie konstytuowanym dyskursie i praktyce edukacyjnej każdy „inny”, „obcy”, „odmienny” jest wrogiem, zagrożeniem, niepożądanym przez władze rodzajem czy typem kierunku myśli, teorii lub doktryn, z którymi nawet nie ma co polemizować, tylko należy je zniszczyć, by to one nie doszły do władzy i nie zakwestionowały dominującej tożsamości.  

Nie warto godzić się z tak konstruowaną rzeczywistością, w której nie ma możliwości na przekroczenie podziału „my-oni”, gdyż poza logiką antagonistyczną istnieje jeszcze nieantagonistyczna, odzwierciedlająca toczące się między poszczególnymi nurtami i teoriami gry o sumie niezerowej, właśnie nieantagonistyczne. To nieprawda zatem, że konstytuowanych i wyłanianych przez struktury władzy antagonizmów nigdy nie  będzie można usunąć, zaś wiara w nadejście społeczeństwa, w którym antagonizm zostałby wyeliminowany, jest utopią, gdyż w świecie konstruowanych dyskursywnie tożsamości i praktyk edukacyjnych istnieją już przykłady stosunków nieantagonistycznych. 

Warto  zastanowić się nad tym, co zrobić by wyostrzane przez liderów poszczególnych formacji intelektualnych dyskursy nie prowadziły do praktyk dyskryminacyjnych wobec innych, nie przenikały przez życie zbiorowe, starając się nim zawładnąć i narzucić mu jedynie słuszny, prawdziwy i obowiązujący kanon? Intelektualiści różnią się od zwykłych uczonych przekonaniem, że do prawdy dochodzi się nie tylko drogą kumulatywnego przyrostu wiedzy, ile poprzez obalanie starych poglądów, wywracanie powszechnie akceptowanych uprzedzeń, odrzucanie autorytetów, które stają się przeszkodą na drodze do uzyskania autonomii. [3] 

Pedagogika zamiast wytwarzać jeden obowiązujący paradygmat wychowania i kształcenia wraz z praktykami normalizacyjnymi, a opisanymi przez M. Foucaulta, powinna pielęgnować odmienność istniejących w jej łonie prądów i kierunków, czynić wszystko, by były one dla innych jak i dla ich przedstawicieli jak najbardziej zrozumiałe, pogłębiając wrażliwość na inność i być może także na jej nieprzekładalność. Jedność pedagogiczna niech będzie budowana jak słynna wieża Babel na różnorodności etnicznej i lingwistycznej, a w przypadku teorii pedagogicznych na odmienności aksjologicznej i komunikacyjnej.     



[1] S. Wróbel, Wstęp: Uniwersytet w opałach, Studia Pedagogiczno-Artystyczne, tom VI, Kalisz-Poznań: Wydział Pedagogiczno-Artystyczny UAM w Poznaniu 2006, s. 12
[2] tamże, s. 13.
[3] tamże, s. 17.

10 czerwca 2020

Mądra minister po szkodzie



Niektórzy ministrowie edukacji dojrzewają po zakończeniu swojej pracy na tym stanowisku, a nawet zaczynają prospektywnie myśleć.  

Kiedy w mediach pojawił się wywiad z Katarzyną Hall zatytułowany "To dobry moment na zmiany w prawie oświatowym". Katarzyna Hall o przyszłości edukacji , postanowiłem poświęcić jemu uwagę, by zobaczyć, czy w postrzeganiu polityki oświatowej nastąpiła u byłej minister jakaś zmiana. 

Ktoś mógłby zapytać, po co zabiegać o rozmowę z byłą urzędniczką państwową, która nie zmieniła polskiego szkolnictwa, gdyż za co się nie zabrała, to poniosła porażkę?  Jakie ma kompetencje, by wypowiadać się na temat możliwych czy potrzebnych reform szkolnych, skoro został już zdemontowany miniony ustrój szkolny?   

W czasie kierowania przez K. Hall resortem edukacji nakręcano spiralę testomanii, rankingów, ustawicznego eksponowania zbyt niskich osiągnięć piętnastolatków w międzynarodowych pomiarach. 

Teraz jednak K. Hall trafnie komentuje rzeczywistość szkolną: 

Nauczanie zdalne pokazało, że fundamentem każdej szkoły nie są miejsca w rankingach czy liczba sprzętu, ale relacje. Tam, gdzie między nauczycielami a uczniami była sympatia, wyrozumiałość i empatyczne podejście, to nauka zdalna jeszcze bardziej wzmocniła dobre stosunki i wzajemne zrozumienie. Z kolei tam, gdzie dominowała nieufność i stres, to zrobiło się jeszcze gorzej.

Ma rację. Tylko co z tego? Dlaczego jako minister nie zatroszczyła się o to, by przywrócić wreszcie nauczycielom prawa do dydaktycznego samostanowienia, zaś pracę dyrektorów jej ekipa uzależniała od politycznych manipulacji? 

Dlaczego sama wprowadzała szkolnictwo publiczne na ścieżkę politycznej (ideologicznej) poprawności, zamiast je zdecentralizować, wzmocnić jego uspołecznienie i nie usunęła partyjnej nomenklatury z nadzoru pedagogicznego? Jej polityka dobiła szkolnictwo zawodowe, a program cyfrowej szkoły i jednego podręcznika był okazją dla cwaniaków i ignorantów do wyprowadzania milionów z budżetu państwa. 

Dzisiaj powiada: 


(...) w tej całej trudnej sytuacji warto trochę bardziej zaufać dyrektorom szkół i dać im większą wolność, pozwolić planować pracę w sposób elastyczny, dostosowany do lokalnych realiów i potrzeb dzieci.

Nareszcie przyznała, że tej wolności pozbawiała dyrektorów szkół publicznych i przedszkoli. To prawda, za rządów K. Hall wzrosły płace nauczycieli. Może się tym pochwalić: 


Bardzo się cieszę, że udało mi się podnieść wynagrodzenia nauczycieli. Teraz już pewnie mało kto pamięta, ale w trakcie mojej kadencji zarobki wzrosły o prawie 50 proc. w każdej grupie awansu (przez kolejne lata nauczyciele niestety znów zostali w tyle).

Jednak  pomiatanie tym zawodem, pełne ignorancji i cynicznej manipulacji pomniejszanie rzeczywistego poziomu osiągnięć wychowania przedszkolnego w kraju, z włączaniem w to mediów i resortowego Instytutu Badań Edukacyjnych w Warszawie, nie mogło znaleźć akceptacji i usprawiedliwienia. 

Nie ulega wątpliwości, że K. Hall doskonale realizuje się jako szefowa sieci prywatnych placówek szkolnych. O tym warto rozmawiać, bo istotnie, niektóre z nich prezentują się tak, jakby miały znakomite rozwiązania edukacyjne.   

Szkoły Akademii Dobrej Edukacji nie są wprawdzie na miarę przyszłości, bo reprodukują dydaktykę z jej nurtu "pedagogiki reformy" lat 20. XX w., ale ten nadal jest nieobecny w 90 proc. polskich szkół publicznych. 

Z tego już powodu  szkoły Akademii i tak są lepsze, od masowych szkół publicznych. Stanowią "awangardę" także w sieci szkół prywatnych. Były też przygotowane do zdalnej edukacji, gdyż oferują model kierowanej edukacji domowej. Ponoć miały miejsce nadużycia i nieprawidłowości finansowe, skoro Anna Zalewska zaczęła kierowanie MEN właśnie od ich przykrócenia, zmniejszając subwencję na edukację domową.    

Niewątpliwie, biorąc pod uwagę opisy mających w placówkach K. Hall miejsce rozwiązań dydaktycznych, są one charakterystyczne dla konstruktywistycznej edukacji, kształcenia zróżnicowanego ze względu na potencjał rozwojowy, aspiracje i stan wiedzy dzieci i młodzieży. To oferta dla małych społeczności edukacyjnych, no i wymagająca prywatnego finansowania. 

Ze zdumieniem zatem czyta się dzisiaj poglądy K. Hall na temat spersonalizowanej edukacji. Podobnie jak ona postępował Roman Giertych - jako minister edukacji w rządzie J. Kaczyńskiego. Będąc ministrem edukacji wprowadzał do szkół publicznych butny autorytaryzm, nadzór penitencjarny, monitoring i wykluczanie nieprzystosowanych społecznie, zaś sam posyłał swoje dziecko do szkoły prywatnej z edukacją spersonalizowaną.  

Zdaniem K. Hall: 

Nauczyciel musi zmienić nastawienie i zacząć patrzeć na swoich uczniów jako na odrębne jednostki, które mogą mieć różnego rodzaju ograniczenia. Nic się nie stanie, jeśli ktoś w pierwszej chwili zrobi źle zadanie albo odda je dwa dni później. (...) 


To, że posadzimy wszystkich uczniów w klasie i będziemy im tłumaczyć zadania, nie oznacza, że każdy w takim samym stopniu je przyswoi. Jedni będą frustrować się, bo już dawno zrozumieli, o co w nich chodzi, a drudzy będą siedzieć jak na tureckim kazaniu, bo nic nie wiedzą i powinni cofnąć się do poprzednich lekcji. Mówienie do wszystkich często wygląda jak mówienie do nikogo.

Nauczyciel musi dostosowywać zakres materiału do ucznia. Polecenia nie mają być ani za łatwe, ani za trudne, tylko ciekawe i rozwijające. Dzięki temu uczeń będzie czuł, że nauka ma sens, a nie tylko, że jest przykrym obowiązkiem.
(...) Spersonalizowanie podejście to podstawa. Już nie powinno być tak, że nauczyciel uczy całą klasę równym frontem, ale zespół nauczycieli uczy konkretnego ucznia. Przygląda mu się, naradza z innymi pedagogami i podąża za jego potrzebami i predyspozycjami. 
Obawiam się, że tą sugestią nikt się nie przejmie. A szkoda. Mimo wszystko, ma rację. Mądra minister po szkodzie.  


(rys. z Fb)