20 czerwca 2018

Wolne szkoły - ale nie w Polsce


Osiemnaście lat temu pisząc z Bogusławem Milerskim Leksykon PWN "Pedagogika" zamieściłem w nim hasło szkoła wolna (Freie Schule, Free School). Wówczas miało ono charakter opisowy, związany z syntetycznym wyjaśnieniem polskim czytelnikom, czym są w swej istocie wolne szkoły na świecie. W Polsce takich przecież nie było, z wyjątkiem może Wrocławskiej Szkoły Przyszłości autorstwa prof. Ryszarda Łukaszewicza, który powołał tę placówkę do życia w Kaliszu i po nastu miesiącach ją zamknął ze względu na brak dzieci, a w rzeczy samej rodziców obawiających się niedrożności poziomej i pionowej tego modelu kształcenia.

Wolna szkoła jest bowiem środowiskiem edukacyjnym, które organizacyjnie, programowo i metodycznie jest całkowicie niezależna od ustroju szkolnego państwa. Ma swojego założyciela w postaci osoby fizycznej, grupy społecznej lub wyznaniowej. Jej twórcy odwołują się do idei swobodnego wychowania, tzn. edukacji zorientowanej przede wszystkim na potrzeby uczniów i wspieranie ich indywidualnego rozwoju. Nie są zainteresowani tym, aby edukacja była w jakikolwiek sposób powiązana, uzależniona czy warunkowana normami ustanawianymi przez władze państwowe.

Wolna szkoła jest zatem zintegrowaną w naturalny sposób z środowiskiem rodzinnym czy religijnym suwerenną przestrzenią życia dla dzieci, ale także dla ich nauczycieli, założycieli i rodziców. Ma ona ograniczoną liczbę uczniów, gdyż jest to z założenia środowisko niszowe, co nie znaczy, że można je wartościować jako rzekomo gorsze. Przeciętnie wolna szkoła liczy ok. 30 uczniów. Nie ma w niej podziału na grupy wiekowe, stałe zespoły klasowe, ani też nie realizuje się w niej ściśle określonego programu kształcenia.

Otwierając się w swoich założeniach pedagogicznych na suwerenność dziecka twórcy tych szkół biorą pod uwagę dziecko takim, jakim jest ono w danej fazie swojego życia i rozwoju, a nie tylko perspektywę jego przyszłego życia. Stawiają sobie za zadanie stwarzanie podopiecznym takich warunków edukacyjnych, by każde z nich postrzegane było w społeczności "szkolnej" jako indywiduum, osobowość oraz by miało możliwość rozpoznawania swoich potrzeb, zainteresowań czy uzdolnień. Zakłada się, że każdy uczeń ma swój potencjał rozwojowy, dla rozwinięcia którego potrzebna jest stosowna przestrzeń i czas oraz jego przeświadczenie, iż jest tu poważnie traktowany i szanowany.

Wolna szkoła pojmowana jest zatem nie tyle instytucjonalnie, co procesualnie jako poszerzenie dotychczasowej przestrzeni życia i rozwoju indywidualnego oraz społecznego dziecka. Wbrew przypisywanym jej przez krytyków rzekomym skłonnościom do anarchizmu czy skrajnego liberalizmu, pielęgnuje się w niej nie tylko odrębność każdego ucznia, ale i jego doświadczenia społeczne, wspólnotowe. Stąd też w ofercie kształcenia odnajdujemy formy zajęć indywidualnych i grupowych.

Wzmacnianiu osobistych kompetencji dziecka i jego zainteresowań w toku zróżnicowanych także terytorialnie i temporalnie zajęć towarzyszy doskonalenie takich społecznych kompetencji, jak zdolność do bezpośredniej komunikacji, dialogu, do autentycznych więzi (koleżeństwa, przyjaźni czy miłości) oraz do autoodpowiedzialności. Istotną cechą wolnej szkoły jest holistyczne postrzeganie dziecka jako jedności jego ciała, duszy i psychiki oraz umożliwianie mu postrzegania, doznawania środowiska życia wszystkimi zmysłami.

Zawiera się w tym modelu edukacyjnym także uczenie się krytycznego myślenia, odpowiedzialnego działania i poszanowania demokratycznych norm współżycia i partycypowania we współkreowaniu własnego środowiska. Dba się o poczucie bezpieczeństwa i otwartości na nowe doświadczenia. Pedagogom zależy na tym, by wszyscy członkowie tej wspólnoty edukacyjnej uczyli się wzajemnie głęboko humanistycznego postępowania w relacjach międzyludzkich, by wspierali się w swoim człowieczeństwie unikając przemocy czy dążeń do różnego rodzaju destrukcji.

Wolne szkoły cechuje zatem: orientacja na prawo do życia, rzeczywiste respektowanie godności każdego podmiotu edukacji, otwartość dla wszystkich grup społecznych, gwarancja pełnej dobrowolności stosowanych metod i środków nauczania oraz suwerenności uczenia się (uczniowie mogą odmówić uczestnictwa w określonych formach zajęć), samoregulacja konfliktów społecznych, wartościowanie procesu uczenia się ze szczególnych uwzględnieniem samooceny, formowanie grup zadaniowych z uwzględnieniem preferencji uczniów, współdecydowanie rodziców i uczniów o polityce edukacyjnej w szkole, orientacja w treściach kształcenia na globalne problemy przeżycia ludzkości. W toku edukacji promuje się także umiejętności rozwiązywania konfliktów w sposób wolny od przemocy.

Kiedy przed tygodniem spotkałem się w Rzeszowie z uczestnikami debaty o alternatywach w edukacji jedna z osób mówiła o istniejącej w Warszawie wolnej szkole. Kiedy jednak zaczęła charakteryzować jej rozwiązania stało się dla mnie oczywiste, że mamy tu do czynienia z nadużyciem zarówno terminologicznym, jak i pedagogicznym. To, że powstała organizacja pozarządowa nazywa się wolną szkołą, ale de facto organizuje edukację domową, a więc pozaszkolną, rodzinną z zobowiązaniem rodziców do deklaracji, że ich dziecko przystąpi do egzaminów państwowych i poprzedzających je zaliczeń kolejnych roczników szkolnych nie ma nic wspólnego z WOLNĄ SZKOŁĄ.

Ci, którzy prowadzą ten edukacyjny projekt są absolwentami m.in. Uniwersytetu Warszawskiego, a więc powinni być rzetelni wobec nauki i światowych rozwiązań w zakresie alternatywnej szkoły, z którą mają niewiele wspólnego. Nie znaczy to, że jestem temu rozwiązaniu przeciwny. Wprost odwrotnie. Bardzo mnie cieszy wprowadzanie do obiegu społecznego edukacji domowej w jej różnych wariantach organizacyjnych.

Po co jednak wprowadzać w błąd rodziców o rzekomo wolnej szkole, która wolną szkołą nie jest? Taka szkoła w Polsce nie istnieje, skoro uczący się w niej lub uczęszczający na jej zajęcia muszą zrealizować podstawę programową kształcenia ogólnego ustanawianą przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. W tym sensie jest to quasi wolna szkoła, a poza tym, to stwarza dzieciom baaaaardzo dużo wolności. I to jest piękne.

19 czerwca 2018

Edukacyjne konteksty współczesności



Pragnę w tym miejscu wyrazić zadowolenie z wydania przez Zarząd Główny Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego niezwykle obszernej objętościowo, ale i bogatej autorsko monografii naukowej pt. "Edukacyjne konteksty współczesności" (Kraków 2018). Tom został dedykowany prof. Stefanowi M. Kwiatkowskiemu z okazji jego 70 urodzin, ale w rzeczy samej stał się wykładnią najbardziej aktywnych w naukach pedagogicznych uczonych - problemów współczesnej edukacji w kraju i na świecie.

Jak napisali we wstępie do rozprawy jej redaktorzy - Joanna Madalińska-Michalak z Uniwersytetu Warszawskiego i Norbert G. Pikuła z Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie:

Zawarte w książce rozważania przedstawiają problemy właściwe poszczególnym elementom systemu edukacji oraz ukazują wzajemne przenikanie się niektórych zagadnień, wyzwań, jak również wspólne uwarunkowania funkcjonowania i rozwoju całego systemu edukacji w Polsce, a także w wybranych krajach. Autorzy poszczególnych tekstów opisują nie tylko problemy i przekształcenia, lecz także podejmują próby pogłębionej analizy jakościowej przez poszukiwanie źródeł i przyczyn oraz uzasadnień dla zachodzących transformacji, w tym również czynników determinujących kierunki zmian. Książka odpowiada na pytania, które dotyczą pedagogiki oraz edukacji i które stawia współczesność.

Publikacja ma z pewnością zróżnicowany charakter, gdyż pedagogika odnosi się do różnych obszarów życia i funkcjonowania człowieka, co potwierdzają składające się na nią teksty. Ich autorzy punktem wyjścia do dyskusji nad współczesnością czynią zarówno stan nauki, polityki, oświaty, szkolnictwa wyższego, środowiska wychowawczego i stosunków międzyludzkich, jak i swoje oczekiwania i nadzieje co do rozwoju dyskursu edukacyjnego i praktyki edukacyjnej. W wielu miejscach na kartach książki mamy do czynienia z analizami nie tyle zmierzającymi w stronę żądania określonych zmian, co raczej prowokującymi do namysłu nad edukacją we współczesnym nam świecie – w świecie, w którym teraźniejszość jest rozciągnięta w czasie i jest przedmiotem badań, w tym przypadku także badań pedagogicznych. Książka pokazuje, że zainteresowania naukowe autorów tekstów, jakkolwiek odmienne, mają w sobie coś wspólnego – przeniknięte są myślą o przyszłości: często jest ona dla nich ważniejsza niż teraźniejszość.

Podjęte przez autorów problemy współczesności odsłaniają cały obszar wyzwań, przed jakimi stoi edukacja, która niejako pozostaje zanurzona w dziejących się obecnie procesach różnej natury. Ich skutki nie zawsze są dostrzegalne. Tymczasem niektóre z tych procesów mogą decydować o kształcie świata w przyszłości. Specyficzna sytuacja współczesnej cywilizacji, przeobrażenia ekonomiczne i społeczne wymagają istotnej i gruntownej metamorfozy myślenia o rzeczywistości, jej wyjaśniania czy też zmian postaw ludzkich mających znaczny wpływ na przyszłość społeczeństw i świata. Toczące się na naszych oczach przeobrażenia jeszcze bardziej akcentują oczywistą odpowiedzialność historyczną człowieka, który jest usytuowany w czasie, ma swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Czy zatem tego chce czy nie chce historia współokreśla jego byt. Wszystko to, co dzisiaj czyni lub zaniedbuje, prawdopodobnie będzie miało swoje następstwa. W tym sensie człowiek żyje nie tylko dzięki historyczności, lecz także ją współtworzy, kształtując swoją rzeczywistość. Ma również wpływ na myślenie o przyszłości i świecie, jaki się staje.

Troska o przyszłość wymaga edukacji, u podstaw której leży pedagogika interakcji między rozbudzaniem mikroświatów ludzkich osobowości a uwrażliwianiem na odpowiedzialność wobec współtworzonego makroświata. Z punktu widzenia nauki przyszłość stanowi wielką niewiadomą, bo przecież jeszcze nie istnieje. Natomiast edukacja jest możliwa, ponieważ dzięki ludzkiemu intelektowi wierzymy, że edukując współczesnych, możemy wpływać na ich zachowania w przyszłości. W ten sposób chcemy oddziaływać na kształt czasów, które z wielkim prawdopodobieństwem nadejdą, a dla przyszłego pokolenia będą jego współczesnością.


Każdy z rozdziałów w monografii może stanowić punkt wyjścia do odrębnej dyskusji, konferencji naukowej czy impulsu do opracowania projektu badawczego. Przedstawiciele różnych subdyscyplin nauk pedagogicznych znajdą w nim coś dla siebie, ale też mogą dostrzec pobliże tematyczne do własnych studiów i badań. W moim przekonaniu jest to także znakomity punkt wyjścia do przygotowań do Zjazdu Pedagogicznego we wrześniu 2019 r., który organizują Wydział Nauk Pedagogicznych Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie z Wydziałem Pedagogicznym Uniwersytetu Warszawskiego.

18 czerwca 2018

Studiujący demoralsi


Studiujące obecnie pokolenie młodzieży akademickiej należy do jednego z najbardziej leniwych, najmniej ambitnych i pozoranckich, z jakim spotkałem się w swojej pracy akademickiej oraz aktywności publicystycznej. Im się po prostu nic nie opłaca, niewiele chce się od samych siebie. Najlepiej by było, gdyby zlikwidować w szkolnictwie wyższym wszystkie formy zaliczeń, egzaminowania, oczekiwania od nich czegokolwiek. Mogą nawet nie chodzić na zajęcia, bo i po co, skoro nie chcą studiować.

Posiedzenia rad wydziałów czy instytutów naukowych są pozbawione ich obecności. Po co mają uczestniczyć w analizowaniu i referowaniu spraw, o których nie mają i nie chcą mieć zielonego pojęcia?! W tym czasie mogliby wypić kilka piw, posiedzieć przy komputerze czy laptopie i poserfować w sieci. Przychodzą na wykłady tylko dla wyciszenia własnego sumienia lub zaznaczenia swojej fizycznej obecności, bo w gruncie rzeczy i tak w czasie wypowiedzi prezentującego zagadnienie będą grali w sieci.

Studenci stacjonarni są niestacjonarni, bowiem w czasie semestru podejmują się prac zarobkowych, a niektóre studentki czekają na sponsora, żeby mogły sobie kupić nowe kosmetyki czy ubranie lub wyskoczyć z nim na Hawaje. To już nie są tylko milenialsi, ale demoralsi, którzy nauczyli się od dorosłych - polityków, że można niczego nie wiedzieć, nie potrafić, byle tylko być cwanym lokajem, sługusem, przytakiwaczem i zwalczającym w sieci swojego mocodawcę hejterem.

"Misiewiczów" jest coraz więcej, toteż nic dziwnego, że w mediach społecznościowych coraz częściej pisze się o sprawujących władzę jako kasobiorców, którym należy się tylko dlatego, że są członkami partii władzy, a mają na utrzymaniu nie tylko siebie, ale i swoje rodziny. Państwo stało się bankomatem dla rządzących, z którego mogą pobierać premie, nagrody, dodatki i ekstra wypłaty. Tym z ludu, którzy mają dzieci w wieku szkolnym dadzą 300 zł na wyprawkę, a co miesiąc 500 zł na drugie dziecko i następne. Dla nich studia w specjalnych szkołach wyższych trwają nie 6 semestrów, ale 3, bo przecież muszą zdążyć przed kolejnymi wyborami.

Oto przykład demoralsów akademickich, którzy przysłali do mnie list:

Witam Profesora Śliwerskiego, mam prośbę do Pana. Pomógłby Pan mi i koleżankom w udzieleniu odpowiedzi na pytania z Teorii Wychowania? Sprawiają nam one trochę trudu, dlatego postanowiłyśmy zwrócić się o pomoc.

1. Kierowanie, nauczanie, karność, czy też zainteresowania stanowią sedno wymienianych wyżej systemu pedagogicznego (system nauczania wychowującego) według współczesnych badań przedmiotu?

2. Czym jest teoria w rozumieniu naukowym?

3. Podstawowe kategorie teorii wychowania.

4. Rozumienie wychowania w poszczególnych modelach teorii wychowania.

5. Jakie role może odegrać metapedagogika w systemie nauk pedagogicznych (model sieciowy)

6. Dlaczego współczesne wychowanie zaczęło zatracać swój swoj duchowo-moralny charakter?

7. Dzieki jakiego pierwszoplanowemu pojęciu współczesna pedagogika polska zbliża się do wzorów anglosaskich?

8. Typy badań i teorii we współczesnych naukach o wychowaniu.

9. Wymień przedstawicieli pedagogiki kultury.

10. Typy badań i teorii we współczesnych naukach o wychowaniu.

Dziękujemy bardzo za odpowiedz. Pozdrawiamy.


Czeka ich w ciągu najbliższych dwóch lat kariera polityczna. Nie muszą niczego czytać, studiować, bo i po co? Pozdrawiam zatem tych studentów ufając, że doskonale poradzą sobie w życiu, w którym nawet ci, co czegokolwiek od nich będą wymagać, zadowolą się ich obecnością. Moja odpowiedź na powyższe pytania jest do znalezienie w podręczniku akademickim "Pedagogika" pod wspólną redakcją z prof. Zbigniewem Kwiecińskim, a wydanym 15 lat temu w PWN.


17 czerwca 2018

Czym jest pamięć społeczna?




To zachowana przez jednostki wiedza, informacja lub ocenzurowana (skrywana) myśl naukowa w formie narracji dotycząca określonej osoby, wydarzeń czy procesów, a więc niedostępna źródłowo i wymagająca weryfikacji przez tych, którzy stykają się z jej treścią. Psycholodzy traktują pamięć społeczną jako rodzaj pamięci deklaratywnej, która dotyczy wiedzy przechowywanej w umyśle i rozgranicza się na dwa podsystemy: pamięć semantyczną - magazynowanie treści, znaczeń, koncepocji, wiedzy itp. i pamięć epizodyczną - wspomnienia o zdarzeniach w określonym okresie czasu, warunkach i okolicznościach (M. Modrak, Pamięć ulepszana, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls” 2016, s.7).

Pamięć należy do kluczowych kategorii pojęciowych historii, w tym dziejów oświaty i wychowania, andragogiki, gerontologii, pedagogiki szkolnej czy społecznej. Nasilająca się z każdym rokiem ich obecność w rozprawach z tzw. biografistyki pedagogicznej wzbudza coraz większe zainteresowanie. Pamięć tworzy, kształtuje i przechowuje wspomnienia wyrażone przez tych, dla których wyzwala ona swoistego rodzaju poczucie zobowiązania wobec osób znaczących w ich życiu. W określonych sytuacjach i pod wpływem różnych czynników wydobywają zatem z niej jakieś fragmenty bądź całości zdarzeń, właściwości osób nadając przeżytym doświadczeniom i postrzeżeniom stosowny ruch czy ślad w przestrzeni. Obraz świata uczonych czy instytucji przekazywany jest "(…) z pokolenia na pokolenie w języku i tekstach kliszowanych interpretacją świata. Pamięć ujmowana jest tu czynnościowo, jako proces przekazywania form językowych zawierających językowy obraz świata" (M. Wójcicka, Pamieć zbiorowa a tekst ustny, Lublin: Wydawnictwo UMCS 2014, s. 12.)

Mnie bliższe jest rozumienie pamięci społecznej za socjologiem Marianem Golką, dla którego jej społeczna cecha może być kojarzona nie tylko z pamięcią zbiorową, ale także z pamięcią indywidualną, jeśli odnosi się do spraw społecznych czy warunkowana jest przez czynniki społeczne. Tak ujęta pamięć może być selektywnie wykorzystywana do kreowania obrazu rzeczywistości według własnych zasad jej narratora. (M. Golka, Pamięć społeczna i jej implanty, Warszawa: 2009, s. 14) Może ona zatem być partnerką czyjejś historii lub jej celowym zniekształcaniem. Socjolog wskazuje na takie cechy pamięci społecznej, jak jej uspołecznienie, kumulacja, mgławicowość, chaotyczność, wielopostaciowość, interesowność, niecodzienność, zróżnicowanie oraz zapominanie i implantowanie. Pedagogów powinna interesować kwestia interesowności pamięci społecznej, a więc pamięci zaangażowanej, której istotą jest nieprzypadkowy dobór przez narratora przekazywanych jakiejś zbiorowości czy w międzyludzkich relacjach treści o kimś i/lub o czymś, a co wynika z ukrytego konfliktu interesów społecznych lub różnic ideologicznych, metodologicznych czy paradygmatycznych.

Pamięć społeczna jest pamięcią deklaratywną, której treść udaje się uchwycić w trakcie prowadzonych badań biograficznych jako uboczny element narracji. Uzyskuje ona swoją prawomocność w następstwie bezpośredniej rozmowy z interlokutorem, ale rzadko staje się czynnikiem prowadzenia badań stricte historycznych. Ma to miejsce z dwóch powodów:

* Pierwszym jest obawa przed upublicznieniem prawdy o zjawiskach trudnych, wstydliwych, a kłopotliwych dla jeszcze żyjących aktorów (bohaterów) określonych sytuacji. W tym przypadku ktoś może nie chcieć niejako zadenuncjować kogoś ze względu na naruszone przezeń normy prawne czy/i obyczajowe. Zdarza się, że ktoś puszcza w obieg informację o wyłamaniu się kogoś z obowiązujących norm, by w wyniku rozprzestrzeniania się tej informacji mogły się nią zainteresować odpowiednie organa władzy. Tak rozumiana jednak pamięć społeczna może prowadzić do zjawiska plotki, które zacznie żyć niekontrolowanym życiem.

* Drugim powodem konieczności interesowania się pamięcią społeczną jest brak wystarczających i/lub dostępnych badaczowi dowodów na zaistnienie zdarzeń, które mają nie tylko negatywny, ale także pozytywny charakter, wydźwięk. W obu przypadkach ocieramy się o zjawisko plotki, które niesie z sobą także znamiona możliwej manipulacji ze strony narratora. Ktoś bowiem może opowiadać historie z życia czy dokonań naukowca, z którym toczy osobistą walkę i usiłuje zaspokoić w ten sposób potrzeby zemsty czy motyw zawiści, albo poza jego świadomością wpisuje się w rzekomą z nim bliskość, by w ten sposób uzyskiwać niezasłużone gratyfikacje czy splendor.

Zdarza się, że wykorzystuje się rzekomą pamięć społeczną do pomniejszania wartości czyichś dokonań, by móc nieustannie wpływać w rozstrzygający sposób na opinię publiczną własnego środowiska, niejako rozdawać w nim karty czy przepustki do dalszych awansów lub wykluczać kogoś z tego procesu. Tego typu komunikaty odgrywają rolę w samopoczuciu narratora, ich nośnika, ponieważ może on konstruować, zmieniać lub utrwalać sobie na tej podstawie także obraz samego siebie.

16 czerwca 2018

O dewastacji pamięci – historii i reifikacji tożsamości w świecie konsumpcji i manipulacji

Pedagodzy Uniwersytetu Opolskiego mieli znakomity pomysł profesjonalnie organizując niezwykle ważną kulturowo, społecznie i edukacyjnie Interdyscyplinarną Konferencję Naukową nt.: "Pamięć – Historia – Tożsamość". Jej kreatorem była prof. dr hab. Mirosława Nowak-Dziemianowicz, którą pozyskało to akademickie środowisko na etat w ubiegłym roku otwierając nowe karty swojej historii.

Już od roku widać ogromną zmianę w sposobie myślenia o nauce i kształceniu przyszłych pedagogów. Jak relacjonował mi dyrektor Instytutu Edukacji prof. UO dr hab. Edward Nycz wraz z nowym rokiem akademickim nastąpi połączenie działających dotychczas odrębnie dwóch instytutów pedagogicznych w jeden, by wzmocnić kapitał naukowy oraz zrobić wszystko, by odzyskać powszechne zaufanie do odzyskania uprawnień do nadawania stopnia naukowego doktora w dziedzinie nauk społecznych, w dyscyplinie pedagogika.

Wystarczy zajrzeć do programu obrad, by przekonać się, jak szeroki, interdyscyplinarny zaproponowano plan debat naukowych na temat kluczowych kategorii pojęciowych współczesnej humanistyki - pamięci, historii i tożsamości. Nie mogłem brać udziału w obu dniach obrad, ale piątkowa sesja plenarna pozwoliła przekonać się, jak wiele jest jeszcze do zbadania, dyskusji, analiz w gronie przedstawicieli także nauk społecznych.

Władze rektorskie Uniwersytetu Opolskiego udostępniły na obrady naukowcom z całego kraju zmodernizowaną i klimatyzowaną aulę, toteż odbiór referowanych treści w upalne przedpołudnie stał się prawdziwą ucztą intelektualną. Już w merytorycznych założeniach konferencji zakreślono terytorium myśli i pytań, na które warto szukać odpowiedzi:

"Tożsamość wspólnoty w kontekście współczesnych zmian cywilizacyjnych przeżywa kryzys, który wbrew pozorom może być szansą dla jej trwałości. Wykorzystanie tej szansy będzie możliwe dzięki namysłowi nad zagadnieniem tożsamości wspólnoty, jakiego dokonają badacze z różnych dyscyplin nauk społecznych i humanistycznych. Zachodzące w społeczeństwach procesy społeczne, które decydują o ich wspólnotowej tożsamości, stają się dzisiaj przedmiotem naukowej refleksji i kierunkowskazem dla praktycznych działań polityków i osób odpowiedzialnych za płynność i zmienność społecznego funkcjonowania pokoleń.

Nasza jednostkowa tożsamość, nasze poczucie jedności i więzi z innymi przy zachowaniu własnej indywidualności i niepowtarzalności zakorzeniona jest w tożsamości naszej wspólnoty. Oparta na jej historii, na pamięci przeszłych zdarzeń pozwala nam dzisiaj na ciągłe odzyskiwanie równowagi, na poczucie spójności w społeczeństwie permanentnej zmiany, utraty zaufania i braku bezpieczeństwa ontologicznego.

Czym jest dzisiaj historia? Jakie znaczenie, jakie funkcje jej przypisujemy, w jaki sposób buduje ona dzisiaj naszą wspólnotową i jednostkową tożsamość? Jaki status ma wiedza historyczna – czy jest zawsze obiektywnym faktem, poddającą się generalizacji prawdą o jakichś czasach i dziejących się w nich wydarzeniach? Czy może być także interpretacją tych zdarzeń, może być ciągłym odczytywaniem symboli i sensów opartych na indywidualnej i zbiorowej pamięci oraz nadawaniem im znaczeń?

Do czego jest dzisiaj – w świecie nowych mediów, nowych „rozszerzonych rzeczywistości” i nowych społecznych praktyk – potrzebna nam pamięć? Kto jest jej strażnikiem, kto ją tworzy, kto za nią odpowiada?

Jak można w demokratycznych społeczeństwach używać historii i pamięci? Jak się to dzisiaj robi? Po co, w jakim celu się to dzisiaj robi? Jakie ideologie i jakie praktyki władzy uzasadniają sposoby używania pamięci i używania historii?

Czym jest edukacja historyczna? Jakie ma dzisiaj zadania, jak ją rozumiemy my – badacze, a czego oczekują od niej inni uczestnicy procesów edukacyjnych: nauczyciele, rodzice, uczniowie?

Czym jest polityka historyczna i jakie jest jej miejsce w społeczeństwie demokratycznym? Czy i jak edukacja i polityka budują dzisiaj wspólnotę? A może ją niszczą? Może polityka historyczna to rodzaj manipulacji pamięcią i historią, a edukacja to narzędzie tej manipulacji?"


W Opolu spotkali się historycy, pedagodzy, psycholodzy i socjolodzy, by rozmawiać ze sobą o tym, jak pamięć i historia rzutują na naszą tożsamość. Świetnie zreferowała swoje badania sprzed lat - odnosząc się w komentarzach i interpretacjach także do bieżących wydarzeń w Polsce - prof. dr hab. Mirosława Nowak-Dziemianowicz. Mówiła bowiem o pamięci i niepamięci w konstruowaniu narracji jednostki i wspólnoty obficie korzystając z filozofii McIntyre'a i jego znakomitej rozprawy pt. "Dziedzictwo cnoty".

Uwzględniając wydarzenia polityczne w Polsce ostatnich dwóch lata pytała: Co się stało z naszą wspólnotą, skoro posługujemy się w debatach publicznych niepamięcią? Jak to jest możliwe, że, odrzucamy dumę z pokojowej rewolucji i pierwszych wyborów w dn. 4 czerwca 1989 zamieniając ją w zdradę narodową?

Słusznie wskazywała na to, że warto rozmawiać o tych praktykach, prowadzić ze sobą uczciwy a nie demagogiczny spór, bez obrażania się na siebie. Rozumiejąc trudność tamtej sytuacji możemy rozważać tamte zachowania i podejmowane przez polityków opozycji decyzje w czasie obrad "Okrągłego stołu" dopuszczając do głosu wszystkie racje. Znakomicie, że zaakcentowała w czasie swojej wypowiedzi znaczący wkład w podejmowanie prób demokratyzacji naszego państwa i społeczeństwa polskiego środowiska naukowej pedagogiki. Jako pedagodzy zaczęliśmy przecież I Zjazdem Pedagogicznym w Rembertowie od dyskusji na temat tożsamości naszej nauki po socjalizmie, żeby w kolejnych latach mówić już o pedagogice dialogu. Niepamięć, by jednak znowu indoktrynować młode pokolenie, staje się naszą współczesną praktyką.

Znakomitym nawiązaniem do powyższych dylematów był referat dr Marzanny Pogorzelskiej z Uniwersytetu Opolskiego, która mówiła o niebezpiecznych związkach władzy i wiedzy w nauczaniu trudnej historii. Trudną jest - jak się okazuje - historia polityczna i polityka historyczna władzy, stąd trafne było uwzględnienie kwestii upolitycznieni wiedzy i władzy w nauczaniu historii.

Referująca zwróciła uwagę na uprawianie przez władze III RP fikcji historycznej, kiedy przywołamy toczące się spory na temat postaw Polaków wobec holocaustu i eksterminacji Żydów w okresie II wojny światowej. Jak stwierdziła: "Jesteśmy w stanie infantylnej niemożności spojrzenia prawdzie w oczy". Przywołała w swojej analizie m.in. psychologiczne mechanizmy niepamięci historycznej, sposoby neutralizacji winy i wstydu czy techniki manipulowania społeczeństwem przez rządzących, by ukrywać i/lub zniekształcać prawdę historyczną. Słusznie podkreśliła, że każda eksterminacja zaczyna się od języka! Zwracajmy zatem nań uwagę i nie bądźmy biernymi świadkami fałszowania kart polskiej historii.

W pamięci zapadło mi też barwne wystąpienie prof. UO dr hab. Anny Weissbrot-Koziarskiej z Uniwersytetu Opolskiego, która przedstawiła w prezentacji swoje spojrzenie na ponowoczesne społeczeństwo konsumpcji. Nadała temu referatowi tytuł: Tylko gwiazdy świecą własnym światłem, czyli refleksje o konsumowaniu siebie. Ciekawie nawiązywała zarówno do socjologii Zygmunta Baumana, jak i Michela Foucault'a wskazując na to, jak silnie kształtuje się tożsamość współczesnego homo consumens.


W nauce - zdaniem referującej - szukamy odpowiedzi na pytanie o przyszłość, o to, jakie mogą być ścieżki naszej ewolucji. O ile, w społeczeństwie producentów najważniejsza była praca, której kreatorzy oczekiwali od absolwentów edukacji posłuszeństwa, konformizmu, rutyny i drylu, o tyle w społeczeństwie konsumenckim obywatele są pod przymusem wyborów, zobowiązywania do kolekcjonowania i gromadzenia rzeczy, ale i wrażeń.

Żyjemy zatem w dobie pogardy dla trwałości. Siłą napędową konsumenta jest rywalizacja, ale i lęk, obawa w związku z wymuszaną skutecznością własnych działań i dążeń. Człowiek staje się towarem konsumując niejako samego siebie. Podsumowując swoją wypowiedź odszyfrowała tytuł swojego referatu. Jej zdaniem to konsumenci odbijają obcym światłem. Jednostka jest zaprogramowana i pozbawiana zdolności do refleksji stając się jednocześnie więźniem i strażnikiem.

Jeśli organizatorzy konferencji przewidują publikację zrecenzowanych referatów, to możemy za jakiś czas otrzymać interesująca pamięć historii tego wydarzenia naukowego, które zapewne w jakiejś części wpisało się w tożsamość uczestników. Jeśli ktoś się nudził lub zgubił, to mógł w gmachu rektoratu obejrzeć interesujące wystawy historyczne z dziejów miasta i jego regionu, także oświatowych.

15 czerwca 2018

Barbarzyństwo 2.0


Otrzymałem materiał z Komisji Sejmowej zajmującej się wykonaniem budżetu przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Z tylko pobieżnej analizy materiałów wynika, że potwierdzają się moje wcześniejsze przypuszczenia.

Polityka Jarosława Gowina z wprowadzeniem przez ministra słynnego wskaźnika "13 studentów na 1 nauczyciela akademickiego" w uczelniach państwowych ma na celu pozbycie się przez władze państwowe odpowiedzialności za jakość kształcenia młodych pokoleń oraz radykalne zminejszenie wydatków na naukę i szkolnictwo wyższe.

Podziału środków budżetowych w dziale szkolnictwo wyższe jest doskonałym tego wskaźnikiem:

- "średnioroczny poziom zatrudnienia w szkolnictwie wyższym był niższy o 819 etatów"

- "w uczelniach publicznych nastąpił spadek, natomiast w uczelniach niepublicznych (łącznie z cudzoziemcami) nastąpił wzrost liczby studentów"

- "w uczelniach niepublicznych ogólna liczba studentów nowo przyjętych na I rok studiów zwiększyła się o 8,6 tyś. osób"

- "w uczelniach publicznych przyjęto na I rok studiów [...] mniej niż w 2016 r. o 23,9 tys. osób. Spadek liczby przyjęć dotyczył zarówno studiów stacjonarnych, jak i niestacjonarnych."

- "w uczelniach publicznych liczba studentów ogółem zmniejszyła się w stosunku do 2016 r. o 64,6 tys. osób, tj. do poziomu 967,7 tys. osób. Spadek liczebny nastąpił zarówno na studiach stacjonarnych jak i niestacjonarnych.W uczelniach niepublicznych nastąpił wzrost liczby studentów ogółem, przy czym na studiach stacjonarnych nastąpił wzrost liczby studentów, a na studiach niestacjonarnych spadek tej liczby.

Udział studentów sektora uczelni niepublicznych w liczbie studentów ogółem wyniósł 24,9%, tj. zwiększył się względem 2016 r. o 1,4%
."


Na ogłoszony na moim Wydziale konkurs dla asystenta nie zgłosiła się ani jedna osoba. Kto chce bowiem pracować na Uniwersytecie, w którym płace nie pozwalają na przeżycie do końca miesiąca, a co dopiero mówić o inwestowaniu we własny rozwój! Za co mają młodzi naukowcy kupować książki (nawet e-booki), wyjeżdżać na konferencje, szkolenia, wziąć udział w Letniej Szkole Młodych Pedagogów, skoro tygodniowy pobyt pochłania 50 proc. ich miesięcznych poborów?!

Mojej doktorantki nie stać na to, by mogła wziąć udział na Uniwersytecie Jagiellońskim w warsztatach metodologicznych, bo musiałaby jeść szczaw i mirabelki! Oto odsłona prawdy o neoliberalnej reformie J. Gowina. Cichą nocą złamane ludzkie sumienia zostaną wygaszone, by podporządkować je pozaakademickim interesom. Już nawet nie współczuję posłom, którzy będą musieli głosować ZA, ze świadomością, że są PRZECIW. W końcu - jak pisał Janusz Korczak - grają fałszywymi kartami.

Młode pokolenie jednak im tego nie daruje. Zapamiętają występujące w telewizji marionetki.

Co spowodował wskaźnik Gowina? Widać to w powyższym raporcie: radykalny wzrost przyjęć na studia w prywatnym sektorze szkolnictwa wyższego. Minister wprowadził rozwiązanie, na jaki nie zgodziła się nawet neoliberalna Platforma Obywatelska! PiS, które jest ponoć formacją prospołeczną, tym samym doprowadził do przerzucenia kosztów studiów na młodzież z najuboższych środowisk, gdyż nie ma ona szans dostania się na bezpłatne studia, skoro uniwersytety i politechniki muszą ograniczyć liczbę przyjęć!

Tym samym młodzi będą studiować w wielu pseudoszkółkach, wspierać biznes, a nie polską kulturę i rozwój polskiej inteligencji! Czy to jest zatem zgodne z programem politycznym Prawa i Sprawiedliwości??? Za co przehandlowano zgodę na tę reformę? Kto na tym ma robić biznes, a kto uniknąć wysiłku intelektualnego, by ubiegać się o stopnie naukowe? Wiadomo, nie będzie minimum kadrowego, nie będzie habilitacji, bo profesor(k)ów spośród doktorów-członków partii lub kolesiów mianuje teraz każda szkoła wyższa. Byli marcowi docenci, będą "pisowscy profesorowie".

Nie bez powodu prof. Aleksander Nalaskowski trafnie zatytułował swój kolejny felieton - Barbarzyństwo 2.0, który gorąco polecam. Napisał w nim m.in.

"(...) zwrócę uwagę na niezwykle niebezpieczne i mało dostrzegane zagrożenie, które niesie ustawa. Otóż, ewidentnie uderza ona w humanistykę i nauki społeczne, właściwie stanowi asumpt do ich zupełnej likwidacji czy marginalizacji w postaci wydzielonej niszy. Jednocześnie wprowadza (wprowadzała?) możliwość uzyskania habilitacji osobom, które nie muszą napisać ani jednego artykułu, o książce nie wspominając, aby mieć ten stopień. Do tego preferowane są – a jakże!-publikacje zagraniczne w czasopismach angielskojęzycznych. Dodajmy do tego jeszcze wyraźną „beztroskę” językową projektów wysłanych do opiniowania. Zobaczmy, że cały ten zestaw uderza w niepodważalne dobro narodowe jakim jest język ojczysty. Likwidacja nauk posługujących się językiem jako głównym instrumentarium, możliwość awansu naukowego bez napisania czegokolwiek i ustanowienie wyższości języka obcego nad narodowym można traktować już nie tylko w kategoriach niekompetencji czy nieodpowiedzialność, ale również jako zamach na naszą tożsamość, na tożsamość polskiej nauki i uniwersytetów. I może być tak, że ten zamach poprze zarówno parlament jak i prezydent. Tym samym przyklepią akt barbarzyństwa."


---
(źródło obrazu)

14 czerwca 2018

Milenialsom nie chce się studiować, a tym bardziej strajkować



Pokolenie milenialsów nie przejmuje się reformą szkolnictwa wyższego, bo czegokolwiek nie wymyśliłby którykolwiek z ministrów, ono i tak nie ma zamiaru studiować wybranego przez siebie kierunku. Obawiam się, że nie wiedzą nie tylko, kto jest obecnie ministrem nauki i szkolnictwa wyższego, ale także kto jest ich rektorem, dziekanem czy wykładowcą.

W tym kontekście, kiedy Jarosław Gowin komentuje obecne strajki w niektórych uczelniach (UW, UŁ, AGH, UO, UG, UAM, UJ) jako happening, to zapewne też ma taki obraz młodzieży, której specjalnie na niczym nie zależy. Nie bierze jednak pod uwagę tego, że mimo wszystko większości uczonych dobro nauki, rozwoju własnej dyscypliny i dziedziny wiedzy leży na sercu jako wartość autoteliczna. Może zatem odebrać ten komentarz jako przejaw arogancji resortowej władzy, której trudno jest pogodzić się z faktem narastającej fali słusznego niezadowolenia z projektu Ustawy 2.0.

Minister J. Gowin nie raczy dostrzec, że reform nie można przeprowadzać w oparciu o uzgodniony z rektorami rozdział środków finansowych przy równoczesnym lekceważeniu krytycznych uwag. Co z tego, że były konsultacje, kongresy, debaty, skoro opinie negatywne zostały pominięte przez doradców ministra, bo on sam chyba nie miał czasu na zapoznanie się z nimi.


Jak można twierdzić, że ustawa musi być przyjęta przez Sejm i Senat, bo za ministrem stoi reprezentacja jakiejś większości, której coraz większa część wcale sobie tego nie życzy? Przedstawiciele różnych gremiów, jak najbardziej szacownych - naukowych, studenckich i przedstawicielskich - zostali pozyskani nie tylko politycznymi środkami do oficjalnego poparcia procedowanego dzisiaj w Sejmie projektu ustawy 2.0. Nie podoba mi się nazwa "Konstytucja dla Nauki", gdyż jest zawłaszczaniem nazwy najwyższego w państwie aktu prawa, który został naruszony przez władzę ustawodawczą i wykonawczą. Profesor Michał Głowiński nazwałby takie przechwytywanie pojęć mianem nowomowy.

Dopiero presja nielicznych wprawdzie środowisk i medialne wsparcie ich postulatów sprawiły, że wreszcie zaczęto przyglądać się w ministerstwie zasadności krytycznych opinii. Można? Można. Tylko trzeba chcieć. Krytycy reformy łapią wiatr w żagiel, bo skoro
minister ogłosił tydzień temu, że uwzględnił większość postulatów protestujących, czemu dał wyraz w swoim odniesieniu do nich na stronie resortu, a we wtorek dorzucił jeszcze rzekomo 50 poprawek, to znaczy, że strajki mają sens.

Kto jednak widział te 200 poprawek (najpierw 150 a teraz 50)? Czego one dotyczą i jaką mają treść oraz formę? Trzeba czekać do końca tygodnia, w czasie którego politycy mają rozstrzygnąć, czy są ZA czy może PRZECIW tej reformie. Z każdym dniem przybywa strajkujących i popierających Akademicki Komitet Protestacyjny, ale czy wszyscy wiedzą, jaki jest stan faktyczny roszczeń i zmian?

Nie dostrzegam wśród wciąż formułowanych postulatów konieczności natychmiastowej korekty budżetu i radykalnego dofinansowania szkolnictwa wyższego z realną możliwością egzekwowania przez władze uczelni efektywności pracy naukowo-badawczej. Tymczasem w ramach KRASP reformę poprali też tacy rektorzy, którym dotychczas było obojętne to, jaki jest poziom i efektywność pracy naukowej nauczycieli akademickich w kierowanych przez nich uczelniach. Może czas zdjąć maski i uderzyć się we własne piersi?