08 grudnia 2014
Odszedł Mistrz pedagogiki społecznej Profesor zwyczajny UWM w Olsztynie Stanisław KAWULA
W dniu 6 grudnia 2014 r. zmarł nagle wybitny pedagog społeczny, Mistrz i rodzimy kreator jednej z podstawowych dyscyplin nauk pedagogicznych - prof. zw. dr hab. Stanisław KAWULA. Informacja o nagłym odejściu Profesora, który dopiero co obchodził swój piękny Jubileusz 75-lat życia, dotarła do mnie od Jego Przyjaciół niemalże w tym samym czasie, a z różnych stron kraju. To znaczy, że odszedł od nas PEDAGOG, który pozostawił w psychice wielu z nas - Jego byłych i obecnych studentów (był cały czas czynnym zawodowo nauczycielem akademickim), doktorantów i już wypromowanych doktorów, habilitowanych (także z Jego udziałem jako recenzentem wydawniczym czy w przewodzie habilitacyjnym), samodzielnych pracowników naukowych i profesorów, bliskich mu i dalekich co do przedmiotu badań naukowców korzystających z Jego niezwykle bogatej twórczości.
Odejście z codziennego świata życia, tu i teraz, tak wyjątkowej postaci pozostawia głęboki ślad w psychice wielu z nas, bo to, że cierpią Jego Najbliżsi, członkowie rodziny i przyjaciele jest naturalnym doznaniem, z którym trudno będzie się uporać jeszcze przez wiele lat. Tak przykra, a rozchodząca się po kraju wiadomość, w jakiejś mierze stygmatyzuje tych wszystkich, którzy w okresie życia Profesora obdarzani byli przez Niego mądrością, niebywałą wrażliwością, serdecznością czy nadopiekuńczością. Wywołuje u wielu z nas autentyczny smutek, melancholię, poczucie osamotnienia czy potrzebę wzbudzenia autobiograficznej refleksji nad czasem bycia z Nim, bywania obok Niego, korzystania z dzieł Osoby o przecież niepowtarzalnej, wyjątkowej, indywidualnej pasji akademickiego i oświatowego życia.
Traumatyczny ślad po odejściu Profesora domaga się niejako od każdego z nas podtrzymania Jego OBECNOŚCI w rozwijaniu kondycji naszego życia, nauk o wychowaniu, tak bliskich Mu osób już wykluczonych, wykluczanych i zagrożonych społecznym wykluczeniem, osób ranionych przez niezależne od nich uwarunkowania społeczne, ekonomiczne czy egzystencjalne. Martwił się o biednych i wykluczonych społecznie. Sam poniekąd się do nich zaliczał. Utrata Stanisława Kawuli jest tylko powstrzymaniem Jego możliwości aktywnego partycypowania w bieżących i przyszłych zmianach społecznych, wychowawczych, edukacyjnych, ale przecież będzie On nadal z nami, jeśli tylko potrafimy docenić, dostrzec, a może i bardziej wyostrzyć to, o co Profesor sam walczył latami, z czym zmagał się w różnych okresach swojego życia.
(fot. Uroczystość wręczenia dyplomów doktorskich i habilitacyjnych UWM w Olsztynie w dn. 31.05.2007 r. od lewej: prof. Leszek Stankiewicz, prof. Stanisław Kawula, prof. Andrzej Olubiński, prof. Ewa Kantowicz, prof. Henryk Mizerek, dr Andrzej Lis-Kujawski, dr Iwona Grabarczyk, dr Aldona Małyska, dr Bożena Chrostowska, dr Beata Adrjan, dr Cezary Kurkowski)
Śmierć prof. Stanisława Kawuli i związane z nią moje wspomnienie stają się zapisem bolesnej utraty, która odwraca czas kierując nasze myśli, doznania, recepcję ku Jego dziełom i życiowym dokonaniom. Warto powrócić do tego, na co nie zawsze mieliśmy czas za Jego życia, by podjąć wspólnym wysiłkiem, niejako wraz z Nim, ale zawsze dla innych problemy, namysł nad tożsamością pedagoga społecznego i pedagogiki społecznej. Jak pisał w jednym ze swoich artykułów:
Dzisiejsza pedagogika społeczna jest zarazem pedagogiczną teorią i praktyką środowiska w tym sensie, że traktuje wszelkie instytucje społeczne (formalne i nieformalne) jako środowisko ludzkiego życia i usiłuje dostrzegać w nim siły i dynamizmy lub sugerować intencjonalność pracy wychowawczej, aktywizować jego zasoby (potencjały). Wychowywać z punktu pedagogiki społecznej, to realizować w swoim środowisku zadania indywidualne, grupowe, instytucjonalne, zmierzające do ulepszenia tego co jest, lecz w imię wartości i celów, a także w warunkach i atmosferze społeczeństwa realizującego – jak sądzono dawniej – ustrojową zasadę sprawiedliwości społecznej. Choć to zastępowane jest obecnie przez ideę społeczeństwa obywatelskiego lub demokratycznego.
Nie chcąc jednak popaść w pułapkę apologii – „jedynie słusznej” wykładni czy określonej aksjologii – zwłaszcza politycznej czy światopoglądowej – badanie i działanie z punktu widzenia pedagogiki społecznej stanowi swoisty wyraz wspólnej intencji działających podmiotów realnego środowiska życia. (S. Kawula, Pedagogika społeczna w perspektywie zmiany społecznej w Polsce współczesnej (na przełomie XX i XXI wieku) Istotnie, pedagogicznym przesłaniem rozpraw Stanisława Kawuli z pedagogiki społecznej były trzy kategorie: CZŁOWIEK - RODZINA - WSPARCIE SPOŁECZNE. Doskonale wiedział i sam tego doświadczał, jak ważne są w sytuacjach trudnych, w stanach psychicznej depresji, załamania czy stresu bliskie więzi z innymi ludźmi oraz okazywane osobie wsparcie: 1) emocjonalne (np. "jesteś nasz", "lubimy cię", "nie poddawaj się"), 2) wartościujące (np. "jesteś dla nas kimś znaczącym", "dzięki tobie mogliśmy to osiągnąć"), 3) instrumentalne (np. "przyjmij pożyczkę tak konieczną dla rozwiązania twoich trosk", "podejmij leczenie tam a tam"), 4) informacyjne (np. "kup to, a nie czytaj tego") i 5) duchowe (np. "jesteśmy z tobą"). (zob. S. Kawula. Wielorakość kultur..., 2008, s. 95)
Profesor pozostawia nas zatem z zobowiązaniem do kontynuowania, rozwijania, czy także krytycznej recepcji Jego twórczości, myśli, postawy, jego doświadczania siebie w świecie trudnych ustrojów społeczno-politycznych, w których - jak niewielu - potrafił zachować godność i autentyzm prawdziwego naukowca, humanisty i społecznika. Tym, którzy nie mieli okazji osobiście poznać Profesora, przywołam kilka danych z Jego biografii. Polecam jednak już teraz dzieło zbiorowe, jakie wydali Jego akademiccy przyjaciele, uczniowie i współpracownicy. Już sam tytuł znakomicie oddaje fundamentalne przesłanie Jego życia i twórczości: "Wychowanie w sytuacji permanentnego kryzysu" red. R. Borowicz, Z., Kwieciński)
Stanisław Kawula przyszedł na świat na krótko przed wybuchem II wojny światowej, bo urodził się w dn. 8 maja 1939 w Koniczynce, k/Torunia. Przyszło mu żyć w trudnych czasach dwóch totalitaryzmów - najpierw faszystowskiego, a potem stalinowskiego z jego kontynuacją w nieco złagodzonej postaci, jaką był totalitaryzm okresu PRL. W 1963 ukończył studia na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Jak podaje Wikipedia: Pracował m.in. jako nauczyciel w Liceum Pedagogicznym w Toruniu. W 1971 obronił doktorat, w 1975 habilitował się, w 1986 otrzymał tytuł profesora. W latach 1978-1982 był dyrektorem Instytutu Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Od 1986 profesor nadzwyczajny w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Olsztynie, pełnił na tej uczelni w latach 1986-1990 funkcję rektora. W latach 1992-1996 był profesorem zwyczajnym Uniwersytetu Gdańskiego.
Po utworzeniu Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie (1999) został profesorem zwyczajnym oraz kierownikiem Katedry Pedagogiki Społecznej (na Wydziale Pedagogiki i Wychowania Artystycznego). Wchodził również w skład Senatu uczelni. W latach 1988-1992 był wiceprezesem Towarzystwa Naukowego im. Wojciecha Kętrzyńskiego w Olsztynie, należy ponadto m.in. do Gdańskiego Towarzystwa Naukowego i Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego. W latach 1982-1988 i 1999-2002 (ponownie od 2004) wchodził w skład Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk. Został odznaczony m.in. Medalem Komisji Edukacji Narodowej oraz Krzyżem Kawalerskim i Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Otrzymał również trzy nagrody Ministra Nauki, Szkolnictwa Wyższego i Techniki I stopnia.
Wydaje się, że w tej syntetycznej nocie biograficznej zawiera się wartość Jego akademickiego i oświatowego życia. A jednak nie jest ona wystarczającą dla dostrzeżenia i zrozumienia trudu i wielkości istnienia tego PEDAGOGA. Niewątpliwie o Jego wyjątkowej pracy z młodymi naukowcami świadczy to, że wypromował 21 doktorów pedagogiki w trzech ośrodkach akademickich: Torunia, Gdańska i przed wszystkim Olsztyna. Niektórzy z Jego doktorów są już dzisiaj, po kilkunastu latach własnej pracy naukowej profesorami tytularnymi, jak np. profesorowie Andrzej Olubiński, Amadeusz Krause i Krzysztof Rubacha. Inni są albo wykładowcami, pozostali w praktyce oświatowej, socjalnej, albo po uzyskaniu habilitacji pełnią kluczowe funkcje administracyjne w swoich uczelniach (np. dr hab. Piotr Petrykowski prof. UMK - obecnie Dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych UMK w Toruniu).
Akademickim miejscem na Ziemi był jednak od 1982 r. dla Stanisława Kawuli Olsztyn, gdzie był przez dwie kadencje Rektorem Wyższej Szkoły Pedagogicznej. Wówczas to kierował Katedrą Pedagogiki Społecznej. To On tworzył od podstaw Zakład Teorii Wychowania. Był założycielem Oddziału Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego w Toruniu (1980), a w rok później był reprezentantem środowiska toruńskiego - 5 osobowego na pierwszym formalnym spotkaniu założycieli I - Zjazdu PTP w Warszawie (listopad 1981). Po przejściu do Olsztyna, od czerwca 1982 r. przewodniczył Wojewódzkiemu Oddziałowi Towarzystwa Pedagogicznego w Olsztynie. W 1981 r. został członkiem Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Był sportowcem AZS Toruń - pierwszoligowej drużyny koszykówki, miłośnikiem sportu, ale i działań pomocowych, sztuki i przede wszystkim żarliwym badaczem zjawisk społecznych.
Warto dostrzec, że szczególnie w dzisiejszych czasach powierzchowności, pośpiechu, tworzenia przez część także naszego środowiska akademickiego - nauki typu instant, często byle jak, bez wysiłku - jak pisał prof. Z. Kwieciński - w którym karierę robią "sprzedajni "patefoniści", "spadochroniarze", "zamaskowani ignoranci", "cyniczni rabusie rynkowi" (Z. Kwieciński, Cztery i pół, 2011, s. 378)- postawa S. Kawuli nieodmiennie była łączona z wysokimi wymaganiami i troską o rzetelność. Był wymagający, ale i wspomagający, zaś jego rozprawy stawały się znakomitym źródłem wiedzy prowadzącej w świat nauki o najwyższych standardach. Profesor S. Kawula uczestniczył w ponad pięćdziesięciu postępowaniach o nadanie tytułu profesora oraz stopnia doktora habilitowanego i w podobnej skali występował też w roli recenzenta w przewodzie doktorskim. Był organizatorem specjalności z zakresu pedagogiki społecznej - pracy socjalnej, poniekąd też pedagogiki opiekuńczej i pedagogiki kultury.
Jako pedagog społeczny interesował się też szkolnictwem alternatywnym na świecie i promował niektóre z jego modeli w naszym kraju. Należał do jednego z nielicznych promotorów pedagogiki steinerowskiej, pedagogiki typu Waldorf przybliżając odmienność jej przesłań i oryginalność założeń filozoficzno-pedagogicznych. Każdy swój kontakt z zagranicą łączył z upowszechnianiem także wiedzy o szkolnictwie, kształceniu nauczycieli i możliwościach recepcji innowacji w naszych warunkach.
Jak wspomina dokonania Zmarłego b. Rektor UW-M w Olsztynie prof. dr hab. Józef Górniewicz - Jako ekspert od edukacji i oświaty uczestniczył w wielu sympozjach i konferencjach adresowanych do czynnych nauczycieli i pedagogów. Ostatnie lata swojej twórczej aktywności poświęcił na przygotowanie programu studiów z zakresu pracy socjalnej. Inicjował liczne spotkania specjalistów z zakresu tej problematyki, uczestniczył w wielu specjalistycznych konferencjach naukowo-metodycznych.
Po przejściu na emeryturę był jeszcze przez dwa lata zaangażowany w rozwijanie nowego kierunku studiów uruchomionego na Wydziale Nauk Społecznych - pracy socjalnej.
Prof. S. Kawula był doradcą wojewody olsztyńskiego w sferze przygotowania koncepcji połączenia obu olsztyńskich uczelni w nową strukturę uniwersytetu. Aktywnie uczestniczył w utworzenie Olsztyńskiej Szkoły Wyższej. Był nawet prorektorem tej uczelni. Tam też prowadził zajęcia dydaktyczne i wypromował zapewne kilkudziesięciu, a może nawet kilkuset dyplomantów.
W XXI wieku wydał niezwykle interesujące i jakże aktualne w świecie nauk pedagogicznych rozprawy, jak:
* Pedagogika społeczna. Dokonania-aktualność-perspektywy (red. S. Kawula)(Toruń: 2001);
* Kształty rodziny współczesnej. Szkice familologiczne (Toruń: 2005);
* Wielorakość kultur w dyskursie pedagogiki społecznej (Olsztyn: 2008);
* Człowiek w relacjach socjopedagogicznych (Toruń" 2010);
* Pedagogika społeczna dzisiaj i jutro (Toruń: 2013).
O wyjątkowej wartości tych rozpraw, jak i wielu poprzednich, najlepiej świadczą komunikaty na stronach ich wydawców: "Przepraszamy, brak towaru w magazynie" albo: "Produkt niedostępny".
Profesor Stanisław Kawula był ojcem córki Marty i syna Jana. Jego małżeństwo rozpadło się jeszcze w ubiegłym stuleciu. W ostatnich dniach swojego życia zamieszkał w nowo zbudowanym domu syna.Przeżył w tych nowych warunkach ledwie trzy miesiące. Właśnie w trakcie zabawy z najmłodszym z dwóch wnuków zasłabł i zmarł 6 grudnia, w Święto Mikołaja. Taki widocznie pisany był Mu los. Zmarł opiekując się dzieckiem. Pedagog.
Żegna Cię Profesorze - społeczność akademicka naszego kraju, Komitet Nauk Pedagogicznych PAN, najbliższe Ci środowisko naukowe Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Jak napisała w krótkim nekrologu Dziekan Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie dr hab. Małgorzata Suświłło, prof. UWM: W OSOBIE ŚP. STANISŁAWA KAWULI TRACIMY WIELKIEGO PROFESORA ZASŁUŻONEGO DLA ROZWOJU POLSKIEJ PEDAGOGIKI I KOLEGĘ ZAWSZE GOTOWEGO DO NIESIENIA POMOCY MŁODYM PRACOWNIKOM NAUKI. CZEŚĆ JEGO PAMIĘCI!
Uroczystości pogrzebowe odbędą się 10 grudnia 2014 roku w następującym
porządku:
11.15-11.45 pożegnanie w Kaplicy Domu Pogrzebowego u. Mariańska 4 w
Olsztynie
12.15 - 12.45 - pożegnanie akademickie w auli Moczarskiego ul.
Oczapowskiego 5 (Kortowo)
13.15 - msza św. w pobliskim kościele akademickim pod wezwaniem
św. Franciszka z Asyżu
ok. 15.00 - uroczystości na cmentarzu komunalnym przy ul. Poprzecznej w
Olsztynie (aleja zasłużonych)
07 grudnia 2014
Właśnie leci MEN-ski kabarecik
Rozmowa między ministrem edukacji narodowej a prezesem nauczycielskiego związku zawodowego wywołana Listem Ministra do Rodziców, by szkoły zaopiekowały się dziećmi w czasie przerwy świąteczno-noworocznej:
P (Prezes): Panie ministrze, jesteśmy przerażeni tabloidyzacją polityki edukacyjnej w wydaniu pana ministra. Pan żąda od nauczycieli, by w czasie przerwy świąteczno-noworocznej pracowali w szkołach oraz zachęca rodziców do składania donosów na nauczycieli, jeśli tego nie będą czynić; daje też wyraz ignorancji odnośnie przepisów prawa oświatowego.
M (Minister): [chłodne spojrzenie, przekłada nogę na nogę]. Masz Pan chwilkę czasu?
P: Mam.
M: No i patrz Pan, ze łba mnie wyszło. Krzysiu! Krzysiu!!! (tu woła ochroniarza)
[Wchodzi Krzyś].
K (Krzyś): Tak jest, panie ministrze.
M: [do Prezesa związku] Panie, obejrz Pan drzwi z tamtej strony, to znaczy, opuść Pan pomieszczenie pracownicze. Jak ja zawołam „EEE!”, to Pan wejdzie.
[Krzyś trzyma pałkę w kształcie rurki].
M: Krzysiu! Jak mój osobisty ochroniarz kształcisz się u mię na nauce. Co to jest mój chłopcze?
K: To jest Pański List do Rodziców, Panie Ministrze.
M: [spokojnie]. Tak jest. [krzyczy] A do czego jest ten List?!
K: Ten List jest do niczego.
M: Tak jest. Weź teraz kajecik, ołówek i pisz. Będzie lekcja teoretyczna: „Rozmowa z Prezesem związku zawodowego”. EEE!
P: Więc proszę Pana, Jesteśmy przerażeni...
M: Zaraz, chwileczkę. A dzień dobry kto powie? Młodzież słucha, ona się uczy!
P: Dzień dobry. Więc proszę Pana, Jesteśmy przerażeni tabloidyzacją polityki edukacyjnej w wydaniu pana ministra. Pan zachęca rodziców do składania donosów na nauczycieli; daje też wyraz ignorancji odnośnie przepisów prawa oświatowego ...
M: Ale czy masz Pan chwilkę czasu?
P: Mam.
M: To idź Pan sobie do kina na jakiś film co Pan jeszcze nie byłeś. [Śmiech]. Krzysiu, podkreśl wężykiem, że to jest dowcip.
P: Proszę Pana, ale tak nie wolno postępować z naszym społeczeństwem, tabloidowo uprawiać politykę!
M: I musi być tabolidyzacja polityki ! Jak Pan wiesz, w MEN zawsze decydowaliśmy o tym, co ma podlegać naszemu ciśnieniu, a ciśnienie napotykając na otwór, czyli szczelinę, wypływa. Praw fizyki Pan nie zmienisz, nie bądź Pan głąb. [Do Krzysia] Głąb, zapisałaś?
K: Nie-bądź-Pan-głąb.
M: Teraz uważaj, będzie się stawiał!
P: Proszę Pana, ale ja muszę Pana uprzedzić, że ja mam za sobą kilkaset tysięcy nauczycieli. Musi Pan odwołać ten List, bo inaczej, to... .
M: O, to zmienia postać rzeczy. Masz Pan tu książkę życzeń i zażaleń i pisz Pan, że Pan minister odmawia odwołania swojego Listu.
P: Będzie Pan miał nieprzyjemności.
M: Kochany, wiesz co nauczyciele mogą mi zrobić? [histeryczny śmiech] Krzysiu, powiedz Panu.
K: Oni mogą Panu ministrowi skoczyć. Tak?
M: Tak jest. Mogą mnie skoczyć.
K: A gdzie mogą Panu skoczyć?
M: [Zniesmaczony ignorancją Prezesa] No Krzysiu, powiedz Panu.
K: Oni mogą Panu ministrowi skoczyć tam, gdzie Pan może Panna ministra w dupę pocałować. Dobrze?
M: Tak jest. Z tym że, Krzysiu, jeżeli używasz zwrotu: „Pan może Pana ministra... pocałować”, zawsze zostawiaj takie niedomówienie. Więcej inteligientnie. [Do Prezesa] No pisz Pan to zażalenie i nie bądź Pan rura.
P: Jak to, ja mam nie być rura...
M: No, nie bądź Pan rura i nie pękaj Pan [śmiech].
K: Wężykiem?
M: Wężykiem, wężykiem.
P: Po co ja mam pisać, skoro wiem że to i tak nic nie da.
M: [Do Krzysia] O, będzie mięknął. [Do Prezesa] No dobrze, dobrze, blisko, blisko, kombinuj Pan, kombinuj. [czeka]
P: Proszę Pana, skoro Pan nie chce wycofać się z tego pomysłu, no to może tak jakoś... uzgodnimy, że my też pójdziemy na pewne ustępstwa ...
M: Ustępstwa?! [Do Krzysia] To jest inna rozmowa. Pisz punkt drugi: Szanse na ustępstwa związku. Po francusku: Travaille association. To jako ciekawostkie zawodową sobie zapisz.
[Do Prezesa] Więc słucham, o co się właściwie rozchodzi?
P: Więc proszę Pana, jesteśmy przerażeni tabloidyzacją polityki edukacyjnej w wydaniu pana ministra, a szczególnie obciążaniem nauczycieli zajęciami w okresie ferii. Pan zachęca zarazem rodziców do składania donosów na nauczycieli, jeśli nie przyjdą do szkoły w tym czasie; daje też wyraz ignorancji odnośnie przepisów prawa oświatowego. Może zatem opracujemy razem internetową mapkę szkół, w których będą nasi związkowcy prowadzić zajęcia świetlicowe, ale Pan in za to dodatkowo zapłaci?
M: Proszę Pana, nie ucz Pan ojca dzieci robić.
K: Wężykiem, wężykiem!
M: A jak!!! [do Prezesa] Co szanowny Pan jeszcze proponuje?
P: Po wyborach zgodzimy się na zmianę Karty Nauczyciela
M: [Wstaje i patrzy klientowi prosto w oczy] Na zmianę Karty...?...
P: A co? Nie pańska partia nie jest tym zainteresowana?
M: No tak, ale nie o to się rozchodzi...
P: Proszę Pana, ale ja Panu obiecuję, że związkowcy to poprą!
M: Pańscy związkowcy, a nowelizacja to ja...
P: Co?
M: [do Krzysia] Niedomówienie. Krzysiu, słuchaj, tera uważnie. Weźmiesz mój List i przerobisz go tak, by wynikało z niego, że to było drobne nieporozumienie... bo ministerstwo chciało zaproponować wspólnie ze związkami zawodowymi takie zimowe półferie...
P: Półferie odpłatne!
M: Cisza, tera ja mówię. [Do Krzysia] Pójdziesz zatem do pracownika w MEN odpowiedzialnego za tworzenie stron internetowych i poprosisz go, by opracował mapkę ...
K: Ten, co te mapki o szkołach dla sześciolatków, a tera o szkołach zawodowych robi?
M: Ten sam, tylko mnie ze łba wyleciało, a tu Pan szanowny był łaskaw mi o tej możliwości przypomnieć.
P: Proszę Pana, to może przy okazji dałby Pan minister jeszcze trochę kasy na kongres związkowy, bo chcemy go zorganizować w przyszłym roku?
M: Kochany, Pan masz drobnomieszczańskie nawyki. Pan chciałbyś tak: mieć wolne ferie dla nauczycieli, a ewentualnie płatne dodatkowo dla pracujących w tym czasie, konferencyjki, publikacyjki, duperelki i farelki. Chamstwo! [grozi palcem]. I drobnomieszczaństwo z Pana wylazło.
P: A Pan się zachowuje skandalicznie.
M: O kochany, nie znieważaj ministra, który wraz z chłopem z PSL i inteligentem z PO stanowią zdrową siłę narodu. [Do Krzysia] Zapisałeś?
K: Ja to znam na pamięć.
M: [do Prezesa]. Patrz Pan, taki szczyl i to zna na pamięć. A Pan? Pan nie zna. Bo Pan jest cham, ćwok, nieuk, swołosz i woda na młyn odwetowców!
P: A Pan się zachowuje jak ochroniarz, proszę Pana.
M: O Krzysiu, pokaż Panu, [odsuwa krzesło], jak się u nas zachowuje ochroniarz przy pracy.
[Krzyś tłucze Prezesa za sceną. Wraca].
M: Nie zgrzałeś się?
K: Eee...
M: Weź kajecik, ołówek i pisz: Chamstwu w życiu... No jak piszesz chamstwo, no jak piszesz chamstwo?!
K: Tak, tak...
M: A może i dobrze. Chamstwu w życiu należy się przeciwstawiać siłom...
K: Siłą.
M: Siłom.
K: Siłą.
M: Siłom i godnościom osobistom.
K: I godnościom osobistom.
M: To była taka scenka kabaretowa do śmichu, bo wszyscy teraz lubią się pośmiać. Ale było i koniec. A teraz jak ktoś się zacznie śmiać, ten dostanie w ryj.
K: Wężykiem.
M: Tak jest!
(Opracowanie na podstawie: http://www.skecze.net.pl/kabaret-dudek/2-ucz-sie-jasiu)
06 grudnia 2014
Dialog jako droga rozumienia świata, siebie i innych
W miniony czwartek(4.12.2014) odbyła się w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie ogólnopolska konferencja pod powyższym tytułem. Była to już szósta debata z cyklu pedagogiki dialogu, którą otworzyli prof. APS dr hab. Bogusław Milerski i JM Rektor prof. APS Jan Łaszczyk.
Jak wspomniał w słowie wstępnym JM Rektor APS - Najczęściej Akademia Pedagogiki Specjalnej jest postrzegana jako ta uczelnia, która szczególnie troszczy się o los osób (z różnych powodów) pokrzywdzonych, wykluczanych społecznie, a tymczasem forma dialogiczności jest potrzebna i wartościowa we wszystkich typach relacji osobowych. To prawda, że APS wyznacza w jakimś zakresie kierunki rozwoju pedagogiki dialogu, bowiem Polacy są najczęściej postrzegani jako indywidualiści, a być może za mało jest w naszych doświadczeniach i kompetencjach umiejętności do współpracy.
Pytanie o tożsamość pedagogiki humanistycznej stało się we wprowadzeniu prof. APS B. Milerskiego impulsem do zakreślenia teoretycznych ram obecnej konferencji, jakie wyznacza m.in. pedagogika dialogu. Można postawić pytanie - Czy jest sens organizować konferencje na ten temat, skoro tak wiele już wiemy? Ileż razy można organizować debaty przywołujące klasyków filozofii dialogu?
A jednak, okazuje się, że każda z tych konferencji nawiązuje do często innych kontekstów i zagadnień dialogu czy dialogiczności w świecie wychowania i kształcenia. Wszystkich uczestników łączy historyczna myśl dialogiczna, którą przekładają na współczesne problemy. Na Zachodzie ta tradycja nie przynależy do głównych nurtów refleksji pedagogicznej, a jednak prowadzimy debaty z tej właśnie perspektywy badawczej, bo pytamy o istotę pedagogiki i wychowania w recepcji, krytyce i kontynuacji filozofii dialogu. Nasze konferencje - powiedział prof. B. Milerski - są poświęcone pedagogice humanistycznej, jej wizji edukacji. Jeżeli chcemy zamknąć wychowanie tylko w empirycznych formułach, to "lepiej się powiesić". W każdej epoce potrzebna jest myśl dialogiczna i egzystencjalna, która wykracza poza empiryczne oddziaływania wychowawczego. To dialog, przebudzenie, spotkanie stają się tym, co wynosi człowieka ponad naturę i czynią go przedmiotem refleksji humanistycznej.
(prof. dr hab. Urszula Ostrowska)
Pierwszą z osób referujących była prof. zw. dr hab. Urszula Ostrowska z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, która w swoim wystąpieniu powróciła do fundamentów pedagogiki dialogu - a więc do tego, jak jest definiowane to pojęcie, jakie jest jego znaczenie w psychologii i pedagogice humanistycznej oraz w czym przejawia się fenomen rozumienia świata, siebie i innych w dialogu. Pięknie nawiązała tu do metafory drogi, która jako szlak, proces czy dialog towarzyszy człowiekowi od zawsze. Tę drogę rozumienia świata, siebie i innych zapoczątkował w Starożytności Sokrates. Dialog to słowo magiczne, toteż warto odkrywać jego etymologię, nadawane mu w ponowoczesności znaczenia w życiu homo dialogicus. Przyjmując perspektywę hermeneutyczno-fenomenologiczną wskazała na rolę myśli łączącej, rozumiejącej w naszym codziennym świecie życia.
Prof. dr hab. Joanna Rutkowiak wygłosiła referat pt. Niewinność dialogu? Współczesne konteksty dialogowania a rozumienie siebie, innych, świata. Bezmyślnie żyć człowiekowi nie warto, toteż powinniśmy sięgać do znaczenia dialogu, kiedy mamy do czynienia z cynizmem w neoliberalnym świecie. Niewinność granicząca z cynizmem jest groźna, bo sprzyja prowadzenia gry, by zakłócić dwustronność dialogu. W ponowoczesności ucieczka w niewinność instrumentalizuje dialog, a nawet prowadzi czy zachęca do uprawiania dialogu fikcyjnego, unikającego odpowiedzialności.
(prof. dr hab. Joanna Rutkowiak)
Naukowcy powinni zatem analizować makrodialog – jego treść i stan, bowiem ten schodzi na poziomy innych dialogów dookreślając je w różnych środowiskach i typach postaw społecznych. Przenika on do repertuaru wydarzeń i określa jakość naszego życia. Kryzysy zakłócają horyzont naszych oczekiwań i doświadczeń. Stajemy przed poważnymi zadaniami myślowymi. Dialog nie może być przecież konwersacją, która uspokajałaby nasze serca. Dominująca w dzisiejszych czasach neoliberalna kultura rozprzestrzenia się na całość naszego życia, rzutuje na mentalność życia jednostek i grup społecznych.
Zdaniem prof. J. Rutkowiak nastąpił najwyższy od 100 lat nieprawdopodobny wzrost w świecie nierówności społecznych między ludźmi. Czy są dziś dialogi nie sięgające do rdzenia spraw? Czy raczej mają miejsce dialogi dostrzegania i doceniania powagi spraw naszego globu? Z jednej strony, ma miejsce wymiana (słaby dialog)między biednymi a wygranymi, w wyniku której syty głodnego nie zrozumie, z drugiej zaś strony dotychczasowy dialog między ludźmi sukcesu a biedy nadal się toczy w różnych miejscach świata. Hamulcem dla tego procesu jest jednak zabieganie o to, by ruchy negocjacyjne nie naruszały status quo. Władze czynią uniki, prowadzą czy generują jałowe rozmowy, zaś język jest pozbawiony ducha stają się gadaniną (Gadamer). Słabnie też dialog w makroskali.
Dialogowanie można analizować przez pryzmat dyrektyw etycznych np. za Sloterdijkiem, by nie miało miejsca spychanie spraw odległych w strefę cienia. Warto jednak prowadzić ćwiczenia etyczne, by przenosić ich efekty na zachowania społeczne. Ludzie I fali Solidarności prowadzili takie ćwiczenia, by odzyskać suwerenność kraju; przechodzili przez cierpienia, budowali z fragmentów wizję nowego świata. W tym miejscu profesor J. Rutkowiak dzieliła się swoim zachwytem nad najnowszą, a nagrodzoną Nagrodą NIKE książką biograficzną historyka prof. Karola Modzelewskiego pt. Zajeździmy kobyłę historii. Wspomnienia poobijanego jeźdźca".
W czasie dyskusji po pierwszej serii wystąpień, zwróciłem uwagę na to, że w pewnym stopniu, o czym świadczą nie tylko moje badania, ale i rozprawa prof. Ireneusza Krzemińskiego - wysiłek działaczy I fali "Solidarności", którzy objęli władzę w wolnej już Polsce, został przez nich częściowo zdradzony, zaprzepaszczony, skoro szybko zapomnieli o tym, o co walczyli.
W drugiej części obrad prof. ChAT dr hab. Renata Nowakowska–Siuta mówiła o relacji między człowiekiem a maszyną, a na tym tle o źródłach podmiotowości, perspektywach dialogu i technologicznym po(d)stępie w edukacji szkolnej. Kiedy przechadzała się korytarzami szkół w czasie przerwy lekcyjnej widziała, że dzieci nie rozmawiają ze sobą, ale komunikują się ze swoimi tabletami czy smartfonami. Pytała zatem: Co zawdzięczamy nowym technologiom ale i w czym tkwi ich podstęp?
(fot.od lewej prof. APS/ChAT B. Milerski i prof. ChAT Renata Nowakowska-Siuta)
Niewątpliwie zaletą technologii jest wizualizacja sztuki, bo poszerza naszą sferę odczuwania piękna. Czy jednak nowe technologie są w stanie skutecznie konkurować z innymi narzędziami wyzwalania kreatywnego myślenia, krytyczności, refleksyjności i empatii? Dokąd prowadzi nas coraz silniejsza ich dominacja w codziennym życiu młodych pokoleń? Czy mamy pokolenie szans czy ich zatracania? Czy rzeczywiście prawdą jest, że największe szanse tkwią w zakresie szybkiego dostępu do źródeł informacji, które pozwolą znaleźć odpowiedź na jakieś pytanie. Z drugiej strony pojawia się zjawisko zatracania się dzieci młodzieży w wirtualnym świecie.
Jak twierdzą psycholodzy komunikacji społecznej, mamy dzisiaj najbardziej tępe pokolenie, generację nieskrępowanej ignorancji, pokolenie, które nie ma już pojęcia o niczym. Pogłębia się zatem zespół deficytu uwagi, ale i zanika umiejętność czytania. Coraz silniej daj a o sobie znać trudności dzieci i młodzieży z komunikowaniem się między sobą i z otaczającym ich światem. Profesor ChAT przywołała wyniki badań IBE w zakresie czytelnictwa dzieci i młodzieży oraz wcześniejsze diagnozy zespołu badawczego prof. UAM Haliny Sowińskiej, z których wynika, że nasze dzieci nie potrafią poradzić sobie z emocjami. Lekarstwem na technologiczną dominację w życiu dorastających dzieci i młodzieży powinna być - zdaniem R. Nowakowskiej-Siuty - bezpośrednia narracja, słowo, kształcenie nawyków zadumy nad światem i człowiekiem. Potrzebna jest metanoia, nawrócenie w autentycznym dialogu i spotkaniu.
(fot. mgr Karolina Aleksandrowicz-Obzejta i dr Joanną Górecka)
Przedpołudniową sesję zakończyło spotkanie z nauczycielkami niepublicznej „Szkoły z duchem” - paniami Karoliną Aleksandrowicz-Obzejtą i dr Joanną Górecką. Ich placówka znajduje się w Konstancinie-Jeziornej, zaś koncepcja kształcenia i wychowania została podporządkowana kategorii inteligencji emocjonalnej. To właśnie na emocjach buduje się w tej szkole edukacyjne rusztowanie programowe, organizacyjne i dydaktyczno-wychowawcze. Kiedy opuszczałem po 0,5-godzinnej prezentacji salę obrad nie padło z ust referujących ani razu stwierdzenie, że jest to szkoła montessoriańska, której nazwa brzmi: Szkoła No Bell Montessori. Być może dlatego, że w tej szkole pracuje się nie tylko w oparciu o pedagogikę Marii Montessori, ale i metodą FLOW oraz z wykorzystaniem innych aktywnych metody kształcenia. Ponoć jako pierwsza w Polsce wprowadziła do szkoły program stymulowania motywacji dzieci wg S. Coveya.
Kiedy wczoraj w wiadomościach TVN - "Fakty" poruszony został problem Listu ministry edukacji do rodziców, by donosili na nauczycieli, którzy nie będą pracować w szkołach w okresie poświąteczno-noworocznym ze zdumieniem zobaczyłem, jak jedna z pań tej niepublicznej szkoły w tonie oczywistości stwierdziła, że "w ich szkole dzieci mają zapewnioną opiekę bez względu na to, czy są zajęcia szkolne czy jest przerwa poświąteczno-noworoczna". Czyżby media zmanipulowały ich wypowiedź, czy postanowiły wykorzystać okazję do darmowej reklamy swojej placówki?
05 grudnia 2014
Kto dał zlecenie na rektora?
Piszę o sprawie, o której dowiedziałem się niespełna kilkanaście minut temu, ale w świecie globalnej informacji nie jesteśmy w stanie docierać do wszystkich źródeł, a już tym bardziej sprawdzać poziom ich wiarygodności, kiedy osoba mieniąca się dziennikarzem napisała tekst całkowicie niezgodny z prawdą. Jest to tym trudniejsze, kiedy mamy do czynienia z tzw. dziennikarzami śledczymi. Ich wcześniejsze publikacje, które skutkowały wszczęciem dochodzeń prokuratury, nadawały przecież - i myślę, że w przypadku większości uczciwych i rzetelnych profesjonalistów - nadal nadają cech prawdziwości.
Zdumiewa jednak przy tym fakt, że samo środowisko dziennikarskie nie walczy z ludźmi, którzy noszą legitymacje osób tej profesji, nie ujawnia nie tylko naruszenia przez niektórych kanonu zawodowstwa, ale także kodeksu etyki. To jest trochę tak, jakbyśmy mieli do czynienia ze świadkami bezprawia, z ludźmi świadomymi braku u kolegi czy koleżanki po fachu minimum przyzwoitości moralnej, z osobami świadomymi popełnianych przez innych przestępstw, a mimo to byli osobami milczącymi. Tymczasem świadek ZŁA jest jego współsprawcą. Jeżeli środowisko dziennikarskie, w tym szczególnie to, które dobrze zna swojego byłego już kolegę, czyta jego doniesienia i nie reaguje na to, to mamy do czynienia z podwójnym naruszeniem kodu etyczno-profesjonalnego.
Jeszcze przed wakacjami dotarła do mnie publikacja jednego z - jak się okazuje - niegodnych tej profesji dziennikarzy, który świadom nieprawdy, upublicznił ją jako prawdę posługując się fałszywką. To jest właśnie ta kwestia, o której poinformował mnie przed kilkunastu minutami redaktor "Forum Akademickiego" dr Marek Wroński (za co9 mu w tym miejscu dziękuję), który od lat skutecznie tropi ślady i dowody akademickiej nieuczciwości, nierzetelności, naruszania w nauce i naszym środowisku dobrych obyczajów. Wpisu w moim blogu, w którym przywołałem za dziennikarzem śledczym Mariuszem Kowalewskim m.in. sprawę JM Rektora UW-M w Olsztynie prof. Ryszarda Góreckiego, a dotyczącą rzekomego Wyroku Sądu Rejonowego w Gdańsku sprzed ponad 30 lat, zapewne niewiele osób przeczytało, to jednak w świetle otrzymanych informacji nie mogę nie dokonać nie tylko usunięcia tamtego wpisu, ale i poinformować o tak skandalicznym fakcie moich czytelników.
Nikt blogów czytać nie musi i nie musiał, bo jest ich w sieci co najmniej kilka milionów. Najlepszym dowodem na niemożność dotarcia do informacji, wydawałoby się kluczowych w tego typu sprawach, bo dotyczących osób publicznych, jest to, że sam dowiaduję się o niej po przeszło dwóch miesiącach od jej ukazania się w portalu dziennikarskim. Mam tu na uwadze powołany do życia w 2007 r. w Olsztynie portal "Debata", który jest niezależnym i wolnym medium. Jak czytam w danych kontaktowanych o tym portalu - najpierw Bogdan Bachmura powołał bezpłatny miesięcznik kolportowany głównie w księgarniach i czytelniach Olsztyna, a w dwa lata później jego wydawcą stała się Fundacja o tej samej nazwie "Debata". W tym samym też roku powstał portal www.debata.olsztyn.pl.
Piszę o tym fakcie, gdyż ukazał się w "Debacie" - zapewne tak samo nieznanej dla wszystkich czytelników mojego blogu (skoro do tej pory nie było żadnej reakcji, ani komentarza) - artykuł Krystyny Sochy pt. Kto dał zlecenie na rektora? (Opublikowano: wtorek, 16, wrzesień 2014 07:19). Gorąco polecam cały ten tekst. Jego autorka pisze między innymi:
"Prokurator rejonowy prokuratury Olsztyn Południe Arkadiusz Szwedowski potwierdził „Deb@cie", iż w sprawie posłużenia się przez Mariusza Kowalewskiego kopią dokumentu mimo posiadanej wiedzy, że dokument ten jest najprawdopodobniej sfałszowany, zgromadzono większość dowodów. Jednak prokurator nie był w stanie określić daty zakończenia postępowania. Czyn M. Kowalewskiego jest ścigany z urzędu w sprawie o przestępstwo z art. 212 par. 2 kk. Uprawomocniło się też postanowienie sądu w sprawie zwolnienia Mariusza Kowalewskiego z tajemnicy dziennikarskiej w zakresie udostępnienia do ekspertyzy oryginału rzekomego wyroku. Jednak autor bloga odmówił prokuraturze wydania dokumentu, przedstawił jedynie notarialnie poświadczoną kopię kopii. Kowalewski stwierdził, że oryginał nie jest w jego posiadaniu, ale z uwagi na obowiązującą go tajemnicę dziennikarską, nie może ujawnić, kto go przechowuje. Twierdzi też, że kopię wyroku znalazł w swojej skrzynce pocztowej.
(...) .
Akta sądowe z okresu PRL zostały zniszczone "za zgodą Archiwum", ale (...) w repertorium figuruje pod tą sygnaturą ta sama osoba i sprawa co w ewidencji Archiwum Państwowego i Sądu Rejonowego w Gdańsku. Zdaniem Prokuratury Okręgowej nigdy nie było prowadzone postępowanie wobec Ryszarda Góreckiego. Pozostawiam zatem czytelników z źródłem, które opublikowała i opisała redaktor Krystyna Socha. Nie odnosi się ona do innych zarzutów, jakie sformułował M. Kowalewski, ale w świetle już tego materiału trudno byłoby je uznać za wiarygodne. Niech w tych kwestiach wypowiada się odpowiedni organ.
Dla mnie staje się jasne, że mamy do czynienia z upadkiem etosu b. profesjonalistów, którzy z racji pracy w sferze publicznej jako dziennikarze ponoszą szczególną odpowiedzialność, a mimo to postępują niegodnie. Sam prowadzę blog od 2007 r. i zdarzało się, że niektóre z publikowanych w prasie informacji, na które się powoływałem, nie były w pełni rzetelne. Dzięki jednak natychmiastowej reakcji czytelników mogłem je sprostować czy nawet usunąć. Za każdym razem podaję jednak źródło danych wprost lub za pośrednictwem hiperłącza, żeby każdy mógł skonfrontować jego treść także z moim komentarzem.
04 grudnia 2014
O but rozbić manipulację prasową na temat wyników diagnoz oświatowych
W czasie zimy nie da się chodzić bez butów, gdyż można odmrozić sobie stopy. W III RP po 25 latach wolności mamy coraz więcej rodzin, których nie stać na zakupienie butów własnym dzieciom. Wprawdzie chińszczyzna jest tania, ale śmierdząca podeszwa gumowa nie jest przez nikogo badana, czy aby nie jest rakotwórcza. Wiemy już, że takim zagrożeniem okazały się sprowadzane z tego azjatyckiego kraju gumki do robienia bransoletek. Ktoś nieźle zarobił na tym badziewiu kosztem zdrowia i bezpieczeństwa naszych dzieci. Kto jednak kazał rodzicom to kupować? Czy to jednak znaczy, że każdy z nas-rodziców ma mieć w domu laboratorium do badania poziomu toksyczności materiałów, z których są wykonywane zabawki dla naszych dzieci?
W moim wpisie nie o but jednak chodzi, chociaż paralela jest bliska. Oto czytam na stronie internetowej MEN w "Aktualnościach" tytuł newsa: UMIEJĘTNOŚCI MATEMATYCZNE TRZECIOKLASISTÓW – WYNIKI BADANIA OBUT 2014. "Większość polskich trzecioklasistów nieźle radzi sobie z rachunkami i ma dobrą wyobraźnię geometryczną, ale spory ich odsetek ma różnego typu kłopoty z zadaniami tekstowymi – wynika z Ogólnopolskiego badania umiejętności trzecioklasistów przeprowadzonego przez Instytut Badań Edukacyjnych."
Precyzja danych jest wysokiej klasy:
- większość
- nieźle
- dobrą
- spory ich odsetek
- różnego typu kłopoty.
Ponoć każda szkoła - biorąca udział w dobrowolnym badaniu OBUT, a sprawdzającym u trzecioklasistów poziom biegłości w rachunkach, umiejętności selekcjonowania informacji, wyobraźni geometrycznej, umiejętności zauważania zależności między informacjami, rozważania możliwości poszukiwania, odkrywania i tworzenia własnych strategii rozwiązań zadań tekstowych - otrzymała już raport o osiągnięciach poszczególnych uczniów, klas i całej placówki, także porównujące wyniki jej uczniów na tle trzecioklasistów z innych gmin czy w całym kraju. Prowadzący tę diagnozę Instytut Badań Edukacyjnych podaje do publicznej wiadomości wyniki na poziomie ogólnopolskim.
To ciekawy sposób cenzurowania danych. Nie wiemy bowiem, czy rodzice będą mogli dowiedzieć się, jaki wynik osiągnęły dzieci w szkole, do której uczęszcza ich dziecko. Tym razem MEN nie uruchamia mapy danych, by każdy mógł sobie kliknąć i zobaczyć. Dlaczego? Z jego to powodu przeprowadzona z publicznych pieniędzy diagnoza objęta jest taką ochroną?
Cóż pozostaje rodzicom? Prasa. A ta prorządowa, jak określaliśmy ją w okresie PRL - "propagandowa tuba reżimu" - wcale nie jest zainteresowana pisaniem prawdy. Trzeba bowiem tak ją przedstawić, by sugerowała prawdę nią nie będąc.
Wielkim tytułem J. Suchecka z "Gazety Wyborczej" z pewnością fizyka formułuje już diagnozę przyczyn, nie eksponując ich zanadto, bo przecież uderzałoby to we władzę. A zatem: MATEMATYKI NAJPIERW TRZEBA NAUCZYĆ NAUCZYCIELI". Już z tego tytułu wynika, że z matematyką naszych uczniów musi być coś nie tak, skoro wytyka WINNYCH. Tekst redaktorki tej gazety zaczyna się treścią pociętą propagandowymi nożyczkami:
"Większość uczniów trzecich klas nieźle radzi sobie z rachunkami, mają wyobraźnię geometryczną." Wynika z tego zdania, że z wiedzą i umiejętnościami matematycznymi trzecioklasistów nie jest u nas tak źle, skoro "...większość... , mają wyobraźnię". Jednak już w następnym zdaniu pojawia się zaprzeczająca temu diagnoza. Redaktorka pisze: "Ale co piąty ma poważne kłopoty z liczeniem." Jedno zdanie wyklucza następne. Jak widać z logiką też nie jest najlepiej, a przecież jest ona częścią rzekomego wykształcenia także dziennikarzy.
Badanie OBUT nie obejmuje nauczycieli, nie weryfikuje ich wiedzy matematycznej oraz umiejętności metodycznych pozwalających na jej efektywne przekazywanie i doskonalenie. Tymczasem dziennikarka już wie, że wszystkiemu, co złe, winni są nauczyciele. Ba, sama nie potrafi liczyć, skoro najpierw stwierdza, że co piąty uczeń ma poważne kłopoty z liczeniem, by kilka akapitów dalej stwierdzić za Marcinem Karpińskim z IBE: "70% proc. nie ma trudności z rachunkami". To znaczy, że 30 proc. uczniów ma powyższe trudności, a chyba 30% to nie to samo co 20%?
Być może szkopuł w zamuleniu danych tkwi w tym, że badacze wyróżnili kategorię "poważne problemy" od kategorii "ma problemy", skoro cytuje się wypowiedź w/w pana: "20 proc. już dziś ma poważne problemy z rachunkami". To w końcu ilu uczniów ma problemy z liczeniem - 20% czy 30%? Sami nie wiedzą, ale już proponują rozwiązanie tego problemu: "Jeśli szybko im (uczniom?) nie pomożemy, kłopoty z matematyką będą rosły lawinowo".
Dla podkręcenia, czyli zmanipulowania tezy o nauczycielskiej winie, redaktorka leci już "stylem swobodnym", czyli kłamliwym: "IBE już od kilku lat podkreśla, że konieczna jest zmiana sposobu myślenia o matematyce w szkole. - Dominuje styl nauczania, w którym uczniowie tylko wysłuchują, co ma im do powiedzenia nauczyciel". Może red. J. Suchecka przytoczyłaby wyniki badań nauczycieli edukacji zintegrowanej na temat ich stylu nauczania, w którym przeprowadzona była diagnoza OBUT i obejmowałaby - rzecz jasna - nauczycieli z objętych OBUT-em szkół. Wówczas miałaby prawo do ferowania takich sądów. Tego jednak nie czyni. Unosi się natomiast z zachwytu nad bydgoskim projektem "Bąbla Matematycznego".
Co ma piernik do wiatraka? Nic. Na tym jednak polega manipulacja.
To poczytajmy relację z wyników badań Artura Grabka z "Rzeczpospolitej", których nie zamierzała podać redaktor GW:
"Dzieci zdobyły średnio 56 proc. możliwych do zdobycia punktów. Bardziej niepokojące są jednak szczegóły tej analizy. 40 proc. uczniów nie rozwiązało żadnego lub rozwiązało zaledwie jedno z trzech zadań sprawdzających sprawność rachunkową. Jedno z nich dotyczyło umiejętności dodawania i odejmowania, dwa - znajomości tabliczki mnożenia. Z zadaniem, w którym uczniowie mieli uzupełnić pola składającej się z kilku działań tabeli mnożenia, poradziło sobie zaledwie 34 proc. uczniów".
Jest różnica w przekazie? Poczytajcie zatem Raport, chociaż kumulacja danych nie wszystkich zadowoli. Jak widać GW pisze o nich w taki sposób, żeby władzy nie bolało. Tymczasem na stronie MEN te same dane, które przytacza red. Rzeczpospolitej, są dostępne.
Władze resortu przekierowują zainteresowanych całym Raportem do odpowiedniego źródła (w/w tabela ze strony MEN). Jest jednak o co i o kogo się martwić, skoro tylko 24 proc. badanych uczniów, którzy kończyli klasę trzecią szkoły podstawowej, bezbłędnie rozwiązało wszystkie trzy zadania. "Najtrudniejsze dla trzecioklasistów okazało się dostrzeganie zależności. Prawie 30 proc. uczniów nie rozwiązało żadnego zadania z tego obszaru, a tylko 13 proc. rozwiązało wszystkie zadania." Umiejętność dostrzegania zależności przydałaby się też niektórym dziennikarzom.
03 grudnia 2014
Pan Ski
Otrzymałem wczoraj tomik poezji od prof. dr hab. Krzysztofa Mikulskiego- historyka, profesora zwyczajnego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, wybitnego specjalisty w zakresie historii nowożytnej, którego przedmiotem zainteresowań badawczych są m.in. historia społeczna i gospodarcza w XIII - XVIII wieku; historia osadnictwa; dzieje miast i mieszczaństwa; genealogia szlachecka i mieszczańska; heraldyka samorządów; historia ustroju; zestawienia urzędników ziemskich i mieszczańskich oraz demografia historyczna.
Wśród najważniejszych jego książek naukowych można wyróżnić m.in.:
•Osadnictwo wiejskie województwa pomorskiego od połowy XVI do końca XVII wieku, Toruń 1994
•Urzędnicy Prus Królewskich XV-XVIII wieku. Spisy, Wrocław 1990
•Urzędnicy kujawscy i dobrzyńscy XVI-XVIII wieku. Spisy, Kórnik 1992 (współautor)
•Urzędnicy inflanccy XVI-XVIII wiek. Spisy, Kórnik 1994 (współautor)
•Przestrzeń i społeczeństwo Torunia od końca XIV wieku do początku XVIII wieku, Toruń 1999
Nie znajdziecie jednak Państwo w dorobku Profesora książeczki wyjątkowej, bardzo osobistej, która jest zarazem krytyczną, ironiczną, ale i melancholijną (auto-)biografią niejakiego "Pana Ski". Zbiór wierszy tego humanisty jest finezyjnym spojrzeniem na otaczający nas świat oczami tytułowego Pana Ski, którym mógłby być każdy z nas. Tymczasem to On napisał o tym, jak pan Ski odczuwa świat, przeżywa jego zakamarki, wspomina czasy dzieciństwa, pierwszą miłość, czas studiowania i nauki, jak chodzi z żoną na zakupy, zabawia dzieci, spaceruje, stawia pytania o kod wiary, ale i kibicuje sportowcom, chodzi do kina, marzy, przechodzi jesienną grypę czy wspomina swojego Mistrza:
"(...)
w pracowni Mistrza Władysława
rozkwita owoc zrozumienia,
w prostych monologach
z przeszłością".
Naukowiec z duszą poety wie, dokładnie tak, jak śpiewa o tym czeski bard Jaromir Nohavica, że każda generacja ma swoich - "Kolumbów". Także ta z 2012 r.:
"znów uciekniemy do historii
będziemy grzebać w życiorysach
szukać prawd dawno minionych
przegranych bitew
tam panie Ski będziemy sami
pośród pożółkłych zwojów pisma
po których poprowadzi
nas tylko intuicja (...)".
Jeden z wierszy K. Mikulskiego pt. "siła wyobraźni" doskonale oddaje klimat neoliberalnych czasów wyjaławianego z wartości personalistycznych kapitalizmu, którego charakterystyczną cechą stało się załamanie relacji międzyludzkich czy - jak powiedziałby prof. Janusz Czapiński - kapitału społecznego:
"dlaczego
panie Ski
przestaliśmy lubić ludzi
czyżby poraził nas
brak porozumienia
na pchlim targu
sprzedajemy dusze
bez potrzeby strzępimy języki
przechodzimy wciąż
konfrontacje ze ścianami
które odbijają słowa
zupełnie niepożądane
(...)"
Dobrze, że tak wrażliwy na sens ludzkiego istnie humanista zachęca nas swoją poezją do tego, byśmy spróbowali wyrazić swój sprzeciw "wobec świat bez marzeń".
01 grudnia 2014
Marnotrawstwo pieniędzy publicznych na edukację dorosłych
W ub. tygodniu red. Artur Grabek napisał w "Rzeczpospolitej" ciekawy artykuł pt. "Szkoła marnotrawstwa" (28.11.2014, s. A10). Rzecz dotyczy utrzymywania z budżetu państwa szkół dla dorosłych, przy czym ponoć to samorządowcy kwestionują zasadność tego rozwiązania. Ich zdaniem ok. 1,5 mld zł. "wyrzucane jest w błoto", gdyż efektywność kształcenia w tych placówkach jest na żenująco niskim poziomie.
Jak się okazuje zaledwie 11% słuchaczy techników uzupełniających, którzy przystąpili w tym roku do matury, zdało ten egzamin, a zatem niemalże co dziesiąty. Podobnie źle jest w uzupełniających liceach ogólnokształcących dla dorosłych, z których zaledwie 14% absolwentów zdało egzamin maturalny.
Istotnie. Po co nieodpłatnie kształcić dorosłych, skoro nie skorzystali z raz danej im szansy wieku do 18 roku życia? Relikt socjalizmu bardzo dobrze trzyma się po 25 latach wolności. Szkoły tego typu są prowadzone przez samorządy lokalne, a zatem stają się doskonałą synekurą dla polityków i członków ich rodzin, by mieć spokojną pracę, z której nikt nikogo nie rozlicza.
To zdumiewające, że przy tak niskiej efektywności kształcenia obywatele godzą się na utrzymywanie z ich podatków szkół, które zaprzeczają swoim założonym funkcjom. Ministerstwo Edukacji Narodowej chyba odpuściło sobie nadzór pedagogiczny, skoro od tylu lat utrzymuje tę niewiele znaczącą strukturę. Mamy tu do czynienia z darmowymi świetlicami dla dorosłych, którzy korzystają z różnego rodzaju ulg, przywilejów, a w istocie uzasadniają utrzymywanie kadr nauczycielskich bez odpowiedzialności za jakość ich pracy.
Jakiś czas temu pisałem o tym, że niektóre szkoły dla dorosłych są przykrywkami dla "czarnego biznesu". Niektóre są połączone z wyższymi szkołami prywatnymi, toteż ich właściciele mogą obiecywać tzw. kandydatom na studia, że pierwsze 1,5 roku będą mieli za darmo. Można jednak zapytać, skąd bierze się ta darmowa łaska? Czy nie jest tak, że przyjmuje się do szkoły dla dorosłych (bezpłatnie), a następnie wpisuje na listę studentów zaliczając im po cichu 3 semestry w liceum czy technikum? Tego typu pytanie często pada w dyskusjach na temat dewiacji szkolnictwa wyższego w sektorze niepublicznym.
Chyba żartem jest stwierdzenie wiceministra edukacji Przemysława Krzyżanowskiego, że w MEN pracują :(...) nad kolejnymi zmianami w systemie finansowania tych placówek, tak, aby uzależnić go od jakości oferty dydaktycznej" - uwaga! od jakości oferty, a nie od jakości kształcenia?! Tak podtrzymuje się w naszym państwie edukacyjną lipę. Można sobie pod nią usiąść i odpocząć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)