18 kwietnia 2014

Ele - miele -MEN, czyli jak cofamy edukację o co najmniej 20 lat

(fot. Konferencja prasowa)


Kampania MEN-skiego sukcesu trwa dalej. W środę Premier Donald Tusk wraz z panią minister edukacji Joanną Kluzik-Rostkowską zorganizował konferencję prasową tylko po to, by pokazać Polakom okładkę "Elementarza" dla pierwszaków. Wczoraj jednak pojawiła się i treść, a wraz z nią kolejna konferencja prasowa (już bez premiera), żeby czasami naród nie myślał, że "w tym temacie" - jak powiadają publicyści - nic się nie robi.

Jak komunikuje NAM pani minister (przydałaby się korekta językowa): Przed Wami wielka przygoda. Ma 96 stron. Jest mądrze i ciekawie napisany, kolorowy i na wiele lat. Przedstawiam Państwu „Nasz elementarz”, pierwszą część darmowego podręcznika dla pierwszoklasistów. Mnie przygoda nie kojarzy się ze stronami, chyba że dobrej powieści sensacyjnej, ale o taką trudno podejrzewać elementarz. Dlaczego przygoda rodzaju żeńskiego jest "...mądrze i ciekawie napisany..."?


Jak oznajmia pani minister:

Zdajemy sobie sprawę, że będzie to najdokładniej czytany podręcznik w Polsce, dlatego jesteśmy otwarci na wszelkie uwagi i sugestie. Liczymy na zainteresowanie dzieci, rodziców i nauczycieli. Już teraz, w trakcie całej pracy, „Elementarz” jest testowany, recenzowany, konsultowany, również przez uczniów.


Tak oto dowiadujemy się, że podręcznik jest w fazie ludowego testowania. Niby ma autorki, ale ich nie ma, bo przecież jako własność narodu przezeń może być dalej zmieniany, a nawet udoskonalany. Dopiero na zakończenie listu przewodniego pani minister ujawnia, do kogo był on adresowany: Drodzy uczniowie, w „Naszym elementarzu” znajdziecie miejsce na swoje nazwisko. Wpisując je, zaznaczycie, że w tym roku podręcznik należy do Was. Życzę Wam, by ten czas był dla Was prawdziwą przygodą.

Przekazuję zatem na gorąco kilka uwag do zamieszczonej na stronie MEN "pierwszej" wersji:

po pierwsze, elementarza nie wolno krytykować. Można go tylko ulepszać, poprawiać, udoskonalać, ale broń Panie Boże nie kwestionować jego zasadności, bo tylko zbytecznie strzępilibyśmy sobie pióra. Władza zabezpiecza się przed wszelką krytyką, głosząc: "przygotowany przez nas podręcznik dla uczniów klasy pierwszej ma charakter otwartej propozycji, która daje różne możliwości jej wykorzystania przez każdego nauczyciela. Ma raczej inspirować, niż być gotową ofertą do bezwzględnego realizowania. Nauczyciel może wykorzystać zawarte w nim pomysły, dostosowując je do możliwości swoich uczniów, rozszerzać je, pogłębiać bądź wprowadzać własne". Tak więc ele-memle jest, ale jakoby go nie było;

po drugie, elementarza nie da się krytykować, skoro nie zostały ujawnione przez autorki jego założenia edukacyjne. Chyba, że ktoś chciałby im dopomóc i je dopisać, by w razie potrzeby miały w zapasie argumenty. Często nasi studenci tak postępują, że najpierw przeprowadzają badania, najczęściej diagnostyczne, a potem dorabiają do nich metodologię. Mam wrażenie, że tu jest podobnie, bowiem nigdzie autorki nie wykazują, jaka jest ICH, a nie NASZA, wizja kształcenia dziecka w toku wczesnej edukacji. Może chcą się tego dowiedzieć? A może wychodzą z założenia, że i tak nikogo to nie obchodzi, bo przecież skoro elementarz został już zrecenzowany, a treści tych opinii nikt nie uzyska, to znaczy się, że jest SUPER. Jak władza mówi, że coś jest wspaniałe, to ... mówi;

po trzecie, kiedy chwali się dzień przed zachodem Słońca, to nie ma szans, ale wystarczy chmura deszczu, porywisty wiatr, orkan, itp., by pod wieczór nań narzekać. Podobnie jest i z tym elementarzem. Struktura, treść, rodzaje zadań dydaktycznych ani nie oszałamiają, ani nie zachwycają chociażby w stopniu niskim. Mamy tu produkt - otwartą propozycję, a więc "nijaki". Na domiar wszystkiego produkt, który wyłącza odpowiedzialność autorów za jego wartość, bowiem coś, co nie ma swoich założeń a może być dowolnie, bo bez jakichkolwiek kryteriów metodycznych - uzupełniane, zmieniane, dopisywane sprawia, że rozmywa się nie tylko odpowiedzialność autorka, ale i pedagogiczna jego "twórców:

po czwarte, elementarz, który powinien być - jeśli już - pierwszą, szkolną książką dziecka, nie może zawierać w swej treści, na poszczególnych stronach wskazówek dla nauczyciela. Od tego są odrębnie pisane przewodniki, wskazówki dla pracujących z danym źródłem wiedzy. Chyba pomyliły się autorkom funkcje elementarza? To jest kompromitujące rozwiązanie nie tylko w sensie pedagogicznym. Profesjonalny wydawca na to by nie pozwolił;

po piąte, nie ma ławek, a narysowane na s. 6 stoliki nie są ustawione w klasie w podkowę! Toż to jest zaniedbanie, nieposłuszeństwo wobec władzy;

po szóste, alfabetyzacja dzieci została wpisana w 10 miesięcy szkolnej nauki, bowiem treści zapowiedzianych 4 części elementarza zostały przypisane do kwartałów:
1. Część I obejmuje miesiące: wrzesień, październik, listopad;
2. Część II obejmuje miesiące: grudzień, styczeń, luty;
3. Część III obejmuje miesiące: marzec, kwiecień;
4. Część IV obejmuje miesiące: maj, czerwiec.

zabrakło lipca i sierpnia, ale o tych miesiącach dzieci będą zapewne mówić i je przeżywać już w II klasie;

po siódme, ilustracje - niektóre są infantylne, archaiczne, nieadekwatne do zabawek i przedmiotów, z którymi dzisiaj obcują nasze dzieci. Mówienie zatem o nowoczesności oznacza, że niektórzy graficy i fotografowie mentalnie tkwią jeszcze w XX wieku, a mamy przecież już drugą dekadę XXI wieku;

po ósme, elementarz nie ma swoich bohaterów, raz bowiem znajdująca się na kartach "rodzina" ma dwoje dzieci, oczywiście zgodnie z ideologią gender, o którą zatroszczyła się dr Iwona Chmura-Rutkowska, tylko raz są to chłopiec i dziewczynka, innym razem są to dwie córeczki? Totalny, postmodernistyczny chaos. Każdy może tu być każdym. Nie wiadomo, czy na tych ilustracjach jest rodzina, bo np. na s. 34 jest ponoć tata Tomka i Toli, ale na kanapie siedzi jakaś pani, chyba jego mama (babcia), bo nie przypuszczam, by to była jego żona czy partnerka czy lekarka weterynarz, która trzyma na kolanach kota? Może podlewający kwiatki na parapecie pan jest partnerem taty? Na dziadka nie wygląda;

po dziewiąte, recenzentami elementarza są osoby o różnym poziomie wykształcenia. O ile część poświęconą edukacji polonistycznej i społecznej oraz językowej opiniowali samodzielni pracownicy naukowi, o tyle już część przyrodniczą i "genderową" pomocniczy pracownicy naukowi, zaś edukację matematyczną osoba z wykształceniem zawodowym, magisterskim. Prawdziwe i pełne recenzje napiszą nauczyciele wczesnej edukacji, tak ci, którzy będą pracować z tym elementarzem, jak i ci, którzy go odrzucą, bo mają znacznie lepszy pomysł na wczesną edukację;

po dziesiąte, projekt sam w sobie jest stratą środków budżetowych. Przy tak infantylnej i nudnej treściowo strukturze, nieklarownej metodyce alfabetyzacji sprawi, że w szkołach troski o jakość kształcenia nie będzie warto pracować z tym źródłem. Mamy dużo lepsze źródła kształcenia zintegrowanego, bo w tym wydaniu, ma ono charakter potoczny. Już przed 20 laty krytykował takie podejście do integracji treści kształcenia prof. Ryszard Więckowski, ale kto dzisiaj studiuje wczesnoszkolną pedagogikę, skoro można pójść na skróty i ją zbanalizować?

Chętnie opublikuję radosne i merytoryczne komentarze na temat wysokiej wartości przedłożonego dzieła. Na szczęście moje dzieci mają już za sobą klasę pierwszą. Autorek tego opracowania chyba też?


Zapytałem świetną nauczycielkę wczesnej edukacji, co sądzi o tym "Elementarzu"? Oto jej opinia na gorąco:

Według mnie elementarz jest przeciętny.

Pierwsze wrażenie - cofnęłam się w czasie o jakieś 20 lat. Lorkowa napisała elementarz jakieś 20+ lat temu. Elementarz był przeciętny. Napisała za to dobre podręczniki do j. polskiego dla klas 2 i 3 (w szkole ośmioklasowej, zanim wprowadzono nauczanie zintegrowane).

- Elementarz jest infantylny. Dba głównie o rozwój językowy dziecka, ale zawiera teksty na poziomie dziecka przedszkolnego. Obawiam się, że przeciętnemu sześciolatkowi szybko znudzą się. Brakuje mi tu prostych, dobrze zilustrowanych tekstów popularnonaukowych. Mam teraz pierwszą klasę (uczę z podręczników Białobrzeskiej, Didasko.

- Wielu autorów podręczników dla klas młodszych próbowało włączyć do elementarza matematykę. Ten sposób nie sprawdził się - bardzo ograniczał możliwości planowania zajęć przez nauczyciela.

- Treści matematyczne są potraktowane po macoszemu. Nie uczą dzieci myślenia. Przynajmniej początek jest fatalny, tak, jakby skasowano jakieś 20 lat pracy dydaktyków w tym zakresie.

- Dziwi mnie brak różnicowania samogłosek i spółgłosek w schematach głoskowych wyrazów (kwadraciki obok obrazka przy wprowadzaniu nowej litery. Przydatne i potrzebne dla malucha.

- Nie widzę też sylabowej nauki czytania (dwukolorowe wyrazy - sąsiadujące sylaby w różnych kolorach).

- Zapewne zostanie skrytykowana kolejność wprowadzania liter (wcześnie ś, bardzo szybko u/ó - ale nie wiem, czy to wada książki, po prostu inaczej.

Według mnie widać, że elementarz powstawał szybko. Ze współczesnością łączą go tylko komórki , tablety, nowoczesne kształty wózków pojawiające się na ilustracjach.

Gdyby elementarz ten pojawił się na wolnym rynku, sądzę, że byłby wybierany przez nauczycieli, którym nie bardzo chce się pracować. Jest dużym krokiem wstecz.

17 kwietnia 2014


O powołaniu do życia przez zespół młodych naukowców nowego czasopisma - półrocznika PAREZJA objętego patronatem Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN już wspominałem w ub. roku, kiedy to został powołany zespół redakcyjny związany z samorządem Letnich Szkół Młodych Pedagogów KNP PAN. Z kolejnego komunikatu redakcji wynika, że lada moment powinien ukazać się pierwszy numer periodyku, którego twórcami, autorami są i mają być doktorzy nauk humanistycznych i społecznych związanych z pedagogiką. Szczególnie dziękuję władzom Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu w Białymstoku, które zgodziły się przygarnąć młodych-krytycznych redaktorów i pedagogów zarazem i wspomóc finansowo oraz organizacyjnie tę naukową inicjatywę. Nad projektem czuwa redaktor naczelna - pani dr Alicja Korzeniecka-Bondar wraz z współpracownikami i członkami zespołu redakcyjnego.

Redakcja "Parezji" serdecznie zaprasza młodych badaczy do współpracy i nadsyłania tekstów do najbliższych numerów czasopisma poświęconych następującej tematyce:

Numer II – UPOKORZENIE; termin nadsyłania tekstów – do 30 maja 2014

Numer III – NIEPOSŁUSZEŃSTWO; termin nadsyłania tekstów – do 31 października 2014

Numer IV – NIERÓWNOŚĆ; termin nadsyłania tekstów – do 31 marca 2015




Półrocznik będzie miał następujące działy:
OD REDAKCJI (wprowadzenie w specyfikę tekstów lub tematykę tomu);

NA NASZE ZAPROSZENIE (tekst zaproszonego gościa);

AKADEMICY NA RZECZ PRAKTYKI (prezentacja inicjatywy podejmowanej przez akademików na rzecz praktyki edukacyjnej);

STUDIA I ESEJE (artykuły teoretyczne, polemiczne);

Z WARSZTATU BADAWCZEGO (raporty badawcze, koncepcje badań, komunikaty z badań, odniesienie/omówienie badań innych autorów);

STUDIUM RECENZYJNE (obszerna, dyskutująca recenzja wybranej lektury);

Z ŻYCIA NAUKOWEGO MŁODYCH PEDAGOGÓW (informacje o działaniach, konferencjach, awansach naukowych młodych pedagogów);

POD PRĘGIERZEM ŚMIECHU (esej ironiczny o tym, co nam doskwiera /prześmiewczo o rzeczywistości).

Głównym zadaniem czasopisma jest promowanie nowatorskich i nieoczywistych ujęć opracowywanych przez humanistów zaangażowanych na rzecz edukacji, nie godzących się na banał, pozór i „równanie w dół”. Jesteśmy otwarci na niesztampowe perspektywy, idee, metody badania i opisywanie rzeczywistości edukacyjnej i społecznej. Pragniemy publikować teksty wprowadzające do dyskursu naukowego oryginalne tematy, perspektywy teoretyczne oraz badawcze.

Wymogi dotyczące edytowania tekstów znajdują się na www.parezja.uwb.edu.pl Tam też można kierować wszelkie zapytania, zgłoszenia itp. Zachęcamy do czytania, prowadzenia badań i dzielenia się wynikami tej pracy na łamach "Parezji".


16 kwietnia 2014

Profesor pedagogiki sportu

Kolejnym z nominowanych przez Prezydenta B. Komorowskiego profesorów nauk społecznych, w oparciu o dorobek naukowy, organizacyjny i dydaktyczny, jest
prof. dr hab. Piotr Błajet.




Najmłodszy z nominowanych w tym miesiącu profesorów pedagogiki ukończył studia magisterskie z wyróżnieniem w Akademii Wychowania Fizycznego na kierunku nauczycielsko-trenerskim w Warszawie w 1979 r. Tuż po uzyskaniu magisterium złożył egzamin na studia doktoranckie i został na nie przyjęty, przygotowując rozprawę doktorską p.t. Wydolność fizyczna koszykarek o różnym poziomie zaawansowania i stażu sportowego . Jego opiekunem naukowym była pani prof. dr hab. Irena Wojcieszak. Pracę obronił w czerwcu 1984 r. w macierzystej uczelni.

Po uzyskaniu stopnia naukowego doktora Piotr Błajet prowadził w Toruniu działalność trenerską i nauczycielską w Akademickim Związku Sportowym, z którym jest czynnie związany do chwili obecnej. Równolegle zaangażował się w proces kształcenia i doskonalenia zawodowego nauczycieli podejmując w l. 1985-1990 pracę na stanowisku adiunkta w Oddziale Doskonalenia Nauczycieli IKN w Toruniu, gdzie kierował Pracownią Kultury Fizycznej i przewodniczył Zespołowi Specjalistycznemu ds. Stopni Specjalizacji Zawodowej. Uzyskał uprawnienia trenerskie I klasy w zakresie koszykówki, pracując następnie jako trener w sporcie kobiet kolejno w II lidze, ekstraklasie i wreszcie w kadrze narodowej.

Od września 1983 r. Piotr Błajet był nauczycielem wychowania fizycznego w Szkole Podstawowej nr 6 w Toruniu, a od 1993 pracował w pierwszym niepublicznym liceum ogólnokształcącym w Toruniu, które założył prof. Aleksander Nalaskowski. Była to, bo niestety, już została rozwiązana po ponad dwudziestu latach znakomitej działalności, Szkoła Laboratorium - Liceum i Gimnazjum w Toruniu.

W październiku 2001 r. ówczesny dr Piotr Błajet został zatrudniony na stanowisku adiunkta w Instytucie Pedagogiki UMK w Toruniu. W tym środowisku przygotowywał swoją dysertację habilitacyjną, uzyskując w 2006 r. na podstawie dorobku i książki habilitacyjnej stopień doktora habilitowanego nauk humanistycznych w dyscyplinie pedagogika. Jego zainteresowania naukowo-badawcze od samego początku naukowej kariery lokują się na pograniczu antropologii pedagogicznej i pedagogiki sportu.
Postępowanie na tytuł naukowy profesora przeprowadziła Rada Wydziału Nauk Pedagogicznych IUMK w Toruniu.

Wśród licznych publikacji tego naukowca warto odnotować, takie, jak:

Ciało w kulturze współczesnej. Wątki socjopedagogiczne (WSIiE TWP Olsztyn 2005)

Ciało jako kategoria pedagogiczna. W poszukiwaniu integralnego modelu edukacji (UMK Toruń 2006 - rozprawa habilitacyjna);

„Szkice o wychowaniu agonistycznym” (WSG Bydgoszcz 2008),

„Miłość. Rozwój. Wychowanie" (Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2011) i



Jako autor rozpraw z pedagogiki sportu znakomicie łączy własne doświadczenie sportowe i trenerskie z badaniami naukowymi. Wpisuje się swoimi rozprawami w pedagogikę zdrowia jako pedagogikę normatywną, upominając się z jednej strony o wyeliminowanie zarówno z teorii, jak i praktyki szkolnej - tzw. negatywnej pedagogiki cielesności, z drugiej zaś strony zabiega o przywrócenie jej równorzędnego miejsca wśród tradycyjnie wymienianych wszystkich dziedzin wychowania. Wykorzystuje przy tym - jakże charakterystyczny dla „toruńskiej szkoły” Aleksandra Nalaskowskiego - styl narracji przewrotnej, miejscami prowokacyjnej, metaforycznej i społecznie zaangażowanej, by silniej wzbudzić właściwą recepcję formułowanych tez i ich uzasadnień. Teksty tego pedagoga czyta się z dużą przyjemnością, gdyż stanowią ten typ przekazu wiedzy, dzięki któremu poznajemy świat poprzez ludzkie ciało ze świadomością tego, że choć każdy z nas nie jest do końca poznawalny, to jednak podjęcie wysiłku na rzecz rozumienia i zaakceptowania ubezpiecza nas przeciw wątpieniu i stwarza nadzieje na lepsze wykorzystanie dla własnego rozwoju. Często w swojej stylistyce wypowiedzi prof. P. Błajet przechodzi od języka pedagogiki krytycznej czy filozofii fenomenologicznej do egzemplifikacji z literatury pięknej czy sztuki.

O pracy trenerskiej i naukowej prof. Piotra Błajeta można przeczytać także w prasie lokalnej. W artykule z 2008 r. "Piotr Błajet - naukowiec czy trener?" z pasją mówił dziennikarzowi Joachimowi Przybyle o swoich planach sportowych i naukowych. Jak widać, po 5 latach udowodnił, że można połączyć kulturę fizyczną z duchową. Tekst ten jest też źródłem zamieszczonego tu zdjęcia.

15 kwietnia 2014

Festiwal Nauki w Łodzi

W dn.12-13 kwietnia odbywał się w Łódzkiej Manufakturze Festiwal Nauki, Techniki i Sztuki. Znakomita organizacja, jeszcze lepsze stanowiska wystawiennicze i laboratoria do przeprowadzania najróżniejszych eksperymentów - od nauk medycznych, przyrodniczych, chemicznych, fizycznych, geograficznych, historycznych, filozoficznych i filologicznych aż po niezwykle atrakcyjne pokazy, warsztaty, ćwiczenia, gry i zabawy dydaktyczne.

Jak ktoś chciał, studenci medycyny mogli zmierzyć mu ciśnienie i poziom cukru we krwi. Można było dotknąć węża, młodego krokodyla, zobaczyć przepiękną kolekcję motyli, kaktusów czy orientalnych roślin. Kto udał się do łódzkiej Manufaktury z dziećmi, to potwierdzi, że nie chciały w ogóle opuścić wielkiego namiotu, w którym rozstawione były stoiska z atrakcjami, zabawami, grami i np. pokazami robotów, chemicznych eksperymentów, symulatorów gospodarowania w domu wodą czy energią elektryczną. Studenci historii uczyli posługiwania się mieczami, szablami, ujawniali tajniki rycerstwa, zaś archeolodzy zachęcali do odkrywania tajemnic naszego świata.
Kto przyszedł z różą czy innym ciętym kwiatem, mógł go sobie zamrozić, zaś chemicy tłumaczyli zasady badań daktyloskopijnych. Na festiwalu można też było poznać tajniki sztuki muzycznej, filmowej, malarstwa, ale i budownictwa czy mechaniki i mechatroniki. Ratownicy medyczni ćwiczyli zainteresowanych w udzielaniu pierwszej pomocy na odpowiednich fantomach.

Niewątpliwie powiodła się komitetowi organizacyjnemu i naukowemu popularyzacja oraz prezentacja osiągnięć naukowych uczelni publicznych miasta Łodzi, w tym tylko jednej niepublicznej, jaką jest AHE. To studenci, ale także pracownicy naukowi zachęcali przybyłą młodzież do odkrywania i pogłębiania wiedzy, promowali przy tej okazji kierunki studiów w moim regionie.
Taki Festiwal odsłania też potencjał innowacyjności oraz kreatywności dydaktycznej kadr akademickich. Co z tego, że pedagogikę można studiować w prawie dziesięciu wyższych szkołach miasta Łodzi, skoro tylko AHE potrafiła zorganizować dwa warsztaty: jeden z surdopedagogiki który poprowadziły dr Elżbieta Woźnicka oraz mgr Olga Romanowska i warsztat "Haft matematyczny" w ofercie dr Doroty Depczyńskiej z AHE. Zadziwiła nieobecność pedagogów Wydziału Nauk o Wychowaniu UŁ, ale i wielu innych szkół wyższych, głównie prywatnych, które ponoć potrafią i mają czym konkurować o przyszłych studentów tego kierunku, tym bardziej, że hasłem tegorocznego Festiwalu było: Wiedza pomaga żyć. Jak widać, nie wszystkim. Niektórzy są już wypaleni.

A może były gdzieś prowadzone jakieś wykłady, tylko nie mam takiej wiedzy? Program całego Festiwalu obejmował podobno przeszło 450 wykładów, pokazów, warsztatów, lekcji, występów artystycznych, dyskusji, wycieczek z różnych dyscyplin nauki i sztuki. Może młodzież naszego regionu miała szansę spotkać naukowców, których osiągnięcia są znaczące w kraju lub za granicą i udokumentowane odpowiednimi publikacjami i nagrodami. Władzom miasta należą się słowa uznania, zaś środowiska akademickie powinny już przygotowywać się do kolejnej, siódmej z kolei edycji Festiwalu, który w przyszłym roku będzie odbywał się pod hasłem: Poznaj siebie i świat, natomiast VIII Festiwal w 2016 r. będzie związany z projektem „Łódź – europejska stolica kultury w 2016 roku”.


14 kwietnia 2014

Kolejni pedagodzy wśród 80 nominowanych profesorów











(fot. prof. Adam A. Zych w dniu nominacji)


Prezydent RP Bronisław Komorowski wręczył w ub. tygodniu nominacje 80 profesorom. Uroczystość został rozłożona na dwa dni. Dwóch pedagogów znalazło się w pierwszej grupie nominowanych w dn. 10 kwietnia br. Akty nominacyjne profesorów nauk społecznych otrzymali:

prof. dr hab. Adam ZYCH z Instytutu Pedagogiki Specjalnej Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu oraz

prof. dr hab. Piotr BŁAJET z Wydziału Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Prof. dr hab. Adam Alfred Zych od początku swojej kariery naukowej związany był z Wyższą Szkołą Pedagogiczną w Kielcach (obecnie Uniwersytet im. Jana Kochanowskiego) na Wydziale Pedagogicznym i Nauk o Zdrowiu w Instytucie Pedagogiki i Psychologii. Od ponad 10 lat pracuje na Wydziale Nauk Pedagogicznych Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu, gdzie pełni funkcję kierownika Zakładu Pedagogiki Leczniczej. Z wykształcenia jest psychologiem, a z zamiłowania poetą i tłumaczem. W 1971 r. ukończył studia psychologiczne w Akademii Teologii Katolickiej (obecny UKSW) w Warszawie, równolegle studiował historię sztuki, będąc uczniem prof. Władysława Tatarkiewicza i ks. prof. Janusza Stanisława Pasierba.

W 1975 r. uzyskał stopień doktora nauk humanistycznych w Instytucie Badań Pedagogicznych (obecny IBE) w Warszawie na podstawie rozprawy wykonanej pod kierunkiem prof. dr. hab. Wincentego Okonia. W 1984 r. Adam A. Zych otrzymał stopień doktora habilitowanego nauk humanistycznych, nadany przez Radę Wydziału Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Gdańskiego.


Przedmiotem zainteresowań badawczych Adama A. Zycha jest w ostatnich latach gerontologia społeczna, a zwłaszcza geragogika specjalna, zaś wcześniej psychologia osobowości, w szczególności psychologiczna problematyka światopoglądu, psychologia religii i tanatopsychologia. Wśród prac zwartych tego autora warto odnotować m.in.:

Światopogląd współczesnej młodzieży akademickiej. Warszawa: PWN, 1983;

Być sobą nawet przeciw sobie. Szkice o młodzieży współczesnej. Warszawa: MAW, 1988;

Zur Lebenssituation alternder Menschen in Polen und in der Bundesrepublik Deutschland – eine komparative Survey-Studie (współaut. Roland Bartel). Giessen: JLU, 1988; Geragogics: European research in gerontological education and educational gerontology (współred. Celia Berdes, Grace D. Dawson). New York: The Haworth Press, 1992;

Człowiek wobec starości. Szkice z gerontologii społecznej. Warszawa: „InterArt”, 1995, nowe wyd. Katowice: Wyd. Nauk. „Śląsk”, 1999;


Słownik gerontologii społecznej. Warszawa: Wyd. Akadem. „Żak”, 2001;

The living situation of elderly Americans of Polish descent in Chicago. Wrocław: Wyd. Nauk. DSWE TWP, 2005;

Leksykon gerontologii. Kraków: Ofic. Wyd. „Impuls”, 2007, wyd. 2. 2010;

Przekraczając „smugę cienia”. Szkice z gerontologii i tanatologii. Katowice: Wyd. Nauk. „Śląsk”, 2009, wyd. 2. 2013;

Pomiędzy wiarą a zwątpieniem. Wprowadzenie do psychologii religii. Kraków: Ofic. Wyd. „Impuls”, 2012

Higiena psychiczna w Polsce. Słownik biograficzny. Wrocław: Wyd. Nauk. DSW, 2013.

Ponadto Adam A. Zych ogłosił drukiem kilka zbiorów wierszy i przekładów oraz antologię Na mojej ziemi był Oświęcim… (1987, 1993, edycja niem. Auschwitz Gedichte, 1993, nowe wyd. 2 t. 2001, edycja ang. The Auschwitz Poems, 1999, wyd. 2. 2011 oraz edycja włoska Auschwitz nella poesia contemporanea – w druku 2014).


W następnym wpisie przybliżę sylwetkę i dorobek naukowy profesora Piotra Błajeta.

13 kwietnia 2014

Nauczyciele bronią uzależnionego od alkoholu dyrektora gimnazjum

Rodzice wprost przeciwnie. To oni stracili cierpliwość. Kiedyś musiało dojść do tego, że skończy się tolerowanie dyrektora gimnazjum, który do szkoły przychodził co jakiś czas pod wpływem alkoholu. Jeszcze się nie zataczał w sposób widoczny dla uczniów i nauczycieli, ale z daleka było czuć odór mieszanki żołądkowo-„żołądkowej” . Zresztą, to nie ma znaczenia, czy codziennie pił piwo czy wódkę czy może denaturat. Od kilku lat „mówiło się” , że dyrektor pije. I co z tego?

Małe miasteczko, wszyscy wszystkich znają, a to w końcu jest gimnazjum, więc nie daj Panie Boże, jeszcze by dziecku zaszkodził... to niech szkodzi sobie. Tu jest jak na wsi, jak w małej społeczności. Jak człowiek pije, to znaczy, że jest „swój”. Nie doniesie, nie zdradzi, a i za piwko da się co nieco załatwić.
Gimnazjum, którym od kilkunastu lat kieruje ów dyrektor, jest szkołą, która nie zapisuje się niczym szczególnym w swoim środowisku. Od 6 lat w ogóle nie chwali się osiągnięciami swoich uczniów,. Gimnazjum jest a jakoby by go nie było.

Gimnazjum jest szkołą średnia I stopnia, która ma wyrównywać szanse edukacyjne młodzieży, nie dla każdego nauczyciela jest właściwym miejscem pracy. Niektórzy są już tak wypaleni zawodowo, że jedyną ucieczką od stresów staje się dla nich alkohol. Może dlatego to gimnazjum nie tylko nie wyrównuje szans, ale zrównuje w reprodukcji społecznej uczniów z poziomem, który nie gwarantuje żadnych szans jego absolwentom.

Nauczyciele będą oburzeni taką opinią, bowiem na stronie internetowej szkoły możemy przeczytać:
Mamy wszechstronnie wykwalifikowanych nauczycieli, posiadających doświadczenie w pracy z młodzieżą gimnazjalną
 Nasi nauczyciele są egzaminatorami gimnazjalnymi i maturalnymi
 Mamy wysoki wskaźnik EWD, czyli wysoki przyrost wiedzy i umiejętności. Dzięki temu nasi uczniowie są przyjmowani do najlepszych liceów a następnie kontynuują naukę na prestiżowych kierunkach uczelni państwowych.


Niestety, nie znajdziemy dowodów na tę wysoką samoocenę. Żadnych przykładów. Nie ma wskaźnika EWD, który ponoć jest tak wysoki. Nie ma informacji o wynikach egzaminu gimnazjalnego z ostatnich lat. Jeśli komuś w tym gimnazjum coś przyrosło, to na pewno dyrektorowi, któremu o 9.00 rano policja zdiagnozowała 0,6% promila alkoholu we krwi. On sam stwierdził, że poprzedniego dnia oglądał mecz i wypił trzy piwa. To musi być chucherko, że po trzech piwach do 9.00 dnia następnego ma tak wysoki wskaźnik alkoholu we krwi. Ciekawe, czy do szkoły przyjechał własnym samochodem, czy może doszedł pieszo? Nie ma to znaczenia, bo rodzic, który zadzwonił ze skargą na stan dyrektora gimnazjum pominął lokalne władze, burmistrza i policję, tylko poprosił o interwencję niezależny od tego środowiska nadzór.

Burmistrz jednemu z dziennikarzy tłumaczył, że jest tym wszystkim zaskoczony, bo po raz pierwszy ma sygnał o problemie alkoholowym dyrektora gimnazjum, ale już następnego dnia, dla innej bulwarówki dodał, że i owszem, jakiś czas temu jeden z radnych w kuluarach mówił mu o problemie alkoholowym tego dyrektora. Jak sygnalizował to radny, to znaczy przedstawiciel społeczności lokalnej, który musiał mieć szereg sygnałów na temat choroby dyrektora gimnazjum. Burmistrz zaś zamiast skierować kolegę do poradni, udzielić mu wsparcia, zamiótł sprawę pod dywan.

Tym razem ponoć któryś z rodziców zadzwonił do wiceprezydenta m. Łodzi odpowiedzialnego za edukację, a ten poprosił o interwencję łódzką policję. Inaczej sprawa nieradzenia sobie przez tego „nauczyciela” z własnym problemem toczyłaby się swoim utartym szlakiem. Przed nim było jeszcze do skropienia wielkanocne jajeczko, a tu.... masz ci los. Ktoś doniósł. Jak mógł? Oburzają się niektórzy mieszkańcy!!! Jak można było donieść na takiego dyrektora?! Wstydu ludzie nie mają. I słusznie. W końcu niech młodzież gimnazjalna widzi, że świat idealny rozjeżdża się ze światem realnym, że realizowane w szkole programy wychowawcze są warte funta kłaków.

Nie oburza mnie fakt choroby dyrektora gimnazjum. To ludzka sprawa i dramat człowieka. Zdumiewa mnie jego otoczenie, ci niby „przyjaciele i przyjaciółki”, którzy współdziałają z nim w pełnieniu roli pierwszego nauczyciela w szkole, który w istocie jest ostatnim. On w ogóle nie powinien w niej pracować. Co to za przykład dfla uczniów, ich rodziców i nauczycieli? Jakim jest autorytetem dla innych uzależniony od alkoholu dyrektor?

Tymczasem czytam wypowiedź dyrektora, że jego nauczyciele skierowali list do burmistrza i kuratora oświaty, by nie odwoływał go z funkcji. W końcu, jak chłopina zapłaci 5 tys. zł. kary za przebywanie w miejscu pracy pod wpływem alkoholu, to będzie dla niego wystarczającą karą.

A może sam podda się terapii? Może zacznie się leczyć? Tylko czy ktoś taki może być nadal dyrektorem gimnazjum?

12 kwietnia 2014

Odczłowieczanie w środowisku akademickim



Uczelnie publiczne i wyższe szkoły prywatne, niestety, nie są wolne od zjawiska, które w jednostkach odpowiedzialnych za kształcenie przyszłych pedagogów czy psychologów nie powinny mieć miejsca. Nie muszę pisać, że mobbing jest zaprzeczeniem człowieczeństwa, niszczeniem ludzkiej godności przez tych, którym wydaje się, że z racji pozycji społecznej, instytucjonalnego władztwa mają jakieś wyjątkowe prawo do zachowywania się w relacjach z innymi, najczęściej podwładnymi w degradujący ich sposób. To zdumiewające, że w XXI wieku trzeba pisać o tego typu postawach i praktykach w środowisku, które powinno być zwierciadłem kultury, a nie jej zaprzeczeniem.

Sprawcą mobbingu może być zarówno akademicki zwierzchnik, jak i nauczyciele akademiccy między sobą. Zdarza się, że ci ostatni wykorzystują relacje z przełożonymi do tego, by odegrać się na porażkach poniesionych w relacjach jednostkowych w instytutach, katedrach, zakładach czy pracowniach naukowych. Mobbing najczęściej jest zamierzonym zachowaniem przemocowym wobec kogoś, chociaż zdarza się, że jest ono incydentalne, przypadkowe, sytuacyjne, dochodzi do niego w wyniku nieumyślnego bezprawnego zachowania. Jego wskaźnikiem jest emocjonalne natężenie zdarzeń, takich jak krytyczne uwagi o czyjejś pracy, sposób traktowania danej osoby na tle pozostałych pracowników akademickich, niewłaściwe przekazywanie poleceń, dyscyplinowanie pracownika, zasady jego awansowania lub też uniemożliwianie mu tego czy przyznawania zadań. Czasami dochodzi już do tak ekstremalnych sytuacji, że doktorant całkowicie zdany na swojego opiekuna naukowego jest "zmuszany" do zachowań stricte niewolniczych, często upokarzających, a nie mających nic wspólnego z obowiązkami w szkole wyższej.

Powinniśmy zatem wiedzieć, że zgodnie z art. 94 § 2 Kodeksu Pracy na mobbing składają się działania lub zachowania dotyczące pracownika lub skierowane przeciwko niemu, polegające na jego uporczywym i długotrwałym nękaniu lub zastraszaniu, wywołujące u niego zaniżoną ocenę przydatności zawodowej, powodujące lub mające na celu poniżenie lub ośmieszenie, izolowanie go lub wyeliminowanie z zespołu współpracowników. Spotykamy się w środowisku z wyrażaniem przez jednych o innych ocen czy z podejmowaniem działań lub zachowań, które mają na celu i mogą lub doprowadzają do zaniżenia oceny przydatności naukowej pracownika, do jego poniżenia, ośmieszenia, izolacji czy nawet wyeliminowania go/jej z zespołu współpracowników.

Kiedy ktoś ma poczucie, że jest poddawany mobbingowi, musi udokumentować rozstrój zdrowia w znaczeniu medycznym (poza negatywnymi emocjami psychicznymi) oraz w szczególności, czy doszło do jego zaniżonej samooceny czy oceny przydatności zawodowej w sensie obiektywnym. Skierowanie sprawy do sądu sprawia, że tam analizuje się niniejsze kwestie na podstawie innych dowodów niż wrażenia samego poszkodowanego. Sąd musi rozstrzygnąć, czy rozstrój zdrowia nauczyciela został spowodowany jego nadwrażliwością oceny sytuacji, czy też doszło w istocie do zachowań jego zwierzchnika, które przekraczały przyjęte standardy społeczne w stopniu wskazującym na mobbing. Dlatego tak ważne jest posiadanie świadków, którzy w momencie składania oskarżenia, podpiszą zgodę na podzielenie się z sądem swoimi obserwacjami czy innymi dowodami. Zdarza się bowiem, że w naszym środowisku ktoś popiera osobę opresjonowaną przez profesor/-a czy doktor/-a, ale w obawie przed skutkami świadczenia prawdy (zemsta oskarżanej/-go w białych rękawiczkach) może nagle się wycofać.

Sąd Najwyższy w wyroku z 16 marca 2010 (I PK 203/09) wskazał jednak na możliwość wystąpienia mobbingu także w postaci mimowolnej. Uznał, że za mobbing mogą być uznane wszelkie bezprawne także nieumyślne działania lub zachowania mobbera dotyczące lub skierowane przeciwko pracownikowi, które wyczerpują ustawowe znamiona mobbingu, a w szczególności wywołały rozstrój zdrowia u pracownika. Podobnie w uzasadnieniu wyroku z 7 maja 2009 (III PK 2/09) SN podkreślił, że uznanie określonego działania za mobbing nie wymaga ani stwierdzenia po stronie prześladowcy działania ukierunkowanego na osiągnięcie celu, ani wystąpienia skutku.

Jeśli dziekan czy rektor nie zareaguje zgodnie z prawem na skargę nauczyciela akademickiego o dopuszczanie się przez jego przełożonego naruszania jego godności, stosowania wobec niego mobbingu, to musi liczyć się z tym, że sam zostanie pozwany o współdziałanie ze sprawcą i może być pociągnięty do odpowiedzialności karnej z tego tytułu. Na bezpośrednim przełożonym spoczywa bowiem obowiązek ochrony dóbr osobistych obejmuje także zapobieganie i przeciwdziałanie ich naruszaniu przez innych pracowników podległych pracodawcy. Tolerowanie takich naruszeń to równocześnie przyczynienie się do wynikającej z nich szkody. Każda próba przykrycia, "zamiecenia pod dywan" może skutkować oskarżeniem o współsprawstwo. Zgodnie bowiem z art.111 w/w Kodeksu obowiązkiem pracodawcy jest zapewnienie poszanowania godności i innych dóbr osobistych pracownika. Ochronie podlegają takie dobra osobiste zatrudnionych, jak w szczególności: zdrowie, wolność, cześć, swoboda sumienia, nazwisko lub pseudonim, wizerunek, tajemnica korespondencji, nietykalność mieszkania, twórczość naukowa, artystyczna, wynalazcza i racjonalizatorska.