Zbliża się koniec czerwca, a więc ruchu kadrowego w szkolnictwie prywatnym dla tych pracowników, którzy mają trzymiesięczne wymówienie z pracy. Nie ma zmiłuj się. Nawet ci, którym wydawało się, że wystarczy nosić torby za założycielem, jeździć z nim na narty czy na letnie wczasy, kupować okazjonalnie prezenty, niemal codziennie raczyć nieszczerymi komplementami itp., otrzymują wymówienia z pracy. A tak się starali, tak podjudzali, tak kombinowali, by tylko pozbyć się tych, którzy widzą ich pozoranctwo, nieudolność, brak kompetencji i hipokryzję… . Niestety, nadeszła chwila odsłony prawdziwego oblicza ich pracodawcy.
W nieuczciwym biznesie nie ma ludzi niezastąpionych. Są tylko w mniejszym lub większym stopniu traktowani instrumentalnie, by spełniać oczekiwania właściciela. Każdy, kto chce być sobą, zachować własną godność, musi wybrać – być albo nie być. Nie ma innego wyjścia, gdyż prędzej czy później to założyciel pseudobiznesu zadecyduje za niego. Kierowałeś jakimś działem? Byłeś przydatny w nim przez ileś miesięcy czy lat? To ciesz się, bo prędzej czy później przyjdzie walec i wyrówna. W końcu jak założyciel chce zatrudnić zięcia, teścia, kochankę czy partnera kogoś, na kim mu bardzo zależy (tymczasowo, o czym on wiedzieć nie może), to nie będzie żadnej litości, pamięci o tym, co było dobrego i wartościowego w tych relacjach, gdyż toczy się gra o sumie zerowej, tzn. czyjś zysk musi być osiągnięty kosztem czyjejś straty.
Po wymówieniu albo własnej rezygnacji z pracy w takiej psuedoszkółce bardzo szybko dowiesz się, kto czyhał na twoje miejsce, kto był w układzie, zmowie z założycielem, kto był w pakiecie koniecznego zatrudnienia kosztem koniecznego czyjegoś zwolnienia. Ktoś musi dobrze zarobić na czyimś zwolnieniu, to oczywiste w tak „brudnej grze”, jaką prowadzą niektórzy właściciele szkół prywatnych. Pogratulować motywacji pracy tym, którzy pozostali w takiej matni, bo będzie ona napędzana strachem, lękiem przed utratą jakichś dochodów. Jeszcze się ich przetrzyma na pół etatu, na umowę śmieciową, na ustną deklarację, gdzie słowa takiego pracodawcy są tyle warte, co rolka papieru toaletowego. Być może na nią starczy, kiedy trzeba będzie po kolejnym ultimatum o redukcji płac, zwolnieniach udać się tam, gdzie król chadzał piechotą. Może też poczytać sobie artykuły, felietony w uczelnianej gazecinie, która przecież nie poinformuje o tym swoich czytelników, a tym bardziej kandydatów na studia. Nie napisze jej "wypitny" redaktorzyna, że kierunek studiów otrzymał ocenę warunkową, że założyciel zwolnił właśnie kolejnych pracowników, że ci najlepsi już dawno i niedawno sami odeszli, że wszystko tu jest podszyte tchórzem i lipą.
Nie piszcie w swoich komentarzach, że w szkolnictwie publicznym też są zwolnienia, redukcje, cięcia płac, bo płace w nich zaczynają wzrastać, są pod kontrolą państwa a więc nie zależą od widzimisię rektora czy dziekana, a redukcje etatów wynikają z zaniechania przez niektórych nauczycieli akademickich powinności naukowo-badawczych czy braku godzin do prowadzenia zajęć dydaktycznych. Tu jednak każdy znacznie wcześniej dowiaduje się o tym, jak jest oceniany i jakie ma perspektywy. Sam rozstrzyga, czy podejmie właściwą dla danego stanowiska aktywność, czy może nadal zamierza ją pozorować. Pamiętam, jak jeden z moich uniwersyteckich współpracowników grał na swoją rodzinę, na żonę, później na kochankę, na zięcia, na córkę wysysając dla nich co tylko się da z uniwersyteckiego środowiska. Taka gra o sumie zerowej musi się kiedyś zakończyć porażką jednej ze stron, kiedy to tracą na tym współpracownicy, a cynik zyskuje.
Niektórzy nie chcą zrozumieć, że tak, jak sami rozstają się z innymi, zostaną w przyszłości potraktowani przez innych. W przyrodzie i społeczeństwie gra o sumie zerowej toczy się nieustannie. Nie miał racji Thomas Gordon, że w relacjach międzyludzkich, ale w środowisku antagonistycznym, możliwe jest funkcjonowanie bez zwycięzców i bez pokonanych. Jeśli ktoś myśli inaczej, to niech już szuka sobie innej pracy, bo nawet nie wie, kto czyha lub kogo ma założyciel szkoły na jego miejsce.
26 czerwca 2013
25 czerwca 2013
Francuska lekcja walki z rasizmem
Z francuskich ustaw prawnych ma zostać usunięte pojęcie "rasa", które w obecnej wersji ideologicznej obowiązują we Francji od 1881 r.. Zdaniem będących u władzy socjalistów, nie istnieje coś, co jest określane tym mianem. Wystarczy zatem usunąć pojęcie rasy z wszelkich ustaw, prawnych regulacji¶ aby zniknął rasizm. Ustawę w tym zakresie przyjęła izba niższa Parlamentu tego kraju oczekując, że rasa zostanie usunięta z literatury, prawa, a tym samym i z codziennego życia. Nie będzie powodu do posługiwania się kategorią, na podstawie której ludzie są ze sobą porównywani, oceniani, a bywa, że i są szykanowani. Autorem nowelizacji prawa w tym zakresie jest poseł lewicy - François Asensi.
Tym samym rasa nie powinna mieć już żadnego znaczenia, ani w nauce, ani w kulturze, ani w polityce czy w życiu codziennym, gdyż nie może być wykorzystywana w tym kraju do charakteryzowania ludzi, a więc i ich różnicowania. Słowo, które oznacza określoną grupę ludzi ze względu na ich właściwości a objaśniane w jego definiensie, może z racji powszechnego stosowania zachęcać do działań ideologicznych, rasistowskich. Rasa jest - zdaniem innego z posłów Alfreda Marie-Jeanne - absurdalnym konstruktem pojęciowym, który doprowadził do powstania najgorszych ideologii w świecie.
Sejm przyjął ustawę dotyczącą usunięcia pojęcia "rasa" z prawa i nauki, ale nie wiem, czy zatwierdził to francuski Senat. Ponoć Prezydent Francji obiecał w czasie kampanii wyborczej, że poprze tę inicjatywę. Pojęć, które jako opis fenomenów ludzkiej egzystencji prowadzą do stosowania przemocy wobec osób bądź jej sprzyjają, jest znacznie więcej, jak np. płeć, wiek, tusza, narodowość itp. Ich usunięcie z ustawodawstwa nie spowoduje przecież, że ludzie przestaną się nimi posługiwać w procesie oceniania, komunikacji, współpracy i rywalizacji, edukacji itp.
U nas do tego rozwiązania nie dojdzie, bo w kraju bł. Jana Pawła II ziarna nienawiści są na co dzień rozsiewane w mediach, oświacie, nauce, kulturze, biznesie i usługach. "Rasą", czyli zmienną wykorzystywaną przez niektórych do wykluczania INNYCH może być tu wszystko - wiek, płeć, wyznanie, miejsce zamieszkania, pochodzenie społeczne, biografia itp.
A tak pracują posłowie UE za 12 tys. EURO miesięcznie (naszych tam nie widać, bo są w Polsce udzielając mediom licznych wywiadów):
(Źródło: Yahoo! Groups,
Tym samym rasa nie powinna mieć już żadnego znaczenia, ani w nauce, ani w kulturze, ani w polityce czy w życiu codziennym, gdyż nie może być wykorzystywana w tym kraju do charakteryzowania ludzi, a więc i ich różnicowania. Słowo, które oznacza określoną grupę ludzi ze względu na ich właściwości a objaśniane w jego definiensie, może z racji powszechnego stosowania zachęcać do działań ideologicznych, rasistowskich. Rasa jest - zdaniem innego z posłów Alfreda Marie-Jeanne - absurdalnym konstruktem pojęciowym, który doprowadził do powstania najgorszych ideologii w świecie.
Sejm przyjął ustawę dotyczącą usunięcia pojęcia "rasa" z prawa i nauki, ale nie wiem, czy zatwierdził to francuski Senat. Ponoć Prezydent Francji obiecał w czasie kampanii wyborczej, że poprze tę inicjatywę. Pojęć, które jako opis fenomenów ludzkiej egzystencji prowadzą do stosowania przemocy wobec osób bądź jej sprzyjają, jest znacznie więcej, jak np. płeć, wiek, tusza, narodowość itp. Ich usunięcie z ustawodawstwa nie spowoduje przecież, że ludzie przestaną się nimi posługiwać w procesie oceniania, komunikacji, współpracy i rywalizacji, edukacji itp.
U nas do tego rozwiązania nie dojdzie, bo w kraju bł. Jana Pawła II ziarna nienawiści są na co dzień rozsiewane w mediach, oświacie, nauce, kulturze, biznesie i usługach. "Rasą", czyli zmienną wykorzystywaną przez niektórych do wykluczania INNYCH może być tu wszystko - wiek, płeć, wyznanie, miejsce zamieszkania, pochodzenie społeczne, biografia itp.
A tak pracują posłowie UE za 12 tys. EURO miesięcznie (naszych tam nie widać, bo są w Polsce udzielając mediom licznych wywiadów):
(Źródło: Yahoo! Groups,
22 czerwca 2013
Bońskie wrażenia z edukacją i nauką w tle
Mój pobyt na Uniwersytecie w Bonn dobiega końca. Każdy, kto studiuje w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie,a ma w sobie pasję prowadzenia badań naukowych, może wyjechać do Bonn czy do Freiburga w ramach bilateralnej współpracy. W kraju przyjdzie czas na analizę literatury, do której miałem tu nieograniczony dostęp. Kilka wrażeń z tego pięknego miasta i ośrodka naukowego wpisuje się w ich postmodernistyczny ogląd.
Samoobsługowa biblioteka, czyli hipermarket źródeł wiedzy
Może nie powinienem o tym pisać, bo jeszcze ktoś zechce to powtórzyć w naszym kraju, ale byłem zdumiony tym, że w portierni budynku Wydziałowej Biblioteki pracuje osoba, która zarazem przyjmuje książki lub je wypożycza. Biblioteka działa jak supermarket z samoobsługowymi kasami. W zamykanych na klucz szafkach wypożyczający lub czytelnicy zostawiają swoje torby/teczki, by móc wejść do części z książkami, do których jest całkowicie swobodny dostęp. Każdy sam obsługuje siebie. Sam wyszukuje interesującą go literaturę – w katalogach, w internetowych bazach danych lub bezpośrednio przemieszczając się między półkami z tysiącami książek.
Budka czy(tel)nicza i pustoszejące księgarnie naukowe
Niedaleko Biblioteki Uniwersyteckiej natrafiam na ulicy na dawną budkę telefoniczną, w której nie ma już automatu telefonicznego, ale są w niej wyłożone przez mieszkańców czy turystów książki im już niepotrzebne. Kto chce, może wziąć sobie dowolny tytuł i przeczytać, a potem oddać, albo przynieść inny. Po raz pierwszy doświadczyłem tego, że jeszcze do niedawna największe i najlepiej zaopatrzone księgarnie naukowe ... pustoszeją. Na półkach jest zaledwie kilka tytułów. Co się stało? Czyżby nie wydawano książek naukowych? Nie. Naukowcy zamawiają książki w Internecie a do księgarni przychodzą tylko po to, by je odebrać. Jeśli jednak po przejrzeniu ktoś się rozmyśli, nie kupuje zamówionego tytułu, a ten trafia na półkę książek niezakupionych.
Spadł silny i tak obfity deszcz, że zalało w Bonn nie tylko niektóre domy, placówki handlowe, ale i tunele dla samochodowego ruchu. W drodze do metra, w jednym z jego podziemnych korytarzy, natrafiam na zawieszony na haku śpiwór i poduszkę organizacji pomocowej dla osoby bezdomnej. Dzięki temu nie spotkałem tu kartonów i brudnych szmat, które wciśnięte w kąt czy zakamarki ulic stanowią w innych miastach dla wielu bezdomnych swoiste legowisko. Ulice są tu czyste i zadbane, a poszukujący wsparcia otrzymają w usytuowanej blisko dworca kolejowego jadłodajni stosowne informacje.
Cieszą się młodzi i starsi
Na ulicach widać było uczniów, którzy świętowali koniec edukacji w tym roku szkolnym. Nosili t-shirty z wydrukowanymi imionami i nazwiskami swoich koleżanek i kolegów z klasy. Na głównym rynku rozstawione były stanowiska niemieckich organizacji pozarządowych-fundacji, stowarzyszeń, które skupiają swoją aktywność na pomocy ludziom starszym. Każdy mógł tu znaleźć dla siebie jakąś ofertę – zdrowotną, relaksacyjną, rehabilitacyjną, kulturalną czy nawet edukacyjną. Emeryci i renciści mogli przekonać się, że są potrzebni w społeczeństwie i społeczeństwu. Studenci, a ale pewnie i pracownicy uczelni oraz turyści czy mieszkańcy Bonn mogą w czasie pięknej pogody wylegiwać się na trawnikach, które są na tyłach budynku tej uczelni. Wieczorami jest ich w tym miejscu tysiąc, albo i więcej. Przychodzą lub przyjeżdżają rowerami z kocami, a nawet własnym grillem, by w towarzystwie posiedzieć, pogadać, napić się piwa lub wina i spożyć posiłek na trawie.
Uniwersytet nie tylko dla studentów i naukowców
Na Uniwersytecie organizowane są wykłady w ramach tzw. Uniwersytetu Trzeciego Wieku, ale także wykłady otwarte i warsztaty dla osób dorosłych w ramach Volkshochschule – Adults Education Center. Zajrzałem do sali seminaryjnej, w której słuchacze z wielkim zainteresowaniem dyskutowali z prowadzącym wykład. Każdy profesor powinien wygłosić w ciągu roku akademickiego dwa wykłady o tematyce, która jest na tyle uniwersalna, chociaż ściśle związana z własnymi zainteresowaniami badawczymi, by mogli je wysłuchać studenci innych wydziałów.
Akademicka parametryzacja
(fot. ks. prof. ChAT Bogusław Milerski w Bibliotece Uniwersytetu w Bonn)
W przewodnikach czy skryptach do studiowania znajdziemy informacje o tym, jak obszerne powinny być prace seminaryjne, zaliczeniowe czy dyplomowe – licencjackie i magisterskie. To sprawia, że żaden student nie musi pytać w czasie pierwszych zajęć w semestrze, ile stron muszą liczyć obowiązujące go prace. Tak więc:
- praca proseminaryjna - zaliczeniowa powinna liczyć do 10 stron maszynopisu (ok. 3 tys. słów/23 tys, znaków)
- praca seminaryjna – zaliczeniowa powinna liczyć do 20 stron maszynopisu (ok. 6 tys. słów/ok. 46 tys. znaków)
- praca licencjacka powinna liczyć do 25-30 stron maszynopisu (ok. 60-70 tys. znaków)
- praca magisterska po studiach II stopnia ok. 60-80 stron maszynopisu.
- praca magisterska po jednolitych studiach 5-letnich powinna liczyć do 80-100 stron maszynopisu (ok. 24-30 tys. słów)
U nas toczy się letnia sesja egzaminacyjna, podobnie jak tu w Bonn. Niestety, najczęściej słyszę lub czytam, że student z jakiegoś powodu nie zdążył napisać swojej pracy dyplomowej, ale nieustannie dopytuje się, kiedy będzie mógł przystąpić do egzaminu licencjackiego-magisterskiego. Jedyna odpowiedź, jakiej mogę udzielić, brzmi: „Jak napisze Pani pracę dyplomową, a ja ją zaakceptuję jako spełniającą wymogi merytoryczne, źródłowe i metodologiczne.”
Ciekawe, jak będzie wygladał powrót z Bonn. Tydzień temu przekonałem się, że Deutsche Bahn (odpowiednik polskiego PKP) nie tylko bywa niepunktualne, ale i nie radzi sobie z informowaniem podróżnych o zaistniałych opóźnieniach. Planowy pociąg z Frankfurtu do Bonn w ogóle nie przyjechał, zaś na kolejny czekałem godzinę. Dla równowagi - polski samolot linii lotniczych LOT odleciał z dwugodzinnym opóżnieniem. Pracownice LOT odprawiające pasażerów już do samolotu nie raczyły nawet wyjaśnić powodów zaistniałego stanu rzeczy. Najgorzej mieli ci, którzy lecieli z przesiadką na inne połaczenie w Niemczech.
Są jednak wspaniałe wrażenia z rozmów z profesorami Uniwersytetu, którzy wyjaśniali skomplikowane przemiany w szkolnictwie wyższym, i to nie tylko w ich kraju. Tak na przykład w Afryce Południowej - jak stwierdził jeden z nich - naukowcom płaci się na podstawie opublikowanych przez nich rozpraw, przy czym, co ciekawe, tam w ogóle nie liczą się monografie naukowe, gdyż te nie są brane pod uwagę w ocenie osiągnięć akademickich. Trzeba pisać artykuły i publikować je w czasopisamach, także z listy A, B i C. Lista A to czasopisma światowe, lista B - kontynentalne, a lista C - to krajowe. W Niemczech nie obowiązuje Web of Science, lista filadelfijska itp. Jeżeli ktoś wydał książkę, to obowiązuje przelicznik - za jedną książkę płaci się naukowcom jak za 10 artykułów w czasopismach specjalistycznych. Wówczas da się żyć.
21 czerwca 2013
Problemy szkolnictwa wyższego czy jego kadr i tzw. ekspertów?
Ustawa o stopniach i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki z 2011 r., która definitywnie zaczyna obowiązywać już jako jedyna regulacja prawna z dniem 1.10.2013 r. rodzi szereg pytań i wątpliwości, dylematów i obaw. W gruncie rzeczy każdy, kto pracuje naukowo nie po to, by uzyskiwać dzięki temu stopnie i tytuł naukowy, ale by dążyć do prawdy, rozwiązywać nowe problemy, nie musi w ogóle interesować się treścią tej ustawy. To tak, jak w życiu rodzinnym. Żaden z rodziców nie czyta najpierw Kodeksu Prawa Rodzinnego i Opiekuńczego, by na jego podstawie prowadzić wspólne działania, rozwijać swoją wspólnotę i cieszyć się życiem. Jest mu ona potrzebna tylko i wyłącznie wówczas, kiedy pojawiają się na tej trudnej drodze życia jakieś dysfunkcje, zakłócenia. Wówczas będziemy szukać pomocy m.in. w prawie, jeśli inne środki i formy komunikacji okazały się mało przydatne.
Naukowiec powinien zatroszczyć się o siebie, o swój warsztat pracy, a nie o to, by spełniać jakieś kryteria, bo w ten sposób wpadnie w pułapkę nieoznaczoności i nieporównywalności własnych dokonań z osiągnięciami innych. Tak, jak nie ma sensu porównywać własnej rodziny do innej, własnego związku do sąsiedzkiego, tak samo należy skupiać się na swoim przedmiocie badań, realizować własne pasje i zainteresowania w jak najlepszy sposób. Nie nauczymy się prowadzenia badań z książek, podręczników, a już na pewno nie nabędziemy tych kompetencji w wyniku studiowania prawa. To nie ono ma regulować naszą pracę badawczą. Co najwyżej może oznaczać jakieś jej etapy, wskazywać na pokonywanie progów, ale to nie ono jest treścią i sensem pracy naukowo-badawczej.
Już wkrótce pojawią się w naszych środowiskach problemy związane z przypisaniem nas do tzw. minimum kadrowego. Mamy w kraju dwa, sprzeczne zresztą ze sobą minima, bowiem jedno dotyczy gwarantowania przez odpowiednią liczbę profesorów i doktorów kształcenia na określonym kierunku studiów, a drugie wiąże się z uzyskaniem czy utrzymaniem przez podstawowe jednostki uczelni akademickich uprawnień do nadawania stopni naukowych i przeprowadzania w nich postępowań na tytuł naukowy profesora. Należy pamiętać, że nie można być na tym samym wydziale przypisanym do uprawnień naukowych w dwóch dyscyplinach naukowych np. w pedagogice i psychologii czy socjologii. To uprawnienie jest ściśle powiązane tylko i wyłącznie z gwarantowaniem naszej pracy na rzecz kształcenia młodych kadr naukowych w ramach tylko i wyłącznie jednej dyscypliny naukowej. Zgodnie z Ustawą, oświadczenie przynależności do takowego minimum kadrowego każdy pracownik może złożyć tylko w jednej jednostce i tylko do jednej dyscypliny naukowej.
Jednostka, która ubiega się o uprawnienia do nadawania stopni naukowych, powinna być poddana ocenie parametrycznej przez MNiSW oraz powinna prowadzić kształcenie na poziomie studiów II stopnia - gdy rzecz dotyczy uprawnień o nadawanie stopnia naukowego doktora i/lub III stopnia - gdy chce posiadać uprawnienia do nadawania stopnia doktora habilitowanego. Konieczne jest także to, by pracownicy danej jednostki uczciwie i rzetelnie składali oświadczenia oraz wykazy publikacji i udziału w konferencjach naukowych czy prowadzeniu badań afiliowanych przy tej jednostce. Nie można sobie dowolnie "przerzucać" ów dorobek z jednej do drugiej uczelni czy szkoły wyższej, skoro był on wytworzony w czasie naszego zatrudnienia w określonej jednostce akademickiej. "Handlowanie" tym dorobkiem jest nieuczciwe tak wobec nowego pracodawcy, jak i byłego, w którym powstał, a jako taki zostanie zdyskwalifikowany w ocenie warunków, które musi spełnić jednostka oczekująca powyższych uprawnień. Co gorsza dla takiego pracownika, zostanie powiadomiona prokuratura o złożeniu przez niego fałszywych oświadczeń.
Amerykanie krytykują i odchodzą od parametryzacji osiągnięć naukowych, bowiem okazało się, że ów proces doprowadził do degeneracji nauki i jej otoczenia. Pojawiły się pasożyty-firmy prywatne, które postanowiły na tym zbijać kapitał, i to całkiem niezły (patrz słynny Indeks Hirscha, Web of Science, bazy typu Scopus itp.). Polacy, jak to już bywało w naszej historii, mają serwilistyczne podejście do tego, co w innych państwach doprowadziło do wielu patologii. Tak było m.in. z przyjęciem w okresie PRL, w latach 70. XX w. ustawy wydłużającej cykl szkoły podstawowej do 10 lat, w ślad za ZSRR, w którym to kraju właśnie rezygnowano z tego typu szkoły. Teraz jest podobnie, proamerykańscy i probrytyjscy doradcy MNiSW zorientowali się, że można na tym dobrze zarobić - szkoląc i opracowując różne poradniki, materiały dla środowiska akademickiego w naszym kraju.
W USA, ale i w Europie potworzyły się akademickie "spółdzielnie" (system mafijny) do zagwarantowania maksymalizacji cytowań i kolesiowskich recenzji. Dzisiaj już nie "opłaca się" w humanistyce pisać książek, prowadzić badania podłużne, eksperymentalne, ogólnokrajowe czy międzynarodowe, gdyż za opublikowanie ich wyników w monografii otrzyma się mało punktów. Wystarczy opublikować dwa artykuły 11 -stronicowe w dwóch lub jednym czasopiśmie z listy B lub C, żeby mieć odpowiednią liczbę punktów, co za książkę. Patologia w Polsce rozrasta się coraz silniej, także ze względu na absorpcję środków unijnych. Niektórzy doktorzy-"naukowcy" występują w roli asesorów, a zarazem umawiają się z kilkoma firmami , dla których piszą projekty badawcze, by w ukryty sposób wyciągać dla siebie kasę. Tego nie bada ani ABW, ani CBA, a szkoda, bo gdyby tak sprawdzono powiązania tych, co to oceniają wnioski, z tymi, którzy wygrywają konkursy na ich sfinansowanie, gdyby wszczęto dochodzenia, to może środowisko akademickie wróciłoby wreszcie do uczciwych praktyk.
Naukowiec powinien zatroszczyć się o siebie, o swój warsztat pracy, a nie o to, by spełniać jakieś kryteria, bo w ten sposób wpadnie w pułapkę nieoznaczoności i nieporównywalności własnych dokonań z osiągnięciami innych. Tak, jak nie ma sensu porównywać własnej rodziny do innej, własnego związku do sąsiedzkiego, tak samo należy skupiać się na swoim przedmiocie badań, realizować własne pasje i zainteresowania w jak najlepszy sposób. Nie nauczymy się prowadzenia badań z książek, podręczników, a już na pewno nie nabędziemy tych kompetencji w wyniku studiowania prawa. To nie ono ma regulować naszą pracę badawczą. Co najwyżej może oznaczać jakieś jej etapy, wskazywać na pokonywanie progów, ale to nie ono jest treścią i sensem pracy naukowo-badawczej.
Już wkrótce pojawią się w naszych środowiskach problemy związane z przypisaniem nas do tzw. minimum kadrowego. Mamy w kraju dwa, sprzeczne zresztą ze sobą minima, bowiem jedno dotyczy gwarantowania przez odpowiednią liczbę profesorów i doktorów kształcenia na określonym kierunku studiów, a drugie wiąże się z uzyskaniem czy utrzymaniem przez podstawowe jednostki uczelni akademickich uprawnień do nadawania stopni naukowych i przeprowadzania w nich postępowań na tytuł naukowy profesora. Należy pamiętać, że nie można być na tym samym wydziale przypisanym do uprawnień naukowych w dwóch dyscyplinach naukowych np. w pedagogice i psychologii czy socjologii. To uprawnienie jest ściśle powiązane tylko i wyłącznie z gwarantowaniem naszej pracy na rzecz kształcenia młodych kadr naukowych w ramach tylko i wyłącznie jednej dyscypliny naukowej. Zgodnie z Ustawą, oświadczenie przynależności do takowego minimum kadrowego każdy pracownik może złożyć tylko w jednej jednostce i tylko do jednej dyscypliny naukowej.
Jednostka, która ubiega się o uprawnienia do nadawania stopni naukowych, powinna być poddana ocenie parametrycznej przez MNiSW oraz powinna prowadzić kształcenie na poziomie studiów II stopnia - gdy rzecz dotyczy uprawnień o nadawanie stopnia naukowego doktora i/lub III stopnia - gdy chce posiadać uprawnienia do nadawania stopnia doktora habilitowanego. Konieczne jest także to, by pracownicy danej jednostki uczciwie i rzetelnie składali oświadczenia oraz wykazy publikacji i udziału w konferencjach naukowych czy prowadzeniu badań afiliowanych przy tej jednostce. Nie można sobie dowolnie "przerzucać" ów dorobek z jednej do drugiej uczelni czy szkoły wyższej, skoro był on wytworzony w czasie naszego zatrudnienia w określonej jednostce akademickiej. "Handlowanie" tym dorobkiem jest nieuczciwe tak wobec nowego pracodawcy, jak i byłego, w którym powstał, a jako taki zostanie zdyskwalifikowany w ocenie warunków, które musi spełnić jednostka oczekująca powyższych uprawnień. Co gorsza dla takiego pracownika, zostanie powiadomiona prokuratura o złożeniu przez niego fałszywych oświadczeń.
Amerykanie krytykują i odchodzą od parametryzacji osiągnięć naukowych, bowiem okazało się, że ów proces doprowadził do degeneracji nauki i jej otoczenia. Pojawiły się pasożyty-firmy prywatne, które postanowiły na tym zbijać kapitał, i to całkiem niezły (patrz słynny Indeks Hirscha, Web of Science, bazy typu Scopus itp.). Polacy, jak to już bywało w naszej historii, mają serwilistyczne podejście do tego, co w innych państwach doprowadziło do wielu patologii. Tak było m.in. z przyjęciem w okresie PRL, w latach 70. XX w. ustawy wydłużającej cykl szkoły podstawowej do 10 lat, w ślad za ZSRR, w którym to kraju właśnie rezygnowano z tego typu szkoły. Teraz jest podobnie, proamerykańscy i probrytyjscy doradcy MNiSW zorientowali się, że można na tym dobrze zarobić - szkoląc i opracowując różne poradniki, materiały dla środowiska akademickiego w naszym kraju.
W USA, ale i w Europie potworzyły się akademickie "spółdzielnie" (system mafijny) do zagwarantowania maksymalizacji cytowań i kolesiowskich recenzji. Dzisiaj już nie "opłaca się" w humanistyce pisać książek, prowadzić badania podłużne, eksperymentalne, ogólnokrajowe czy międzynarodowe, gdyż za opublikowanie ich wyników w monografii otrzyma się mało punktów. Wystarczy opublikować dwa artykuły 11 -stronicowe w dwóch lub jednym czasopiśmie z listy B lub C, żeby mieć odpowiednią liczbę punktów, co za książkę. Patologia w Polsce rozrasta się coraz silniej, także ze względu na absorpcję środków unijnych. Niektórzy doktorzy-"naukowcy" występują w roli asesorów, a zarazem umawiają się z kilkoma firmami , dla których piszą projekty badawcze, by w ukryty sposób wyciągać dla siebie kasę. Tego nie bada ani ABW, ani CBA, a szkoda, bo gdyby tak sprawdzono powiązania tych, co to oceniają wnioski, z tymi, którzy wygrywają konkursy na ich sfinansowanie, gdyby wszczęto dochodzenia, to może środowisko akademickie wróciłoby wreszcie do uczciwych praktyk.
20 czerwca 2013
Uniwersytet w Bonn bez minimum kadrowego z pedagogiki ...
Bonn jest kolejnym ośrodkiem akademickim - po Freiburgu i Pradze - w którym realizuję swoje badania naukowe. Mimo kilkudziesięcioletniej współpracy z niemieckimi naukowcami omijała mnie dotychczas możliwość bezpośredniego spotkania z bońskimi profesorami. Przebywam na Uniwersytecie Badawczym (Forschungsuniversitaet), jednej z niewątpliwie najstarszych i najlepszych uczelni w tej części Niemiec. Trafiłem akurat na nieprawdopodobne upały, toteż pobyt w uniwersyteckiej bibliotece staje się nie tylko rajem dla duszy, ale i dla ciała, bowiem wszystkie pomieszczenia są tu klimatyzowane.
Jestem pod wrażeniem wyposażenia jednej z wielu bibliotek tego Uniwersytetu, która w dwupiętrowym budynku mieści kilkusettysięczny zbiór książek i czasopism dotyczących tylko i wyłącznie nauk teologicznych oraz wspomagających je nauk pogranicza, jak m.in. pedagogika, filozofia, historia, psychologia, socjologia, nauki o polityce i sztuce itp. Jeszcze kilka lat temu był w Uniwersytecie w Bonn Wydział Pedagogiczny, po czym go zlikwidowano, przenosząc jego kadry i zasoby do innej uczelni (stricte pedagogicznej), by tu były prowadzone badania podstawowe, fundamentalne także dla nauk o wychowaniu. Do biblioteki może wejść każdy zainteresowany dostępem do wiedzy człowiek "z ulicy". Nie potrzebuje do tego żadnej legitymacji, rejestracji czy dowodu na głód wiedzy.
Przy głównym wejściu znajdują się pomieszczenia ze skrzynkami na rzeczy, w których należy pozostawić wszelkie torby czy teczki. Do środka można wejść z notatnikiem czy laptopem. To wszystko. Na każdym piętrze znajduje się kilkanaście pomieszczeń z wydzielonymi działami tematycznymi, gdzie na każdej z półek możemy odnaleźć interesująca nas książkę. Nie szukałem konkretnej rozprawy. Chciałem zorientować się, co wydano w ostatnich latach w Niemczech z nauk humanistycznych i społecznych, a szczególnie z nauk o wychowaniu. Są tu pokoiki z kserografami do skopiowania sobie wybranych fragmentów, sale komputerowe, drukarki z tuszem i papierem do dyspozycji czytelników, chociaż trzeba za to zapłacić.
Dział "Pedagogika religii" zawiera ponad 10 tys. woluminów oraz drugie tyle rozpraw z nauk wspierających tę dyscyplinę naukową. Z kim mielibyśmy rywalizować, skoro nie dysponujemy takimi samymi zasobami źródłowymi, skoro od dziesiątek lat prowadzi się w Niemczech badania naukowe, publikuje ich wyniki oraz dokonuje przekładów najlepszej literatury światowej z interesującej mnie pedagogiki, a nie skupia uwagę na biurokratycznym administrowaniu szkolnictwem z wyraźną ingerencją w fundamentalną dla niej zasadę wolności?
Wszystkie uniwersytety (poza wyższymi szkołami zawodowymi) mają uprawnienia do nadawania stopni i tytułów naukowych i nikt nie zajmuje się w krajach związkowych (w Niemczech jest decentralizacja także w szkolnictwie wyższym) państwowym nadzorem, nieustannym kontrolowaniem i podważaniem wiarygodności podmiotów akademickich. Na Uniwersytecie w Bonn jest tylko czy może aż dwóch profesorów pedagogiki, a mimo to, a może właśnie, dlatego że to Senat danego uniwersytetu obdarzył ich zaufaniem, mogą prowadzić promocje z nauk o wychowaniu na każdym poziomie nauki. U nas niektóre jednostki (wydziały) mają nawet po kilkunastu samodzielnych pracowników naukowych, a więc wielokrotnie więcej, niż powyższy Uniwersytet, i co z tego wynika?
W Niemczech nie funkcjonuje kategoria "minimum kadrowego", gdyż byłoby to naruszeniem godności uniwersyteckiej kadry, której rolą nie jest utrzymywanie bylejakości, tylko prowadzenie badań na najwyższym poziomie. Kto tak nie czyni, musi odejść. Uniwersytety nie są ośrodkami pomocy socjalnej dla tych, którzy nie wiedzą, nie potrafią, nie mają aspiracji i motywacji do dociekania prawdy w obszarze kluczowych dla dyscypliny naukowej zainteresowań poznawczych. Jak filozof zajmuje się edukacją, wychowaniem, to prowadzi z tego zakresu badania i wydaje książki. Nikt go nie pyta, czy przynależy do jakiegoś minimum kadrowego, bo jego rolą jest orientacja na maksimum. Tutaj teolog czy socjolog może promować czy recenzować prace naukowe z pedagogiki czy filozofii, jeśli jest to domeną jego kwalifikacji naukowych, a nie adnotacji w dyplomie.
Na uniwersytecie mam dostęp do Internetu. Zaglądam do polskiej prasy on-line i oczom własnym nie wierzę. W przyszłym roku akademickim Instytut Polonistyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego zamierza po wakacjach otworzyć kierunek: „Teksty kultury i animacja sieci”, w ramach którego planuje m.in. fakultatywny wykład pod nazwą: „Gender: feminizm, queer studies, men’s studies”. Zdaniem części księży katolickich nie powinno to mieć miejsca, gdyż gender study są "pseudonaukowe" i sprzeczne z nauczaniem Kościoła. Czy to znaczy, że studiujący na uniwersytecie mają nie wiedzieć, dlaczego coś jest albo nie jest naukowe? Biskup włocławski Wiesław Mering zwrócił się do rektora KUL z zapytaniem o powody wprowadzenia tego wykładu do programu kształcenia. Gdyby każdy oponent był na Uniwersytecie w Bonn i zajrzał do wspólnej Biblioteki Wydziału Teologii Katolickiej, jak i Wydziału Teologii Ewangelickiej, to dostrzegłby, że studenci - także teologii katolickiej - mają w programie kształcenia m.in. debatę wokół gender study.
Zamieszczam okładkę książki, która jest jedną z kilkunastu adresowanych do studiujących teologię i pedagogikę religii.
19 czerwca 2013
Dyskryminowani (?) o wyższych szkołach prywatnych w Sejmie
W Sejmie lobbowali przedstawiciele niepublicznych szkół wyższych. Gdyby spojrzeć na program tego spotkania, które niedawno miało miejsce, to można się przekonać, że zabiegali o szczególne przywileje ci, którzy akurat nie tylko nie należą do czołówki szkolnictwa wyższego tego sektora. Nie spotkamy w programie wystąpień ani rektorów, ani kanclerzy, ani wykładowców uczelni, które od początku swojego istnienia postawiły na jakość kształcenia i prowadzenia badań naukowych. które pozyskały kadrę akademicką z najlepszych uczelni w kraju, by wraz z nią konkurować na akademickim rynku rzeczywistą jakością, uczciwą ofertą i etycznymi działaniami w relacjach wewnętrznych i zewnętrznych.
Najlepsze polskie uczelnie niepubliczne nie muszą żebrać, zabiegać, bowiem ich atutem jest odpowiedzialna praca i własne osiągnięcia. Nie muszą dzielić się swoimi bolączkami z opinią publiczną pod pozorem troski o dobro wspólne, bo w gospodarce wolnorynkowej, w antagonistycznej rywalizacji o klienta nie ma wspólnych interesów, nie ma szczerych intencji, które miałyby być podstawą zabiegania o środki publiczne, bo te muszą służyć całości, ogółowi, a nie prywatnemu kapitałowi. Nikt nie zmuszał niektórych nauczycieli akademickich do tego, by opuszczali uczelnie publiczne dla celów pozaakademickiego wzrostu ich własnego kapitału. Jak chcą pasożytować na naiwnych kandydatach na studia w prywatnych szkołach, to niech to czynią na własną odpowiedzialność i własny wizerunek, ale nie na koszt podatnika. To najlepsze polskie wyższe szkoły prywatne powinny być ex definitione dofinansowane z budżetu państwa, skoro przekroczyły próg "hurtowni dyplomów" na rzecz odpowiedzialnej edukacji i jakościowo porównywalnej pracy naukowo-badawczej w stosunku do tej, jaką prowadzą uczelnie publiczne.
Ubieranie się w togi zatroskanych o polską młodzież jest żałosne, bo przecież wiadomo, że nie o nią tu chodzi. Prawdą jest, że w prywatnym szkolnictwie chcą i mogą dorobić do emerytury często znakomici wykładowcy, i słusznie, bo te są skandalicznie niskie, a oni reprezentują w wielu przypadkach nadal bardzo wysoki poziom pracy twórczej i dydaktycznej. Są jednak i tacy, którzy nie wysilali się w uczelni publicznej, nie mieli w niej osiągnięć, ale wzrosły ich potrzeby na utrzymanie nowego modelu samochodu czy młodszego modelu „żony” lub partnerki, na kolejny dom, itp., a nauka, reprezentowana przez nich dyscyplina wiedzy … niech się rozwija z udziałem innych, ale już tych z uczelni publicznych. Oni tymczasem będą kombinować, odcinać kupony od własnego dyplomu, w tym niektórzy „pozyskanego w wątpliwych co do rzetelności okolicznościach”. Prof. Magdalena Środa słusznie pisze: (...) w Polsce wciąż wierzymy w wartość studiowania dla samego studiowania, co rozbudza nasze aspiracje zawodowe, tymczasem jest coraz więcej prywatnych uczelni, które produkują buble i coraz częściej młodzi ludzie muszą wyjeżdżać z kraju w poszukiwaniu pracy, niekoniecznie zgodnej z wykształceniem.
Lobbyści jadą do Sejmu, by zabiegać o równe traktowanie. Chcą być równo traktowani z tymi, którzy uczciwie pracują naukowo w szkołach w pełni akademickich – także tych najlepszych, prywatnych? Ci, którzy dopuszczają na stronie internetowej reprezentowanej przez siebie szkoły wprowadzanie w błąd kandydatów na studia, podając fałszywe informacje na temat kadry, jakości kształcenia itp.? Ci, których administrator internetowej strony uniemożliwia dostęp do wiedzy na temat tego, kto jest w niej zatrudniony, a więc z kim będą prowadzone zajęcia i jakie mają oni rzeczywiste osiągnięcia w tej właśnie szkole (a nie gdzieś i kiedyś)? Lobbują ci, którzy na stronie szkoły prywatnej zapewniają, że przyjmą każdego, z każdej uczelni i zaliczą mu wszystko, bez względu na jakość, byle tylko wpłacił czesne? Kto tu kogo dyskryminuje?
Niech opublikują w Sejmie pełny tekst ich wypowiedzi, a my chętnie skonfrontujemy je z danymi o jakości kształcenia w ich szkołach. Jeśli ktoś chce się upominać o coś, to najpierw sam musi reprezentować najwyższe standardy, szczególnie kiedy zabiega o zmiany regulacji prawnych. Przesłano mi sprawozdanie uczestników tego lobbingu, którzy jakże niekompetentnie formułują zarzut, w stylu:
Musi jednak budzić niepokój nieobecność m.in. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego prof. Barbary Kudryckiej, a także przewodniczącego PKA prof. Marka Rockiego, przedstawicieli CKK czy KNP PAN, którzy z racji pełnionych funkcji pozostają adresatami postulowanych zmian.
Całe szczęście, że nie było tam pani minister, bo musiałaby poinformować niedouczonych profesorów czy doktorów o tym, że dyskryminacji w szkolnictwie wyższym nie ma, jeśli spełnia się wysokie standardy, a więc te, jakie obowiązują w szkolnictwie publicznym. Rozumiem zatem, że szkoda było czasu pani minister na to spotkanie. To, że nie był obecny przewodniczący PKA czy Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów (a nie CKK – bo ten skrót obowiązywał w państwie totalitarnym, o czym warto wiedzieć) jest oczywiste, ponieważ te instytucje są od KONTROLI, także a nawet przede wszystkim pseudo wyższych szkół prywatnych i poprawności przeprowadzania w jednostkach akademickich postępowań doktorskich, habilitacyjnych i profesorskich, a nie od tworzenia prawa dla całego szkolnictwa wyższego.
Natomiast już zupełnie nie rozumiem, chociaż w kontekście niniejszej ignorancji staje się to dla mnie jasne, z jakiegoż to powodu w tej „konferencji” miałby uczestniczyć przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN? Czyżby owi zatroskani o losy szkolnictwa wyższego nie wiedzieli, że KNP PAN jest jednym z kilkunastu społecznie działających w ramach PAN komitetów naukowych, które nie kreują w Polsce prawa o szkolnictwie wyższym? A dlaczego mający poczucie dyskryminacji nadawcy owych roszczeń nie chcieliby spotkać się z Komitetem Psychologicznym, Socjologicznym, Językoznawczym itd., itd.? Czyżby mieli na uwadze tylko pedagogikę, a więc myśleli tylko o sobie, o własnym interesie? Szanowni Państwo, najpierw trzeba się douczyć, zapoznać z tym, jak w Polsce stanowione jest prawo. Warto też jednak coś sobą samemu reprezentować, bo dyskryminacja zaczyna się nie na górze, tylko na dole, mentalnie.
Bardzo podoba mi się jeden z postulatów tego środowiska, który ponoć brzmi: „zniesienie ubezwłasnowolnienia kadry uczelni wyższych przez rektora”. Ciekawe, co rozumieją jego autorzy przez ubezwłasnowolnienie? Czy w ogóle rozumieją ten termin? Czy może upał im zaszkodził? Nie ma problemu. Proponuję jeszcze dopisanie „zniesienie ubezwłasnowolnienia kadry wyższych szkół prywatnych przez rektora i założyciela”. Wtedy na pewno nie będzie dyskryminacji. Warto z nią walczyć najpierw na własnym podwórku, bo z tego co wiem, już nie jedna wyższa szkoła prywatna przegrała proces w Sądzie Pracy czy w Sądzie Cywilnym z tytułu dyskryminowania pracowników naukowych i administracyjnych. Szkoda, że lobbyści nie wspomnieli w Sejmie o tym, że prawa studentów nie są wystarczająco chronione w momencie, gdy ich wyższe szkoły prywatne ogłaszają koniec działalności. Tymczasem to nie owi lobbyści, ale rzecznik praw studenta musi domagać się zmian w przepisach, które lepiej zabezpieczą interesy wystrychniętych na dudka. Resort nauki zamierza przyspieszyć procedurę likwidacji wątpliwej jakości wyższych szkół prywatnych. Niestety, nie przewiduje jednak wprowadzenia regulacji, które pomogą studentom upadających placówek. I kto tu jest dyskryminowany?
A może tak ci, co mają poczucie dyskryminacji, wezmą się do pracy, w tym także naukowej? Może złożą wniosek na badania w Narodowym Centrum Nauki? Może jednak poddadzą się ocenie specjalistów, a nie ignorantów w czasie konferencyjki w Sejmie, gdzie zrobią sobie fotkę na stronę internetową, by bajerować opinię niezorientowanych w sprawie czytelników? Może sięgną po środki publiczne w pełni na nie zasługując? Oj, chyba niektórzy nie rozumieją, czym jest dyskryminacja. Przeszkadza im belka we własnym oku.
18 czerwca 2013
PODSUMOWANIE RUCHU INNOWACYJNEGO W EDUKACJI 2012/2013
Już po raz 27 odbyło się w pięknej sali Muzeum Miasta Łodzi (Pałac Poznańskiego) uroczyste Podsumowanie Ruchu Innowacyjnego w Edukacji, które jest organizowane w każdym roku szkolnym przez Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego we współpracy z instytucjami o znaczeniu krajowym i międzynarodowym. Laureatami tych konkursów były osoby, które miały znaczący wpływ na polską edukację. Byli wśród nich m.in. profesorowie Michał Kleiber, Jan Miodek, Marek Belka, Maria Dudzikowa, Jan Witkowski, Bogusław Śliwerski, Tadeusz Nowacki, Stefan M. Kwiatkowski czy tak znacząca postać w jakże wyjątkowej służbie na rzecz osób niepełnosprawnych, jak Anna Dymna.
Jak informował o tym Organizator: "Każda uroczystość podsumowująca działalność innowacyjną jest szczególnie ważnym świętem dla nauczycieli prezentujących wysoki poziom refleksji i produktywności pedagogicznej, dla kreatorów ZMIANY w edukacji, dla osób wytwarzających i wdrażających do praktyki edukacyjnej pomysły rozwiązań problemów, mające na celu wytwarzanie wiedzy przez uczących się, a więc dla nauczycieli stosujących w praktyce założenia kształcenia wielostronnego i konstruktywizmu w edukacji, dla organizatorów procesów innowacyjnych w otoczeniu szkoły oraz dla innowacyjnych pracodawców wpływających na strukturę i modele uczenia się. Tegorocznemu podsumowaniu patronują Prezydent Miasta Łodzi Hanna Zdanowska, Łódzki Kurator Oświaty Jan Kamiński, Marszałek Województwa Łódzkiego Witold Stępień. Obecni byli na uroczystości m.in. wiceprezydent Łodzi - Krzysztof Piątkowski, pani dr hab. Beata Jachimczak prof. UAM - dyrektor Wydziału Edukacji UMŁ oraz wicekurator oświaty Konrad Czyżyński.
Rzeczywiście, organizowane przez dyrektora ŁCDNiKP w Łodzi, a zarazem jednego z najbardziej znaczących w kraju promotorów innowacji pedagogicznych w szkolnictwie zawodowym - Janusza Moosa w tak podniosłej atmosferze Podsumowanie Ruchu Innowacyjnego w Edukacji jest unikatowym przedsięwzięciem w Polsce, które jest nie tylko wyjątkowym spotkaniem osób twórczych, kreujących i aplikujących w edukacji najbardziej wartościowe podejścia do kształcenia i wychowywania młodych pokoleń a także wzbudzających w środowisku oświatowym ruch autorskiej, niepowtarzalnej aktywności pedagogicznej.
Przyzwyczailiśmy się już do tego, że w każdym roku pojawiają się nowe postaci, twórcy, wybitni nauczyciele, wychowawcy czy instruktorzy, ale także dyrektorzy firm, którzy doskonale rozumieją potrzeby polskiej oświaty wspierając ją nie tylko materialnie, ale przede wszystkim technologicznie i praktycznie (warsztatowo). Nic dziwnego, że po prezentacji wdrożonych w minionym roku szkolnym innowacji pedagogicznych do praktyki edukacyjnej placówek różnych typów i szczebli, nastąpiła część wyróżnienia primus inter pares wśród innowatorów, którym nadano tytuły i certyfikaty (w nawiasie podaję nazwiska wyróżnionych pedagogów, nauczycieli akademickich, przedsiębiorców, społeczników):
UCZNIOWSKIEGO TALENTU (Magdalena Sychowicz - SP nr 153 w Łodzi; Justyna Ochman - XXVI LO w Łodzi; Paulina Król -XXVI LO w Łodzi; Krzysztof Marek Haładyn - Publiczne Gimnazjum nr 44 w Łodzi; Hieronim Wejdman - Gimnazjum nr 26 w Łodzi; Jakub Janiszewski - Gimnazjum Miejskiego Zespołu Szkół w Aleksandrowie Łódzkim; Jarosław Cheliński - Zespół Szkół Przemysłu Spożywczego w Łodzi; Patryk Łyszcz - Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych nr 10 w Łodzi; Adam Bemski - Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych nr 10 w Łodzi, Damian Dziobak - Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych nr 7 w Łodzi).
MISTRZA PEDAGOGII (prof. Iwona Chrzanowska z UAM w Poznaniu, prof. Andrzej Falkowski Wyższa Szkoła Psychologii Społecznej w Warszawie, prof. Amadeusz Krause z UG w Gdańsku, dr hab. inż. Jacek Kucharski prof. Politechniki Łódzkiej, prof. Henryka Kwiatkowska z UW w Warszawie i prof. Lech Witkowski z Akademii Pomorskiej w Słupsku);
AMBASADORA INNOWACYJNYCH IDEI I PRAKTYK PEDAGOGICZNYCH (prof. Jerzy Bralczyk, Marzena Kędra - ubiegłoroczna laureatka Konkursu Głosu Nauczycielskiego "Nauczyciel Roku", dr Barbara Mrozińska-Badura - Prezes Zarządu i Redaktor Naczelna Telewizji Toya w Łodzi, prof. Anna Rogut-Instytut Badań nad Przedsiębiorczością i Rozwojem Ekonomicznym EEDRI, dr Bogdan Mazurek - Wydział Organizacji i Zarządzania Politechniki Łódzkiej, dr Paweł Markowski - Kolegium Nauczycielskie w Zgierzu, dr Witold Morawski, Wiesław Adamiak, Ryszard Rogalski - mechatronice, FESTO sp. z o.o.);
KREATORA INNOWACJI (Zbigniew Modzelewski- dyrektor OŁ Polskiej Korporacji Techniki Sanitarnej, Grzewczej, Gazowej i Klimatyzacji; Andrzej Gołąbek - prezes Zarządu Agencji Użytkowania i Poszanowania Energii; dr Jacek Stańdo - PŁ, koordynator projektu "e-podręcznik"; dr Piotr R. Cmela - dyr. Urzędu Statystycznego w Łodzi; Witold Woźniak - w-ce dyr. Krajowego Ośrodka Wspierania Edukacji Zawodowej i Ustawicznej; Małgorzata Marciniak - dyr. Centrum Doskonalenia Public Consulting Group; Kazimierz Kubiak - Instytut Badań nad Przedsiębiorczością i Rozwojem Ekonomicznym; Rafał Kunasztyk - Prezes Eurokreatora w Krakowie; Halina Włodarczyk - dyr. Zespołu Szkół Przemysłu Mody w Łodzi; Joanna Kośka- dyr. Zespołu Szkół Przemysłu Spożywczego w Łodzi; Henryka Michalska - dyr. Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 9 w Łodzi; Tomasz Janiak - WSIiU w Łodzi);
KREATORA KOMPETENCJI SPOŁECZNYCH (Mirosław Spychalski - dyr. Zespołu Szkół ZNP w Łodzi; Barbara Radomska - pedagog szkolny w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych nr 5 w Łodzi; Sławomir Grzegorczyk - w-ce dyr. Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej I i II st. w Łodzi; Jerzy Makowski - nauczyciel informatyki SP w Koźlu; Elżbieta Kłosińska-Nowak nauczycielka kształcenia zawodowego w ZSZS nr 2 w Łodzi; Janusz Baranowski - dyr. Departamentu ds. Przedsiębiorczości Urzędu Marszałkowskiego w Łodzi; Małgorzata Krukowska - nauczycielka w ZST-Inf. w Łodzi; Marcin Olczak - dyr. ds. systemów e-learning TOMORROW Sp. z o.o. w Warszawie; Małgorzata Gosławska -dyr. Zespołu Szkół Gastronomicznych w Łodzi; Józef Kolat - dyr. Zespołu Szkół Techniczno-Informatycznych w Łodzi);
PARTNERA PRZYJAZNEGO EDUKACJI (Maciej Jacek Matysek- Training -Consulting Manager w FESTO Sp. z o.o.; dr Piotr Skurski - Wydział Fizyki i Informatyki Stosowanej UŁ; Adam Paprocki - dyr. Izby Rzemieślniczej w Łodzi; Ewa Kochanowska - konsultant Public Consulting Group Polska Sp. z o.o.; Andrzej Gruszczyński - dyr. Centrum Zajęć Pozaszkolnych w Łodzi; Małgorzata Miruch - Góra kier. Działu Imprez Domu Literatury w Łodzi);
NAUCZYCIELA NOWATORA (Ewa Adamiak - Przedszkole Miejskie nr 109 w Łodzi; Anna Franczyk - Przedszkole Miejskie nr 206 w Łodzi; Barbara Bogusz - SP nr 175 w Łodzi; Dorota Szyszkowska-Janiak Ogólnokształcąca Szkołą Muzyczna I i II st. w Łodzi; Barbara Matusiak - XV LO w Łodzi; Barbara Banachowska Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych nr 5 w Łodzi; Anna Burdyka - dyr. Zespołu Szkół Specjalnych nr 5 w Łodzi; Andrzej Wierzbowski -Zespół Szkół Ogólnokształcących; Andrzej Łaziński nr 1 w Łodzi; Bożena Bocheńska - Zespół Szkół Gastronomicznych w Łodzi; Regina Ogińska XXVI LO w Łodzi; Andrzej Łaziński - w-ce dyr. Zespołu szkół Ponadgimnazjalnych nr 7 w Łodzi; Andrzej Zielonka - dyr. Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Stemplewie; Adam Woźniak - dyr. Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego nr 3 w Łodzi; Ewa Morzyszek-Banaszczyk dyr. SP nr 137 w Łodzi; Monika Lauk - Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy nr 3 w Łodzi);
oraz po raz pierwszy w dziejach Podsumowania Ruchu Innowacyjnego w Edukacji wręczono statuetki SKRZYDEŁ WYOBRAŹNI za szczególne osiągnięcia w działalności innowacyjnej dla edukacji następującym osobom: Bogusław Śliwerski - przewodniczący KNP PAN, prof. Sławomir Wiak - dyr. Instytutu Mechatroniki Politechniki Łódzkiej; Andrzej Moszura - ekspert gospodarczy oraz instytucje: Microsft Sp. z o.o. w Łodzi; Łódzka Specjalna Strefa Gospodarcza; Teatr Jaracza w Łodzi; Festo Sp. z o.o.; Izba Rzemieślnicza w Łodzi; Pamso S.A. w Pabianicach; Narodowy Bank Polski - Oddział w Łodzi; Muzeum Miasta Łodzi; Instytut Nowych Technologii, Gilette Poland International Sp. z. o.o.
Przekrój obszarów innowacyjnego zaangażowania laureatów tegorocznego Podsumowania jest ogromny tak w kategoriach wiekowych (wielopokoleniowy), dotyczących dziedzin życia (edukacja, szkolnictwo wyższe, opieka i pomoc społeczna, wychowanie, technologie, przedsiębiorczość, sztuka, itp.), jak i podmiotowych (osoby i instytucje).
Osobiście miałem okazję podziękować panu Dyrektorowi Januszowi Moosowi za uhonorowanie mojego ponad trzydziestoletniego zaangażowania na rzecz edukacji alternatywnej w kraju i poza granicami, kreowania i wspierania wysp oświatowej innowacyjności oraz służby na rzecz zmiany teoretycznej w naukach o wychowaniu. W klasie autorskiej, eksperymentalnej, którą uruchomiła w SP nr 37 w Łodzi moja śp. małżonka Wiesława zapoczątkowaliśmy ruch mikroinnowacji programowo-strukturalnych i metodycznych w szkolnictwie publicznym. Wówczas nad tablicami w klasie I widniało motto autorstwa naszego przyjaciela Hubertusa von Schoenebecka:"Nie da się latać z zawiązanymi skrzydłami". Dzisiaj te skrzydła powróciły do mnie symbolicznie w pięknej formie statuetki, która podkreśla (od-)wagę wznoszenia się w pracy pedagogicznej ponad istniejącymi granicami, rozwiązaniami, przyzwyczajeniami i programami, by tworzyć nowe warunki dla humanistycznej edukacji młodych pokoleń.
(fot. Janusz Moos spiritus movens ruchu innowacji pedagogicznych nie tylko w Łodzi)
Jest to dla mnie niezmiernie cenne wyróżnienie, które swoją nazwą i kryjącą się w niej symboliką zobowiązuje do dalszej pracy twórczej na rzecz wspierania pedagogicznego myślenia i działania nie tylko w polskiej rzeczywistości oświatowo-wychowawczej.
Cieszę się, że Kapituła Konkursów dostrzegła i doceniła zasługi tak wielu wspaniałych nauczycieli akademickich, oświatowych i społeczników i przedsiębiorców w procesie zachodzących w naszym kraju przemian oraz wyróżniła utalentowaną młodzież. Jeśli uznamy, że pedagogia jest stałym procesem, poprzez który jednostka przyswaja sobie nowe lub rozwija dotychczas istniejące formy postępowania, wiedzy, umiejętności i kryteria ich oceny – od kogoś, kogo uznaje za stosownego ich dostarczyciela i ewaluatora, to tym bardziej znalezienie się w gronie Mistrzów rodzi poczucie satysfakcji i zobowiązania na kolejne lata naszej pedagogicznej służby społeczeństwu.
Gratuluję wszystkim tegorocznym laureatom certyfikatów i tytułów, które potwierdzają, że warto nam wszystkim było ryzykować sobą w krainie pozoru, fałszu, rozproszenia sił, hiperbiurokratyzacji, kultu przeciętności czy dewaluacji autorytetów, by będąc wiernym ponadczasowym wartościom greckiej PAIDEI, dalej spełniać powierzoną nam nadzieję na lepsze wychowanie i kształcenie młodych pokoleń.
Subskrybuj:
Posty (Atom)