13 grudnia 2012
W Polsce rocznica Stanu Wojennego a na Słowacji strajki nauczycieli
W Polsce mamy rocznicę wprowadzenia Stanu Wojennego przez generała Wojciecha Jaruzelskiego, a więc kolejnego etapu wojny ówczesnego reżimu komunistycznego ze społeczeństwem. Nie ma potrzeby świętowania, bo był to okres haniebnej polityki władz niesuwerennego państwa, ale trudno nie zachęcić zainteresowanych do udziału w debatach poświęconych nie tylko temu wydarzeniu, toteż załączam stosowny plakat.
Od pół roku strajkują nauczyciele na Słowacji, gdyż ich pensje są dramatycznie niskie. Jak kształcić młode pokolenia, kiedy ich pedagogom brakuje środków do życia i godnego wynagrodzenia. Władze Republiki Słowacji były od kilku miesięcy uprzedzane o konieczności podjęcia przez środowisko form oporu przeciwko polityce, która degraduje jeden z najważniejszych zawodów sfery publicznej. Trwa zatem ostry strajk nauczycielski polegający na niewystawianiu uczniom ocen, co uniemożliwia klasyfikowanie. Związki zawodowe będą prowadzić strajk do skutku, a więc do spełnienia postulatu podwyższenia nauczycielskich płac. Te są bowiem na Słowacji już na najniższym poziomie spośród wszystkich państw Unii Europejskiej.
Strajk ma charakter kroczący. Codziennie włączają się do różnych form protestu nauczyciele kolejnych miast i wsi. Toczą się mityngi, godzinne przemarsze ulicami miast czy nawet całodniowe strajki okupacyjne budynków szkolnych. Najtrudniejszą sytuację mają uczniowie klas maturalnych, którzy nie wiedzą, jakie będą ich oceny półroczne, a przecież od końcowego wyniku zależeć będą ich szanse dostania się do szkół wyższych. Na Słowacji obowiązują jeszcze egzaminy wstępne na uczelnie, tak więc od ocen na maturze zależeć będą szanse dostania się na wymarzony kierunek studiów.
Uczniowie jednak nie narzekają z tego powodu. W pełni solidaryzują się ze swoimi nauczycielami. Niektórzy uczniowie klas maturalnych już sugerują, że nie muszą studiować na Słowacji. Mogą wybrać edukację wyższą poza granicami kraju. Minister szkolnictwa Duszan Czaplowicz straszy nauczycieli, że ich strajk jest poważnym powodem naruszenia przez nich konstytucyjnego prawa dzieci i młodzieży do uczenia się, a tym samym i do bycia klasyfikowanymi. Pedagodzy ryzykują zatem utratę miejsca pracy, gdyż będą z tego tytułu natychmiast zwalniani ze szkół.
Związkowcy podtrzymują nauczycieli na duchu. Zachęcają ich do wstępowania do związków zawodowych lub do członkostwa w już istniejących oddziałach. Ich akcja toczy się pod hasłem: "BASTA!" i "WYSTARCZY!" Utworzono specjalną stronę internetową, na której zamieszcza się informacje o jakichkolwiek próbach zastraszania nauczycieli przez władze szkolne. Jak piszą związkowcy: od roku 2000 do roku 2009, w ramach rządowej "racjonalizacji" zostało zmuszonych do odejścia ze szkół aż 14 tys. pedagogów. Z pozostałych w grupie zatrudnionych - 76 tys. nauczycieli, aż
6 747 jest w wieku emerytalnym.
- słowaccy nauczyciele kształcą w fatalnych warunkach pracowniczych i infrastrukturalnych (w katastrofalnym stanie są gabinety, klasy szkolne i sale gimnastyczne!!!);
-średnia płaca nauczyciela wynosi ok. 500 euro miesięcznie, tymczasem w innych krajach jest na średnim poziomie w wysokości:
Czechy: 750 - 1200 euro
Austria: 2235 - 3300 euro
Fínlandia: 2439 - 3500 euro
Grecja: 1710 - 2500 euro
Wielka Brytania: 3500 euro
Węgry: 641 euro
Estonia: 608 euro
Słowenia: 541 euro
Włochy: 1906 euro
Francja: 1839 euro
Belgia: 2362 euro
Hiszpania: 2448 euro
Szwajcaria: 5055 euro
Niemcy: 3307 euro
Irlandia: 2714 euro
Holandia: 2687 euro
Luxemburg: 5325 euro
-średni wiek rady pedagogicznej przekracza granicę 40 roku życia;
- liczba mężczyzn w zawodzie nauczycielskim wynosi ok 10-15%;
- nauczyciele poddawani są tak silnym stresom, że doświadczają syndromu "wypalenia zawodowego" znacznie wcześniej, niż inne grupy zawodowe;
- nauczyciele są jedyną społecznością pracowniczą, która nie zna swoich praw socjalnych (winą należy obciążyć w tym przypadku także związki zawodowe);
- nauczyciele umierają wcześniej, co potwierdzają dane statystyczne, a co wynika m.in. z ich niskich płac, słabej opieki zdrowotnej, wysokiego poziomu stresu, przepracowania, depresji i sceptycyzmu.
- nauczyciele nie posiadają żadnych przywilejów zawodowych, zniżek jakie mają inni pracownicy (np. korzystanie z samochodów służbowych, telefonów służbowych, notebooków, dopłaty do bonów żywnościowych, okazjonalne nagrody socjalne, dopłaty, 13 pensja itp.)
- w až 70% szkół ma miejsce tzw. "bossing" (opresja, molestowanie, szykanowanie) ze strony dyrektorów w stosunku do nauczycieli!!!
No cóż, przypomina mi się krótki okres rządów w MEN ministra Andrzeja Stelmachowskiego, który też straszył polskich nauczycieli, że jak nie przestaną strajkować, to ich wymieni jak wypalone żarówki. Niektórzy jeszcze pamiętają, jak ów minister wygrażał w wywiadach telewizyjnych swoją marszałkowską laską. Z tego wynika jednak, że polscy nauczyciele nie mają tak źle. Słowacy im zazdroszczą.
12 grudnia 2012
Czy (-m) jest rozwój manualny dzieci i modzieży w ogólnokształcących szkołach?
To pytanie pojawiło się w trakcie referatu dr hab. Marty Uberman - profesor Uniwersytetu Rzeszowskiego, która w trakcie wspomnianej przeze mnie w poprzednim wpisie - Międzynarodowej Konferencji: "EDUKACJA CZŁOWIEKA - PROBLEMY TEORII A WYZWANIA 21 WIEKU" w Preszowie (Słowacja) - mówiła o kryzysie wychowania praktycznego w szkołach naszego kontynentu.
Jej tezy były klarowne i bardzo dobrze udokumentowane. Najpierw wskazała nam na istotę i zalety wychowania praktycznego w kształtowaniu osobowości dzieci i młodzieży, by przejść niezwykle trafnie do krytyki stanu kształcenia dzieci już na poziomie edukacji przedszkolnej i w polskim szkolnictwie publicznym.
Zdaniem rzeszowskiej Profesor wejście dziecka w świat techniki powinno być poprzedzone wcześniejszym kształceniem jego ręki, umiejętności manipulowania nią i za jej pomocą wykonywania podstawowych dla codziennego życia czynności życiowych, w tym twórczych. Przed ponad stu laty prace ręczne tworzyły podstawę do rozumienia i korzystania z techniki. W krajach skandynawskich, w Niemczech, Austrii, ale i we Francji wysoko ceni się w toku kształcenia zajęcia pod nazwą "prace ręczne". Mowa tu jest nie o szkolnictwie zawodowym, gdzie zupełnie oczywiste są zajęcia warsztatowe, kompetencyjne, profesjonalne, ale o szkolnictwie ogólnokształcącym.
(od lewej profesorowie uniwersyteccy: Janusz Miąso -Rzeszów), Vladimir Frk - Preszow i Marta Uberman - Rzeszów)
Jeśli chcemy, by nasze dzieci były zaradne, potrafiły samodzielnie coś zrobić i usprawnić wokół siebie czy dla innych, naprawić to, co jest niezbędne w życiu codziennym, w gospodarstwie domowym, to musimy zdecydować się, czy mają być tzw. "złotymi rączkami" czy może "drewnianymi"? Rozwój manualny jest niezbędny dla rozwoju intelektualnego każdego człowieka. Ręka jest naszym narzędziem, którym posługując się wzmagamy zarazem procesy umysłowe, myślowe, wyobrażeniowe.
Istotą prac ręcznych w szkołach XX wieku było wywoływanie u uczniów operacji umysłowych, aktywizowanie ich. Dzięki zajęciom praktycznym rozwijały się także moralne kompetencje, bowiem w ich toku uczniowie doświadczali i wyrabiali w sobie sumienność, dokładność, upór, konsekwencję, planowanie i poczucie estetyki. Zręczność rąk - jak mówiła prof. M. Uberman - jest konieczna także w ponowoczesnym świecie, aby móc w nim pięknie funkcjonować. Homo creator staje się już w okresie dzieciństwa przez urzeczywistnianie przez małe dziecko własnych pomysłów. Tu łączy się edukacja artystyczna z pracami ręcznymi, gdyż wytwór ludzkiej ręki powinien wzbudzać poczucie piękna.
Jak jednak dziecko ma być twórcze, jeśli uczymy dzieci działać w oparciu o schematy, gotowe formy. Dziecko wyciska z arkusza zeszytu ćwiczeń gotowe naklejki, zamiast wycinać i wklejać brakujące w rysunku elementy. Jak dziecko ma mieć poczucie estetyki, jeśli każe mu się naklejać gotowe rysunki czy ich elementy, zamiast je uzupełniać, malować, rzeźbić itp.? Coraz mniej dzieci potrafi dzisiaj zawiązać sznurowadła, bo niemalże wszystkie buty są na rzepy.
Nic dziwnego, że kiedy nasze dzieci dorastają, to mamy z nimi same problemy a one z otaczającym je światem. Dzieci niewiele bowiem potrafią, bo wszystko podaje się im w gotowej formie i estetyce, do jednorazowego zastosowania, wklejenia. Nic dziwnego, że nie potrafią wycinać, malować, kleić, kreatywnie manipulować różnymi materiałami, skoro przewidziane dla nich zeszyty ćwiczeń nie sprzyjają doskonaleniu umiejętności posługiwania się ręką, lecz ją wyłączają z własnej aktywności.
Tymczasem ręce powinny być symbolem zaradności i umiejętności działania. Należałoby zatem przywrócić w kształceniu ogólnym znaczenie i wartość wykonywania prac ręcznych.
Trzeba otworzyć dzieci na realne możliwości codziennego świata ich życia, a nie świata wirtualnego. To ma ogromne znaczenie także w procesie wychowania rodzinnego. Ręka jest głównym narzędziem człowieka. Zajęcia ręczne są kluczowe w rozwoju mózgu dziecka. Może ono dzięki nim odkrywać relacje społeczne, poznawać strukturę i znaczenie przedmiotów, narzędzi, funkcje rzeczy. Zajęcia praktyczne są doświadczaniem rzeczywistości materialnej, które prowadzi do świata rozwoju duchowego osoby.
(praca studentów pedagogiki prof. M. Uberman)
Codzienne czynności w zakresie prac domowych czy związanych z własnymi zainteresowaniami czynią człowieka bardziej zaradnym, pozwalają także na zrozumienie działania różnych urządzeń. Młode pokolenie, generacja Internetu staje się coraz bardziej bezradna, mało kto potrafi wbić gwoździa w ścianę.
Czy mamy czas na prace ręczne z własnym dzieckiem? Nie, bo kupujemy mu gotową grę, mimo, iż moglibyśmy ją wykonać razem z dzieckiem, korzystając z materiałów wtórnego użytku. Zdaniem prof. M. Uberman - dzieci muszą mieć możliwość zrozumienia mechanizmów funkcjonowania różnych przedmiotów, sprzętów. Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. W ilu domach wykonuje się wspólnie z dziećmi dekoracje na choinkę, stroiki, kartki świąteczne, czy nawet prezenty?
Przypomniały mi się w trakcie tej wypowiedzi lekcje w mojej szkole podstawowej w Łodzi (Nr 81), gdzie miałem najpierw zajęcia pod nazwą "prace ręczne", a w klasie VII i VIII - "wychowanie techniczne". Ilekroć wchodziłem do klasy, będącej klasycznym warsztatem do prac ręcznych (z drzewem, metalem), musiałem zetknąć się z widniejącym nad tablicą napisem: "Najpierw pomyśl, potem zrób". Do niego zresztą mój nauczyciel nawiązywał w czasie każdej lekcji. Każda aktywność musiała być poddana uprzedniej refleksji, namysłowi, zaplanowaniu, by na podstawie właściwej kalkulacji można było prosić nauczyciela o odpowiednią ilość i rodzaj materiałów, z których zamierzaliśmy coś wykonać. Nic nie mogło się zmarnować. Każda resztka musiała być odłożona do specjalnego pojemnika, bo zakładano, że może przydać się innemu uczniowi do realizacji jego projektu konstrukcyjnego.
Pamiętam, jak zajęcia praktyczne realizowane były w odrębnych ze względu na płeć klasach łączonych: osobno chłopcy i osobno dziewczęta, ale nie po to, by chłopcy zajmowali się modelarstwem, a dziewczęta gotowaniem, tylko by koedukacja nie rodziła konfliktów między nimi, nie obniżała motywacji do uczenia się. Chłopcy, podobnie jak dziewczęta, też mieli w ramach prac ręcznych cerowanie, szycie, krojenie materiału, robienie na drutach, szydełkowanie, ale i przygotowywanie sałatek, kanapek, zimnych dań czy gotowanie. A dzisiaj? Po co im to?
Jaką rolę odgrywają dzisiaj umiejętności manualne naszych dzieci? Czy i jakie umiejętności, sprawności rozwijamy, doskonalimy u dzieci i młodzieży? Może konieczność i radość ich funkcjonowania w świecie wirtualnym sprawia, że wystarczy im ćwiczenie klikania, esemesowania (najlepiej w czasie lekcji - pod ławką, jedną ręką lub w czasie odpowiedzi przy tablicy)? Po co mają uczyć się wbijania gwoździ w ścianę, rozkładania na części pierwsze odkurzacza, automatu do parzenia kawy, maszynki do golenia itp., skoro urządzenia są jednorazowego użytku, do pierwszego zepsucia się i wyrzucenia? Po co dzieciom ćwiczyć własną rękę?
10 grudnia 2012
GODNOŚĆ HONOROWA
liczne obowiązki akademickie sprawiły, że dopiero w dn. 8 grudnia br. mogłem osobiście odebrać godność "Honorowego Profesora Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie", jaką nadał mi JM Rektor tej Uczelni - prof. dr hab. Józef Górniewicz. Status ten może otrzymać profesor innej uczelni krajowej lub zagranicznej, jeżeli nie jest w niej zatrudniony a ma szczególne zasługi dla reprezentowanej przez siebie dyscypliny naukowej. O status honorowego profesora dla mnie wystąpił jeszcze w poprzedniej kadencji dziekan Wydziału Nauk Społecznych UW-M w Olsztynie - prof. dr hab. Andrzej Olubiński, uzyskując dla tej inicjatywy zgodę rady wydziału i pozytywną opinię Senatu UW-M w Olsztynie.
Okazją do wręczenia mi powyższej godności było uroczyste rozdanie dyplomów absolwentom Uniwersytetu. W pięknej auli Wydziału Humanistycznego wypromowani pedagodzy oraz absolwenci innych nauk społecznych odbierali z rąk prorektora ds. kształcenia -
dr. hab. Jerzego Przyborowskiego prof. UWM i pani dziekan Wydziału Nauk Społecznych - dr hab. Małgorzaty Suświłło, prof. UWM dyplom licencjata lub magistra. Absolwenci przyszli z członkami swoich rodzin. Ubrani w togi przeżywali w sposób szczególny związek z Alma Mater. Prorektor zwrócił się do nich z prośbą, by odpowiedzieli na ankietę dotyczącą ich losów zawodowych i podkreślił, że mimo ukończenia studiów mogą nadal czuć się członkami społeczności uniwersyteckiej.
Miałem także okazję wygłoszenia wykładu, w którym podjąłem problem paradoksów edukacyjnych. Te bowiem silnie wpisują się w szkolną codzienność i w politykę zarządzania systemem szkolnym w Polsce. Nawiązałem do istoty paradoksów, ich rodzajów i typologii oraz zastanawiam się nad tym, jak wpływają one na patologie w procesie kształcenia i kryzys wychowania w edukacji. Każdemu z wyróżnianych w pedagogice paradoksów przyporządkowałem określone wydarzenia czy wypowiedzi pedagogów, polityków oświatowych i publicystów, które potwierdzają jego istotę. Rozważania zakończyłem humanistycznym przesłaniem czeskiego filozofa wychowania – prof. Radima Palouša (b. Rektora Uniwersytetu Karola w Pradze)- który pyta, czy osoby odpowiedzialne za wychowanie i kształcenie pokoleń są świadome sytuacji krytycznej współczesnego świata, jego przemian i duchowych prądów, czy zdają sobie sprawę z tego, jak tworzone przez nich rozwiązania edukacyjne paradoksalnie zaprzeczają sensowi ich działań?
09 grudnia 2012
Edukacja przedszkolna między Scyllą mądrości dzieci a Charybdą durnoty wizytatorów
Kiedy pojawiały się w prasie artykuły dotyczące tego, że w przedszkolach zabrania się nauczycielom nauczania dzieci sześcioletnie czytania, byłem wobec tych doniesień sceptyczny. Pomyślałem sobie, że być może w jakimś regionie kraju jest niedouczony wizytator kuratorium oświaty, który usiłuje z pozycji władzy wymuszać postawy bezwzględnego posłuszeństwa pedagogów przedszkolnych wobec jakichś bezmyślnych regulacji prawnych.
Najpierw sięgnąłem do dokumentu: PODSTAWA PROGRAMOWA WYCHOWANIA PRZEDSZKOLNEGO DLA PRZEDSZKOLI, ODDZIAŁÓW PRZEDSZKOLNYCH W SZKOŁACH PODSTAWOWYCH ORAZ INNYCH FORM WYCHOWANIA PRZEDSZKOLNEGO - gdzie czytam m.in.:
Podstawa programowa wychowania przedszkolnego opisuje proces wspomagania rozwoju
i edukacji dzieci objętych wychowaniem przedszkolnym. Przedszkola, oddziały przedszkolne w szkołach podstawowych oraz inne formy wychowania przedszkolnego w równej mierze pełnią funkcje opiekuńcze, wychowawcze i kształcące. Zapewniają dzieciom możliwość wspólnej zabawy i nauki w warunkach bezpiecznych, przyjaznych i dostosowanych do ich potrzeb rozwojowych.
Celem wychowania przedszkolnego jest:
1) wspomaganie dzieci w rozwijaniu uzdolnień oraz kształtowanie czynności
intelektualnych potrzebnych im w codziennych sytuacjach i w dalszej edukacji;
(...)
5) stwarzanie warunków sprzyjających wspólnej i zgodnej zabawie oraz nauce dzieci
o zróżnicowanych możliwościach fizycznych i intelektualnych;
(...)
10) zapewnienie dzieciom lepszych szans edukacyjnych poprzez wspieranie ich
ciekawości, aktywności i samodzielności, a także kształtowanie tych wiadomości
i umiejętności, które są ważne w edukacji szkolnej."
Wynika z tego dokumentu, że jeśli pięciolatek czy sześciolatek, który miał to szczęście, że nie poszedł wcześniej do szkoły, potrafi już rozpoznawać litery albo nawet czytać, to nauczyciele wychowania przedszkolnego - zgodnie z powyższą "Podstawą..." - nie tylko mu na to pozwolą, ale i wspomogą w tej umiejętności.
Tymczasem coraz częściej słyszę o tym, że są przedszkola, w których wizytujący je pracownicy nadzoru pedagogicznego nie tylko zabraniają wspierać rozwój dzieci, ale i żądają od dyrektorek placówek dyscyplinarnego ukarania niepokornych wobec pseudoroszczeń nauczycielek. Ich zdaniem one powinny powstrzymywać dzieci przed takim rozwojem. Od nauczania jest szkoła, klasa I, a nie przedszkole.
Jakiś urzędas przeczytał w powyższym dokumencie, że dzieci powinny wykazywać
się pod koniec wychowania przedszkolnego gotowością do nauki czytania i pisania; gotowością, a nie umiejętnością!!! To znaczy, że jeśli ową umiejętność nabyły w domu, to trzeba ją wygasić, powstrzymać, a już na pewno nie należy jej rozwijać w toku edukacji przedszkolnej.
Chyba śnię, albo żyję w kraju pedagogicznych i psychologicznych analfabetów. Czy wyobrażacie sobie państwo sytuację, w której nauczyciele przedszkoli informują dzieci, że jak przyjdzie do nich pani wizytator (taka baaardzo, baaaardzo ważna pani), to na pytanie o to, czy mają zajęcia z czytania, niech stanowczo temu zaprzeczą np.:
- "Ależ skąd!
- A co to jest czytanie?
- Nigdy w życiu?
- My nawet nie znamy liter!
- A powinnyśmy umieć już czytać? itp.
Dzieci mają - pisząc kolokwialnie - "rżnąć głąba", nie przyznawać się do tego, że pani nie tylko pozwala im czytać, ale i prowadzi stosowne ćwiczenia w tym zakresie.
I jeszcze jedno: nauczycielki chowają na czas wizytacji wszystkie pomoce dydaktyczne, które wskazywałyby na ich zastosowanie w czasie zajęć edukacyjnych w zakresie kształtowania umiejętności czytania.
Pogratulować polskiej oświacie tak nieoświeconych (mówiąc wprost - durnych) wizytatorów!
Pedagodzy-naukowcy ostrzegali:
Dorota Dziamska z Pracowni Pedagogicznej im. prof. Ryszarda Więckowskiego stwierdziła, że kształtowanie kompetencji alfabetyzacyjnych w podstawie programowej dla sześciolatków zostało zupełnie pominięte. A to wielki błąd, który przyniesie w kolejnych pokoleniach dzieci poważne konsekwencje (...)
Najpierw sięgnąłem do dokumentu: PODSTAWA PROGRAMOWA WYCHOWANIA PRZEDSZKOLNEGO DLA PRZEDSZKOLI, ODDZIAŁÓW PRZEDSZKOLNYCH W SZKOŁACH PODSTAWOWYCH ORAZ INNYCH FORM WYCHOWANIA PRZEDSZKOLNEGO - gdzie czytam m.in.:
Podstawa programowa wychowania przedszkolnego opisuje proces wspomagania rozwoju
i edukacji dzieci objętych wychowaniem przedszkolnym. Przedszkola, oddziały przedszkolne w szkołach podstawowych oraz inne formy wychowania przedszkolnego w równej mierze pełnią funkcje opiekuńcze, wychowawcze i kształcące. Zapewniają dzieciom możliwość wspólnej zabawy i nauki w warunkach bezpiecznych, przyjaznych i dostosowanych do ich potrzeb rozwojowych.
Celem wychowania przedszkolnego jest:
1) wspomaganie dzieci w rozwijaniu uzdolnień oraz kształtowanie czynności
intelektualnych potrzebnych im w codziennych sytuacjach i w dalszej edukacji;
(...)
5) stwarzanie warunków sprzyjających wspólnej i zgodnej zabawie oraz nauce dzieci
o zróżnicowanych możliwościach fizycznych i intelektualnych;
(...)
10) zapewnienie dzieciom lepszych szans edukacyjnych poprzez wspieranie ich
ciekawości, aktywności i samodzielności, a także kształtowanie tych wiadomości
i umiejętności, które są ważne w edukacji szkolnej."
Wynika z tego dokumentu, że jeśli pięciolatek czy sześciolatek, który miał to szczęście, że nie poszedł wcześniej do szkoły, potrafi już rozpoznawać litery albo nawet czytać, to nauczyciele wychowania przedszkolnego - zgodnie z powyższą "Podstawą..." - nie tylko mu na to pozwolą, ale i wspomogą w tej umiejętności.
Tymczasem coraz częściej słyszę o tym, że są przedszkola, w których wizytujący je pracownicy nadzoru pedagogicznego nie tylko zabraniają wspierać rozwój dzieci, ale i żądają od dyrektorek placówek dyscyplinarnego ukarania niepokornych wobec pseudoroszczeń nauczycielek. Ich zdaniem one powinny powstrzymywać dzieci przed takim rozwojem. Od nauczania jest szkoła, klasa I, a nie przedszkole.
Jakiś urzędas przeczytał w powyższym dokumencie, że dzieci powinny wykazywać
się pod koniec wychowania przedszkolnego gotowością do nauki czytania i pisania; gotowością, a nie umiejętnością!!! To znaczy, że jeśli ową umiejętność nabyły w domu, to trzeba ją wygasić, powstrzymać, a już na pewno nie należy jej rozwijać w toku edukacji przedszkolnej.
Chyba śnię, albo żyję w kraju pedagogicznych i psychologicznych analfabetów. Czy wyobrażacie sobie państwo sytuację, w której nauczyciele przedszkoli informują dzieci, że jak przyjdzie do nich pani wizytator (taka baaardzo, baaaardzo ważna pani), to na pytanie o to, czy mają zajęcia z czytania, niech stanowczo temu zaprzeczą np.:
- "Ależ skąd!
- A co to jest czytanie?
- Nigdy w życiu?
- My nawet nie znamy liter!
- A powinnyśmy umieć już czytać? itp.
Dzieci mają - pisząc kolokwialnie - "rżnąć głąba", nie przyznawać się do tego, że pani nie tylko pozwala im czytać, ale i prowadzi stosowne ćwiczenia w tym zakresie.
I jeszcze jedno: nauczycielki chowają na czas wizytacji wszystkie pomoce dydaktyczne, które wskazywałyby na ich zastosowanie w czasie zajęć edukacyjnych w zakresie kształtowania umiejętności czytania.
Pogratulować polskiej oświacie tak nieoświeconych (mówiąc wprost - durnych) wizytatorów!
Pedagodzy-naukowcy ostrzegali:
Dorota Dziamska z Pracowni Pedagogicznej im. prof. Ryszarda Więckowskiego stwierdziła, że kształtowanie kompetencji alfabetyzacyjnych w podstawie programowej dla sześciolatków zostało zupełnie pominięte. A to wielki błąd, który przyniesie w kolejnych pokoleniach dzieci poważne konsekwencje (...)
08 grudnia 2012
Moje odpowiedzi na akademickie SPAMY
Co jakiś czas zaglądam w poczcie do skrzynki określanej mianem SPAM. Za każdym razem jej zawartość wywołuje u mnie zdziwienie. Sporo jest w niej reklam najróżniejszych sklepów, które usiłują sprzedać mi kosmetyki, płyty, aparaty fotograficzne lub zegarki czy samochody. Nic z tego. Sam wynajduję sobie źródła wiedzy i potrzebnych mi produktów.
Pisze do mnie doktorantka:
Panie Profesorze
Po naszym ostatnim wykładzie uświadomiłam sobie jak skromną wiedzę posiadam na temat metodologii badań, oraz między innymi tworzenia zmiennych zależnych, niezależnych, pośredniczących. Czy możliwe jest podanie przez pana Profesora literatury, która rozświetli mi ten problem?- myślę, że na razie bardzo podstawowej, po to bym mogła od podstaw zapoznać się z tym tematem, później wykorzystać w trakcie swojej pracy badawczej. Będę bardzo wdzięczna za pomoc.
Odpowiadam. Na mojej stronie: www.boguslawsliwerski.pl jest zamieszczona bibliografia tematyczna, ale i najnowsze publikacje z pedagogiki ogólnej, metodologii badań, filozofii wychowania, socjologii, psychologii, pedagogiki szkolnej i pedeutologii, pedagogiki społecznej i in. Zainteresowani mogą znaleźć ciekawe pozycje do studiowania czy prowadzenia własnych badań.
Natomiast najbardziej zaskoczył mnie list, jaki trafił do mojej skrzynki, bowiem dotyczy WSP:
Witam,
Proszę o natychmiastowe usunięcie mojego nazwiska z kadry WSP! Z tą uczelnią nie mam w tej chwili nic wspólnego. Zauważyłem, że jestem nadal podawany jako wykładowca tej uczelni mimo, że od dwóch miesięcy tam nie pracuję i nikt mnie o zgodę na umieszczenie mojego nazwiska nie pytał. Nie mam też żadnej umowy podpisanej z tą szkołą.
Pozdrawiam,
Krzysztof T. Konecki
--
www.krzysztofkonecki.prv.pl
Uprzejmie informuję zatem Pana, że nie mam nic wspólnego z tą uczelnią, toteż musi Pan skierować swoje roszczenia pod właściwy adres. Można tylko współczuć, że ma Pan taki problem, ale dlaczego mnie informuje się o nim? Nie wiem. SPAM.
Pisze do mnie doktorantka:
Panie Profesorze
Po naszym ostatnim wykładzie uświadomiłam sobie jak skromną wiedzę posiadam na temat metodologii badań, oraz między innymi tworzenia zmiennych zależnych, niezależnych, pośredniczących. Czy możliwe jest podanie przez pana Profesora literatury, która rozświetli mi ten problem?- myślę, że na razie bardzo podstawowej, po to bym mogła od podstaw zapoznać się z tym tematem, później wykorzystać w trakcie swojej pracy badawczej. Będę bardzo wdzięczna za pomoc.
Odpowiadam. Na mojej stronie: www.boguslawsliwerski.pl jest zamieszczona bibliografia tematyczna, ale i najnowsze publikacje z pedagogiki ogólnej, metodologii badań, filozofii wychowania, socjologii, psychologii, pedagogiki szkolnej i pedeutologii, pedagogiki społecznej i in. Zainteresowani mogą znaleźć ciekawe pozycje do studiowania czy prowadzenia własnych badań.
Natomiast najbardziej zaskoczył mnie list, jaki trafił do mojej skrzynki, bowiem dotyczy WSP:
Witam,
Proszę o natychmiastowe usunięcie mojego nazwiska z kadry WSP! Z tą uczelnią nie mam w tej chwili nic wspólnego. Zauważyłem, że jestem nadal podawany jako wykładowca tej uczelni mimo, że od dwóch miesięcy tam nie pracuję i nikt mnie o zgodę na umieszczenie mojego nazwiska nie pytał. Nie mam też żadnej umowy podpisanej z tą szkołą.
Pozdrawiam,
Krzysztof T. Konecki
--
www.krzysztofkonecki.prv.pl
Uprzejmie informuję zatem Pana, że nie mam nic wspólnego z tą uczelnią, toteż musi Pan skierować swoje roszczenia pod właściwy adres. Można tylko współczuć, że ma Pan taki problem, ale dlaczego mnie informuje się o nim? Nie wiem. SPAM.
Projekt ręcznego sterowania nauką w Sejmie
Prof. nadzw. dr hab. n. med. Małgorzata Syczewska, która jest zastępcą Dyrektora ds. Nauki Instytutu "Pomnika - Centrum Zdrowia Dziecka" pisze z niepokojem:
W dniu 23 listopada br. grupa posłów Platformy Obywatelskiej złożyła projekt nowelizacji ustawy o instytutach badawczych (lista wniesionych projektów ustaw - projekt o którym mowa ma aktualnie na liście numer 17).
Środowisko naukowe IPCZD jest głęboko zaniepokojone treścią proponowanych zmian. Wprowadzenie tej nowelizacji w życie naszym zdaniem może spowodować upadek wielu dziedzin nauki poprzez sparaliżowanie działalności badawczo-naukowej prowadzonej w instytutach, uniemożliwienie realizacji projektów naukowo-badawczych a także zahamowanie procesu uzyskiwania stopni i tytułów naukowych przez młodą i średnią kadrę naukową (doktoraty i habilitacje). Wprowadzenie tej nowelizacji może przyspieszyć ucieczkę młodych naukowców za granicę gdzie znajdą stabilniejsze i pewniejsze warunki pracy oraz awansu zawodowego.
Proponowany zapis artykułu 20a.1 ma charakter uznaniowy i de facto praktycznie zawsze minister będący organem założycielskim instytutu może wprowadzić zarząd komisaryczny.
07 grudnia 2012
Po co i komu nauczyciele składają totolotkowe śluby?
Od kiedy osoba podejmująca się pracy w zawodzie nauczyciela jest nim naprawdę, skoro ślubowanie składają jedynie ci, którzy - w myśl Art. 15. Ustawy Karta Nauczyciela - po trzyletnim stażu, pomyślnie zdanym egzaminie uzyskują mianowanie i pasowanie na profesjonalistę?
To oni bowiem po wielu latach pracy składają pierwsze przyrzeczenie, i to następującej treści potwierdzając je podpisem:
Ślubuję rzetelnie pełnić mą powinność nauczyciela wychowawcy i opiekuna młodzieży, dążyć do pełni rozwoju osobowości ucznia i własnej, kształcić i wychowywać młode pokolenie w duchu umiłowania Ojczyzny, tradycji narodowych, poszanowania Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej.
Ślubowanie może być złożone z dodaniem słów: "Tak mi dopomóż Bóg."
To oznacza, że do czasu mianowania nauczyciele nie są pełnoprawnymi pedagogami, tylko żyją w "zawodowym konkubinacie". Kiedy zatem zaczyna się ich prawdziwa służba, misja w przedszkolu czy szkole, skoro na złożenie ślubowania czekają ok. 9 lat? Czy do tego czasu są:
uczniami własnej profesji,
niby-nauczycielami,
miłośnikami zawodu (kochankami),
wyrobnikami,
narzeczonymi?
Kim są właściwie? Ach, przepraszam, są funkcjonariuszami publicznymi. Czy do mianowania nie muszą pełnić ustawowych powinności, dążyć do pełni rozwoju itd., itd.?
Po co i komu składają ślubowanie, skoro jest to rytuał, w którym de facto uczestniczą tylko ich reprezentanci? Zdarza się, że niektórzy składają je w wyniku losowania. Czy wyobrażamy sobie złożenie np. ślubu małżeństwa przez reprezentantów wszystkich zawierających go w danym dniu, albo na zasadzie losowania, jak w totalizatorze sportowym?
Ciekawe, że w niektórych rejonach kraju do złożenia ślubowania zaprasza się nauczycieli, ale pozbawia ich możliwości złożenia formuły: "Tak mi dopomóż Bóg", bo przedstawiciel władzy oświatowej nie widzi takiej potrzeby, sam rozstrzyga za nauczycieli, w jakim duchu będzie składane przez nich zobowiązanie.
Kto odwołuje się do roty nauczycielskiego ślubowania, kiedy ewidentnie jest ono łamane? Czy kogoś to wogóle obchodzi? Jaką odgrywa ono rolę, skoro część nauczycieli podpisuje je tylko, jak "kwit na węgiel"? Po co ten rytuał dla niektórych? Czy niezwiązany ślubami nauczyciel może zdradzać swoje powinności?
Pytam, bo czytam wywiad z Elżbietą Woszczyk, rzecznikiem dyscyplinarnym dla nauczycieli w woj. mazowieckim, która twierdzi, że nauczyciele najczęściej są oskarżani o naruszenie godności ucznia. Ciekawe, czy są to ci po ślubowaniu czy przed, "małżonkowie zawodu" czy tylko jego "kochankowie"? Panią rzecznik przeraża to, że dzieci w małych miejscowościach uważają, że bicie i obrażanie ich przez nauczycieli za nieprzygotowanie się do zajęć jest czymś normalnym. Zdarzają się też niestety postępowania w sprawie molestowania seksualnego .
To mamy niezłe podsumowanie Roku Janusza Korczaka. Wiadomo, śluby sobie, życie sobie. Przemoc i zdrady na boku, fałsz i hipokryzja, cynizm i pozoranctwo.
Na szczęście większość nauczycieli dobrze żyje w placówkach oświatowych z dziećmi i młodzieżą, a także z samymi sobą, bez względu na to, czy są po ślubie z zawodem czy też nie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)