29 listopada 2012
Dlaczego Jan Szturm nie chce jeszcze odejść na emeryturę?
Zastanawiam się, ile jeszcze musi powstać w naszym kraju raportów, ekspertyz na temat (nie-)efektywności systemu kształcenia w Polsce, ile jeszcze musi być napisanych książek, artykułów czy felietonów, jaki odsetek uczniów w populacji odpadu szkolnego i niezdanego egzaminu maturalnego itd., itd., by ktoś wreszcie zrozumiał w ministerstwie edukacji, że system klasowo –lekcyjny, który tak dobrze sprawdzał się przez ponad pięć wieków, powinien w XXI w. przejść już na zasłużoną emeryturę. Rozumiem, że kasy ZUS są puste i wysokość tej emeryturki byłaby dla zwolenników Jana Szturma (1507-1589) niezbyt zadowalająca, rozumiem potrzebę wydłużenia czasu pracy, ale żeby aż o tyle wieków? To dinozaury chyba krócej żyły i buszowały po tej ziemi!
Nie przeczę, że ten system sprawdzał się w procesie koniecznego i wartościowego upowszechniania edukacji i włączania w jej finansowanie oraz organizację państwa, że tego typu rozwiązanie służyło walce z ciemnotą, analfabetyzmem oraz gwarancjom dostępności edukacji dla osób wszystkich stanów i warstw społecznych. Dzisiaj, w czasach obalenia granic dostępu do wiedzy, coraz wyższego poziomu scholaryzacji rodziców dzieci w wieku obowiązku szkolnego, dzieci, których rodzice urodzili się już w wolnej Polsce i wraz z nią przechodzili transformację gospodarczą zgodnie z zasadami wolnego rynku, zmuszanie ich w homogenicznych wiekowo grupach do uczenia się w zamkniętej przestrzeni klasy szkolnej, przy zachowaniu tego samego rytmu i czasu uczenia się z podziałem na przedmioty, jest desocjalizacją i przeciwskuteczną edukacją, jest niszczeniem kapitału kulturowego w zakresie zdolności do uczenia się przychodzących do kolejnego typu szkół dzieci i młodzieży.
Nadal nie dostrzega się tego, że one potrafią i mogą uczyć się inaczej, poza systemem klasowo-lekcyjnym, w innym tempie niż pozostali czy większość ich rówieśników, w różnego rodzaju relacjach społecznych (samodzielnie, w parach, w małych grupach społecznych, ale i w dużej zbiorowości), no i przede wszystkim nie w sposób dyrektywny, podający, jednokierunkowy i selekcyjny (segregacyjny).
Od ponad 10 lat różne organizacje pozarządowe, niektóre jednostki akademickie, a nawet media przejęły rolę forpoczty przemian w zakresie konstruktywistycznego uczenia się młodych pokoleń, tylko Ministerstwo Edukacji Narodowej tkwi na od dawna bronionej przez siebie pozycji inhibitora edukacyjnej rewolucji. To dziwne, że biurokraci tak bardzo bronią samych siebie i instytucji zbędnej, a podtrzymującej szesnastowieczny model kształcenia w XXI wieku. Jeszcze tego nie dostrzegli, a my im płacimy za to z naszych podatków. Innowacje od dawna generowane są poza tym urzędem, który resztką etatystycznej mocy usiłuje jeszcze dowieść, że ma coś w tym kraju pozytywnego do powiedzenia. Nawet proces informatyzacji polskiej oświaty został wyprowadzony z tego gmachu, co – mam nadzieję – dobrze wróży całkowitej likwidacji tego resortu w najbliższej przyszłości.
Dogmatyczne trwanie w błędzie, wynikającym z przeświadczenia o konieczności utrzymywania centralistycznej machiny sterowania procesami kształcenia, jest jeszcze podtrzymywane przez rozpoznające w tym swój interes różne firmy, które wytwarzają z udziałem obecnych czy byłych pracowników tego resortu, kuratoriów oświaty lub ośrodków rozwoju edukacji (ODN-ów) materiały pomocnicze dla dyrektorów szkół. Ci bowiem, dzięki utrzymywaniu w naszym kraju centralistycznego, autorytarnego systemu zarządzania szkołami publicznymi, są stawiani przed trudnym zadaniem realizacji … procesu kontroli zarządczej w swoich placówkach.
Oferuje im się gotowe procedury postępowania za bajońskie sumy, które miałyby im pozwolić wybrnąć z najtrudniejszych sytuacji przy realizacji kontroli m.in. w przypadku: błędnej identyfikacji ryzyka w obszarze realizacji podstawy programowej, zatrudniania nauczyciela, opracowania oświadczenia o kontroli w oparciu o informację nieodzwierciedlającą stanu faktycznego, nieprawidłowo uregulowanej sprawozdawczości placówki. A kto chce się skupiać na innowacjach czy eksperymentach pedagogicznych w szkole, skoro czyha na niego ryzyko? Chyba tylko jakiś ryzyk fizyk.
28 listopada 2012
Powroty, czyli o okazjonalnych wykładach pedagogicznych
Profesor Antonina Gurycka napisała przed laty wiersz p.t. "Powroty":
Wracać - to dobra nowina...
Odnajdywać czas starych obrazów
Cienie
Rozpoznawać drzewa o
nie do zapomnienia korze,
Dziuplę ogromną,
którą się cieszysz,
Jakbyś spotkał znajomą.
(...)
Wracać to dobrze
W znajome miejsce.
(A. Gurycka, Trawnik urodzinowy, 2005, s.59)
Przypomniał mi się ten wiersz, kiedy otrzymałem z Wyższej Szkoły Humanitas w Sosnowcu najnowszą książkę jej Profesora Czesława Kupisiewicza p.t. "Okazjonalne wykłady pedagogiczne" (Sosnowiec 2012, ss. 180).
Żyjemy w czasach niebywałej otwartości i dostępności nie tylko do spraw błahych, pozornych, banalnych, często tragicznych i odsłaniających ludzkie słabości, ale także do spraw wielkich, znaczących dla żyjących "tu i teraz", jak i "gdzieś i kiedyś", dla przyszłych pokoleń, które także będą musiały odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest godne archiwizacji myśli, idei i praktyk, co wymaga ich aktualizacji, a co dojrzewania czy rozpoznania jako istotne źródło inspiracji. Znakomicie się zatem stało, że wybitny pedagog przełomu obu stuleci, humanista, komparatysta i kreator syntez stanu reform oraz polityki oświatowej w Polsce i na świecie wydał treść okazjonalnych wykładów.
Świetny to pomysł, by uwiecznić myśli, które były - jak dotychczas - jedynie doraźnym darem dla uczestników spotkań uświetnianych twórczą obecnością Profesora. Znajdziemy bowiem w tym zbiorze w trzech, logicznie wyodrębnionych częściach, zbiory następujących wykładów:
1. wykłady inauguracyjne, wygłaszane najczęściej z okazji otwarcia roku akademickiego w różnych uczelniach publicznych i niepublicznych od 1972 r.
2. krajowe wykłady lub odczyty dla środowisk akademickich, dla polityków czy pracowników oświaty od 1960 r.;
3. zagraniczne wypowiedzi na tematy związane tak z kluczowymi dla polskiej oświaty problemami, jak i ich zbieżnością z ogólnoświatowymi trendami i stanem badań. Ten ostatni cykl wypowiedzi jest świadectwem tego, co wpisuje się w kulturową i akademicką rolę każdego naukowca, który przebywa poza granicami kraju, stając się często w sposób mniej lub bardziej uświadomiony jego ambasadorem.
Co skłoniło profesora Czesława Kupisiewicza do napisania tej książki? Odpowiedź na to pytanie jest zawarta we wstępie:
Z jednej strony, mówiąc najogólniej, chęć przywołania i udokumentowania istotnych w swoim czasie zagadnień edukacyjnych o znaczeniu krajowym i międzynarodowym, a z drugiej - przekonanie, że wiele z tych zagadnień nadal zasługuje na uwagę. Rację bowiem miał profesor Bogdan Nawroczyński, dowodząc, że w naukach o wychowaniu prawie wszystko już powiedziano, ale stosunkowo niewiele zdołano udowodnić zgodnie z wymaganiami współczesnej nauki.
Warto zatem, jak sądzę, przypomnieć listę tych zagadnień, spośród których niemało i dzisiaj powinno być nadal badane przez przedstawicieli nie tylko pedagogiki, lecz również pozostałych nauk o wychowaniu. Takie interdyscyplinarne badania mają obecnie bardziej niż kiedykolwiek rację bytu, a porównanie rezultatów dawniejszych badań pedagogicznych ze współczesnymi może okazać się pod wieloma względami wskazane. (s. 11-12)
Jak dla mnie przywołanie wykładów z okresu czasu, który naznaczony jest dwoma ustrojami społeczno-politycznymi, radyklanie odmiennymi paradygmatami uprawiania nauk humanistycznych i społecznych, pozwoli współczesnym badaczom dostrzec, jak wiele problemów ma pozaustrojowy i ponadczasowy wymiar, a doktorantom ułatwi uwzględnianie historycznego kontekstu własnych dociekań badawczych.
Wracać to dobrze
W znajome miejsce
Tu są powroty do miejsc i przestrzeni, które częściowo już nie istnieją, do zapominanych czy wykluczanych z pamięci wydarzeń lub postaci oraz idei wpisujących się mimo wszystko w historie życia rozumiane jako proces kształcenia. mamy tu spojrzenie na pedagogikę i jej praktyczne egzemplifikacje, które są wskaźnikiem osobistych doświadczeń, sukcesów i oddania własnej pasji Profesora, zachowującego osobisty dystans do rzeczywistości, a zarazem dzielącego się wynikiem własnych przemyśleń i ich syntetycznym ujęciem.
Okolicznościowe wykłady mogą też stać się wzorcem dla każdego wykładowcy, który ma do dyspozycji ograniczony czas wypowiedzi, by skupić uwagę słuchaczy na tym, co jest z naukowego punktu widzenia istotne, a zarazem, by nie zbanalizować powagi miejsca, czasu, przestrzeni i - co najważniejsze - okazać tym szacunek dla odbiorców. Właśnie dlatego warto sięgnąć po książkę, której treść mieści się pomiędzy poruszającym pięknem i bogactwem biografii PEDAGOGA a troską o oświecenie innych unikalną i niezastąpioną treścią oraz strukturą wypowiedzi. Cieszę się, że w takiej formie wyłania się historia życia z cienia wydarzeń, które przyczyniały się do budowania nie tylko własnej biografii uczonego, ale także jego uczniów, słuchaczy czy oponentów.
27 listopada 2012
Filozofowie też protestują
w związku z ogłoszoną przez MNiSW listą punktowanych czasopism.
Oto treść Stanowiska Komitetu Nauk Filozoficznych Polskiej Akademii Nauk w sprawie ogłoszonego 17 września 2012 r. przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego wykazu czasopism naukowych
Komitet Nauk Filozoficznych PAN na posiedzeniu plenarnym w dniu 12 października 2012 r. zapoznał się z ogłoszonym 17 września 2012 r. przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego prof. dr hab. Barbarę Kudrycką wykazem czasopism naukowych i sformułował następujące uwagi:
1. Czasopismom z części A wykazu, czyli tym, które posiadają współczynnik wpływu i znajdują się w bazie Journal Citation Reports (JCR) przyznano od 15 do 50 punktów, natomiast czasopismom z części C, czyli z listy European Reference lndex for the Humanities (ERIH) – punktację w skali od 10 do 14. Tak duże zróżnicowanie punktowe nie ma uzasadnienia w odniesieniu do nauk humanistycznych, w tym zwłaszcza do filozofii. Baza JCR jest wybiórcza i dopasowana do potrzeb nauk przyrodniczych oraz niektórych nauk społecznych, a ekspercka lista ERIH została starannie przygotowana pod auspicjami European Science Foundation. Obecny wykaz nadmiernie preferuje grupy dyscyplin naukowych uwzględnianych w bazie JCR.
Punktacje z obu części, A i C, powinny być zbliżone. Tymczasem przeliczenie na punkty trzech jakościowych kategorii z listy ERIH, a mianowicie NAT jako 10, INT-2 jako 12 i INT-1 jako 14, jest zaniżone, o czym można się przekonać sprawdzając punktację czasopism z pogranicza filozofii i nauk szczegółowych, które są również uwzględnione w bazie JCR. Na przykład, zaklasyfikowane w ERIH jako INT-1 „Linguistics and Philosophy”, „Philosophy and Public Affairs” i „Philosophy of Science” mają w części powstałej na bazie JCR odpowiednio 30, 45 i 35 punktów, natomiast zaklasyfikowane w ERIH jako INT-2 „Inquiry” i „Philosophical Psychology” mają na liście JCR odpowiednio 20 i 25 punktów. Już to porównanie sugeruje, że trzem kategoriom czasopism z listy ERIH powinny być przypisane następujące punkty: 15 punktów dla czasopism NAT, 25 punktów dla czasopism INT-2 i co najmniej 35 punktów dla czasopism INT-1.
2. Część B wykazu czasopism punktowanych (czyli takich, których nie ma ani w bazie JCR, ani na liście ERIH) powstała bez udziału przedstawicieli poszczególnych dyscyplin naukowych i jedynie na podstawie stopnia, w jakim spełniają one (a dokładniej: deklarują, że spełniają) zestaw pewnych kryteriów formalno-organizacyjno-wydawniczych. Nawet jeśli uznamy, że cele, które mają zostać osiągnięte przez narzucenie tych kryteriów są słuszne (np. umiędzynarodowienie, większa obecność w Internecie), nie mogą one zastąpić uważnej merytorycznej oceny zawartości czasopism. Rezygnacja z oceny eksperckiej jest krokiem wstecz w stosunku do wcześniejszych praktyk w tym zakresie, jest to również niezgodne z zasadami jakościowej i eksperckiej oceny dorobku naukowego, wdrażanego w krajach, które są potęgami naukowymi. Przykładem może być system oceny badań w Wielkiej Brytanii, znany dawniej pod nazwą Research Assessment Exercise, a obecnie przemianowany na Research Excellence Framework (http://www.ref.ac.uk/).
3. Jeśli o ocenie czasopisma decydują wyłącznie kryteria formalno-organizacyjno-wydawnicze, a o ich spełnieniu orzeka się na podstawie ankiet wypełnianych przez poszczególne redakcje, trzeba będzie prędzej czy później powołać komisje kontrolujące rzetelność danych zawartych w ankietach lub obarczyć takimi obowiązkami komisje istniejące. Jest bowiem prawdopodobne, że wysoka punktacja przynajmniej niektórych czasopism z grupy B jest wynikiem „kreatywnej księgowości”. Uruchomienie instancji kontrolnych (a te mają sens, gdy istnieją odpowiednie sankcje) doprowadzi do zupełnie niepotrzebnego wzrostu biurokracji, a cały system oceny czasopism promował będzie ten rodzaj „zapobiegliwości” i „sprawności organizacyjnej”, który z nauką i z etyką nie musi mieć nic wspólnego. Włączenie w proces oceniania dobrze przemyślanego systemu eksperckiego może zapobiec tym negatywnym skutkom.
4. W konstrukcji przyszłych wykazów, a jeśli możliwe, to także w korekcie wykazu aktualnego, warto zadbać o to, aby nie wzmacniać dysproporcji w punktowej ocenie porównywalnych co do wartości merytorycznej publikacji uczonych reprezentujących różne nauki. Gdyby życie naukowe toczyło się wyłącznie w obrębie poszczególnych dyscyplin, takie dysproporcje nie miałyby większych konsekwencji. Obecnie jednak przedstawiciele jednych nauk konkurują z reprezentantami innych o te same stypendia i granty, a na uczelniach coraz częściej porównuje się dorobek instytutów, zwłaszcza w obrębie jednego wydziału (np. filozofii i socjologii). Przy założeniu, że ocena dorobku musi być wyrażona w postaci określonej liczby punktów, ustalenie uczciwych proporcji w ocenie publikacji z różnych nauk ma kluczowe znaczenie.
5. Należy zdecydowanie dążyć do ustabilizowania zasad oceny czasopism, ponieważ zbyt częste zmiany utrudniają takie ich redagowanie i wydawanie, które jest w stanie zapewnić wysoki poziom merytoryczny. Z tego rodzaju zmianami radzą sobie lepiej czasopisma nowe, nieuwikłane w skomplikowane relacje formalno-prawne i finansowe z uczelniami i wydawnictwami. Stare i zasłużone dla kultury narodowej czasopisma, często o bardzo wysokim poziomie naukowym, źle wypadają w rankingach rządzonych zmiennymi i zasadniczo formalnymi regułami. Jednak trwałość czasopisma i jego dotychczasowa pozycja w danej dyscyplinie powinny być premiowane (choćby w niewielkim stopniuj) i byłoby dobrze, gdyby znalazło to odzwierciedlenie nawet na poziomie formalnych kryteriów oceny.
6. Warto rozważyć przyjęcie bardziej zróżnicowanego podziału na grupy wspólnej oceny oraz zróżnicowanie wag punktowych – zwłaszcza w naukach humanistycznych i społecznych. Dla rozwoju nauk humanistycznych korzystne byłoby wprowadzenie wymogu, aby czasopisma z listy B zawierały w określonym procencie (np. 15% tekstów) recenzje, komunikaty naukowe i polemiki. Zwiększyłoby to szanse publikacyjne młodszych pracowników naukowych, sprzyjało wymianie myśli i przeciwdziałało naukowemu izolacjonizmowi.
Oto treść Stanowiska Komitetu Nauk Filozoficznych Polskiej Akademii Nauk w sprawie ogłoszonego 17 września 2012 r. przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego wykazu czasopism naukowych
Komitet Nauk Filozoficznych PAN na posiedzeniu plenarnym w dniu 12 października 2012 r. zapoznał się z ogłoszonym 17 września 2012 r. przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego prof. dr hab. Barbarę Kudrycką wykazem czasopism naukowych i sformułował następujące uwagi:
1. Czasopismom z części A wykazu, czyli tym, które posiadają współczynnik wpływu i znajdują się w bazie Journal Citation Reports (JCR) przyznano od 15 do 50 punktów, natomiast czasopismom z części C, czyli z listy European Reference lndex for the Humanities (ERIH) – punktację w skali od 10 do 14. Tak duże zróżnicowanie punktowe nie ma uzasadnienia w odniesieniu do nauk humanistycznych, w tym zwłaszcza do filozofii. Baza JCR jest wybiórcza i dopasowana do potrzeb nauk przyrodniczych oraz niektórych nauk społecznych, a ekspercka lista ERIH została starannie przygotowana pod auspicjami European Science Foundation. Obecny wykaz nadmiernie preferuje grupy dyscyplin naukowych uwzględnianych w bazie JCR.
Punktacje z obu części, A i C, powinny być zbliżone. Tymczasem przeliczenie na punkty trzech jakościowych kategorii z listy ERIH, a mianowicie NAT jako 10, INT-2 jako 12 i INT-1 jako 14, jest zaniżone, o czym można się przekonać sprawdzając punktację czasopism z pogranicza filozofii i nauk szczegółowych, które są również uwzględnione w bazie JCR. Na przykład, zaklasyfikowane w ERIH jako INT-1 „Linguistics and Philosophy”, „Philosophy and Public Affairs” i „Philosophy of Science” mają w części powstałej na bazie JCR odpowiednio 30, 45 i 35 punktów, natomiast zaklasyfikowane w ERIH jako INT-2 „Inquiry” i „Philosophical Psychology” mają na liście JCR odpowiednio 20 i 25 punktów. Już to porównanie sugeruje, że trzem kategoriom czasopism z listy ERIH powinny być przypisane następujące punkty: 15 punktów dla czasopism NAT, 25 punktów dla czasopism INT-2 i co najmniej 35 punktów dla czasopism INT-1.
2. Część B wykazu czasopism punktowanych (czyli takich, których nie ma ani w bazie JCR, ani na liście ERIH) powstała bez udziału przedstawicieli poszczególnych dyscyplin naukowych i jedynie na podstawie stopnia, w jakim spełniają one (a dokładniej: deklarują, że spełniają) zestaw pewnych kryteriów formalno-organizacyjno-wydawniczych. Nawet jeśli uznamy, że cele, które mają zostać osiągnięte przez narzucenie tych kryteriów są słuszne (np. umiędzynarodowienie, większa obecność w Internecie), nie mogą one zastąpić uważnej merytorycznej oceny zawartości czasopism. Rezygnacja z oceny eksperckiej jest krokiem wstecz w stosunku do wcześniejszych praktyk w tym zakresie, jest to również niezgodne z zasadami jakościowej i eksperckiej oceny dorobku naukowego, wdrażanego w krajach, które są potęgami naukowymi. Przykładem może być system oceny badań w Wielkiej Brytanii, znany dawniej pod nazwą Research Assessment Exercise, a obecnie przemianowany na Research Excellence Framework (http://www.ref.ac.uk/).
3. Jeśli o ocenie czasopisma decydują wyłącznie kryteria formalno-organizacyjno-wydawnicze, a o ich spełnieniu orzeka się na podstawie ankiet wypełnianych przez poszczególne redakcje, trzeba będzie prędzej czy później powołać komisje kontrolujące rzetelność danych zawartych w ankietach lub obarczyć takimi obowiązkami komisje istniejące. Jest bowiem prawdopodobne, że wysoka punktacja przynajmniej niektórych czasopism z grupy B jest wynikiem „kreatywnej księgowości”. Uruchomienie instancji kontrolnych (a te mają sens, gdy istnieją odpowiednie sankcje) doprowadzi do zupełnie niepotrzebnego wzrostu biurokracji, a cały system oceny czasopism promował będzie ten rodzaj „zapobiegliwości” i „sprawności organizacyjnej”, który z nauką i z etyką nie musi mieć nic wspólnego. Włączenie w proces oceniania dobrze przemyślanego systemu eksperckiego może zapobiec tym negatywnym skutkom.
4. W konstrukcji przyszłych wykazów, a jeśli możliwe, to także w korekcie wykazu aktualnego, warto zadbać o to, aby nie wzmacniać dysproporcji w punktowej ocenie porównywalnych co do wartości merytorycznej publikacji uczonych reprezentujących różne nauki. Gdyby życie naukowe toczyło się wyłącznie w obrębie poszczególnych dyscyplin, takie dysproporcje nie miałyby większych konsekwencji. Obecnie jednak przedstawiciele jednych nauk konkurują z reprezentantami innych o te same stypendia i granty, a na uczelniach coraz częściej porównuje się dorobek instytutów, zwłaszcza w obrębie jednego wydziału (np. filozofii i socjologii). Przy założeniu, że ocena dorobku musi być wyrażona w postaci określonej liczby punktów, ustalenie uczciwych proporcji w ocenie publikacji z różnych nauk ma kluczowe znaczenie.
5. Należy zdecydowanie dążyć do ustabilizowania zasad oceny czasopism, ponieważ zbyt częste zmiany utrudniają takie ich redagowanie i wydawanie, które jest w stanie zapewnić wysoki poziom merytoryczny. Z tego rodzaju zmianami radzą sobie lepiej czasopisma nowe, nieuwikłane w skomplikowane relacje formalno-prawne i finansowe z uczelniami i wydawnictwami. Stare i zasłużone dla kultury narodowej czasopisma, często o bardzo wysokim poziomie naukowym, źle wypadają w rankingach rządzonych zmiennymi i zasadniczo formalnymi regułami. Jednak trwałość czasopisma i jego dotychczasowa pozycja w danej dyscyplinie powinny być premiowane (choćby w niewielkim stopniuj) i byłoby dobrze, gdyby znalazło to odzwierciedlenie nawet na poziomie formalnych kryteriów oceny.
6. Warto rozważyć przyjęcie bardziej zróżnicowanego podziału na grupy wspólnej oceny oraz zróżnicowanie wag punktowych – zwłaszcza w naukach humanistycznych i społecznych. Dla rozwoju nauk humanistycznych korzystne byłoby wprowadzenie wymogu, aby czasopisma z listy B zawierały w określonym procencie (np. 15% tekstów) recenzje, komunikaty naukowe i polemiki. Zwiększyłoby to szanse publikacyjne młodszych pracowników naukowych, sprzyjało wymianie myśli i przeciwdziałało naukowemu izolacjonizmowi.
26 listopada 2012
Pedagogiczne ZŁO-DZIEJSTWO, czyli kuglarze w szkolnictwie wyższym
Od dziesięciu już lat prowadzona jest w naszym kraju przez Polską (dawniej - Państwową) Komisję Akredytacyjną ocena szkół wyższych, która początkowo była skupiona na spełnianiu przez uczelnie publiczne i szkoły prywatne minimalnych standardów organizacyjnych, kadrowych i programowych w ramach prowadzonych kierunków kształcenia. Z biegiem lat ewoluowała ona wraz z wprowadzanymi zmianami w prawie o szkolnictwie wyższym, szczególnie w aktach wykonawczych (rozporządzeniach ministra nauki i szkolnictwa wyższego), w kierunku od uwarunkowań instytucjonalnych ku czynnikom personalnym.
Od kilku lat zwraca się większą uwagę na tych, dla których istnieje szkolnictwo wyższe, a więc na studentówh, aniżeli na procesy administrowania szkołami czy procesy kadrowe. Przyjęto założenie, że już nie trzeba tak bardzo skupiać się na czynnikach zewnętrznych, chociaż nadal są one brane pod uwagę, ile na wewnętrznych, osobowych, a więc związanych z adresatami edukacji wyższej i jej kreatorami. Niestety, uczestnicząc w pracach zespołów akredytacyjnych nieustannie, od samego początku istnienia organu dość specyficznej kontroli, spotykam się z żałosną samooceną pedagogów, którzy gotowi są położyć na szalę osobistych zysków własną godność.
Rzecz dotyczy zakłamania, fałszerstw, z jakimi mamy do czynienia m.in. w przedkładanym komisji Raporcie Samooceny. Wcześniej pisałem już o tym, jak dalece postępuje degeneracja niektórych nauczycieli akademickich, godzących się na produkowanie fikcji, pozorowanie jakości, byle tylko wypaść jak najlepiej "na papierze". To jest zapewne w jakiejś części jeszcze pozostałością czasów totalitarnego, bolszewickiego systemu władzy, której fundowano w sprawozdaniach oczekiwane przez nią dane. U niektórych pozostało coś z mentalności intelektualistów, o których Z. Kwieciński pisze jako realizatorach służebnej wobec władzy czy własności postawy posłuszeństwa, uległości dla zaspokajania własnej chciwości.
W warunkach antagonistycznej rywalizacji i schizoidalności postaw części pracowników akademickich mamy wykwit działań wspartych na żądzy posiadania, libidalnej chciwości wbrew akademickiemu etosowi, kulturze, obyczajom i normom przyzwoitości. Okazuje się, że w sytuacji możliwej odsłony bylejakości wszelkie chwyty są wynikiem etycznej nadżerki, odsłaniając zarazem prawdziwy wizerunek instytucji, panujących w niej zasad i wartości. To, że kształci się w niej pedagogów, nie ma żadnego znaczenia. To, że ktoś jest akademickim nauczycielem, w dodatku ze stopniem naukowym, także nie ma znaczenia, gdyż - jak powiadał Karol Kotłowski - nie zawsze "dr" przed nazwiskiem znaczy doktor, czasami znaczy drań.
Rozległego zjawiska demoralizacji nie daje się w żadnej mierze ani opanować, ani osłabić żadnymi kontrolami. Fasada i pozór stają się przywarą części środowiska, nie tylko pedagogicznego - rzecz jasna - ale ja skupiam się w tym miejscu tylko na nim, bo z tej strony doświadczam owych patologii i - jak to znakomicie określa Lech Witkowski -ZŁO-DZIEJSTWA. Rzecz dotyczy przywłaszczania sobie rezultatów cudzej pracy w sytuacji, gdy samemu nie posiada się żadnych wyników (afiliowanej przy szkole) pracy naukowej, a trzeba jakoś uratować własną skórę przed kompromitacją czy rozliczeniem z nieróbstwa. Władza-pasożyt dopisuje do "swoich " sukcesów osiągnięcia innego profesora mimo, że w tej szkole nie pracuje on już od pewnego czasu. No tak, ale jakże marnie wyglądałby "Raport samooceny", gdyby pominąć dorobek tych, za których pracą skrywało się własne nieróbstwo, a którzy odeszli i nie życzyliby sobie, by się nań w jakiejkolwiek formie powoływano pod ich nieobecność.
Właśnie dlatego, zarówno w dokumentacji, jaką przedkładają jednostki prowadzące kształcenie na kierunku pedagogika, powinno zwracać się szczególną uwagę na to, czy ci, którzy w nich pracują, mają afiliowane osiągnięcia, swój twórczy wkład, czy może nadal zamierzają pasożytować na dorobku już nieobecnych, by uzyskać przyzwolenie na dalszą działalność. Hochsztaplerzy konsekwentnie dążą do tego, by wszystkie pozytywne efekty cudzych, bo już nieobecnych w ich jednostkach, naukowców, przenieść na siebie, by były one atutem "ich osiągnięć".
Właśnie dlatego odpowiedzialni w szkołach prywatnych za sprawozdawczość pseudo- czy prorektorzy, niby-dziekani czy pro-dziekani pozbawieni skrupułów i przyzwoitości dopisują do "swoich" raportów nie-swoje prace, prace byłych, lub nieistniejących zespołów, koloryzują dane statystyczne, fałszują sprawozdawczość itp.
O jakich zatem mówić tu miernikach jakości kształcenia, skoro ci, którzy je organizują i za nie odpowiadają, rekompensują mierne kwalifikacje i niewydolność cwaniactwem i tupetem?
25 listopada 2012
Dlaczego polski humanista przegrywa w zakresie cytowalności rozpraw naukowych z Adolfem Hitlerem a wygrywa z dwukrotną Noblistką?
Publish or Perish jest programem stworzonym przez Anne-Wil Harzing celem obliczania wpływu i cytowań autorów - naukowców oraz czasopism naukowych. Na tej podstawie rozstrzyga się o losach wniosków badawczych w naszym kraju, jak i poza granicami. Jeśli ktokolwiek chce ubiegać się o kluczową w nauce funkcję, dotację na badania naukowe czy rejestrację czasopisma na liście MNiSW, to powinien sobie jak najszybciej zainstalować ów program, by sprawdzić, co jest warta jego praca.
Mój przyjaciel postanowił przyjrzeć się temu, co oznacza (także w jego przypadku) ów słynny indeks Hirscha, kogo premiuje i jaki to ma związek z reprezentowanym przez niego poziomem nauki? Najpierw wpisał swoje nazwisko, a kiedy okazało się, że jako znany i ceniony w kraju naukowiec, reprezentujący nauki humanistyczne (Social Sciences, Arts, Humanities) ma 9 pkt., zaczął zastanawiać się, czy to dużo czy mało? Gdzie jest jakaś skala, punkt odniesienia, by mógł dokonać samooceny? Czy to oznacza, że im wyższy jest indeks Hirscha, tym lepiej to świadczy o światowym poziomie wyników jego badań naukowych? Czy na tej podstawie można weryfikować czyjąś przydatność do science?
Z ciekawości wpisał nazwisko - Adolf Hitler. Naukowcem nie był, ale... może to on powinien być punktem odniesienia? Bardzo szybko odpowiedni program przeliczył zasoby danych i podał wynik:
Hitler Adolf: all
Query date: 2012-11-24
Papers: 1000
Citations: 5479
Years: 124
h-index: 28
g-index: 65
Załamka!
Hitler jest trzykrotnie częściej cytowany niż on. Trzeba jakoś ratować własną duszę. Wpisał zatem kolejnego tyrana, tym razem z obozu wschodniego totalitaryzmu. Wynik był czterokrotnie gorszy od jego, bowiem h-index Józefa Stalina, podobnie jak Feliksa Dzierżyńskiego wyniósł zaledwie (czy aż?)2 pkt. A zatem nie jest tak źle.
Z kim jednak powinien się porównać, by być przekonanym o tym, co warte są jego rozprawy naukowe? Na jakim poziomie jest jego nauka?
Yes, Yes, Yes!
Miał pomysł. Wpisał nazwisko minister nauki i szkolnictwa wyższego - Barbary Kudryckiej. Jak porównywać się, to z tymi, którzy współcześnie tak wiele piszą i mówią na temat bylejakości polskiej nauki i polskich naukowców, zobowiązując ich do bardziej wytężonej pracy badawczej. Wynik był natychmiast:
Kudrycka Barbara: all
Query date: 2012-11-24
Papers: 22
Citations: 66
Years: 20
h-index: 4
g-index: 7
Ufff... odetchnął. Minister ma dwukrotnie niższy wynik od niego. Kiedy wpisał nazwisko Alberta Einsteina, zemdlał, bo jego h-index wyniósł 134. Do równowagi doszedł jednak, kiedy po wpisaniu nazwiska Marii Skłodowskiej - Curie indeks Hirscha wyniósł u dwukrotnie wyróżnionej Nagrodą Nobla - zaledwie 2 pkt., a u Karola Wojtyły tyle samo, co u niego - bo też 9 pkt. Można zgłupieć, mimo własnej mądrości, albo utracić mądrość w wyniku durnego wskaźnika h.
Mój przyjaciel postanowił przyjrzeć się temu, co oznacza (także w jego przypadku) ów słynny indeks Hirscha, kogo premiuje i jaki to ma związek z reprezentowanym przez niego poziomem nauki? Najpierw wpisał swoje nazwisko, a kiedy okazało się, że jako znany i ceniony w kraju naukowiec, reprezentujący nauki humanistyczne (Social Sciences, Arts, Humanities) ma 9 pkt., zaczął zastanawiać się, czy to dużo czy mało? Gdzie jest jakaś skala, punkt odniesienia, by mógł dokonać samooceny? Czy to oznacza, że im wyższy jest indeks Hirscha, tym lepiej to świadczy o światowym poziomie wyników jego badań naukowych? Czy na tej podstawie można weryfikować czyjąś przydatność do science?
Z ciekawości wpisał nazwisko - Adolf Hitler. Naukowcem nie był, ale... może to on powinien być punktem odniesienia? Bardzo szybko odpowiedni program przeliczył zasoby danych i podał wynik:
Hitler Adolf: all
Query date: 2012-11-24
Papers: 1000
Citations: 5479
Years: 124
h-index: 28
g-index: 65
Załamka!
Hitler jest trzykrotnie częściej cytowany niż on. Trzeba jakoś ratować własną duszę. Wpisał zatem kolejnego tyrana, tym razem z obozu wschodniego totalitaryzmu. Wynik był czterokrotnie gorszy od jego, bowiem h-index Józefa Stalina, podobnie jak Feliksa Dzierżyńskiego wyniósł zaledwie (czy aż?)2 pkt. A zatem nie jest tak źle.
Z kim jednak powinien się porównać, by być przekonanym o tym, co warte są jego rozprawy naukowe? Na jakim poziomie jest jego nauka?
Yes, Yes, Yes!
Miał pomysł. Wpisał nazwisko minister nauki i szkolnictwa wyższego - Barbary Kudryckiej. Jak porównywać się, to z tymi, którzy współcześnie tak wiele piszą i mówią na temat bylejakości polskiej nauki i polskich naukowców, zobowiązując ich do bardziej wytężonej pracy badawczej. Wynik był natychmiast:
Kudrycka Barbara: all
Query date: 2012-11-24
Papers: 22
Citations: 66
Years: 20
h-index: 4
g-index: 7
Ufff... odetchnął. Minister ma dwukrotnie niższy wynik od niego. Kiedy wpisał nazwisko Alberta Einsteina, zemdlał, bo jego h-index wyniósł 134. Do równowagi doszedł jednak, kiedy po wpisaniu nazwiska Marii Skłodowskiej - Curie indeks Hirscha wyniósł u dwukrotnie wyróżnionej Nagrodą Nobla - zaledwie 2 pkt., a u Karola Wojtyły tyle samo, co u niego - bo też 9 pkt. Można zgłupieć, mimo własnej mądrości, albo utracić mądrość w wyniku durnego wskaźnika h.
24 listopada 2012
Wychowanie ku przyszłości
Właśnie wróciłem z konferencji, jaką zorganizowała dla wychowawców, pedagogów, rodziców w Zespole Szkolno-Przedszkolnym w Moszczance (k/Prudnika) pani Marzena Kędra -NAUCZYCIELKA ROKU 2012. Miał być Rzecznik Praw Dziecka. Nie przyjechał. Ja miałem do pokonania 240 km w niezbyt sprzyjających warunkach klimatycznych i drogowych. Pojechałem, bo obiecałem spotkać się z nauczycielami małej, wiejskiej, a jakże pięknej miejscowości, zanim dowiedziałem się o tym ze dyrektorka tego Zespołu kandyduje do tak zaszczytnego w tym środowisku tytułu. Nie to jednak było dla mnie istotne, ale pobyt w małej wspólnocie edukacyjnej, której nauczyciele i sojusznicy od ponad 20 lat realizują idee pedagogiki Celestyna Freineta.
Ktoś może zapytać, co ma C. Freinet wspólnego z J. Korczakiem i dlaczego to spotkanie odbyło się w ramach Roku Korczakowskiego? Tematem wiodącym oświatowej konferencji było "Wychowanie ku przyszłości- uwarunkowania cywilizacyjne, a niezmienne mechanizmy rozwoju". Zanim jednak zaczęliśmy przedstawiać własne stanowisko na powyższy temat, miało miejsce niezapowiedziane w programie wydarzenie, które - jak dla mnie - właściwie mogłoby być pierwszym i ostatnim. w tym roku uczestniczyłem w kilku, znaczących konferencjach korczakowskich, ale ta tak głęboko poruszyła emocje wszystkich uczestników, że nie mogliśmy o tym spokojnie rozmawiać.
Pedagodzy tej placówki zaskoczyli nas genialnym przedstawieniem w wykonaniu dzieci - wychowanków przedszkola i szkoły podstawowej, które miało formę pantomimy. Na dużym płótnie wyświetlane były fotografie z życia Janusza Korczaka, jego pracy z dziećmi i ich tragicznych losów w okresie okupacji, aż po ostatnią podróż do obozu koncentracyjnego, gdzie wszyscy zostali zgładzeni. Znakomicie zsynchronizowano fotografie z muzyką i odgrywanymi rolami dzieci z Domu Sierot, Starego Doktora i ich faszystowskimi oprawcami. Bez słów, a jakże wymowne. To i moja relacja z tego przedstawienia także będzie niewerbalna:
(fot.1. Dom Sierot - radość życia)
(fot. 2. Getto - życie w izolacji wykluczeniu)
(fot.3 - Warszawskie getto - oblężeni)
(fot.4 - W drodze na Umschlagplatz)
(fot. 5 - Pozostały tylko dziecięce buty... )
(fot. 6 - Zasłużone owacje dla aktorów)
Chciałbym umierać świadomie i przytomnie. Nie wiem, co powiedziałbym dzieciom na pożegnanie. Pragnąłbym powiedzieć wiele i tak, że mają zupełną swobodę wyboru drogi. (J. Korczak, Pamiętnik, 27 lipca 1942)
23 listopada 2012
Pedagodzy wygrali MILION złotych, czyli o pedagogice między mistrzostwem a dziadostwem
Pedagogika Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu zdeklasowała najlepsze uczelnie w kraju w konkursie "Milion złotych za najlepsze programy studiów, oparte na Krajowych Ramach Kwalifikacji i dostosowujące studia do wymagań rynku pracy"!!!
Jak informuje resort nauki i szkolnictwa wyższego 62 miliony złotych trafi do wydziałów i uczelni, które dzięki nowoczesnym metodom kształcenia i współpracy z przedsiębiorcami udoskonaliły swoje programy studiów. Zdaniem prof. Barbary Kudryckiej, minister nauki i szkolnictwa wyższego -
- Konkurs pokazał, że nasze uczelnie potrafią uczyć nowocześnie i reagują na wyzwania, jakie stawia przed nimi rozwijająca się wiedza oraz rynki pracy. Przybywa uczelni, które budują dobre relacje z przedsiębiorcami i przybywa firm, które znajdują w uczelniach wartościowych partnerów. Korzystają na tym studenci, gdyż poza nowoczesną wiedzą, zdobywają w trakcie studiów kompetencje i praktyczne umiejętności, które ułatwią im w przyszłości zawodowy start. Spotkania ze znakomitymi praktykami są też dla studentów inspiracją, wyzwalają przedsiębiorczość i nieszablonowe myślenie .
W niniejszym konkursie nagrodzono 62 kierunki studiów, które są prowadzone przez 37 uczelni z 17 polskich miast. Wśród nich znalazło się 9 uczelni niepublicznych.
Na I miejscu jest Wydział Nauk Pedagogicznych Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu, o której wielokrotnie tu pisałem jako jedynej w Polsce uczelni niepublicznej posiadającej pełne uprawnienia akademickie w dyscyplinie naukowej PEDAGOGIKA. Naukowcy z DSW uzyskali za swój program najwyższą liczbę - 112 pkt. Tuż za nimi z wynikiem 111,5 pkt. znalazła się Akademia Górniczo-Hutnicza im. Stanisława Staszica w Krakowie, której Wydział Humanistyczny zgłosił socjologię. Na III miejscu jest Uniwersytet Warszawski, którego Wydział Historyczny aplikował na rzecz historii.
Co ciekawe, jeszcze jedna niepubliczna Wyższa Szkoła Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa w Poznaniu, której Wydział Pedagogiki i Socjologii także przystąpił do tego konkursu, znalazła się na liście zwycięzców z liczbą 95 pkt. dla kierunku PEDAGOGIKA.
Wszystkie wnioski, jakie wpłynęły do MNiSW w tym konkursie, oceniał powołany przez minister nauki i szkolnictwa wyższego zespół ekspertów pod przewodnictwem wiceministra - prof. dr. hab. Zbigniewa Marciniaka, który stwierdził:
- Analiza wniosków dała nam wiele satysfakcji i upewniła nas w tym, że oddanie kształcenia w autonomiczne władanie uczelni było dobrym posunięciem. Znakomitych pomysłów było wiele, wielu rozwiązań nie wymyśliłby nawet najlepszy ewaluator. Świadczy to unikalnym dorobku wydziałów i potwierdza, że Krajowe Ramy Kwalifikacji są dla uczelni dużą szansą
Możemy być dumni, że to właśnie pedagodzy zwyciężyli w tak prestiżowych zmaganiach, gdyż kto, jak nie oni, powinni być liderami w dziedzinie, która wynika z własnej dyscypliny naukowej i profesjonalizmu. Serdecznie gratuluję zwycięzcom! W wyróżnionych uczelniach są zatrudnieni na stanowiskach profesorów członkowie Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN - w DSW we Wrocławiu: prof. dr hab. Zbigniew Kwieciński czł. koresp. PAN i czł. Prezydium KNP PAN - prof. dr hab. Dorota Gołębniak. Natomiast w poprzedniej kadencji KNP PAN członkami byli jeszcze profesorowie: Józef Kargul, Mieczysław Malewski, Robert Kwaśnica i Mirosława Nowak-Dziemianowicz.
Syntetyczną charakterystykę najlepszych koncepcji kształcenia prezentuje MNiSW:
Nowością na tym kierunku są praktyki prowadzone pod opieką tutora - opiekuna, którego głównym zadaniem jest wspieranie podopiecznego na każdym etapie realizacji praktyk. Wydział współpracuje z wieloma podmiotami społeczno-gospodarczymi, których działalność jest powiązana z kierunkiem studiów. Przedstawiciele środowisk samorządowych, biznesowych, gospodarczych, pozarządowych, współuczestniczą w tworzeniu programów (również międzynarodowych), a także w wypracowywaniu form i metod kształcenia.
Na kierunku prowadzone są wspólne programy kształcenia z uczelniami amerykańskimi. W zajęciach biorą udział zarówno studenci polscy, jaki amerykańscy, np. w Letniej Szkole organizowanej co roku z New School w Nowym Jorku. Oferta edukacyjna ma formę otwartą i pozwala studentowi wybierać najkorzystniejszą dla siebie opcję, np. absolwenci innych uczelni, bez przygotowania pedagogicznego i nieposiadający praktyk w placówkach podległych Ministerstwu Edukacji Narodowej, mogą uzupełnić te braki w dowolnym momencie w trakcie studiów.
Wrocławska pedagogika wygrała milion nie w totalizatorze sportowym, tylko w wyniku najlepiej przygotowanej koncepcji studiów na prowadzonym przez siebie jednym z kierunków.
A teraz coś aktualnego, ale z drugiego końca skali. Nie wszędzie bowiem jest tak znakomicie, także nie we wszystkich uczelniach publicznych i prywatnych, gdzie kształci się na kierunku pedagogika.
Zwycięzcą pseudo pedagogicznych działań powinna okazać się jedna z wyższych szkół prywatnych (tzw. "wsp"), która zobowiązana do przedłożenia Polskiej Komisji Akredytacyjnej raportu samooceny o jakości kształcenia - zleciła to zadanie ... nie swoim pracownikom, tylko zewnętrznej firmie, płacąc za to 30 tys. zł. Mamy zatem przykłady spolaryzowanej sceny akademickiej: od mistrzostwa do dziadostwa.
Skoro zatrudnia się w takiej pseudo szkole emerytowanych i uniwersyteckich dwuetatowych profesorów, którzy nawet palcem nie kiwną, by przedłożyć do kontroli materiał świadczący o rzeczywistej ich trosce o jakość kształcenia i jej autentycznej praktyce, tylko płacą za "wyprodukowanie" dokumentacji pod audytorów PKA, to trudno dziwić się temu, że z tej szkoły odeszli i odchodzą ci, którzy nie chcą być kojarzeni z pseudo pedagogiką, a studenci coraz lepiej widzą z kim i z czym mają do czynienia.
Wciąż wydaje się niektórym "geszefciarzom", że wystarczy zapłacić rektorowi-mumii czy rektorowi słupowi jak i innym funkcjonariuszom na "pasku właściciela" za firmowanie akademicko haniebnych praktyk, by pozorować proceduralną (dokumentacyjną)jakość i jeszcze wmawiać społeczności studenckiej, że ma ona miejsce. Tego typu praktyki nie są rzecz jasna niczym nowym. Na rynku mamy szereg firm pseudo biznesowych, które oferują nauczycielom w ramach awansu zawodowego "profesjonalne" przygotowywanie ich dokumentacji. Nauczyciele płacą, a potem przystępują do egzaminu kwalifikacyjnego. I tak ta cooltura kłamstwa kręci się w tym kraju. Jak widać są już "wsp", które z edukacją niewiele mają wspólnego. Kształcą na pedagogice? No cóż, pod latarnią ponoć jest najciemniej.
Jak to dobrze, że są jeszcze na mapie naszego kraju wyższe szkoły przyzwoitości, których kadra daje świadectwo najlepszych praktyk akademickich.
Subskrybuj:
Posty (Atom)