15 listopada 2012
Co dalej z polską resocjalizacją?
W Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie przez dwa dni obradować będą pedagodzy resocjalizacji, a więc przedstawiciele inter- i transdyscyplinarnej nauki społecznej rozwiązujący problemy osób niedostosowanych, zwłaszcza zajmujący się w swoich badaniach zagrożeniami w rozwoju moralnym osób w toku ontogenezy, niedostosowaniami społecznymi i wykolejeniem przestępczym dzieci i młodzieży, a także osób dorosłych. Jak wyjaśnia istotę przedmiotu badań tej pedagogicznej subdyscypliny wiedzy - Wiesław Ambrozik (Pedagogika, red. B. Śliwerski, tom 4, Gdańsk 2010):
Niedostosowanie społeczne – termin ten pozostaje w bliskości z takimi pojęciami jak: nieprzystosowanie społeczne, wykolejenie społeczne czy przestępcze. Pod pojęciami tymi rozumie się najczęściej utrwalone i powtarzające się zachowania, pozostające w sprzeczności z powszechnie uznawanymi normami (prawnymi, moralnymi, obyczajowymi), wartościami i oczekiwaniami społecznymi, które pojawiają się bądź na skutek zaburzeń wewnętrznych bądź też jako efekt niekorzystnych warunków środowiskowych. Czym innym jest oczywiście wykolejenie społeczne (przestępcze) u dorastającej młodzieży i u osób dorosłych. Zachowania przestępcze młodzieży mają często charakter zabawy, bądź też są zachowaniami czysto autotelicznymi lub sposobem na zdobycie akceptacji grupy rówieśniczej. W przypadku osób dorosłych zachowania te mają już postać bardziej rozwiniętą i utrwaloną oraz pozostają w ścisłym związku z antagonistycznym ustosunkowaniem się do wszelkich obowiązujących norm życia społecznego
Spoglądając do programu obrad, znajdziemy w nim tematy referatów, które wpisują się w najbardziej kluczowe problemy tej pedagogiki, a wygłaszają je znakomite autorytety naukowe z kraju. Pierwszego dnia obrad, po moim referacie poświęconym patologiom w szkolnictwie wyższym - referat wygłosił prof. dr hab. Andrzej Bałandynowicz na temat paradygmatu inkluzji i kataleksji jako podstawy kreowania systemu reintegracji społecznej skazanych. Już miałem okazję relacjonować znakomity wykład tego Profesora na innej konferencji naukowej. Także dzisiaj wysłuchałem go z wielką satysfakcją, gdyż znakomicie łączył aspekty prawne, etyczne, psychologiczne i pedagogiczne w pracy resocjalizatorów z osobami skazanymi, które funkcjonując w patologicznym systemie penitencjarnym w naszym kraju (wszystkie jego elementy są dysfunkcyjne) nie mają szans na odzyskanie poczucia własnej wartości i włączenie się w życie społeczne zgodnie z obowiązującymi w nim normami. Zainteresowanych odsyłam do znakomitej książki Profesora p.t. Probacja. Resocjalizacja z udziałem społecznym (Warszawa 2011), w której tak, jak i w czasie tej konferencji, ukazuje nową filozofię karania i modernizowania systemu penitencjarnego w Polsce. Jeśli nie odejdziemy od niesprawiedliwego i nieskutecznego karania osób skazanych, to będziemy bać się tych, którzy po latach pobytu w więzieniu - a właśnie min. sprawiedliwości informował społeczeństwo o tym, co władze zamierzają czynić po opuszczeniu więzień groźnych zabójców - powrócą na drogę przestępczą.
W podobnym tonie i treści przebiegał referat - dra hab. Marka Konopczyńskiego, prof. Pedagogium - Wyższej Szkoły Nauk Społecznych w Warszawie, w którym uświadamiał nam mity polskiej resocjalizacji. Mówił o micie omnipotencji prawa jako skutecznego narzędzia zarządzania człowiekiem niedostosowanym społecznie i związanego z tym zwiększania represyjności systemu wobec przestępców, o micie niedoskonałych wychowawców-resocjalizatorów oraz o micie resocjalizacji jako działalności terapeutycznej. Wskazywał zarazem na nowe teorie i modele kognitywistyczne i związane z interakcjonizmem symbolicznym, które wnoszą nowe źródła poznania przyczyn i przejawów zachowań przestępczych oraz pozwalają na jakościowe badanie jakości procesów resocjalizacyjnych.
Zainteresowani tą debatą mogą jeszcze dzisiaj zajrzeć do APS. Są tu najlepsi znawcy polskiej resocjalizacji, profesorowie: Krystyna Marzec-Holka (prowadząca obrady), Zbigniew Izdebski (Problematyka pracy z młodocianymi sprawcami przemocy seksualnej - to idealny temat do analizy wydarzenia, jakie opisywałem na jednym z łódzkich basenów), Teresa Sołtysiak (Trudności w działalności profilaktycznej i resocjalizacyjnej w erze konsumeryzmu), Adam Frączek (O odmianach agresji interpersonalnej), Irena Pospiszyl (Atrybucja kontroli winy a umiejętności przystosowawcze jednostki), Dorota Rybczyńska - Abdel Kawy (System leczenia osób uzależnionych od narkotyków w Polsce), Robert Opora (Czynniki zwiększające efektywność programów resocjalizacyjnych), Małgorzata Kowalczyk (Inspiracje dla oddziaływań resocjalizacyjno-terapeutycznych adresowanych do kobiet wykorzystujących seksualnie dzieci), Beata Nowak (Działania społeczne na rzecz rodzin w kryzysie złożonym), Mariusz Jędrzejko (Nowe typy zaburzeń i uzależnień a potrzeby profilaktyki i resocjalizacji), Jacek Kurzępa ("Nie wystarczy "tylko być" w pracy z osobami z obszarów trudnych pomocowo), Lucjan Miś (Reakcja społeczna na przestępczość), Jerzy Modrzewski (Tradycje i dynamika rozwoju instytucjonalnej refleksji wobec praktyki penitencjarnej), Kazimierz Wojnowski (Motywacja aksjologiczna w pomocniczości wobec zagrożonych wykluczeniem) i Janusz Surzykiewicz (Wyniki dotyczące związku agresywności i zaburzeń poznawczych osób osadzonych w zakładach karnych).
W czasie konferencji toczą się równolegle obrady w sekcjach poświęcone takim zagadnieniom, jak: czynniki determinujące jakość współczesnej profilaktyki, prawno-karne inspiracje w resocjalizacji, warsztaty profilaktyczne. resocjalizacji nieletnich, patologizacji zachowań w kontekście korelatów socjologiczno-pedagogicznych i psychologicznych oraz resocjalizacji penitencjarnej.
14 listopada 2012
Pedagogiczny "episkopat"
(fot. 1. Obrady KNP PAN w sali Senatu UAM)
Dwudniowe obrady Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN miały szczególny charakter.
Po raz pierwszy w nowej kadencji, ale i w ogóle w dziejach tego organu i akademickiego środowiska osób pełniących odpowiedzialne funkcje spotkali się wszyscy zaproszeni rektorzy, prorektorzy, dziekani i prodziekani (miejscami w ich zastęstwie dyrektorzy instytutów pedagogicznych) z publicznych uniwersytetów i akademii (pedagogicznych i teologicznych czy filozoficznych) oraz prywatnych - elitarnych wyższych szkół o akademickich standardach (DSW, Ignatianum, Pedagogium). Funkcyjni akademicy mogli wzajemnie poznać siebie, skonfrontować własne problemy, rozwiązania, projekty z innymi, podzielić się własnymi obawami.
O randze posiedzenia i jego uczestników najlepiej świadczy to, że mogli się oni spotkać z JM Rektorem UAM prof. dr hab. Bronisławem Marciniakiem (chemikiem), który jest od tej kadencji dodatkowo przewodniczącym Konferencji Rektorów Uniwersytetów Polskich oraz z dwoma prorektorami: ds. kadry i rozwoju uczelni prof. UAM dr hab. Andrzejem Lesickim oraz z prorektorem ds. studenckich - prof. UAM dr hab. Zbigniewem Pilarczykiem. Nie był to jedynie kurtuazyjny kontakt, jaki ma najczęściej miejsce w sytuacji zaproszenia do udziału w konferencji naukowej władz uczelni, gdyż rektorzy UAM podzielili się z nami uwagami na temat: oryginalnych rozwiązań społeczno-prawnych w trzecim uniwersytecie w naszym kraju, aktualnej polityki szkolnictwa wyższego, czekających nas możliwych zmian i odpowiadali na nasze pytania. Poruszane były takie zagadnienia, jak:
- kosztochłonność kształcenia na kierunkach nauk humanistycznych i społecznych, w tym pedagogice;
- badanie losów absolwentów pod zamówienie władz, a więc skutkujące pozorowanymi danymi, by jednostki nie musiały ujawniać, że kształcą bezrobotnych, bo tak nie jest (skoro mówimy o studiowaniu, to uniwersytet nie jest szkółką "niedzielną", gdyż dorośli wiedzą, po co nań przychodzą i w jakim zakresie od ich własnej aktywności studyjnej zależą te efekty); standardy kształcenia nie są pochodną apeli czy normatywnych westchnień, ale wynikiem intensywnej pracy;
- rozwiązania organizacyjne problemu "wiecznych" adiunktów, by stworzyć im godne warunki do pracy naukowo badawczej. W UAM są oni zatrudniani na czas nieokreślony, by łączny czas na stanowisku adiunkta nie był dłuższy niż 15 lat. W międzyczasie poddaje się ocenie stan zaawansowania ich pracy habilitacyjnej. Przy omawianiu tego zagadnienia okzało się, że jest "lęk" przed nowym postępowaniem habilitacyjnym lawinowo rośnie liczba przyspieszonego przygotowywania wniosków o otwarcie przewodu, składanie wniosków o sfinansowanie wydania dysertacji habilitacyjnej czy przyznanie urlopu habilitacyjnego. Jak się okazuje są uniwersytety, w których doktorów zatrudnia się na cztery lata na stanowisku asystenta, by tym samym mieli więcej lat do pracy nad własną habilitacją;
- wyjątkowe w skali kraju poszanowanie profesorów i doktorów habilitowanych uczelni, którzy wnieśli znaczący wkład w rozwój dyscypliny naukowej i są gotowi do wspomagania młodszych pokolen w ich rozwoju mimo osiągnięcia wieku emerytalnego, które polega na przyznaniu przez rektora na ich wniosek statusu "profesora-seniora". Wiąże się z tym nie tylko możliwość włączenia jeszcze na własne życzenie do procesu dydaktycznego, ale i pozostawieniu jej/mu własnego gabinetu do kontynuowania własnych badań i pracy z młodymi naukowcami;
- rola KRUP, KRASP i UKA w polityce szkolnictwa wyższego i nauki. Zastanwialiliśmy się, w jakich sprawach moglibyśmy uzyskać wsparcie KRUP w pośredniczeniu między KNP PAN i władzami uczelni oraz wydziałów pedagogicznych a ministerstwem nauki i szkolnictwa wyższego.
- stworzenie dwóch rodzajów doktoratów: doktorat zawodowy i doktorat akademicki.
JM Rektor UAM zaprosił nas w przerwie obrad do swojego gabinetu, udzielając pięknego komentarza do historii Alma Mater, pokazując nam najstarszą kronikę z autografami wielu autorytetów akademickich i moralnych, a związanych z UAM.
(fot.2. Rektor UAM prof. Bronisław Marciniak - opowiada o miejscu, w którym podejmowane są najwazniejsze decyzje dla uniwersytetu)
Po kilku latach wdrażania strukturalnego podziału kształcenia na 3+2 już mało kto jest przekonany, co do jego sensu i wartości. Studia licencjackie jako wąskozawodowe powinny być realizowane w szkołach zawodowych, natomiast w uniwersytetach i akademiach powinno mieć miejsce prawo studenta wyboru cyklu kształcenia: 3+2 czy jednolite studia magisterskie. Konieczne jest obowiązkowe wprowadzenie w Polsce nostryfikacji dyplomów uzyskiwanych poza granicami kraju tak przez Polaków, jak i obcokrajowców.
W nowych realiach i wirtualiach powinniśmy kształtować nową wizję pedagoga, nie wzmacniając już "negatywnych" opinii o naszej dyscyplinie. Warto kontynuować i rozwijać nowe formy szkoleń czy kursów dla młodych naukowców w zakresie metodologii nauk społecznych i humanistycznych. Powinniśmy czytać ukazujące się na rynku książki, by nie odkrywać wyważonych wcześniej drzwi. Często nie czytamy rozpraw naukowych pedagogów z innych ośrodków akademickich. Dobrze zatem, że są organizowane Letnie Szkoły Młodych Pedagogów KNP PAN, którymi kieruje prof. Maria Dudzikowa.
Konieczne jest w najbliższej przyszłości (szczególnie, gdyby doszło do powtórzenia tego typu posiedzenia) podjęcie problemu kształcenia nauczycieli. Nie jest bowiem prawdą, jak usiłuje się to przedstawiać w mediach czy jak błędnie identyfikuje ten proces nawet minister resortu, że nauczycieli przygotowuje się na wydziałach pedagogicznych. Realizując swoje powołanie w praktyce i dla praktyki (eksperymenty pedagogiczne, alternatywne przedszkola czy szkoły itp.) powinniśmy zarazem być z tego tytułu doceniani w ramach oceny parametrycznej dorobku naukowego. Społeczna ocena pedagogiki i pedagogów odbywa się bowiem przez ocenę naszego udziału w kształceniu nauczycieli.
Potrzebne są też warsztaty metodologiczne dla młodych naukowców, by nie mieli problemów z przeprowadzeniem wniosku o dotację na własne badania. Nie można lekceważyć faktu, że nasi wychowankowie żyją już w innej kulturze komunikacyjnej. Co zatem należy uczynić, by pedagogika była ku człowiekowi, z człowiekiem i dla człowieka? - pytał prof. APS dr hab. MAciej Tanaś. Warto wymnieniać się doświadczeniami, uczyć się w trakcie warsztatowych form aktywności.
(fot. Od lewej: profesorowie: Maria Czerepaniak-Walczak, Bogusław Śliwerski, Dorota Klus-Stańska i Maria Dudzikowa)
Komitet Nauk Pedagogicznych przygotuje dwa stanowiska: pierwsze, w sprawie debaty na temat tego, po co jest humanistyka oraz o powodach przywrócenia pedagogiki do dziedziny nauk humanistycznych. Drugie natomiast powinno wskazywac opinii publicznej, że dziecko, jego wychowanie i kształcenie są najlepszą inwestycją kulturową i ekonomiczną w ponowoczesnym świecie. Zastanawialiśmy się także nad tym, jak i za co kształcić czy wspomagać w rozwoju naukowym doktorów (na studiach podoktorskich).
(fotografie: B.Śliwerski, K. Domagalska-Nowak)
13 listopada 2012
Pedagogika jako nauka i kierunek kształcenia przedmiotem debat Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN
Ostatnie w tym roku posiedzenie Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN odbywa się w Poznaniu w dn.12-13 listopada 2012 r. na Wydziale Studiów Edukacyjnych UAM. Uczestniczą w nim rektorzy i dziekani uczelni oraz wydziałów pedagogicznych (edukacyjnych, nauk o wychowaniu).
Dziękując już na wstępie JM Rektorowi UAM prof. dr hab. Bronisławowi Marciniakowi oraz Dziekanowi Wydziału Studiów Edukacyjnych prof. dr hab. Zbyszko Melosikowi i jego Współpracownikom za wsparcie w zorganizowaniu i przeprowadzenia posiedzenia Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN z udziałem profesorów, którzy są rzeczywistymi współ- i sprawcami istotnych rozwiązań dydaktycznych i naukowo-badawczych w polskich uczelniach, wyraziłem zarazem przekonanie, że jest to ostatni moment - w dobie narastającego kryzysu w całym środowisku akademickim - byśmy jako pedagodzy nie tyle nie dali się zaskoczyć patogennymi procesami i wydarzeniami, ale potrafili im przeciwdziałać i pokazywać przedstawicielom innych dyscyplin i struktur akademickiego kształcenia, jak radzić sobie z wspólnymi dla nas problemami.
(fot. JM Rektor prof. dr hab. Bronisław Marciniak otwierający obrady)
Obecność rektorów, dziekanów i osób odpowiedzialnych za kierowanie jednostkami akademickimi, w których ma miejsce nie tylko kształcenie, ale i – w wielu przypadkach jako fundamentalne – prowadzenie badań naukowych i upowszechnianie ich wyników – jest najlepszym świadectwem nie tylko trwałej instytucjonalizacji i zakorzenienia się naszej dyscypliny naukowej w uniwersytetach i akademiach czy najlepszych – elitarnych już szkołach niepublicznych, ale także dowodem na to, że doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, z jak poważnymi problemami przychodziło i przyjdzie nam się zmagać w każdym z wymienionych tu obszarów naszej działalności.
Mam świadomość tego, że ostatnie kilkanaście lat było czasem niezwykłej dynamiki i rozwoju kształcenia na kierunku pedagogika i pedagogika specjalna w całym kraju, w wyniku którego ewidentnie przyczyniliśmy się do wzrostu współczynnika skolaryzacji na poziomie wyższym, podnoszenia kultury pedagogicznej studiujących-dorosłych nawet, gdyby nie mieli nigdy znaleźć miejsca pracy w swoim zawodzie lub spełniać się w tym najmniej wciąż docenianym, jakim jest pełnienie roli matki rodzącej i wychowującej własne dzieci, ale – co potwierdzą także tu obecni rektorzy uniwersytetów i akademii, dzięki tak silnie krytykowanej przez naszych oponentów masowości kształcenia wyższego –służyliśmy i służymy najlepiej idei universitas, utrzymując de facto zarobionymi środkami możliwość funkcjonowania i rozwijania się wielu tzw. niszowych dyscyplin naukowych, a nie znajdujących zainteresowania studiami na nich.
Nie jest prawdą, że jesteśmy całkowicie nieobecni w przestrzeni oraz debacie publicznej i w strukturach centralnych organów władz, skoro są nasi przedstawiciele w Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów Naukowych, w tym pedagog jest zastępcą przewodniczącego Sekcji Nauk Humanistycznych i Społecznych, w Komitecie Ewaluacji Jednostek Naukowych, w panelu eksperckim HS^ Narodowego Centrum Nauki, w Radzie Głównej Szkolnictwa Wyższego, w Polskiej Komisji Akredytacyjnej, a wreszcie mamy swoich członków w składzie Polskiej Akademii Nauk oraz jej komitetów naukowych, którzy są zaangażowani twórczo w nauce, publikują, zabiegają o środki na różne inicjatywy dla całego środowiska, wydają lub wspomagają wydawanie czasopism naukowych znajdujących się na listach A, B i C punktowanych periodyków.
Wydajemy serie podręczników akademickich i przekładów najlepszej literatury światowej, uczestniczymy jako recenzenci w przewodach nie tylko z pedagogiki, ale coraz częściej jesteśmy zapraszani w przewodach naukowych z historii, socjologii czy teologii.
Niektórzy nasi profesorowie są obecni w debatach publicznych, w mediach, na kongresach, wypowiadając się o problemach polskiej oświaty i szkolnictwa wyższego w charakterze ekspertów czy osobiście, często z pozycji odmiennych wobec siebie czy władzy światopoglądów lub ideologii.
Niezależnie od tego, jak postrzegamy i oceniamy rolę Krajowych Ram Kwalifikacyjnych, to jednak pedagodzy byli pierwszymi i wiodącymi w stworzeniu wzorcowych standardów kształcenia (także dla pedagogiki) czy biorąc udział w konstruowaniu tych ram dla szkolnictwa zawodowego. To profesorowie pedagogiki przewodniczą kapitułom w tak znaczących konkursach, jak np. na „Nauczyciela Roku” czy Nagrodę Łódzkiego Towarzystwa Naukowego im. Ireny Lepalczyk za „Najlepszą Pracę Naukową z Pedagogiki Społecznej, itd. Nie zapominajmy o tym, że nasi profesorowie uzyskiwali tytuły honorowych doktorów polskich i zagranicznych uniwersytetów, powoływani są na funkcje rektorów czy prorektorów. Można byłoby wymieniać wiele tych zasług.
Nie wylewajmy zatem „dziecka z kąpielą”, z jednej strony czerpiąc wysokie dochody z kształcenia na pedagogice (tak osobiste, jak i instytucjonalne), a z drugiej krytykując wydziały czy instytuty za tytaniczną wprost pracę dydaktyczną, która przecież nie jest i nie powinna być jedynym sensem naszej akademickiej aktywności. Inicjatywa posiedzenia KNP PAN ma sprzyjać odpowiedzi na pytanie: Do czego dążymy? Czego chcemy? Co nas czeka? Co nam zagraża, a co jest naszą szansą? Jaki ma sens to, co realizujemy na co dzień? Jak jest to oceniane i doceniane? Co czynić, by pełniąc tak kluczowe w uczelniach ustawowe i statutowe funkcje oraz dysponując realnym wpływem na codzienność naukowego świata życia, przerwać istniejącą atomizację, podziały, politycznie i administracyjnie generowane różnice, w wyniku których straci na tym nie tylko najwyższej miary instytucjonalna akademickość pedagogiki, ale i naukowy poziom?
Spójrzmy razem na stan pedagogiki 2012 roku, po 23 latach jej odradzania się w pluralistycznym i otwartym społeczeństwie oraz wielości teorii, nurtów czy praktyk, by wszystko to, co wydarzyło się w związku z wyzwalaniem się pedagogiki z sideł monocentrycznej ideologii socjalistycznej i etatystycznych oraz submisyjnych praktyk w stosunku do władzy, nie odradzało się w ich nowej, a ukrytej postaci, chociaż nadal w służbie już nowych jej interesariuszy a nie w sposób suwerenny współtworzącej nowy wymiar ponowoczesnego świata.
Dwudniowe posiedzenie Komitetu Nauk Pedagogicznych było przygotowywane przez kilka miesięcy, w trakcie których konsultowaliśmy zaproponowane przez mnie – chyba najtrudniejsze problemy i wyzwania, z jakimi powinniśmy sobie poradzić w najbliższej przyszłości. Nie spotykamy się jednak po to, by cokolwiek ujednolicać, standaryzować, by tworzyć jakąś nową formę władzy. Komitet Nauk Pedagogicznych PAN jest organem przedstawicielskim całego środowiska, skupiającym autorytety naukowe różnych subdyscyplin nauk o kształceniu i wychowywaniu, powołanym w tajnych wyborach po to, by służyć swoją mądrością i zaangażowaniem całemu środowisku akademickiemu w Polsce.
W związku jednak z tym, że dochodzi do coraz silniejszej odczuwanej marginalizacji i automarginalizacji pedagogiki jako nauki, chcemy przeprowadzić wspólnie z Państwem - z wszystkimi zaproszonymi na to posiedzenie profesorami, niezależnie od pełnionych ról i funkcji - krytyczną i szczerą diagnozą najbardziej niepokojących zjawisk czy istniejących rozwiązań, by znaleźć wspólną podstawę do solidarnego przeciwstawiania się patologiom, a zarazem do promowania i upowszechniania nauki i modeli jej kształcenia o jak najwyższych standardach.
Uczyńmy wszystko, co jest w naszej mocy, by słowo pedagog brzmiało dumnie, a efekty naszych badań naukowych były powszechnie cenione i szanowane przez przedstawicieli innych nauk, wykorzystajmy szansę dostępu do środków finansowych na badania w ramach grantów europejskich, Narodowego Centrum Nauki i Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, niezależnie od wielu innych funduszy centralnych i regionalnych, które pedagodzy mogą i często znakomicie wykorzystują do poprawy infrastruktury dydaktycznej, reform oświatowych czy prowadzenia badań podstawowych lub stosowanych.
W odrębnych wprowadzeniach do dyskusji, bo chcemy, by to dwudniowe spotkanie, debata było szczerym pochyleniem się nad problemami pedagogiki jako nauki i pedagogiki jako kierunku kształcenia, członkowie Komitetu Nauk Pedagogicznych zarysują istotne kwestie. Nasze posiedzenie nie jest konferencją naukową. Nie musimy zatem wzajemnie przekonywać się co do wartości lub słabości takich czy innych teorii, raportów badawczych itp. Twórzmy akademicki dyskurs w sprawach, które dotyczą nas wszystkich, a angażując się w nie pojedynczo możemy więcej stracić niż zyskać. Nie odrzucajmy kategorii „dobra wspólnego, jakim jest PEDAGOGIKA jako nauka i jako międzyobszarowy oraz międzydziedzinowy kierunek kształcenia.
Problematyka obrad jest podzielona na dwie części.
Pierwsza:
I. PEDAGOGIKA JAKO NAUKA
1. Pedagogika jako nauka społeczna wobec tradycji humanistycznej;
2. Metodologiczne problemy badań naukowych w pedagogice
3. Uznawalność oraz nostryfikacje stopni i tytułów naukowych uzyskiwanych poza granicami kraju;
4. Przewody naukowe wg nowych zasad i procedur - o pierwszych doświadczeniach
5. „Uszczelnienie” procedur awansu przed przeciekami pozornych prac naukowych
6. Wypracowanie systemu zapewniania rzetelności procedur recenzowania wydawniczego i mechanizmów selekcji publikowanych tekstów pedagogicznych (myślę tu zwłaszcza o pracach zbiorowych);
7. Funkcja promotora pomocniczego w przewodach doktorskich
8. Baza i kryteria doboru recenzentów dla potrzeb CK w przewodach naukowych;
9. Wnioski pedagogów w Narodowym Centrum Nauki o środki na badania w ramach konkursów: Opus, Sonata i Preludium. Analiza porównawcza powodów porażek naszego środowiska;
10. Ocena parametryczna czasopism pedagogicznych;
11. Ocena parametryczna jednostek naukowych z pedagogiką na czele lub w tle;
12. Nagrody naukowe z pedagogiki, resortowe, PAN-owskie – konkursy na najlepsze prace naukowe;
13. Interdyscyplinarność w badaniach pedagogicznych – szanse i zagrożenia
14. Udział KNP PAN w kształtowaniu świadomości tożsamościowej przedstawicieli pedagogiki;
15. Rok 2013 – Rokiem Komisji Edukacji Narodowej
Drugi dzień obrad - 13 listopada br. obejmuje takie kwestie, jak:
1. Presja na upraktycznienie / użyteczność edukacji a implikacje dla procesu kształcenia
2. Strategie powiązania oferty kształcenia z potrzebami rynku pracy
3. Studia III stopnia: ile kształcenia, ile badań? O koncepcjach efektów, planów i programów studiów doktoranckich
4. Pedagodzy wobec odpowiedzialności za realizację standardów kształcenia pedagogicznego i nauczycielskiego;
5. Akredytacja programowa PKA i uniwersytecka jednostek kształcących na pedagogice;
6. Możliwości wykorzystywania grantów do finansowania studiów oraz opracowywania ofert studiów dla studentów z zagranicy;
7. Zwiększanie udziału technologii informatycznych w studiowaniu i samodzielnej pracy studentów;
8. Strategie podnoszenia kultury badawczej studentów (rozumianej jako kompetentne pisanie prac licencjackich i magisterskich, redukcja plagiatów i jako rodzaj postawy zawodowej).
(fot. Prof. dr hab. Zbyszko Melosik - dziekan Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM)
Nie omówimy wszystkich zagadnień. Ważne jest jednak zdanie sobie sprawy z ich zakresu, by kontynuować debatę także w innych formach. Nie pozwólmy na wypalanie pedagogiki z obszaru współczesnej humanistyki i nauk społecznych i nie dajmy się także sami wypalić, by młode pokolenia badaczy, nasi doktoranci, pracownicy pomocniczy – adiunkci i wykładowcy – uwierzyli, że ich nadzieje, marzenia i aspiracje naukowe mają sens i mogą się spełniać w realnych warunkach instytucjonalnej pedagogiki, że nie zostaną spopielone przez demagogicznych krytyków, chociaż rzadkie, to jednak nadal niechlubne praktyki akademickie (zaniedbania, zaniechania, pozory i mistyfikacje itp.), którymi niesłusznie obciąża się całe nasze środowisko.
Rywalizujmy z innymi i także między sobą, ale czyńmy to w sposób nieantagonistyczny, gdyż konkurowanie antagonistyczne ma charakter osiągania zysków zawsze czyimś kosztem. Te są zaś pozorne i krótkotrwałe, gdyż zgodnie z efektem odwrócenia, prowadzą do dalszej degradacji pedagogiki tak w środowisku akademickim, jak i w opinii społecznej i władz politycznych naszego kraju.
Podziękowałem w imieniu KNP PAN Gospodarzom za wspaniałą organizację i troskę o jak najlepsze warunki do prowadzenia obrad oraz wszystkim uczestnikom za przybycie do Poznania, mimo wielu własnych obowiązków. Jestem przekonany, że każdy z nas znajdzie dla siebie wiele ważnych danych, inspiracji i refleksji, które zwielokrotnią we własnych środowiskach szanse na realne poradzenie sobie z globalnymi skutkami procesów dotykających także pedagogiki. Nie ma i nie będzie tej dyscypliny bez optymizmu, nadziei i naszego zaangażowania we wspólnotę, którą mamy szansę współtworzyć.
(fotografie: B.Śliwerski, K. Domagalska-Nowak)
12 listopada 2012
Od edukacji sportowej do olimpijskiej
To tytuł najnowszej, a trzeciej już książki profesora Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu - Piotra Błajeta, która jest interesującym studium antropologicznym sportu. Ukazała się po dwóch wcześniejszych jego rozprawach p.t.: „Ciało jako kategoria pedagogiczna” (2006) i „Szkice o wychowaniu agonistycznym” (2008).
Jak słusznie wskazuje we wstępie – niniejsza publikacja (…) traktuje o człowieku zmagającym się z wyzwaniami na polu aktywności cielesnej, jaką jest sport. Otrzymujemy zatem książkę w czasie, kiedy w Polsce trwają ostatnie prace przygotowawcze przed otwarciem Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej i Olimpiady w Londynie. Zawsze tego typu święta sportu w ramach nawet jednej dyscypliny stają się okazją do debaty na temat roli sportu i obowiązujących w nim reguł ze względu na antropologiczny wymiar czy kontekst ich urzeczywistniania.
Zapewne już od pierwszych stron tego tekstu można spierać się z jego autorem o racje, kiedy stara się wyeksponować w nim przede wszystkim człowieka jako istotę zmagającą się z własną cielesnością w ramach sportu, który powinien otwierać go przecież nie tylko na jego ciało, uczyć go ciała, ale też dopełniać rozwój człowieka w wymiarze holistycznym, integralnym. Z tym większą więc uwagą podjąłem się lektury tego tekstu. Książki Piotra Błajeta czyta się z wielką przyjemnością, gdyż są one osadzone w humanistyce i naukach społecznych, odsłaniając głęboki wymiar socjalizacyjny i wychowawczy sportu zawodowego.
Tylko humanista tej klasy, który sam jest sportowcem i trenerem, a zarazem pedagogiem, może wprowadzać nas w ukryty wymiar kultury sportu wraz z tymi jego tajnikami, które wymagają doświadczania ich niejako od środka. Autor znakomicie wykorzystuje najnowsze badania naukowe z różnych dziedzin i obszarów wiedzy o sporcie i sportowcach oraz o wypaczeniach czy dysfunkcjach sportu, które prowadzą do jego dehumanizacji, a tym samym i są toksyczne dla człowieka go uprawiającego, szczególnie w przypadku tzw. sportów wyczynowych, ekstremalnych.
Jest to rozprawa z filozoficznej pedagogiki sportu, daleko wykraczająca poza nauki o kulturze fizycznej i nauki o wychowaniu, gdyż jej autor łączy w sobie dwie perspektywy poznania, nadając im zupełnie nowy wymiar. Dzięki temu odkrywa nam nie tylko istotne uwarunkowania jakości procesu wychowania sportowego, ale i możliwe podłoże pojawiających się w nim błędów, pozwala na dostrzeżenie rzadko obecnych w naszej świadomości sposobów przeżywania czy doświadczania sportu z perspektywy zawodnika (amatora i profesjonalisty), w tym także jego rywala, jak i kibica czy niezaangażowanego obserwatora. Nowatorskie jest tu wyróżnienie i scharakteryzowanie przez P. Błajeta w kolejnych rozdziałach książki sfer w różny sposób i odmiennym zakresie uwikłanych w sport czy aktywność sportową człowieka oraz ich doświadczania przez niego.
Z tej rozprawy powinni przede wszystkim skorzystać profesjonaliści w zakresie kultury fizycznej, politycy sportu, nauczyciele, szkoleniowcy i instruktorzy w tym zakresie, ale także pedagodzy szkolni, opiekuńczo-wychowawczy i pedagodzy specjalni. Mamy tu podwaliny pod uzasadnienie możliwego wyłaniania nowych problemów naukowo-badawczych w tej dziedzinie socjalizacji, wychowania i kształcenia nie tylko młodych pokoleń, ale i osób dorosłych. Co jest niesłychanie ważne, to wyeksponowanie w tej rozprawie modeli teoretycznych i konstrukcji poznawczych w wyniku których uświadomimy sobie, czym może skutkować ograniczanie aktywności ruchowej u dzieci już w wieku przedszkolnym.
Książka jest interesującym, choć zarazem trudnym i wymagającym refleksji studium o kondycji człowieka, uwikłanego w schemat własnej cielesności i osaczanego pokusami codzienności, które naruszają integralność jego rozwoju. Interdyscyplinarna analiza sprzyja refleksyjności właśnie dzięki stworzeniu nam wielu perspektyw czy uświadamianiu nam różnych kontekstów aktywności sportowej w naszym życiu. Tytuł wydała Oficyna "IMPULS" w Krakowie.
11 listopada 2012
Pedofil grasujący na basenie wśród uczniów szkoły podstawowej?
Wyższa Szkoła Informatyki i Umiejętności w Łodzi zaprasza do swojego PARKU WODNEGO - z basenem, zjeżdżalnią, saunami, masażami wodnymi i Jacuzzi. Na stronie można dowiedzieć się, że w godz. od 6.00 do 16.00 z basenu mogą za określoną odpłatnością korzystać dzieci i młodzież do 26 lat. Z zamieszczonego na stronie regulaminu korzystania z tego Ośrodka wynika m.in.:
Z Ośrodka i sprzętu znajdującego się na jego terenie korzystać mogą szkoły, uczelnie, kluby sportowe, organizacje społeczne, zakłady pracy i inne grupy zorganizowane oraz osoby prywatne po uprzednim uzgodnieniu terminu i warunków użytkowania z kierownikiem Ośrodka.
W czasie zajęć sportowych wstęp na teren Ośrodka mają tylko uczestnicy zajęć.
Niestety, w piątek 9 listopada br. naruszony został nie tylko ten regulamin, ale i zagrożone zostało życie i bezpieczeństwo dzieci. W czasie wykupionych przez jedną z łódzkich szkół podstawowych zajęć z wychowania fizycznego na tym basenie, znalazła się w wodzie wraz z uczennicami klasy piątej osoba dorosła, która nie była ani ratownikiem, ani prowadzącą zajęcia lekcyjne. W wodzie czatował na uczennice pedofil, który napastował je seksualnie!
Co robili w tym czasie ratownicy, odpowiedzialni za bezpieczeństwo dzieci? Jakim prawem wpuszczono obcego, dorosłego do basenu? Czy zarabianie kosztem bezpieczeństwa i życia psychicznego dziewczynek-uczennic ufających, że mają bezpieczne zajęcia edukacyjne zostanie wyjaśnione przez policję i prokuraturę?
Dziewczynki wyszły z wody w szoku, poranione psychicznie. Pedofil został zatrzymany i oddany w ręce policji. To uważajcie, bo po krótkim zatrzymaniu, będzie wypuszczony i może chcieć popływać z waszymi dziećmi na terenie innego basenu? Są jeszcze inne placówki, którym powierzamy -nasze dzieci a - jak się okazuje - pedagodzy piją w kafejce herbatkę czy kawę, zaś ratownicy muszą w pracy odpocząć? Kto i gdzie ich wykształcił?
Wyobraźcie sobie drodzy rodzice, że do sali lekcyjnej w szkole mogą wchodzić z ulicy, za odpłatnością, dorośli i mogą robić w nich - na oczach opiekunów - co chcą. Mogą się relaksować. Szkoły też potrzebują reperować swój budżet. Czemu nie? Raj dla pedofilii w Parku Wodnym? Tego jeszcze nie było.
10 listopada 2012
Kolejne polskie habilitacje z pedagogiki
W dn. 8 listopada 2012 r. miały miejsce kolejne w naszym kraju, a elitarne przewody habilitacyjne z pedagogiki. Pierwsza miała miejsce na Wydziale Studiów Edukacyjnych Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, a jej bohaterem okazał się Jacek Pyżalski - adiunkt Instytutu Medycyny Pracy - członek Zespołu Krajowego Centrum Promocji Zdrowia Medycyny Pracy w Łodzi. O jego znakomitych publikacjach i raportach badawczych pisałem w blogu wielokrotnie, gdyż każdy, kogo interesują problemy niedostosowania społecznego młodzieży doby ponowoczesnej popkultury czy szeroko pojmowane problemy klinicznych uwarunkowań profesji nauczycielskiej, nie może nie dostrzec i nie uwzględnić dorobku tego naukowca.
Dr hab. Jacek Pyżalski jest absolwentem magisterskich studiów pedagogicznych w zakresie resocjalizacji, które ukończył na Wydziale Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego w 1998 r. przygotowując pracę magisterską pt. Styl wyjaśniania zdarzeń pedagogów młodzieżowych ośrodków wychowawczych. Jego opiekunem naukowym w Uniwersytecie Łódzkim, kiedy przygotowywał swoją dysertację doktorską, był autorytet w pedagogice specjalnej - prof. dr hab. Jan Pańczyk. To właśnie pod kierunkiem tego profesora zdobywał pierwsze szlify naukowe, uzyskując stopień doktora nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki w 2002 r. na podstawie rozprawy doktorskiej p.t. „Wypalenie zawodowe pedagogów młodzieżowych ośrodków wychowawczych i jego wybrane korelaty”, którą obronił w macierzystym uniwersytecie.
Warto zwrócić uwagę na to, że dobór aż trzech recenzentów w tym przewodzie nie wynikał z jakichkolwiek wątpliwości, a byli nimi profesorowie: Henryka Kwiatkowska, Zygfryd Juczyński (psycholog) i Bronisław Urban, ale wprost przeciwnie. Niezwykle kompetentne podejście psychologiczno-pedeutologiczne z głębokim odniesieniem do resocjalizacji wymagało potwierdzenia wybitnych w tych dyscyplinach i subdyscyplinach wiedzy ekspertów, co też miało miejsce.
J. Pyżalski ma w swoim doświadczeniu zawodowym dwa niezwykle ważne, a nie tak powszechne w środowisku, okresy zatrudnienia, które zaowocowały znajomością rzeczywistości społecznej, wymagającej nie tylko diagnozy, poznania, ale i skutecznej oraz umiejętnej interwencji pedagogicznej. Jednym z tych środowisk jest Młodzieżowy Ośrodek Wychowawczy w Łodzi, w którym w latach 1998-2000 był wychowawcą. Tu kształtowała się niewątpliwie kultura pedagogicznego, a bliżej resocjalizacyjnego działania, której zakres i jakość jest rozpoznawalna we wszystkich jego publikacjach. Ma on bowiem dar nie tylko rozpoznawania kluczowych problemów naszej doby, ale i umiejętnego jej rozpoznawania i odczytywania sensów, które pozwalają na konstruowanie własnych modeli teoretycznych czy badawczych (np. narzędzi badawczych).
Drugą, niezwykle silnie rzutującą na jakość prowadzonych badań kandydata do samodzielności naukowej, jest jego współpraca z wybitnym pedagogiem specjalnym Janem Pańczykiem i wieloletnie, aż po dzień dzisiejszy zakorzenienie w interdyscyplinarnych zespołach badawczych naukowego Instytutu Medycyny Pracy im. prof. dra J. Nofera w Łodzi (IMP) Krajowego Centrum Promocji Zdrowia w Miejscu Pracy. Szczególnie ta ostatnia placówka, która należy do jednej z najlepszych w Polsce, stała się nie tylko źródłem interdyscyplinarnego podejścia do badania procesów socjalizacyjnych, do badań nad różnymi środowiskami pracy, ale i znaczących kontaktów międzynarodowych oraz wynikającego z tego doświadczenia poszerzania własnego warsztatu metodologicznego.
Przy licznych formach swojego dodatkowego zatrudnienia Jacek Pyżalski nie traktował ich jako dodatkowego źródła zarobkowania, ale jako jeszcze jedno z miejsc do samorealizacji akademickiej i badawczej. Jest to widoczne w wytworach jego pracy naukowej, dokonaniach dydaktycznych, oświatowych i we współpracy międzynarodowej.
W dorobku naukowo-badawczym, ale i oświatowym, edukatorskim widoczne są trzy obszary zainteresowań:
1) stres i wypalenie zawodowe nauczycieli i pracowników innych profesji pomocowych oraz promocja zdrowia,
2) kompetencje nauczycieli w sytuacjach trudnych wychowawczo (agresja i dyscyplina w szkole),
3) elektroniczna agresja - (cyberbullying).
Przez pryzmat tych trzech pól badawczo-pedagogicznych można oceniać dotychczasowe osiągnięcia dra hab. Jacka Pyżalskiego, które uzyskał dzięki własnej pracy twórczej, niezwykle cenionemu przez oświatowców talentowi dydaktycznemu w upowszechnianiu wiedzy i dzieleniu się własnymi umiejętnościami, nawiązywaniu i prowadzeniu współpracy międzynarodowej z wybitnymi badaczami na świecie, organizowaniu konferencji naukowych i tworzeniu oraz współuczestniczeniu w sieciach badawczych na świecie.
Niewątpliwie, można dostrzec w nim przedstawiciela nowej generacji badaczy, który właściwie i z pożytkiem dla nauki oraz praktyki (re-)socjalizacyjnej wykorzystał dar wolności i nowego ustroju Polski do prowadzenia badań i zajęć organizacyjno-dydaktycznych na najwyższym poziomie. Sztuką jest nietrwonienie czasu na sprawy błahe, pozornie ważne, ale modne publicystycznie, na pozorowanie pracy akademickiej, ale korzystanie z bogactwa różnych środowisk naukowych i resocjalizacyjnych w kraju i poza granicami, dzięki którym lepiej je poznawał, doskonalił dzięki nim własne metody i techniki pracy oraz opanował tak ważną dzisiaj, w świecie rywalizacji, kompetencję pracy w interdyscyplinarnych zespołach badawczych. W nich bowiem nabywa się mistrzostwa diagnostycznego, ale i pokory wobec badanego świata i samego siebie, umiejętności odczytywania znaczeń z zgromadzonych faktów empirycznych i sposobów ich interpretowania na poziomie wyższym, niż tylko obliczanie średniej statystycznej.
Nie bez powodu zwracam uwagę na tę zdolność J. Pyżalskiego do konstruowania projektów badawczych z właściwym ich osadzeniem w teoriach i modelach poznawczych, zespołowe realizowanie zadań badawczych w konsorcjach czy sieciach naukowych badaczy tego samego fenomenu z różnych krajów świata oraz profesjonalne wykorzystywanie do analizy ilościowo-jakościowej najbardziej wyrafinowanych metod statystycznych. Jest on bowiem badaczem w paradygmacie ilościowym współczesnej pedagogiki empirycznej (tzw. twardej empirii), a przy tym zachowującym, dzięki własnemu doświadczeniu zawodowemu w ośrodku wychowawczym z młodzieżą, umiar i trafność ich interpretowania i prognozowania potencjalnych zmian w diagnozowanym środowisku.
W moim przekonaniu znaczącym wkładem dra hab. Jacka Pyżalskiego w rozwój metodologii badań nauk pedagogicznych jest stworzenie wraz z drem Piotrem Plichtą w okresie ich współpracy w Uniwersytecie Łódzkim - psychometrycznego narzędzia badawczego do diagnozy obciążeń zawodowych pedagoga. Jest to narzędzie wystandaryzowane na takim samym poziomie, jak czynią to psycholodzy, a zatem odradza się polska szkoła pedagogiki empirycznej, w której nie prowadzi się badań tylko i wyłącznie na podstawie „z sufitu” konstruowanych ankietek, co niestety zdarza się wielu uczonym z renomowanych uniwersytetów, tylko w oparciu o narzędzia diagnostyczne w pełnym tego słowa znaczeniu. Tymczasem powyższe narzędzie zostało zakwalifikowane do europejskiej bazy instrumentów diagnostycznych do promocji zdrowia Promenpol oraz przedstawione jako przykład dobrej praktyki w europejskim podręczniku promocji zdrowia wydanym przez Europejską Sieć Promocji Zdrowia w Miejscu Pracy.
Nie bez powodu dzisiaj, kiedy podległy MEN Instytut Badań Edukacyjnych prowadzi badania nad zawodem nauczyciela w naszym kraju zwrócono się do niego właśnie z prośbą o konsultacje metodologiczne i ewaluacyjne tego, czym zajmują się w nim profesorowie (głównie socjologii i psychologii). Z wyników jego badań z obszaru stresu zawodowego i promocji zdrowia korzystają instytucje i organizacje działające na rzecz oświaty, jak np. Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty, Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, Solidarność Nauczycielska czy Związek Nauczycielstwa Polskiego.
To właśnie dorobek empiryczny, badawczy dra hab. J. Pyżalskiego sprawił, że minister nauki i szkolnictwa wyższego nominowała go na mój wniosek, jako przedstawiciela Polski, do zarządzanej przez Europejską Fundację Nauki Akcji COST IS0801 międzynarodowej sieci badawczej zjawiska cyberbullyingu (Cyberbullying: coping with negative and enhancing positive uses of new technologies, in relationships in educational settings). To przedsięwzięcie naukowo-badawcze i aplikacyjne zarazem jest kontynuowane w świecie, a J. Pyżalski współkieruje kolejnymi inicjatywami w tym zakresie w ramach współpracy z czołowymi naukowcami z 28 krajów, którzy zajmują się najbardziej dzisiaj groźnym zjawiskiem społecznym, jakim jest agresja elektroniczna.
Ma on dzięki temu bezpośredni dostęp do najnowszych wyników badań i modeli teoretycznych oraz może wprowadzać wyniki polskich badaczy w obieg światowej sieci, czego najlepszym wskaźnikiem jest nie tylko zorganizowanie przez niego w 2009 r. międzynarodowej konferencji pt. Agresja elektroniczna – nowa odsłona starego zjawiska, w której wzięli czynny udział czołowi badacze bullyingu i cyberbullyingu z 21 krajów świata oraz znaczący przedstawiciele polskiego środowiska naukowego, ale także stał się redaktorem jednego z numerów tematycznych polskiego czasopisma z listy ERIH, jakim jest „Kwartalnik Pedagogiczny” wydawany przez Uniwersytet Warszawski!
Jego zaangażowanie badawcze w sieci COST IS0801 owocuje po dzień dzisiejszy kolejnymi projektami naukowymi, które są realizowane we współpracy z europejskimi ośrodkami akademickimi (np. projekt ECIP (European Cyberbullying Intervention Project w ramach grantu europejskiego programu DAPHNE III, nastawionego na zapobieganie i zwalczanie przemocy wobec dzieci, młodzieży i kobiet oraz ochronę ofiar i grup ryzyka). Co ważne, jego badania mają dzięki temu charakter komparatywny, bowiem zastosowana jest w nich uzgodniona w sieci i ujednolicona metodologia badań w cyberbullyingu. W tym właśnie projekcie kierował on polską częścią procesu badawczego.
Jak wynika z imponującego badawczo dorobku młodego naukowca zaprojektował on badania dla interdyscyplinarnego zespołu i uzyskał na nie niebanalne środki finansowe z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, dzięki którym mógł przeprowadzić badania na reprezentatywnej próbie polskich nauczycieli a dotyczące psychospołecznych warunków ich pracy. Są one powszechnie dostępne na stronie Instytutu Medycyny Pracy, a tak naukowcy, jak i publicyści nieustannie odwołują się do ich wyników. Dzięki tej diagnozie dysponujemy dzisiaj całościową, niezwykle rzetelną i aktualną diagnozą występowania w środowisku nauczycielskim takich zjawisk, jak wypalenie zawodowe, mobbing, trudności wychowawcze, wsparcie społeczne ze strony przełożonego i współpracowników z rady pedagogicznej itd.
W latach 2009-2010 był członkiem zespołu badawczego macierzystego Instytutu Medycyny Pracy realizującego kolejny grant Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, a dotyczący stresu zawodowego pracowników socjalnych, w którym wykorzystano między innymi itemy z narzędzia Kwestionariusz Obciążeń Zawodowych Pracownika Socjalnego. Warto tu odnotować międzynarodowy grant, który koordynowany był przez Instytut Medycyny Pracy w Łodzi, pt. "Development of Structures for Dissemination of Good Practice in the Field of Workplace Health Promotion in the Acceding and the Applicant Countries" - "Dragon Fly", w którego realizacji brał udział dr hab. J. Pyżalski wraz z zespołem kierowanym przez dr Elżbietę Korzeniowską. Miał tu za zadanie analizowanie rozwiązań w zakresie promocji zdrowia w miejscu pracy w krajach Unii Europejskiej, co zostało następnie opublikowane w monografii pt. Workplace Health Promotion in Enlarging Europe. Podobny charakter miał koordynowany przez IMP w Łodzi międzynarodowy projekt, pt. Strenghtening transversal competences of low educated employees concerning their health choices in the context of changing labour market – LEECH w ramach grantu, w którego realizacji wydatnie uczestniczył J. Pyżalski jako członek zespołu badawczego odpowiedzialny za analizę praktyk w zakresie edukacji zdrowotnej stosowanych w odniesieniu do osób o niskim statusie wykształcenia.
O rozprawach badawczych w ramach grantów można by pisać bardzo wiele, a J. Pyżalski mógłby obdzielić nimi kilka jednostek naukowych w kraju, a przecież równolegle do ich wykonywania prowadził zajęcia dydaktyczne w różnych uczelniach i wyższych szkołach zawodowych, uczestniczył w konferencjach krajowych i międzynarodowych oraz przeprowadził kursy, szkolenia, warsztaty dla nauczycieli, pedagogów, naukowców w ramach własnych kompetencji i zainteresowań naukowo-badawczych. Nic dziwnego, że jest zapraszany z referatami przez renomowane uniwersytety w kraju i poza granicami, rozchwytywany przez ośrodki doskonalenia nauczycieli jako znakomity prelegent i edukator oraz zapraszany przez Zarząd Główny Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego do udziału w Zjazdach Pedagogicznych.
Bogactwo zaangażowania J. Pyżalskiego w różnych sferach edukacji, oświaty, resocjalizacji i diagnostyki pedagogicznej starczyłoby na kilka przewodów habilitacyjnych. W tym sensie muszę powiedzieć, że jak ktoś chce i potrafi, to może wiele osiągnąć. Jacek Pyżalski jest typem „rasowego” naukowca, osobą-instytucją, o pasji działania w każdym z obszarów nauk społecznych, w tym pedagogicznych, które uczynił przedmiotem swoich zainteresowań poznawczych i praktycznych. W ostatnim czasie wydał dwie pasjonujące rozprawy: Agresja elektroniczna wśród dzieci i młodzieży (GWP: Sopot 2011) oraz dysertację habilitacyjną p.t.: Agresja elektroniczna i cyberbullying jako nowe ryzykowne zachowania młodzieży (IMPULS, Kraków 2012)
----
Dowiedziałem się, że w tym samym dniu na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego odbyło się kolokwium habilitacyjne z pedagogiki pani dr Elżbiety Magiery, które zakończyło się pozytywną uchwałą. Nie znam tak dobrze dorobku nowej doktor habilitowanej, gdyż reprezentuje ona inną od moich zainteresowań badawczych subdyscyplinę nauk pedagogicznych, a mianowicie historię wychowania. Może ktoś prześle więcej informacji, żebym mógł szerzej opisać Jej wizerunek w tym miejscu. W obszarze zainteresowań badawczych adiunkt Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Szczecińskiego są takie zagadnienia badawcze, jak dzieje szkolnictwa i myśli pedagogicznej w Europie i w Polsce od XVI do końca XX wieku. Interesuje się także historię szkolnictwa, poglądami pedagogicznymi i tworzeniem pedagogiki i jej subdyscyplin w różnych epokach historycznych ze szczególnym uwzględnieniem epoki Oświecenia, XIX wieku, okresu zaborów, Drugiej Rzeczypospolitej i okresu Polski po drugiej wojnie światowej.
Witamy w elitarnym, polskim klubie doktorów habilitowanych nauk społecznych w dyscyplinie pedagogika.
09 listopada 2012
News oświatowy
Łódź – dla dziennikarzy lokalnej prasy - musi się czymś wyróżniać na tle innych miast wojewódzkich, gdyż inaczej nie mieliby z czego żyć. O czym tu bowiem pisać? O tym, że tysiące uczniów i ich nauczycieli uczęszcza codziennie do przedszkoli lub szkół czy placówek opiekuńczo-wychowawczych, by realizować lepiej lub gorzej swoje obowiązki lub pasje? Kto to kupi, że w przedszkolu czy szkole publicznej tak pedagodzy, jak i ich podopieczni świetnie się realizują, są mniej lub bardziej zadowoleni, niektórzy pewnie zachwyceni? Jak ktoś chce, to każdą – nawet najmniej korzystną sytuację - może sobie osłodzić, wyszukując w niej to, co jest pozytywne.
Tym jednak różnią się niektórzy dziennikarze od podmiotów polskiej edukacji, że jako przedstawiciele czwartej „władzy” mają za zadanie szukać, często na siłę tego, co ich zdaniem jest złe, niekorzystne, a nie, co jest dobre, poprawne. Patologia zawsze lepiej się sprzedawała, niż norma. Odmienność postaw bierze się zapewne z wdrukowywanego w czasie studiów do tego zawodu przeświadczenia, że rolą prasy jest (nad-)kontrola życia publicznego. Świat musi być przez nich opisywany w kategoriach czarno-białych, gdzie bielą jest ich misja, a czernią to, co opisują bez jakiejkolwiek nawet próby sytuowania się wobec zjawisk czy zdarzeń z pozycji w miarę obiektywnej, a więc starając się przynajmniej dociec istoty sprawy z ich obu stron. Tylko po co mieliby tak czynić?
Standardy obiektywnego dziennikarstwa zanikają wraz z coraz bardziej powszechną tabloidyzacją naszej codzienności i serwisów informacyjnych, a niemalże każdy z piszących musi zarobić na życie pomijając pewien kanon wartości. Podobnie jak nauczyciele czy ich uczniowie, też swoją aktywnością zarabiają na życie tyle tylko, że każdy fałszywy ruch pedagoga, jego zaniechanie, potknięcie, błąd zostaną dostrzeżone i w zależności od jego bezpośredniej reakcji (autokorekta lub udawanie, że się nic nie stało) będzie miał szansę uczestniczenia jako osoba znacząca w kształtowaniu się postaw wychowanków lub może zacząć staczać się od pozycji tolerowania jego obecności w klasie/szkole poprzez jego marginalizację aż po różne stopnie przejawiania wobec niego agresji. Można powiedzieć, że każdy sam jest sobie w dużej mierze winien temu, jak jest postrzegany i oceniany przez innych.
Podobnie jest z dziennikarzami, którzy z roli czynnika kontroli interesów publicznych przechodzą w kierunku czynnika kreatora rzeczywistości, w mniej lub bardziej jawny sposób usiłując wpłynąć na nią i innych aktorów sceny życia publicznego, by ci podporządkowali się ich oczekiwaniom. Bardzo łatwo jest tu przekroczyć granice niekompetencji, zamierzonej ignorancji, manipulacji, kiedy chce się koniecznie wmówić opinii publicznej coś, czego samemu się nie rozumie, nie zna lub nie chce poznać i zrozumieć. Wielokrotnie zdarzało się także w moich relacjach z dziennikarzami, że nie zależało im na pozyskaniu mojej opinii, tylko potwierdzeniu swojej. Wówczas zaczynali rozmowę wstępną, zachęcającą do udzielenia im wywiadu od tego, co sami sądzą na dany temat, wyczekując potwierdzenia. Jak byłem innego zdania, to go nie publikowali.
Przejdźmy jednak do tych newsów oświatowych. Otóż jest pewna prawidłowość medialna w przypadku Dziennika Łódzkiego, która polega na tym, że w każdą środę, kiedy dyrektorka Wydziału Edukacji UMŁ jest w Poznaniu na Uniwersytecie Adama Mickiewicza, gdzie prowadzi badania i kształci studentów - mając z tego tytułu i na własną prośbę obniżony wymiar etatu, a więc i pensji - ukazuje się jakiś nieprzychylny artykuł na temat lokalnej oświaty, a szczególnie władz miasta. Wygrałem kolejny zakład z moimi znajomymi, którzy nie wierzyli w tę prawidłowość.
Tymczasem nie tylko prasa ma w tym swój interes. To oczywiste, że jak dyrektorem takiego wydziału została wybrana z konkursu osoba zupełnie niezależna od jakiegokolwiek z dotychczas wpływowych stronnictw politycznych i/lub związkowych, z nadzoru pedagogicznego czy spośród wicedyrektorów tego urzędu, to będą „ryć”, by doczekać się upragnionej dymisji i rozpocząć walkę o stołek władzy. Jeden ze znaczących lokalnych polityków powiedział mi, że jest zachwycony sposobem pracy nowej p. dyrektor wydziału, ale jego rolą jest jej krytykowanie, bo przecież władze miasta, które ona reprezentuje, są politycznym wrogiem dla jego formacji. Nie ma zatem znaczenia to, że ona jest spoza układu politycznego.
Tak przecież być nie może. Władza, także ta w urzędach, musi być manipulowalna, by mając na nią jakiegoś „haka”, można było nią odpowiednio sterować. Jak ktoś chce koniecznie pozbyć się obecnego wiceprezydenta czy nawet miasta odpowiedzialnego za edukację czy nawet całej władzy, to musi korzystać z każdej nadarzającej się okazji do zdewaluowania nawet najlepszych praktyk i urzędników. Może dzięki temu opinia społeczna zrozumie, że edukacja-oświata nie są dobrem ponadpartyjnym, pozazwiązkowym, ale musi być uwikłana w relacje, dzięki którym wiele osób będzie się mogło wyżywić.
A propos owych „konfitur władzy”.
Na pierwszej stronie wspomnianej gazety jest wytłuszczony wielkim drukiem tytuł: „Dyrektor Wydział Edukacji UMŁ musi mieć aż trzech zastępców.” Niby nic, bo można byłoby ten tytuł odczytać jako troskę o to, by łódzką oświatą zarządzano jak najskuteczniej i jak najefektywniej. Być może do tej pory było tylko dwóch wicedyrektorów, a redaktor dopatrzył się w tym zaniedbania ze strony władz miasta, stąd apeluje do nich: „Dyrektor Wydział Edukacji UMŁ musi mieć aż trzech zastępców”. Ooo, nie, nie, nie takie kryją się tu intencje. W tytule, przed liczbą zastępców jest przysłówek „aż”, co oznacza, że dzieje się coś dramatycznie złego, niepożądanego. Rzeczywiście. Tuż pod tytułem, ale też większą czcionką od całego tekstu, następuje dekonstrukcja owego „aż”:
Nauczyciele, którzy stracili pracę z końcem ostatnich wakacji, mogą mieć nowy powód do frustracji: cięcia w oświacie omijają najwyższe urzędnicze stołki. Wydział Edukacji Urzędu Miasta Łodzi, oprócz dyrektora, musi mieć aż trzech jego zastępców - to najwięcej ze wszystkich jednostek magistratu.
Oczywiście, w duchu populizmu albo – jak kto woli – troski o sprawy publiczne, redaktor najpierw znajduje „biednych”, „ofiary” takich rozwiązań, a są nimi nauczyciele, którzy – zanim pani dr hab. B. Jachimczak została dyrektorem wydziału, ponoć stracili pracę i są z tego tytułu sfrustrowani. Stracili ją jednak w okresie, w którym od lat było trzech wicedyrektorów wydziału. Jakoś wówczas redaktorowi to nie przeszkadzało. Na końcu artykułu nawet to odnotowuje, ale tylko po to, by opisać krótko trzech zastępców. Czyżby stał po stronie tego, który właśnie odchodzi z urzędu i z tego powodu został ogłoszony konkurs na to stanowisko, czy może tych, którzy czują się zagrożeni, czy może realizuje jakiś inny plan troski o sprawy publiczne?
Odnosi się wrażenie, że dziennikarz walczy z oświatową „stołkokracją” uważając, że czas najwyższy zmniejszyć liczbę zastępców dyrektorki w tym urzędzie tym bardziej, że każdy z nich zarabia „aż” 7 tys. zł. Znam nauczycieli dyplomowanych, którzy tak zarabiają i jakoś nikt im tego nie wypomina, a przecież nie odpowiadają oni za 360 placówek w mieście. Redaktorowi tekstu nie wystarczą wyjaśnienia, że w odróżnieniu od innych obszarów zarządzania, gdzie dyrektorzy ich wydziałów mają tylko jednego lub dwóch zastępców, oświata dysponuje wielokrotnie większym zasobem infrastrukturalnym i osobowym, za którego stan ponosi odpowiedzialność. Dziennikarz szybko zabezpiecza się przed takim kontrargumentem, chociaż cytuje wypowiedź pani dyrektor na ten temat, przywołując Wrocław, w którym - nie zważając na to, że jest to mniejsze miasto - jest tylko dwóch wicedyrektorów.
Oczywiście, dziennikarz nie docieka powodów tej różnicy w obsadzie stanowisk kierowniczych, bo wówczas nie miałby co sprzedać swoim czytelnikom. Spójrzmy na wstępny akapit w tym artykule:
Obecny rok szkolny Wydział Edukacji UMŁ rozpoczął z nową szefową - wyłonioną w konkursie Beatą Jachimczak. Z tytułem doktora habilitowanego przyszła do urzędu ze środowiska akademickiego, więc pracownicy oświaty wiążą z nią duże nadzieje. Ale na razie, część nauczycieli polubiła nową dyrektor za nagrody z okazji Dnia Edukacji Narodowej, a część - wręcz przeciwnie: za próbę odebrania swoim pismem darmowej herbaty.
O co w nim chodzi? Może mamy w tej narracji przeciwstawienie dyrektor wydziału edukacji nauczycielom, by znaleźć w nich swoich popleczników, i to nie tylko ze względu na ich frustrację z powodu likwidowanych szkół, ale i faktu „odebrania wszystkim przez nią” (chociaż doskonale wie, że w wyniku aktu prawnego ministra edukacji), środków na comiesięczną herbatkę i mydło. Ba! Pojawia się nawet supozycja, że być może część zwolenników pani dyrektor, to niesłusznie obdarzona przez nią część nauczycieli nagrodami z okazji Dnia Edukacji Narodowej, tak jakby wnioski o nagrody dyrektor sama wyjmowała z kapelusza na zasadzie „temu dam a temu nie dam”. Absurd. Wiadomo, że dyrektor wydziału zatwierdza wnioski podmiotów je zgłaszających. Czyżby zatem zdaniem tego dziennikarza owe nagrody były niesłuszne? Jakoś śledztwa w tej sprawie nie opublikował.
Niektórzy dyrektorzy szkół śmieją się, że prasa - zamiast pochwalić władze miasta za przestrzeganie prawa (stanowionego w tym przypadku przez MEN, a nie UMŁ) - oczywiście musi z tego stworzyć newsa. No i dobrze. Studenci dziennikarstwa mają doskonały materiał do analiz tego typu tekstów jako przykład tworzenia kolażu informacji. Czytelnik nie będzie dociekał, czy tak jest naprawdę. Niech i tak będzie. Kiedy studenci połączą wszystkie teksty tego autora na temat Wydziału Edukacji, to przekonają się, że toczy się tu ciekawa gra. Tylko o co?
Do tego artykułu znajdziemy w wydaniu internetowym DŁ hiperłącze do tekstu, który dotyczy kontroli NIK wydziału edukacji w łódzkim magistracie. Kontrolerzy skoncentrowali się na sprawdzeniu prawidłowości wydatkowania pieniędzy na kształcenie uczniów o specjalnych potrzebach edukacyjnych. NIK kontrolował również finanse wybranych łódzkich szkół dla niepełnosprawnych. Wyniki tej kontroli miały być znane na początku roku szkolnego. Nie są. Dziennikarz nie docieka powodów? Czy może wydawca chciałby kojarzenia dyrektor-pedagoga specjalnego z jakimiś nieprawidłowościami, które, nawet gdyby miały miejsce, obciążałyby jej poprzedników. Może jednak w mieście jest wszystko w porządku? To dla prasy byłaby jednak zła wiadomość. Tymczasem można grać na ludzkich asocjacjach?
Stanę się fanem środowych tekstów o łódzkiej oświacie, oczekując teraz na atak piórem na kolejny urząd w łódzkiej oświacie, jakim jest kuratorium. Może redaktor napisze, ilu jest w nim wicekuratorów i ile zarabiają? Od lat piszę o tym, jak patologiczny jest system dwuwładzy oświatowej. Premier Donald Tusk obiecał – ustami b. minister edukacji Katarzyny Hall – zrobić z tym sensowny porządek. Nie zrobił. Hallowej też już w MEN nie ma, a obecna minister podtrzymuje ów stan administracyjnej rozrzutności pieniędzy publicznych zarówno na przerost własnej administracji, jak i terenowej. Wymyśla się kolejne, bzdurne formy nadzoru pedagogicznego, by z roku na rok mieć powód do jego utrzymywania bez jakichkolwiek skutków dla wzrostu efektywności kształcenia i wychowywania w polskiej oświacie kolejnych pokoleń dzieci i młodzieży. Władza nie monitoruje swojego aparatu, bo potrzebuje go dla ochrony własnych interesów, w wielu przypadkach sprzecznych z dobrą edukacją. Być może i taka analiza powinna mieć miejsce we wszystkich instytucjach publicznych, np. w urzędach marszałkowskich?
Tak więc, zachęcam dziennikarzy, by zaczęli dociekać bardziej konsekwentnie tego, ilu urzędników jest potrzebnych w sferze zarządzania polską oświatą, by nie wydawać na kadry kierownicze urzędu w ciągu roku 320 tys. zł., ale może nie wydawać 300 milionów złotych? Pieniądze łódzkiego samorządu na edukację publiczną nie są pochodną podatników tylko tego miasta. W budżecie państwa w części 30: Oświata i wychowanie zgodnie z ustawą budżetową ministrowi edukacji narodowej zaplanowano środki na wydatki z tytułu umów o dzieło oraz umów zlecenie na 2012 r. w wysokości 90 338 000 złotych.
Kwoty te wydatkowane są m.in. na wynagrodzenia dla … rzeczoznawców, wynagrodzenia dla egzaminatorów za udział w przeprowadzaniu sprawdzianu i egzaminów oraz nauczycieli akademickich za udział w przeprowadzaniu części ustnej egzaminu maturalnego. Tylko jeden urząd centralny zatrudniał w 2012 r. na umowy o pracę 306 urzędników, w tym także pracowników w ramach projektów realizowanych z Europejskiego Funduszu Społecznego. Dane te nie uwzględniają osób przebywających na długoterminowych urlopach bezpłatnych i wychowawczych. Kogo to jednak obchodzi, poza posłami opozycji, którzy na interpelacje do MEN otrzymali ogólnikowe odpowiedzi? Ilu jest wiceministrów edukacji? Jednego jest mniej, bo podał się do dymisji Podsekretarz Stanu Mirosław Sielatycki. Czyżby minister K. Szumilas nie zamierzała wprowadzić na zwolnione miejsce innej osoby? Może tym zainteresuje się dziennikarz DŁ?
Tym jednak różnią się niektórzy dziennikarze od podmiotów polskiej edukacji, że jako przedstawiciele czwartej „władzy” mają za zadanie szukać, często na siłę tego, co ich zdaniem jest złe, niekorzystne, a nie, co jest dobre, poprawne. Patologia zawsze lepiej się sprzedawała, niż norma. Odmienność postaw bierze się zapewne z wdrukowywanego w czasie studiów do tego zawodu przeświadczenia, że rolą prasy jest (nad-)kontrola życia publicznego. Świat musi być przez nich opisywany w kategoriach czarno-białych, gdzie bielą jest ich misja, a czernią to, co opisują bez jakiejkolwiek nawet próby sytuowania się wobec zjawisk czy zdarzeń z pozycji w miarę obiektywnej, a więc starając się przynajmniej dociec istoty sprawy z ich obu stron. Tylko po co mieliby tak czynić?
Standardy obiektywnego dziennikarstwa zanikają wraz z coraz bardziej powszechną tabloidyzacją naszej codzienności i serwisów informacyjnych, a niemalże każdy z piszących musi zarobić na życie pomijając pewien kanon wartości. Podobnie jak nauczyciele czy ich uczniowie, też swoją aktywnością zarabiają na życie tyle tylko, że każdy fałszywy ruch pedagoga, jego zaniechanie, potknięcie, błąd zostaną dostrzeżone i w zależności od jego bezpośredniej reakcji (autokorekta lub udawanie, że się nic nie stało) będzie miał szansę uczestniczenia jako osoba znacząca w kształtowaniu się postaw wychowanków lub może zacząć staczać się od pozycji tolerowania jego obecności w klasie/szkole poprzez jego marginalizację aż po różne stopnie przejawiania wobec niego agresji. Można powiedzieć, że każdy sam jest sobie w dużej mierze winien temu, jak jest postrzegany i oceniany przez innych.
Podobnie jest z dziennikarzami, którzy z roli czynnika kontroli interesów publicznych przechodzą w kierunku czynnika kreatora rzeczywistości, w mniej lub bardziej jawny sposób usiłując wpłynąć na nią i innych aktorów sceny życia publicznego, by ci podporządkowali się ich oczekiwaniom. Bardzo łatwo jest tu przekroczyć granice niekompetencji, zamierzonej ignorancji, manipulacji, kiedy chce się koniecznie wmówić opinii publicznej coś, czego samemu się nie rozumie, nie zna lub nie chce poznać i zrozumieć. Wielokrotnie zdarzało się także w moich relacjach z dziennikarzami, że nie zależało im na pozyskaniu mojej opinii, tylko potwierdzeniu swojej. Wówczas zaczynali rozmowę wstępną, zachęcającą do udzielenia im wywiadu od tego, co sami sądzą na dany temat, wyczekując potwierdzenia. Jak byłem innego zdania, to go nie publikowali.
Przejdźmy jednak do tych newsów oświatowych. Otóż jest pewna prawidłowość medialna w przypadku Dziennika Łódzkiego, która polega na tym, że w każdą środę, kiedy dyrektorka Wydziału Edukacji UMŁ jest w Poznaniu na Uniwersytecie Adama Mickiewicza, gdzie prowadzi badania i kształci studentów - mając z tego tytułu i na własną prośbę obniżony wymiar etatu, a więc i pensji - ukazuje się jakiś nieprzychylny artykuł na temat lokalnej oświaty, a szczególnie władz miasta. Wygrałem kolejny zakład z moimi znajomymi, którzy nie wierzyli w tę prawidłowość.
Tymczasem nie tylko prasa ma w tym swój interes. To oczywiste, że jak dyrektorem takiego wydziału została wybrana z konkursu osoba zupełnie niezależna od jakiegokolwiek z dotychczas wpływowych stronnictw politycznych i/lub związkowych, z nadzoru pedagogicznego czy spośród wicedyrektorów tego urzędu, to będą „ryć”, by doczekać się upragnionej dymisji i rozpocząć walkę o stołek władzy. Jeden ze znaczących lokalnych polityków powiedział mi, że jest zachwycony sposobem pracy nowej p. dyrektor wydziału, ale jego rolą jest jej krytykowanie, bo przecież władze miasta, które ona reprezentuje, są politycznym wrogiem dla jego formacji. Nie ma zatem znaczenia to, że ona jest spoza układu politycznego.
Tak przecież być nie może. Władza, także ta w urzędach, musi być manipulowalna, by mając na nią jakiegoś „haka”, można było nią odpowiednio sterować. Jak ktoś chce koniecznie pozbyć się obecnego wiceprezydenta czy nawet miasta odpowiedzialnego za edukację czy nawet całej władzy, to musi korzystać z każdej nadarzającej się okazji do zdewaluowania nawet najlepszych praktyk i urzędników. Może dzięki temu opinia społeczna zrozumie, że edukacja-oświata nie są dobrem ponadpartyjnym, pozazwiązkowym, ale musi być uwikłana w relacje, dzięki którym wiele osób będzie się mogło wyżywić.
A propos owych „konfitur władzy”.
Na pierwszej stronie wspomnianej gazety jest wytłuszczony wielkim drukiem tytuł: „Dyrektor Wydział Edukacji UMŁ musi mieć aż trzech zastępców.” Niby nic, bo można byłoby ten tytuł odczytać jako troskę o to, by łódzką oświatą zarządzano jak najskuteczniej i jak najefektywniej. Być może do tej pory było tylko dwóch wicedyrektorów, a redaktor dopatrzył się w tym zaniedbania ze strony władz miasta, stąd apeluje do nich: „Dyrektor Wydział Edukacji UMŁ musi mieć aż trzech zastępców”. Ooo, nie, nie, nie takie kryją się tu intencje. W tytule, przed liczbą zastępców jest przysłówek „aż”, co oznacza, że dzieje się coś dramatycznie złego, niepożądanego. Rzeczywiście. Tuż pod tytułem, ale też większą czcionką od całego tekstu, następuje dekonstrukcja owego „aż”:
Nauczyciele, którzy stracili pracę z końcem ostatnich wakacji, mogą mieć nowy powód do frustracji: cięcia w oświacie omijają najwyższe urzędnicze stołki. Wydział Edukacji Urzędu Miasta Łodzi, oprócz dyrektora, musi mieć aż trzech jego zastępców - to najwięcej ze wszystkich jednostek magistratu.
Oczywiście, w duchu populizmu albo – jak kto woli – troski o sprawy publiczne, redaktor najpierw znajduje „biednych”, „ofiary” takich rozwiązań, a są nimi nauczyciele, którzy – zanim pani dr hab. B. Jachimczak została dyrektorem wydziału, ponoć stracili pracę i są z tego tytułu sfrustrowani. Stracili ją jednak w okresie, w którym od lat było trzech wicedyrektorów wydziału. Jakoś wówczas redaktorowi to nie przeszkadzało. Na końcu artykułu nawet to odnotowuje, ale tylko po to, by opisać krótko trzech zastępców. Czyżby stał po stronie tego, który właśnie odchodzi z urzędu i z tego powodu został ogłoszony konkurs na to stanowisko, czy może tych, którzy czują się zagrożeni, czy może realizuje jakiś inny plan troski o sprawy publiczne?
Odnosi się wrażenie, że dziennikarz walczy z oświatową „stołkokracją” uważając, że czas najwyższy zmniejszyć liczbę zastępców dyrektorki w tym urzędzie tym bardziej, że każdy z nich zarabia „aż” 7 tys. zł. Znam nauczycieli dyplomowanych, którzy tak zarabiają i jakoś nikt im tego nie wypomina, a przecież nie odpowiadają oni za 360 placówek w mieście. Redaktorowi tekstu nie wystarczą wyjaśnienia, że w odróżnieniu od innych obszarów zarządzania, gdzie dyrektorzy ich wydziałów mają tylko jednego lub dwóch zastępców, oświata dysponuje wielokrotnie większym zasobem infrastrukturalnym i osobowym, za którego stan ponosi odpowiedzialność. Dziennikarz szybko zabezpiecza się przed takim kontrargumentem, chociaż cytuje wypowiedź pani dyrektor na ten temat, przywołując Wrocław, w którym - nie zważając na to, że jest to mniejsze miasto - jest tylko dwóch wicedyrektorów.
Oczywiście, dziennikarz nie docieka powodów tej różnicy w obsadzie stanowisk kierowniczych, bo wówczas nie miałby co sprzedać swoim czytelnikom. Spójrzmy na wstępny akapit w tym artykule:
Obecny rok szkolny Wydział Edukacji UMŁ rozpoczął z nową szefową - wyłonioną w konkursie Beatą Jachimczak. Z tytułem doktora habilitowanego przyszła do urzędu ze środowiska akademickiego, więc pracownicy oświaty wiążą z nią duże nadzieje. Ale na razie, część nauczycieli polubiła nową dyrektor za nagrody z okazji Dnia Edukacji Narodowej, a część - wręcz przeciwnie: za próbę odebrania swoim pismem darmowej herbaty.
O co w nim chodzi? Może mamy w tej narracji przeciwstawienie dyrektor wydziału edukacji nauczycielom, by znaleźć w nich swoich popleczników, i to nie tylko ze względu na ich frustrację z powodu likwidowanych szkół, ale i faktu „odebrania wszystkim przez nią” (chociaż doskonale wie, że w wyniku aktu prawnego ministra edukacji), środków na comiesięczną herbatkę i mydło. Ba! Pojawia się nawet supozycja, że być może część zwolenników pani dyrektor, to niesłusznie obdarzona przez nią część nauczycieli nagrodami z okazji Dnia Edukacji Narodowej, tak jakby wnioski o nagrody dyrektor sama wyjmowała z kapelusza na zasadzie „temu dam a temu nie dam”. Absurd. Wiadomo, że dyrektor wydziału zatwierdza wnioski podmiotów je zgłaszających. Czyżby zatem zdaniem tego dziennikarza owe nagrody były niesłuszne? Jakoś śledztwa w tej sprawie nie opublikował.
Niektórzy dyrektorzy szkół śmieją się, że prasa - zamiast pochwalić władze miasta za przestrzeganie prawa (stanowionego w tym przypadku przez MEN, a nie UMŁ) - oczywiście musi z tego stworzyć newsa. No i dobrze. Studenci dziennikarstwa mają doskonały materiał do analiz tego typu tekstów jako przykład tworzenia kolażu informacji. Czytelnik nie będzie dociekał, czy tak jest naprawdę. Niech i tak będzie. Kiedy studenci połączą wszystkie teksty tego autora na temat Wydziału Edukacji, to przekonają się, że toczy się tu ciekawa gra. Tylko o co?
Do tego artykułu znajdziemy w wydaniu internetowym DŁ hiperłącze do tekstu, który dotyczy kontroli NIK wydziału edukacji w łódzkim magistracie. Kontrolerzy skoncentrowali się na sprawdzeniu prawidłowości wydatkowania pieniędzy na kształcenie uczniów o specjalnych potrzebach edukacyjnych. NIK kontrolował również finanse wybranych łódzkich szkół dla niepełnosprawnych. Wyniki tej kontroli miały być znane na początku roku szkolnego. Nie są. Dziennikarz nie docieka powodów? Czy może wydawca chciałby kojarzenia dyrektor-pedagoga specjalnego z jakimiś nieprawidłowościami, które, nawet gdyby miały miejsce, obciążałyby jej poprzedników. Może jednak w mieście jest wszystko w porządku? To dla prasy byłaby jednak zła wiadomość. Tymczasem można grać na ludzkich asocjacjach?
Stanę się fanem środowych tekstów o łódzkiej oświacie, oczekując teraz na atak piórem na kolejny urząd w łódzkiej oświacie, jakim jest kuratorium. Może redaktor napisze, ilu jest w nim wicekuratorów i ile zarabiają? Od lat piszę o tym, jak patologiczny jest system dwuwładzy oświatowej. Premier Donald Tusk obiecał – ustami b. minister edukacji Katarzyny Hall – zrobić z tym sensowny porządek. Nie zrobił. Hallowej też już w MEN nie ma, a obecna minister podtrzymuje ów stan administracyjnej rozrzutności pieniędzy publicznych zarówno na przerost własnej administracji, jak i terenowej. Wymyśla się kolejne, bzdurne formy nadzoru pedagogicznego, by z roku na rok mieć powód do jego utrzymywania bez jakichkolwiek skutków dla wzrostu efektywności kształcenia i wychowywania w polskiej oświacie kolejnych pokoleń dzieci i młodzieży. Władza nie monitoruje swojego aparatu, bo potrzebuje go dla ochrony własnych interesów, w wielu przypadkach sprzecznych z dobrą edukacją. Być może i taka analiza powinna mieć miejsce we wszystkich instytucjach publicznych, np. w urzędach marszałkowskich?
Tak więc, zachęcam dziennikarzy, by zaczęli dociekać bardziej konsekwentnie tego, ilu urzędników jest potrzebnych w sferze zarządzania polską oświatą, by nie wydawać na kadry kierownicze urzędu w ciągu roku 320 tys. zł., ale może nie wydawać 300 milionów złotych? Pieniądze łódzkiego samorządu na edukację publiczną nie są pochodną podatników tylko tego miasta. W budżecie państwa w części 30: Oświata i wychowanie zgodnie z ustawą budżetową ministrowi edukacji narodowej zaplanowano środki na wydatki z tytułu umów o dzieło oraz umów zlecenie na 2012 r. w wysokości 90 338 000 złotych.
Kwoty te wydatkowane są m.in. na wynagrodzenia dla … rzeczoznawców, wynagrodzenia dla egzaminatorów za udział w przeprowadzaniu sprawdzianu i egzaminów oraz nauczycieli akademickich za udział w przeprowadzaniu części ustnej egzaminu maturalnego. Tylko jeden urząd centralny zatrudniał w 2012 r. na umowy o pracę 306 urzędników, w tym także pracowników w ramach projektów realizowanych z Europejskiego Funduszu Społecznego. Dane te nie uwzględniają osób przebywających na długoterminowych urlopach bezpłatnych i wychowawczych. Kogo to jednak obchodzi, poza posłami opozycji, którzy na interpelacje do MEN otrzymali ogólnikowe odpowiedzi? Ilu jest wiceministrów edukacji? Jednego jest mniej, bo podał się do dymisji Podsekretarz Stanu Mirosław Sielatycki. Czyżby minister K. Szumilas nie zamierzała wprowadzić na zwolnione miejsce innej osoby? Może tym zainteresuje się dziennikarz DŁ?
Subskrybuj:
Posty (Atom)