17 października 2012

Uwolnijmy nauczycieli od biurokracji


Ze skrzętnie odnotowanej rozmowy premiera Donalda Tuska z wyróżnionymi z okazji dorocznego Dnia Edukacji nauczycielami w dniu 15 października br. wynika, że to premier rządu, a nie minister Krystyna Szumilas, pokieruje resortem edukacji i polską polityką oświatową. Nie jest to pierwszy przypadek w dziejach III RP, kiedy to oczekiwania szefa rządu są odmienne od kierującego podległym mu resortem, ale też pokazuje, podobnie jak to miało miejsce w czasie "Tuskobusowej" kampanii przedwyborczej do Parlamentu, jak nie wie i nie rozumie, co dzieje się w tej sferze publicznej. Pani minister też nie wie, skoro w jej prezentacji w czasie konferencji prasowej, czyli "wywiadówce dla ludu", nie było ani jednego slajdu na temat przerostu biurokracji w nauczycielskim zawodzie. Trudno jednak, by negatywnie mówiła o swoim resorcie i podległych mu kuratoriach oświaty. Przecież nie ma bardziej doskonałych urzędów w strukturze administracji państwowej.

Rzucone w obecności dziennikarzy populistyczne hasło - "Uwolnijmy nauczycieli od biurokracji" - jest tożsame z tym, które dotyczy także służby zdrowia, bo o innych służbach nie wypowiadam się w tym miejscu. Ma się ono nijak do sukcesywnie wdrażanych od szeregu już lat tzw. procedur biurokratycznej kontroli określanej mianem "kontroli zarządczej". Zgodnie z art. 68 ustawy o finansach publicznych ten typ kontroli także w oświacie publicznej stanowi ogół działań podejmowanych dla zapewnienia realizacji celów i zadań w sposób zgodny z prawem, efektywny, oszczędny i terminowy. Celem kontroli zarządczej jest zapewnienie w szczególności: zgodności działalności z przepisami prawa oraz procedurami wewnętrznymi (MEN, KO, gmina/powiat), skuteczności i efektywności działania; wiarygodności sprawozdań, ochrony danych osobowych; przestrzegania i promowania zasad etycznego postępowania; efektywności i skuteczności przepływu informacji i zarządzania ryzykiem.

Oprócz corocznego produkowania przez dyrektorów przedszkoli i szkół dokumentów związanych z rocznym planem działalności, sprawozdań z wykonania planu pracy dydaktyczno-wychowawczej i opiekuńczej oraz finansowej powstaje całe mnóstwo dokumentów dla nadzoru pedagogicznego. Jest tego tak dużo, że już nawet MEN nie jest w stanie tego zliczyć, a co dopiero mówić o sensownym wykorzystywaniu danych. Każdy urzędnik wytwarza tyle formularzy do wypełniania, ile może uzasadniać sens jego zatrudnienia w kuratorium oświaty czy MEN. Bez nich urzędnik byłby w oświacie zupełnie niepotrzebny. Dochodzą do tego jeszcze kwity, jakie musi wypełniać dyrektor szkoły dla organu prowadzącego. No i oczywiście spływają do szkół różnego rodzaju pisma z MEN i ORE, które zobowiązują dyrektorów i nauczycieli do zliczania czegoś, opisywania, wyjaśniania, udokumentowania itd.

Nie można zapomnieć o tym, że nauczyciele, którym zależy na awansie zawodowym, mają do wypełniania jeszcze segregatory (port folio) z danymi o ich pracy, zaangażowaniu i jej wytworach, oczywiście, z pominięciem niepowodzeń, słabości, wątpliwości. W czasie dekorowania nauczycielskich piersi odznaczeniami państwowymi i orderami oraz medalami Premier rzekł:

"Dzisiaj nauczyciele mówią, podejrzewam, że jednym głosem, że chcieliby bardzo móc więcej czasu poświęcać dzieciom, a dużo mniej papierom. Rozmawiałem o tym i obiecałem to dzisiaj (...), że natychmiast zwrócę się do pani minister, aby naprawdę rzetelnie ocenić, na ile ta papierkowa, administracyjna, biurokratyczna praca jest rzeczywiście potrzebna. (…) Ale czy na pewno te zmiany muszą oznaczać takie dodatkowe ciężary związane z kwestionariuszami, formularzami dotyczącymi indywidualnej relacji z uczniem (...), czy nie można tego jednak radykalnie ograniczyć, czy uprościć, tak, aby nauczyciel więcej czasu i serca mógł poświęcić uczniowi, a mniej czasu i serca papierom? I wydaje się, że to jest wykonalne i może nie od ręki, ale od zaraz będziemy pracowali nad tym, żeby te procedury radykalnie uprościć".


Jakie to piękne... PKP.

Na jednym z forów internetowych można przeczytać:

Nauczyciel winien prowadzić nastepującą dokumentację (w teczuszkach pracowicie
gromadzonych):


* podstawę programową kształcenia ogólnego w zakresie swojego przedmiotu
oraz zajęć;

* podstawę programową kształcenia ogólnego w zakresie zadań ogólnych
szkoły

* program nauczania na cały etap kształcenia wraz z numerem dopuszczenia
ministerialnego oraz nr na szkolnej liście programów

* standardy wymagań egzaminacyjnych

* indywidualny plan rozwoju zawodowego (doskonalenie, cele do
zrealizowania w danym roku)

* szkolny system wychowawczy (misję, wizję) w tym profilaktykę

* analizy, raporty zew. i wewnątrzszkolne przekazywane przez nauczycieli

* pisemne prace ucznia do wglądu (kartkówki, sprawdziany, testy, badania
wyników, itp.)

* analizy każdej pracy pisemnej (zestawienie oceniania, porównania z
innymi klasami, wnioski do pracy prezentowane uczniom i rodzicom, ew. wskazówki
dla kolegów)

* wyciągi z dokumentów prawnych wykonane samodzielnie lub przekazywane
przez in.

* przedmiotowy system oceniania zgodny z wewnątrzszkolnymi sposobami
oceniania

* plan wynikowy (wymagania podstawowe i rozszerzone

Wymagania edukacyjne na poszczególne oceny

• szczegółowe kryteria oceniania wiadomości i umiejętności w danym
przedmiocie

• zestaw narzędzi oceniania (zgodny ze szkolnym systemem oceniania)
czyli zestaw autoryzowanych testów, zaplanowanych prac pisemnych, narzędzi zew.)

• analizy/raporty dot. oceniania wykonane przez nauczycieli szkoły
oraz zew.

DOKUMENTACJA WYCHOWAWCY:

o arkusze ocen

o dziennik lekcyjny, w tym nauczania indywidualnego z wpisanym programem

o tzw. teczka wychowawcy klasy (nie musi mieć formy teczki) zawierająca
badania, ankiety, analizy, techniki socjometryczne, arkusze samooceny ucznia,
opinie uczniów, uczących, scenariusze ciekawych zajęć, kontakty z rodzicami –
terminarz, notatki ze spotkań, potwierdzenie obecności rodzica

* korespondencja z rodzicami

* listy powiadomień o ocenach wraz z podpisami i datami

* notatki służbowe nt. niepokojących wydarzeń w klasie, w szkole, na
wycieczce, itp.

* notatki nt. pracy społecznej swoich wychowanków, nagrody uczniów

* wykaz zastosowanych nagród i kar i sposoby powiadomienia rodziców

* kalendarz roku szkolnego wraz z zadaniami

* dokumentację wyjazdów wraz ze sprawozdaniem i rozliczeniem finansowym
przedstawionym rodzicom oraz dyrektorowi

* notatki i wydarzenia z życia klasy

* stałą analizę frekwencji klasy i uczniów

NAUCZYCIEL WYCHOWAWCA POSIADA (zna i stosuje):

* wso oraz wyciąg z rozporządzenia nt. oceniania wraz z odpowiednim fr.
statutu

* program wychowawczy na cały etap kształcenia dla konkretnej klasy w
powiązaniu z nauczanym przedmiotem

* plan pracy wychowawcy (na 1 rok) dopasowany do specyfiki danej klasy

* tematyka konkretnych godzin wychowawczych w powiązaniu z programem
wychowawczym szkoły

* propozycje wycieczek/wyjazdów/wypraw zgłaszanych w terminie do końca
września na cały rok szkolny

DODATKOWA DOKUMENTACJA:

* zalecenia PPP dot. wszystkich uczniów w danej klasie z potwierdzeniem,
że uczący zapoznali z zaleceniami

* własne opinie pisane dla placówek, w tym ksero dokumentów
przekazywanych dla sądu, poradni, itp.

* postanowienia sądów

* lista wychowanków objęta pomocą rzeczową z klasy (decyzje MOPS, itp.)

* diagnoza wstępna dotycząca sytuacji wychowanków

* aktualizowana lista uczestniczących w zajęciach z wf

* lista uczęszczających na wdż (wraz z aktualizowanymi deklaracjami)

* lista uczestniczących nauce religii

16 października 2012

Czytelnictwo czasopism jako przeszłość, która staje się przyszłością


Wraz z rozpoczęciem roku akademickiego mamy ofensywę konferencji naukowych. To dobrze, bo to znaczy, że jednak nasi naukowcy prowadzą badania i mają czym się dzielić z innymi. Komitet Nauk Pedagogicznych PAN objął swoim patronatem konferencję, jaką zorganizowała Katedra Historii Wychowania i Pedeutologii Uniwersytetu Łódzkiego poświęconą "Działalności oficyn wydawniczych na rzecz edukacji, szkolnictwa i oświaty we XIX i XX wieku".

Konferencje uczelni akademickich, które mają silne zaplecze kadrowe i badawcze, tym różnią się od wielu małych konferencji wyższych szkół prywatnych (tzw. wsp), że te ich nie organizują, bo nie mają aktywnych kadr akademickich (zatrudnieni w nich emeryci czy zamieszkali kilkaset km od siedziby wykładowcy nie będą dojeżdżać i cokolwiek organizować), tylko wynajmują swoje pomieszczenia dla innych podmiotów, często wobec nich konkurencyjnych, by zarobić na kosztach pośrednich, a potem w dokumentacji wykazać się zorganizowaniem konferencji naukowej. Warto dostrzegać tego typu pozoranctwo, za którym nie stoi żaden wkład własny prywatnych wyższych szkół zawodowych.

Tymczasem konferencja UŁ jest trzecią już z kolei interdyscyplinarną debatą naukową, która skupia rzeczywistych badaczy problemów oświatowych z różnych uniwersytetów, nie tylko z jednostek naukowych w zakresie historii wychowania, ale i literaturoznawstwa, historii kultury, bibliotekoznawstwa czy edytorstwa. Skupienie się historyków oświaty na roli czasopiśmiennictwa i edytorstwa podręczników szkolnych, książek dla dzieci, jak i literatury naukowej na przełomie XIX i XX wieku jest niezwykle cennym wkładem w rozwój polskiej kultury, w dobie zaniku czytelnictwa wśród dzieci, młodzieży i dorosłych w ponowoczesnym świecie, przypomnieniem wartości, jakie niesie z sobą ta forma ludzkiej aktywności i to medium w podtrzymywaniu tradycji narodowych. Ma to przecież ogromne znaczenie nie tylko historyczne, ale i perspektywiczne.

Debatę otworzyły cztery pierwsze referaty profesorów (kolejno na fotografiach): Jadwigi Koniecznej z Uniwersytetu Łódzkiego ("Rola >Przeglądu Pedagogicznego< 1882-1905 w upowszechnianiu czytelnictwa i książki dziecięcej); Wiesława Jamrożka z UAM w Poznaniu ("Działalność wydawnicza polskiej socjalnej demokracji w Galicji - konteksty edukacyjne"); Krzysztofa Walczaka z Uniwersytetu Wrocławskiego ("Edycje i edytorzy polskich podręczników historii doby zaborów. Stan badań i ich perspektywy") oraz Eleonory Sapia-Drewniak z Uniwersytetu Opolskiego ("Wydawnictwo Karola Miarki i jego wkład w szerzenie polskości na Śląsku w II połowie XIX wieku"). Wszyscy referujący poruszali problemy czytelnictwa na terenach Polski pod zaborami, a mnie przyszło na myśl, że w gruncie rzeczy historia kołem się toczy. Dzisiaj Polska jest wolnym krajem, a dzieci i młodzież, jeśli już mają czytać, to przede wszystkim po angielsku, śpiewać mają po angielsku, pisać po angielsku, a jak zostaną naukowcami, to też powinni publikować tylko i wyłącznie po angielsku, bo po polsku ich teksty są niewiele warte, zanadto nie liczą się do oceny parametrycznej, do sukcesów, do zatrudnienia, do aplikowania o dotacje, granty itp.

Jeszcze trochę, a nasi historycy wychowania za kilka lub kilkanaście lat będą prowadzić badania na temat tego, jak to niektórzy humaniści, pisarze, naukowcy zabiegali o polskość w nauce, w dyskursie akademickim, w publikacjach dla dzieci i młodzieży oraz dla dorosłych. Będziemy zatem wkrótce mogli wykorzystać metodologię badań historycznych, o której w czasie tej debaty mówiono w sposób bardzo interesujący, celem zrozumienia i interpretacji wydarzeń oświatowych poddawanych ambicjom politycznym władzy, przemianom globalizacyjnym, społeczno-kulturowym i naukowym. W ich wyniku - jak zapewne będą diagnozować w przyszłości historycy - tylko gdzieniegdzie jeszcze troszczono się o oświatę w ojczystym języku, wydawano książki i czasopisma w języku polskim, publikowano też podręczniki akademickie w języku narodowym. Ciekawe, co wówczas będą pisać historycy o zachowaniu polskości, tożsamości i integracji narodowej, o zawartości podręczników szkolnych i akademickich, itp.?

Zapewne ktoś sięgnie do badań Biblioteki Narodowej w Warszawie na temat fatalnego stanu czytelnictwa Polaków, ktoś inny zacznie analizować anglopodobny bełkot w pseudonaukowych rozprawach niektórych nauczycieli akademickich, którzy zbierają punkty do awansu, jeszcze ktoś przeprowadzi kwerendę likwidacji czasopism pedagogicznych, oświatowych i edukacyjnych na rzecz zastąpienia ich "kiczowatymi miesięcznikami" zawierającymi w większości strony z licznymi reklamami różnego rodzaju produktów szkolnych, mediów, przyrządów, a okraszanych dla "zmyłki" submisyjnymi w stosunku do MEN czy MNiSW artykulikami i wywiadami z przedstawicielami resortowej władzy.

No i będziemy mieli badania podręczników szkolnych, które wymagają krytycznej analizy pod kątem politycznej poprawności. Tak, jak ma to miejsce w odniesieniu do podręczników szkolnych z minionych stuleci, opracowania naukowe będą dotyczyły:
- budowy, układu treści,
- zawartości merytorycznej,
- krytycznej analizy składu autorskiego,
- recepcji wśród czytelników (uczniów-studentów),
- edytorstwa (kartografii, ilustracji, fotografii, sztuki poligraficznej, medialnej itp.),
- zawartości bibliograficznej i indeksów rzeczowych oraz osobowych,
- dystrybucji (w tym w ramach przetargów publicznych i darów wdzięczności dla dyrektorów szkół), itd.

Być może za kilka lat czeka nas narodowy program czytelnictwa w języku ojczystym i wprowadzenia maksymalnej liczby punktów dla naukowców i jednostek naukowych za publikacje w języku polskim, a na ulicach pojawią się kampanie reklamowe z hasłami, jak onegdaj w Galicji czy na Górnym Śląsku: "Czytać, czytać, jak najczęściej czytać! Po polsku!" uzupełnione petycjami studentów, by wolno im było pisać w języku ojczystym.

Do uczestników konferencji w UŁ skierowałem życzenia w imieniu Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN:


Szanowny Panie Przewodniczący, Drodzy Organizatorzy i Uczestnicy Konferencji Naukowej p.t. „Działalność oficyn wydawniczych na rzecz edukacji, szkolnictwa i oświaty w XIX i XX w.”,

konferencje historyków wychowania odgrywają niezwykle cenną, chociaż wciąż niedocenianą przez przedstawicieli innych dyscyplin nauk pedagogicznych, rolę w odczytywaniu, wyjaśnianiu, interpretowaniu i projektowaniu fundamentalnych dla praktyki i teorii idei pedagogicznych oraz w rozjaśnianiu życia współczesnego człowieka uwikłanego w sytuacje edukacyjne. Namysł historyczny, w przeciwieństwie do filozoficznego, osadzony jest w procedurach badawczych nauki, dzięki którym jest on weryfikowalny, a jego celem jest dążenie do prawdy historycznej w odniesieniu do wydarzeń, procesów, osób, idei czy teorii.

Historia w żadnym wypadku nie jest bezstronnym gromadzeniem wytworów pracy intelektualnej wykonanej przez innych, co sugerują brytyjscy filozofie edukacji, gdyż myślenie o teraźniejszości i przyszłości jest nieprawomocne bez jego rzetelnego osadzenia historycznego. Jak pisze w swojej rozprawie o ewolucji anglosaskiej filozofii edukacji - dr Rafał P. Godoń z Uniwersytetu Warszawskiego (…) przeszłość jest zawsze obecna w naszych staraniach zadomowienia się w świecie, i to w sposób, który często pozostaje poza naszą świadomością .

Nauka jest niewątpliwie sposobem widzenia świata i wymaga od nas osobistego zaangażowania i troski, a zatem nie może być wystarczające do jej uprawiania jedynie zdobycie podstawowej wiedzy czy wykształcenia. Naukowiec, który obojętnie odnosi się do badanego świata, nie spełnia podstawowego wymagania, jakie świat przed nim stawia. Nie traktuje bowiem rzeczywistości poważnie, nie stara się jej zrozumieć. (tenże) Jeśli zatem środowisko naukowe historyków wychowania, które w Uniwersytecie Łódzkim ma znakomite tradycje i swoich wielkich prekursorów i klasyków, organizuje taką jak dzisiejsza, konferencję naukową, to oznacza, że nie jest mu obojętne to, co dzieje się z polską pedagogiką jako teorią i praktyką.

Tak rozumiane współtworzenie tradycji i uczestniczenie w niej nie tylko buduje kompetencje zgromadzonych dzisiaj naukowców i studentów, poszerza ich dotychczasową erudycję o nowe źródła, ale i otwiera przed nimi bogactwo dziedzictwa kulturowego, z którego możemy nieomal w nieograniczony sposób czerpać inspiracje do rozwoju pedagogiki. To właśnie historycy wychowania zobowiązują wszystkich pedagogów do większej pokory i odnoszenia się z szacunkiem do oświetlania i rozumienia przeszłości, byśmy zrezygnowali z przekonania że współczesne rozpoznanie spraw jest doskonałe, wyjątkowe, prekursorskie, a obcość czasu minionego uzasadnia jedynie na naszą ignorancję.

Rozpoczęcie badań z pedagogiki ogólnej, dydaktyki, pedagogiki społecznej czy specjalnej zawsze wymaga rozmowy z przeszłością, autentycznego skupienia badaczy na relacjach czy zakorzenieniu interesujących ich fenomenów w przeszłości, która stwarza nam podstawę do rozumienia teraźniejszości i wykraczania ku przyszłości.
Mam nadzieję, że dzięki takim konferencjom i debatom, które nie bez merytorycznego powodu objął swoim patronatem Komitet Nauk Pedagogicznych PAN, poszerzą pola źródłowe o te teksty i materiały, które nawiązują bezpośrednio do zagadnień kształcenia i wychowania, szkolnictwa i szeroko pojmowanej oświaty.

Ufam, że konferencja zachęci jej uczestników do aplikowania o środki Narodowego Centrum Nauki na badania podstawowe, by wzmocnić nie tylko potencjał naukowy jednostek, w których jesteśmy zatrudnieni, ale przede wszystkim dla realizacji ciekawych projektów z zakresu historii polskiej oświaty i kultury.

(foto: Zbigniew Piotrowicz)

15 października 2012

Strategia małych kroków jako czynnik wielkiego sukcesu człowieka


Kiedy dzięki TVN24 oglądałem transmisję ze skoku Felixa Baumgartnera w przestrzeń stratosfery, przypomniała mi się psychologiczna teoria transgresji, którą znakomity polski psycholog Józef Kozielecki stworzył przed laty, odsłaniając mechanizmy decyzyjne ludzi m.in. w sytuacjach ryzykownych. To prawda, że zależą one przede wszystkim od struktury sytuacji ryzykownej, nad której poziomem zagrożenia życia skoczka pracował przez kilka lat cały sztab ludzi - naukowców, psychologów, wykonawców kapsuły i balona. Wyniesiony na wysokość 39 km śmiałek mógł dokonać z tej wysokości wyjątkowego skoku ze spadochronem, pokonując kilka barier i przy tej okazji, także rekordów, w życiu ludzkiego gatunku.

Otóż zdaniem J. Kozieleckiego, szczególną rolę w takich przedsięwzięciach odgrywa osobowość jednostki, w tym takie jej cechy jak odwaga, ambicja, agresywność, poziom radzenia sobie z lękiem czy zdolności do rozwiązywania problemów w sytuacjach trudnych, nieoczekiwanych. To właśnie polski psycholog udowodnił swoimi wieloletnimi badaniami, że człowiek poza czynnościami normalnymi, nawykowymi i powtarzalnymi może podejmować jeszcze działania transgresyjne, które polegają na przekroczeniu granic dotychczasowych osiągnięć materialnych, społecznych, kulturalnych i osobistych, jest zdolny do tego, by wyjść poza to, czym osoba jest i co posiada. Rozszerza swoje terytorium, podbija Kosmos, przeprowadza reformy ekonomiczne, dokonuje odkryć, łamie tabu, próbuje hartować swój charakter. Burzy stare struktury i kształtuje nowe formy, aby zdobywać oraz stworzyć autentyczne wartości.(J. Kozielecki, Wzloty i upadki, Gdańsk 2010, s. 9)

Kiedy F. Baumgartner otworzył swój spadochron w trakcie spadania z prędkością przekraczającą dźwięk, wziąłem głęboki oddech i spokojnie obserwowałem już jak bezpiecznie lądował na Ziemi.
Warto było oglądać od samego początku aż do szczęśliwego finału to zadanie, bo widać było jak ogromną rolę odgrywały w nim efekty uczenia się, wieloletniego treningu, ale i samodoskonalenia bohatera tego wydarzenia. Nieustanne kontrolowanie przez ekspertów z centrum zarządzania projektem Red Bull Stratos każdej sekundy lotu wzwyż, a następnie przygotowywanie się skoczka do wyjścia z kapsuły, by mógł wykonać skok, było realizowane zgodnie z opracowanymi i obowiązującymi w tym celu procedurami. Każdy ruch wynikał z poprzedzających go żmudnych ćwiczeń, a przecież nie byłyby one możliwe do powtórzenia w sytuacji tak silnie obciążającego go psychicznie zadania, które miał i chciał wykonać.

W istocie, to samosterowność F. Baumgartnera, przy zewnętrznym wsparciu wielu osób i sprzętu, zadecydowała w ostateczności o wykonaniu niezwykle ryzykownego zadania. Wielki skok musiało poprzedzić najpierw na Ziemi tysiące małych kroków, by człowiek znalazł w sobie siłę psychiczną do jego wykonania. Kozielecki pisze o strategii "małych kroków", inaczej określanej też mianem strategii inkrementalnej, która w takich przypadkach składa się na końcowy sukces człowieka, bowiem jest obliczona na osiąganie cząstkowych wartości w dłuższym czasie. Osoba wykonuje systematycznie małe kroki, ćwiczenia, działania, które w rezultacie skutkują sukcesem, jeśli wynikają one z integralnego wysiłku - intelektualnego, fizycznego, emocjonalnego i duchowego osoby.


Ponad dwie godziny samego lotu, a tylko kilka minut spadania. Zastanawiałem się, o czym może myśleć w takich chwilach ktoś, kto dokonuje tak wyjątkowej transgresji? Odpowiedź przyszła w pierwszym wywiadzie, jakiego udzielił tuż po wylądowaniu: - Kiedy tam stoisz, na szczycie świata, nie myślisz o pobijaniu rekordów, nie myślisz o danych naukowych. Chcesz tylko wrócić żywy. To wtedy stało się dla mnie najważniejszą rzeczą. Kiedy jednak w wyniku obowiązujących go procedur podjął ostateczną decyzję wyjścia z kapsuły na zewnątrz celem wykonania skoku (mógł przecież wrócić na Ziemię bez jego wykonania), to pojawiła się we mnie ciekawość, o czym myśli w tak progowym momencie. A Felix Bsumgartner to wyjawił: Proszę Boże, nie zawiedź mnie!

I na tym polega różnica między ludźmi, którzy dokonują transgresji, od tych, których na to nie stać, bo wszystko, co nie jest związane z transcendencją, nie jest w stanie pchnąć ich ku tak trudnym wyzwaniom. W tym przypadku nie tyle nie zawiódł Pan Bóg, ile własna wiara, która mu towarzyszyła. Wielkie transgresje muszą być nierozerwalnie związane z wartościami humanistycznymi i sumieniem człowieka, które stają się środkiem siły takiej osoby - jak okazuje się - nie tylko na Ziemi, ale i w stratosferze.

14 października 2012

Drodzy Rodzice, Nauczyciele, Pedagodzy, Wychowawcy, Instruktorzy, Opiekunowie, Katecheci i Trenerzy




W związku z Dniem Edukacji Narodowej składam wszystkim NAUCZYCIELOM, jakimi są rodzice, dydaktycy, pedagodzy, wychowawcy, katecheci, trenerzy, instruktorzy, opiekunowie i in. włączający się w rozwój dzieci i młodzieży - najserdeczniejsze życzenia, by w okresie nieustannych przemian społeczno-politycznych w naszym kraju, możliwa była realizacja zakładanych przez Państwa społecznych, zawodowych i osobistych celów.

Oby w zmaganiach z codziennością oraz z wszelkimi uwarunkowaniami profesji można było mądrze korzystać z uzyskanej przed ponad dwudziestu laty wolności i demokracji, zachować poczucie godności, bezpieczeństwa, satysfakcji, redukując do minimum stres, słabości czy niepowodzenia. Nie po raz pierwszy stają Państwo naprzeciw nowym wyzwaniom i trudom pełnienia swojej misji zawodowej ze świadomością, że tak naprawdę to dzięki ofiarnej, odpowiedzialnej i zaangażowanej pracy w placówkach szkolnych czy opiekuńczo-wychowawczych kształtowane przez Państwa młode pokolenia mogą uczyć się i doświadczać tego, jak się rozwijać, odkrywać i wzbogacać swoje człowieczeństwo, bycie istotą wolną, tolerancyjną, rozwiniętą integralnie – umysłowo, duchowo, społecznie i fizycznie.

Nikt nie obdarzy nas tak niezbędną do pracy pedagogicznej wolnością i twórczością, o ile sami nie podejmiemy wysiłku w tym kierunku. Chcąc się wyzwolić z niewoli zagrożeń, barier, uwiedzenia czy własnych słabości, warto pamiętać o konieczności realizacji wspólnego dobra, jakim jest edukacja dzieci i młodzieży w duchu ponadczasowych wartości chrześcijańskich oraz w zgodzie z potencjałem rozwojowym, potrzebami i zainteresowaniami naszych wychowanków. W zawodzie nauczyciela splatają się ze sobą ścieżki rozwoju dzieci i dorosłych, osobiste i cudze historie życia, wiedza potoczna i naukowa, rutyna i pasja tworzenia, doświadczenie życiowe i normatywne przesłania, zasoby osobiste i aspiracje, konflikty i chęć współdziałania, opór i zawierane kompromisy, wydarzenia ważne i zjawiska banalne, zmieniając nas i naszych podopiecznych często w sposób niezauważalny oraz sprzyjając rozwojowi tożsamości osobowej, społecznej, kulturowej czy/i zawodowej.

Życzę zatem Państwu uruchamiania różnorodnych kompetencji, wykorzystywania swej wiedzy i umiejętności dla dobra innych, pozostawienia trwałych i wartościowych śladów w życiu wszystkich, z którymi będziecie wchodzić we wzajemne relacje. Życzę zarazem dużo osobistej wolności, radości i satysfakcji z pełnionej roli zawodowej, która jest nam dana nie tylko wraz z naturą, ale w porządku doskonałości, to znaczy stopnia uczestnictwa w wolności, jest nam także zadana.


To, co czynimy na co dzień, nie jest na sprzedaż, a jednak - niezależnie od środowiska naszej osobistej aktywności, pracy, misji, poczucia odpowiedzialności, wynagrodzeń rzeczowych i symbolicznych, nastrojów i przeciwności losu oraz różnych osób - w duszach i pamięci społecznej wychowanków pozostaje to, co zostawiamy im z siebie, dzięki sobie. Oby było tego jak najwięcej a wdzięczność z tego tytułu nie wynikała z czyjejś konieczności czy poczucia zobowiązania, ale autentycznego odruchu serca i empatii. Rację ma prof. Łukasz Turski, który w jednym z wywiadów stwierdził:

Łatwiej pokazać (w telewizji) bredzących polityków niż nauczycielkę spod Sierpca, która zna się na asteroidach. Monika Olejnik na pewno nie zaprosi tej nauczycielki - (...) bo pozytywne rzeczy nie mają w mediach wzięcia.

Warto dawać z siebie wszystko, by pomnożone przez każdego słuchacza czy wychowanka "zwróciło się" niepowtarzalną wartością jego biografii, a w następstwie tego służyło także naszemu społeczeństwu, kulturze, cywilizacji.


13 października 2012

Może powstanie w Polsce ruch szkół demokratycznych


O szkołach demokratycznych w świecie pisałem już wielokrotnie. Zorganizowałem także przed kilku laty I Międzynarodową Konferencję Edukacji Demokratycznej w Polsce, w której wzięli udział zarówno nauczyciele i uczniowie słynnej na całym świecie Summerhill z Anglii, jak i twórcy tych szkół wolnych w Niemczech. Od tamtego czasu właściwie nic się w naszym kraju szczególnego nie wydarzyło. Miała powstać taka szkoła w Łodzi, ale jej inicjatorzy napotkali na problemy, które sprawiły, że projekt spełzł na niczym.

Wczoraj otrzymałem informację, że jednak Poznań jest górą, bo właśnie w tym mieście znalazła się grupa pasjonatów przekonanych do idei tych właśnie szkół alternatywnych, które działają pod patronatem European Democratic Education Community UDEC. Powołano w Poznaniu do życia Fundację Edukacja Demokratyczna, która chce otworzyć pierwszą w Polsce "szkołę demokratyczną" na wzór Summerhill i Sudbury Valley. Inicjatorzy alternatywnego (o charakterze naśladowczym) pomysłu pedagogicznego są dobrze do tego przedsięwzięcia przygotowani, a jednocześnie zdeterminowani, o czym świadczy ich strona. Ciekawie prezentują swoje założenia twórcy projektu poznańskiej szkoły, w tym jej cele, zasady organizacji i kształcenia, istotę oraz wartość edukacji w demokracji szkolnej. Przybliżają nam także modele takich szkół w świecie oraz literaturę na ten temat. Ta ostatnia jest o tyle ważna, że mogą i powinni z niej korzystać studenci pedagogiki szkolnej, jeśli chcą wiedzieć, jak może wyglądać szkoła odmienna od powszechnie dominującej w naszym kraju.

Zamieszczone na stronie klipy filmowe znakomicie ilustrują rozwiązania dydaktyczne, wychowawcze i społeczne szkół demokratycznych, a uczestnicy tegorocznej VII Międzynarodowej Konferencji "Edukacja alternatywna - dylematy teorii i praktyki", którą organizuje Wydział Pedagogiczny Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie wraz z Domem Spotkań z Historią będą mieli okazję do wysłuchania referatu-prezentacji jednego z członków tej Fundacji. Może odkryje nam rąbek tajemnicy, jak dalece posunięte są prace na rzecz uruchomienia szkoły demokratycznej w Poznaniu?

Czekam z niecierpliwością na pierwsze relacje z zajęć w tej szkole. Dopiero wówczas będę przekonany, że nie pozostaje ona tylko w sferze fascynacji ideą, ale jest wdrażana w polskich realiach oświatowych. Oby się ten projekt wreszcie powiódł!

12 października 2012

Rynkowe kształcenie dla rynku pracy, czyli do niczego

Przeglądając różne raporty na temat rynku pracy w Polsce, w tym tak ogólnokrajowe, jak i regionalne dochodzę do wniosku, że kształcenie akademickie do tzw. rynku pracy jest edukacją do niczego, w podwójnym tego słowa znaczeniu.

Po pierwsze, jest edukacją do czegoś, co tak szybko się zmienia, że kiedy nasi absolwenci kończą swoje studia po 3 latach z dyplomem licencjata, to tego już nie ma. Nie ma nie po trzech latach, ale często po jednym sezonie, po jakiejś fazie wzrostu lub załamania gospodarki, w wyniku czego rynek oczekuje specjalistów z zupełnie innych branż, specjalności, niż te, które dominowały w okresie rozpoczynania przez młodzież studiów.

Po drugie, kształcimy do niczego, czyli niewłaściwie, bowiem operacjonalizacja celów w ramach Krajowych Ram Kwalifikacyjnych jest podporządkowana sztywno określonym wskaźnikom, zawartym w rozporządzeniu minister nauki i szkolnictwa wyższego. Heteronomia nauczycieli akademickich sprowadza się do tego, że w ramach planowanych do realizacji zajęć dydaktycznych przyporządkowują maksymalnie 3-5 wskaźników, które mają świadczyć o opanowaniu przez studiujących określonej wiedzy, umiejętności i kompetencji społecznych. Ten system nie przewiduje poszerzania wskaźników i nie liczy się z oczekiwaniami studiujących. Wspomniane mierniki są im bowiem strukturalnie narzucone.

Pracodawcy oczekują od kandydatów do pracy co najmniej trzech kategorii kompetencji:

1. Samoorganizacyjnych, dotyczących organizacji własnej pracy, przejawiania inicjatywy, zaangażowania, terminowości oraz wysokiej motywacji do pracy (50% wskazań pracodawców);

2. Interpersonalnych, związanych z umiejętnością nawiązywania kontaktów społecznych, z innymi ludźmi (45% wskazań pracodawców);

a dopiero na trzecim miejscu:

3. zawodowych, które są właściwe dla każdej profesji i związane są ze specyfiką czynności, jakie powinni wykonywać (38% wskazań).

Po co zatem wciskać kit pracownikom uniwersytetów, politechnik i akademii, że profesjonalna wiedza jest najważniejsza, skoro ta okazuje się najmniej oczekiwaną przez pracodawców?

W czasie rozmowy z koleżankami i kolegami z uczelni pojawiła się konstatacja, że tak dyrektywnego sterowania edukacją przez władze państwowe nie było już od lat 70. XX w., kiedy to w epoce Edwarda Gierka panował duch centralistycznego indoktrynowania młodzieży dla potrzeb rozwijającego się społeczeństwa socjalistycznego. Dzisiaj, zamiast socjalizmu jako celu kształcenia, mamy zmieniający się dynamicznie rynek pracy, który właściwie nie potrzebuje specjalistów, bo Ci jeszcze dorabiają do swoich lichych emerytur i mogą służyć własnym doświadczeniem oraz wiedzą uzyskaną w klasycznym modelu edukacji - niedouczonym inżynierom, lekarzom czy rolnikom, bo ci powinni przede wszystkim umieć pracować w grupie, lojalnie i posłusznie wykonywać polecenia pracodawcy i znać języki obce. A co z resztą?

Jakoś to będzie. Właśnie zakończony przed tygodniem remont jednego z głównych skrzyżowań, strategicznych dla tranzytowego ruchu przez Łódź, udowodnił, że pracownicy posiadali umiejętność pracy w grupie (a jakże, grupowa niekompetencja utrudnia ustalenie odpowiedzialnych za partactwo), posługiwali się językiem obcym (nieustannie słychać było łacinę kuchenną: "Ku...", " Ty h....", Ja to pie..." itd.) oraz są niezwykle lojalni. Właśnie stwierdzono, że trzeba ponownie zrywać nawierzchnię, zablokować przejazd i poprawiać efekty pracy "do niczego". Płacą za to podatnicy. Wcześniej ktoś płacił za kształcenie zawodowe i studia tych inżynierów, budowlańców, drogowców.

Żegnający się z urzędem Prezydenta Republiki Czeskiej Vaclav Klaus, który przybył do Polski celem odebrania tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, zwrócił uwagę na coś niezwykle istotnego, ale jak to wypowiedział, to szybko się poprawił, by nie urazić słuchaczy. Podzielił się bowiem swoim wielkim rozczarowaniem politycznymi i gospodarczymi zmianami w swoim kraju, ale i w świecie. Jego zdaniem, "żyjemy w o wiele bardziej socjalistycznym, centralistycznym, etatystycznym, mniej wolnym i mniej demokratycznym społeczeństwie" w porównaniu do wyobrażeń sprzed lat, jakimi kierowały się społeczeństwa wyzwalające się z tamtego ustroju. Wprawdzie Prezydent V. Klaus zastrzegł, że nie mówi o Polsce, bądź Czechach, ale o Europie i Zachodzie, ale czyż nie miał racji, że dotyczy to tak jego ojczyzny, jak i naszej?

Oczekiwania rynku pracy są pochodną także regionalnych uwarunkowań, jak np. położenie geograficzne (w tym lokalizacja w stosunku do głównych szlaków transportowych,sieć kolejowa, lotnicza,jakość dróg itp.), nasycenie uczelniami wyższymi o odmiennych ofertach kształcenia, zróżnicowanie struktury produkcji w województwie, lokalizacja znanych i cenionych w regionie pracodawców (marek), strukturalne możliwości przyciągania inwestorów (np. Specjalna Strefa Ekonomiczna), stan lokalnej gospodarki, sieć sektora usług, stan infrastruktury społecznej (bazy edukacyjnej), dysproporcje w wyposażeniu miast i wsi (np. gaz, kanalizacja itp.), stopa rejestrowanego bezrobocia, itp. Popyt na pracę wiąże się z zapotrzebowaniem gospodarki na potencjał ludzi zdolnych do jej wykonywania. W praktyce jest on równy liczbie miejsc pracy, jakie są oferowane kandydatom lub osobom już ją wykonujacym.

Podobnie jest z podażą pracy, która jest częścią zrealizowanego i niezrealizowanego popytu na pracę, przy czym o równowadze można mówić, kiedy ma miejsce zrealizowanie obydwu wymienionych kategorii jako tożsamościowo równych. Zjawisko równowagi na rynku pracy ma miejsce wówczas, kiedy zgłaszane przez pracodawców zapotrzebowanie na pracowników odpowiada liczbie i strukturze (np. wyksztalcenia, płci, ale i tzw. miękkich kompetencji) osób chętnych do pracy.

11 października 2012

Przedszkola za złotówkę


Zbliża się przemówienie premiera Donalda Tuska w Sejmie, więc marketingowcy przystąpili do pracy i ocieplają wizerunek tego rządu jak tylko się da. W Światowym Dniu Zwierząt pojawiło się na biurku Premiera jego zdjęcie z ukochanym psem - "Szeryfem". Dziennikarze zaczęli się zastanawiać, czy był to spontaniczny gest czy zaplanowana kampania ocieplania wizerunku premiera?

Nie jest to ani pierwsza, ani jedyna próba "ocieplania wizerunku" polityków, którzy są negatywnie postrzegani przez wzrastającą część społeczeństwa, o czym świadczy spadek notowań władzy na giełdzie opinii publicznej. Od wielu lat nikogo już nie dziwi traktowanie polityka jak każdego innego towaru konsumpcyjnego, który trzeba dobrze sprzedać. Jeśli godzi się na to, to wpisuje się albo w kult jednostki albo potencjalną śmieszność, która stanie się szybko przedmiotem żartów, dowcipów czy innych form degradacji. Nie przypuszczałem jednak, że do tego typu praktyk ucieknie się jakiś marketingowiec Ministerstwa Edukacji Narodowej, który zapewne przekonał panią minister do opublikowania na głównej stronie resortu jej fotografii, pięknie zresztą dopracowanej, ale o zdumiewającej wielkości. Zdjęcie pani minister zajmuje swoją powierzchnią 2/3 obrazu strony internetowej MEN na monitorach.

Pani Krystyna Szumilas nie tylko delikatnie uśmiecha się do nas, ale i ma w tle zapisane przesłanie do narodu: "Chcę wspomóc rodziców, tak, aby dotacja skutkowała obniżeniem opłat". Pod jej wolą jest obietnica: "W budżecie na 2013 rok znajdzie się aż 320 mln zł, które trafią do samorządów i będą przeznaczone na edukację przedszkolną". Nie wydaje mi się, by ten przekaz adresowany był do rodziców, gdyż oni w gruncie rzeczy w ogóle nie zaglądają na stronę MEN. Skierowany jest raczej do samorządowców, którzy od ponad roku protestują przeciwko zbyt niskim dotacjom na prowadzenie przedszkoli i szkół publicznych.

Przygotowywana przez MEN nowelizacja ustawy o systemie oświaty ma ponoć na celu wsparcie samorządów w prowadzeniu zadań związanych z wychowaniem przedszkolnym oraz umożliwić przeznaczenie z budżetu państwa większych dotacji dla gmin, co równocześnie ma skutkować obniżeniem opłat za przedszkola dla rodziców oraz zwiększeniem miejsc w tych placówkach.

Jak informuje MEN pod fotografią swojej szefowej: Zmiany w ustawie o systemie oświaty mają przyczynić się do systematycznego zwiększania dostępności wychowania przedszkolnego. Zakończony, we wrześniu 2016 roku, proces zmian zapewnieni wszystkim dzieciom w wieku 3-5 lat uczestniczenie w wychowaniu przedszkolnym. Docelowo projekt przewiduje, że od września 2015 r., każda godzina pobytu dziecka w przedszkolu - ponad bezpłatny wymiar ustawowy (co najmniej 5 godzin) - będzie kosztowała maksymalnie 1 złoty. Już od września 2013 r. za szóstą i siódmą godzinę w przedszkolu rodzice będą płacili maksymalnie 1 zł, a od września 2014 roku - także za ósmą.


Być może zatem monstrualnych rozmiarów portret uśmiechniętej pani minister jest jednym z tych zabiegów marketingowych, który ma nie tyle przekonać rodziców do poparcia jej polityki, ile postraszyć samorządowców, że jak będą dalej upierać się przy swoich roszczeniach finansowych, to napuści się na nich rodziców. Nic nie brzmi tak dobrze w populistycznym sensie, jak hasło: "przedszkole za złotówkę". Kto będzie sprawdzał, co kryje się za wyróżnionymi w obietnicy 320 milionami zł.? Na co de facto mają być przeznaczone te środki? Czy także na dotacje dla przedszkoli niepublicznych? Wprawdzie, jak twierdzą marketingowcy, dobre hasło polityka to połowa sukcesu, ale samorządowcy już wyliczyli, że kryje się za nim tani chwyt propagandowy.