04 października 2012

Po co samorządom zwietrzałe diagnozy edukacji?


Nie przypuszczałem, że materiały Ośrodka Rozwoju Edukacji na odbywający się pod koniec września br. Kongres Oświaty w Warszawie, które zostały wydane w serii "Biblioteczka Oświaty Samorządowej", będą przygotowane w oparciu o przestarzałe dane statystyczne. Publikacje zostały przygotowane we współpracy z Uniwersytetem Warszawskim a współfinansowane były ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego. Dzięki temu powinny one być upowszechniane bezpłatnie. Nie wiem, czy, a jeśli, to jak są one dystrybuowane. Otrzymali je przybyli na wspomniany Kongres samorządowcy, którzy - jak pisałem już o tym wcześniej - postanowili wywrzeć presję na rząd, by włądza wreszcie - ich zdaniem - przestała chronić nauczycielski stan i jego nieuzasadnione przywileje. Nawet nie przyszło im do głowy, by zmusić MEN do zmiany polityki finansowania zadań własnych gmin i powiatów. Po co? Lepiej jest nie drażnić lwa. Dużo łatwiej jest przerzucić całą odpowiedzialność za niedostatki finansowe samorządów na "rozpasane" przywileje nauczycieli.

Nie o tym jednak chciałem dzisiaj napisać, ale zwrócić uwagę tych, do których owe publikacje już trafiły, że mają one historyczny już charakter stanu polskiej oświaty. Biorę do ręki tomik p.t. "Edukacja przedszkolna" i oczom własnym nie wierzę, że kluczowe dla dzisiejszej debaty dane statystyczne można sobie włożyć między karty historii. Data wydania 2012. Data upowszechnienia wrzesień 2012. Jak na środki unijne, to musiały być tu poniesione duże koszty, skoro są one estetycznie zredagowane i wydane. Nie dociekam wysokości honorariów dla zespołu, bo te z definicji musiały być wysokie, ale zaczynam rozumieć, dlaczego na oświatę jest coraz mniej pieniędzy, a coraz więcej wydaje się na publikacje konstruowane głównie na podstawie analiz typu desk research, a więc będące w dużej mierze wtórną analizą już istniejących danych. O jakości bowiem własnych diagnoz teraz się nie wypowiem, bo musiałbym je potraktować jako materiał szkoleniowy na temat tego, jak ich prowadzić nie warto i nie należy. Uczynię to w pracy ze studentami i doktorantami, a czytelnikom daję okazję do własnych zachwytów.

Skoro wydaje się w 2012 r. z pieniędzy publicznych swoistego rodzaju raport z badań, to należałoby skorzystać z możłiwego przecież dostępu do najnowszych danych z baz GUS oraz SIO, a nie serwować nam informacje o odsetku dzieci 3-6-letnich objętych w Polsce edukacją przedszkolną w latach 2005-2010, a w przypadku dzieci w wieku 3-5 lat uczęszczających do przedszkoli w latach 1998-2009. Podobnie jest z danymi na temat wzrostu powszechności edukacji przedszkolnej w latach 1992-2009, dostępności przedszkoli w gminach wiejskich - tylko w 2009 r., zmiany struktury finansowania wydatków majątkowych przedszkoli w latach 1998-2009 itd., itd. To prawda, że zespół potrzebował te dane w momencie, kiedy przystępował do swoich badań, ale publikowanie ich bez konfrontacji czy chociażby komentarza do poziomu tych wskaźników w 2012 r. mija się z celem, gdyż daje nam się obraz czegoś, co już częściowo nie istnieje.

Jak stwierdzają redaktorzy jednego z tomów: (...) niniejsza książka w większym stopniu niż pozostałe tomy Biblioteczki Oświaty Samorządowej ma charakter diagnostyczny i badawczy, jednocześnie jest w niej mniej rekomendacji i propozycji dobrych rozwiązań. Niemniej jednak przemyślenie wielu szczegółowych rozwiązań stosowanych przez różne gminy (...) może być dla samorządów gminnych pouczające i przydatne". Może, ale samorządy dysponują odmiennymi, a przecież bieżącymi danymi o stanie funkcjonowania, rozwoju i kosztochłonności placówek edukacyjnych. Co ciekawe, opisy i interpretacje są w tej publikacji odległe od jakichkolwiek realiów, skoro używa się w nich sformułowań, nie znajdujących jakiejkolwiek egzemplifikacji empirycznej, typu "wiele samorządów, w szczególności w największych miastach..." (wiele, czyli ile?), "w regionie tym zdecydowanie dominują przedszkola prowadzone przez samorządy..." (Jaki jest charakter tej dominacji - ilościowy czy jakościowy?), "większość rozmówców uważa, że..." czy
"W jednej z gmin wiejskich usłyszeliśmy, że ma to związek z ..." (czyżby nowa metoda sondażu?) itd., itp.

Tak wygląda radosna i kosztowna twórczość badaczy oświaty spoza niej.


03 października 2012

Gaudeamus w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie


Po raz 91 został uroczyście rozpoczęty rok akademicki w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, uczelni wyjątkowej, jedynej tego rodzaju w Polsce, gdzie na dwóch Wydziałach - Nauk Pedagogicznych i Stosowanych Nauk Społecznych kształci się 7 tys. młodzieży na studiach I, II i III stopnia, zaś kadra naukowa, także z udziałem studenckich kół naukowych, prowadzi badania w zakresie pedagogiki, pedagogiki specjalnej, socjologii i pracy socjalnej.

Ostatnią dekadę stulecia Uczelni otworzył JM Rektor dr hab. Jan Łaszczyk prof. APS, który zwrócił się do Senatu APS, licznie przybyłych Gości - rektorów warszawskich i pozawarszawskich uczelni, b. rektorów APS, doktorów honorowych, przedstawicieli kancelarii Prezydenta III RP, przedstawicieli Kościołów różnych wyznań, władz państwowych, samorządowych, stołecznych, organizacji pozarządowych, a przede wszystkim do przyjętych studentów wszystkich typów studiów z niezwykle serdecznym i otwartym przesłaniem do wykorzystania szansy edukacyjnej i naukowej, jaką niesie z sobą rok akademicki 2012/2013. JM podziękował zarazem za zaszczyt, jakim było obdarzenie Go na kolejną kadencję rektorską zaufaniem i godnością kierowania Akademią.

Prof. Jan Łaszczyk wyraził nadzieję, że nadal będzie mógł liczyć na życzliwość i wsparcie całej społeczności w realizacji misji akademickiej w coraz trudniejszych i mniej przewidywalnych czasach. Nawiązał też do tegorocznego Jubileuszu 90-lecia APS, który wzbudził pamięć społeczną i uznanie dla założycieli szkoły pedagogów specjalnych oraz minionych pokoleń studentów i ich nauczycieli akademickich, nadających jej wyjątkowy poziom i wzbudzających powszechny szacunek. To dzięki dynamicznie rozwijającej się wspólnocie akademickiej jest ona w awangardzie uczelni kształcących na najwyższym poziomie nauczycieli i pedagogów specjalnych, a i wysoce konkurencyjną wobec innych uczelni w kraju.

Wszystkie uczelnie publiczne w kraju czekają nowe zadania związane z pozyskiwaniem środków na badania naukowe. Dobrostan Akademii będzie zależał od pozyskiwania środków z różnych źródeł na realizację jej zróżnicowanych zadań naukowych i dydaktycznych. Jak stwierdził Rektor APS: Wszak niemal kanonem akademickim staje się dzisiaj tzw. uniwersytet przedsiębiorczy. Miejmy nadzieję, że w najbliższym czasie kanon ten nie przekształci się w przedsiębiorstwo uniwersyteckie. (...) Nie możemy pozwolić na to, by w miejsce autotelicznego kształcenia, formowania niepowtarzalnych osobowości młodych ludzi, zaczęło dominować wąsko rozumiane szkolenie zawodowe. (...)

Droga Młodzieży - zwrócił się JM Rektor - dzięki Wam Uczelnia promieniuje młodością, pięknem, radością i optymizmem. Życzę Wam, Drodzy Studenci, zdobycia głębokiej i wszechstronnej wiedzy oraz umiejętności, które umożliwią swobodne wybory życiowe. Korzystajcie z szerokiej oferty, jaką daje Wam Uczelnia i nasze stołeczne miasto. Życzę Wam nawiązania ciekawych znajomości, zawierania prawdziwych przyjaźni, fascynacji poznawczych, i - nade wszystko - abyście mogli ocalić własne marzenia.



Po immatrykulacji studentów i doktorantów wykład inauguracyjny wygłosił wybitny psycholog społeczny -
prof. dr hab. Janusz Reykowski z Polskiej Akademii Nauk. Przedmiotem analiz były konflikty w stosunkach międzyludzkich, ich rodzaje, przyczyny i sposoby radzenia sobie z nimi.

02 października 2012

O seksie dla gimnazjalistów ... tajne przez poufne

Zadzwonił do mnie jeden z rodziców łódzkiego gimnazjalisty z zapytaniem, czy znam program edukacji seksualnej, którą promują władze Łodzi w publicznych i niepublicznych gimnazjach. Przyznałem, że nie znam, ale skoro ów wyjątkowej rangi program został laureatem po raz drugi ogłoszonego konkursu UMŁ, bo - przypominam - w lutym łódzcy radni przegłosowali na wniosek "Młodzieżowej rady miasta" (jako jedno z zadań finansowanych z jego budżetu) wprowadzenie do gimnazjów edukacji seksualnej na zasadzie fakultatywnej, to jak nic musi być dostępny publicznie. Jak bowiem rodzice gimnazjalistów mają wyrazić swoją opinię na temat tego programu i zaakceptować udział w nim własnych dzieci, skoro jest on im nieznany?

A może "dobrowolna" edukacja seksualna adresowana jest do uczniów z pominięciem świadomości ich rodziców? W końcu, po co mają wiedzieć, czego będą się uczyć ich nastoletni młodzieńcy czy nastoletnie panny, skoro i tak wiele na ten temat jest w Internecie i niewiele uda się przed nimi ukryć? Redaktor łódzkiego wydania GW Marcin Markowski zachęca jednak rodziców (przecież gimnazjaliści nie czytają prasy), by zainteresowali się tym, o czym jest głośno w całej Polsce, a mianowicie, że ich dzieci od dziś uczą się o seksie. "W dwóch łódzkich gimnazjach uczniowie zaczynają rozmawiać o masturbacji, antykoncepcji i tolerancji. Zastanawiają się, czym jest seks i kiedy wiadomo, że jest się gotowym".

Dzisiaj każdy może wejść do szkoły, jeśli wygra konkurs na edukację młodzieży, uprzednio zmieniwszy nazwę swojej fundacji z "Jaskółka" na "Spunk" (w języku ang. [wulg.] semen, sperm) i dostanie na to zadanie 36 tys. zł. Program określany jest mianem pilotażu, a szkoły zainteresowane zorganizowaniem zajęć mogą się zgłaszać na wskazany w GW adres. Wynika z tego, że tym programem bardziej interesuje się lewicowe medium, niż Urząd Miasta, który zań płaci, skoro na żadnej stronie tegoż nie znajdziemy ani jednego zdania na ten temat. To dziwne, bo przecież powinny być tu zachowane procedury publicznej dostępności takiego programu, skoro płaci się zań z pieniędzy podatników, a rzecz dotyczy niepełnoletnich osób.

Programem dysponuje - poza jego autorkami - jedynie dziennikarz, skoro zdradza opinii publicznej co ciekawsze jego zdaniem "kąski" tematyczne. Ma być ponoć coś o dojrzewaniu, o budowie narządów płciowych kobiecych i męskich, "sporo o antykoncepcji (naturalnej, mechanicznej, chemicznej, hormonalnej) i o ciąży (m.in. kogo poprosić o wsparcie i pomoc)", a "mniej więcej w połowie kursu pojawi się temat: "Co oprócz przyjemności może przynieść seks" (Czym jest HIV, jak się nie zarazić?). Gimnazjaliści będą też rozmawiać o pornografii, orientacjach seksualnych, uczuciach i emocjach (przyjaźni, zaufaniu, lojalności, trosce o siebie i drugą osobę, odpowiedzialności). Na koniec spróbują odpowiedzieć na pytanie, czym różni się zafascynowanie drugą osobą od zakochania i czym jest miłość".

Programowi towarzyszy edukacja pozaszkolna, bowiem każdy jego uczestnik, ale i osoba, która nie dostąpi jego "wartości", może napisać list elektroniczny na wskazany w gazecie adres. Tym samym, proces ten, nie będzie podlegał już niczyjej ewaluacji, poza samymi edukatorami i ich klientelą.

Rodzic nadal dopytuje się o treść tego programu, bo same hasła mu nie wystarczą. Miasto je ukryło. Młodzież też. Na stronie realizującej go Fundacji też go nie znajdziemy, bo są jedynie sformułowane "szczytne" cele projektu, w tym także cele szczegółowe, wskazany jest adresat i uzasadnienie projektu. Skoro fundacja określa swój profil mianem nowoczesnej edukacji, to powinna nie tylko ujawnić cały program, ale i przedstawić go w nowoczesnej formie wraz z obowiązującymi już dzisiaj w edukacji zakładanymi efektami kształcenia w zoperacjonalizowanej formie. Dobrze też byłoby wiedzieć, jakie będą zastosowane środki dydaktyczne, poza antykoncepcyjnymi oraz jak zostanie przeprowadzona ewaluacja tych zajęć oraz przez kogo? Co to znaczy, że ów projekt jest współfinansowany ze środków Urzędu Miasta Łodzi, Departament Spraw Społecznych, Wydział Zdrowia i Spraw Społecznych. Kto jest współ-sponsorem? Ruch Janusza Palikota czy jakaś inna organizacja pozarządowa?

Wszystko jest tu tajne przez poufne, a zadanie publiczne...

01 października 2012

Nowy rok akademicki

Dzień 1 października oficjalnie rozpoczyna w naszym kraju rok akademicki, tak jak dzień 1 września inauguruje roku szkolny w oświacie. W niektórych uczelniach i wyższych szkołach zawodowych uroczystości z tym związane już się odbyły, w większości są one jeszcze przed nami. Jest to dobra okazja do przyjrzenia się temu, co dzieje się w szkolnictwie wyższym oraz z jakimi problemami będzie ono zmagać się przez najbliższe dwa semestry kształcenia studentów i prowadzenia badań naukowych. To ostatnie zadanie wpisane jest w funkcję tylko niektórych uczelni, chociaż część szkolnictwa prywatnego usiłuje dorobić sobie wizerunek akademickości prowadzeniem propagandy na temat rzekomych badań, gdyż w większości przypadków mają one charakter dydaktyczny, ewaluacyjny, związany z monitorowaniem wybranych zjawisk społecznych, natomiast nie wnoszą one niczego nowego do rozwoju nauki.

Z czym startujemy w nowy rok akademicki? Publikowane w różnych mediach i ośrodkach dane statystyczne nie są zbyt optymistyczne, kiedy analizuje się je na tle porównawczym szkolnictwa wyższego w innych krajach UE.

W świetle danych Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego w 2013 roku w przemyśle może zabraknąć nawet 46,8 tys. inżynierów, a w sektorze usług niedobór ten może wynieść ponad 22 tys. osób. Resort przeznaczył zatem w roku akad. 2012/2013 aż 250 mln złotych na kształcenie na kierunkach zamawianych ze względu na szczególne potrzeby rynku pracy oraz strategiczne cele rozwoju gospodarki. Nie ma rzecz jasna wśród nich pedagogiki. Wiadomo jednak, że 9 na 10 absolwentów studiów na kierunkach zamawianych otrzymuje natychmiast po ich ukończeniu pracę. Po pedagogice czas oczekiwania wydłuża się już ponad 13 miesięcy. Wśród zatem atrakcyjnych kierunków studiów, także ze względu na dodatkowe stypendium w wysokości 1000 zł. są głównie: automatyka i robotyka, budownictwo, energetyka, informatyka, mechanika i budowa maszyn, biotechnologia, ochrona środowiska, chemia, fizyka, mechatronika i inżynieria materiałowa.

Polska zajmuje ostatnie miejsce wśród państw Grupy Wyszehradzkiej oraz państw OECD w wysokości nakładów na szkolnictwo wyższe w przeliczeniu na jednego studenta. Także ostatnie miejsce mamy z tytułu pomocy stypendialnej dla młodzieży jako % wydatków na szkolnictwo wyższe. Nie rozumiem zatem, dlaczego MNiSW chwali się, że budżet państwa przeznaczy 1,6 miliarda złotych na bezpośrednią pomoc materialną dla studentów, skoro w niczym nie poprawia to ich sytuacji w porównaniu z koleżankami i kolegami studiującymi w pozostałych państwach.

W nowym roku akademickim wzrośnie o 1 mld zł. w stosunku do roku minionego ogólny budżet na szkolnictwo wyższe, wynosząc w 2013 r. 13,6 mld zł. Przewiduje on m.in. wzrost płac na uczelniach - o 907 mln zł., ale o wysokości podwyżki dla pracownika konkretnej uczelni zadecyduje jej rektor. Jedyną szansą na wzmocnienie polskich szkół wyższych jest udostępnianie im środków z funduszy europejskich, co przewiduje w swojej polityce MNiSW.

Raport "Education et Glance 2012" przygotowany przez Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju wskazuje na to, że w 2011 r. wyższe studia ukończyło u nas ponad 70% kobiet i jedynie 39% mężczyzn. Nadal jednak, zbyt wiele osób idzie na studia humanistyczne (takim przykładem studiów, na które co roku jest boom, są nauki polityczne, a przez kilka lat liderem była pedagogika), zbyt wiele też decyduje się na dyplom uczelni prywatnej, które nie prowadzą kształcenia na najbardziej potrzebnych rynkowi pracy kierunkach.

Polki wysuwają się na prowadzenie w Europie pod względem liczby absolwentek studiów, choć nadal nie przekłada się to na ich zarobki oraz ich liczbę na kierowniczych stanowiskach w pracy. W świetle tych badań 66% polskich 15-latek chce wykonywać prestiżowe zawody - menedżerek, lekarek czy prawniczek, zaś takie oczekiwania ma 44% chłopców. Aż 20% młodych Polek i Polaków planuje studia na kierunku inżynieryjnym lub informatyce, przy czym rozkład między płciami pozostaje tradycyjny - taki plan ma co trzeci chłopiec i tylko kilka procent dziewcząt. Kobiety kilkakrotnie częściej niż mężczyźni wskazują natomiast, że chcą pracować w służbie zdrowia.

Jak wynika z prognoz OECD nasz kraj będzie niebawem miał najwięcej absolwentów studiów wyższych na świecie. Ich liczba rośnie u nas bardzo szybko, bowiem o ile w 2000 r. studia ukończyło 34 % roczników, to w 2010 już 55%. Chociaż w jednym jesteśmy najlepsi. Najwięcej bezrobotnych z wyższym wykształceniem jest wśród ekonomistów, specjalistów do spraw marketingu i handlu, pedagogów, specjalistów do spraw administracji publicznej, specjalistów do spraw organizacji usług gastronomicznych, hotelarskich i turystycznych, politologów, specjalistów do spraw badań społeczno-ekonomicznych, specjalistów bankowości, nauczycieli nauczania początkowego, prawników, legislatorów, pielęgniarek i specjalistów do spraw finansowych. Liczba osób bezrobotnych z wyższym wyksztalceniem wzorsła od 2000 r. pięciokrotnie z 2,6% do 11,5% w 2011 r. Jeśli młodzi czują się oszukani, to powinni mieć najpierw pretensje do siebie, że wybierali niewłaściwe kierunki kształcenia.

Przedsiębiorstwa poszukują przede wszystkim absolwentów studiów technicznych, matematycznych i fizycznych, tymczasem zainteresowanie nimi maturzystów jest jeszcze stosunkowo niskie. Dominacja w sektorze szkolnictwa wyższego niepublicznych uczelni dydaktycznych, wąskozawodowych w stosunku do uczelni publicznych, akademickich, naukowo-dydaktycznych powoduje, że przeważa w szkolnictwie wyższym koncentracja na pozyskiwaniu studiujących jako istotnego źródła dochodów założycieli szkół niepublicznych z równoczesnym nieprowadzeniem w nich działalności naukowo-badawczej. Przewaga szkół zawodowych, dydaktycznych sprawia, że są one pozbawione transferu najnowszej wiedzy naukowej do procesu kształcenia i same też takowej nie generują i nie transmitują do gospodarki, na rynek pracy.

Najnowszy Raport PARP z 2012 r. wskazuje zapotrzebowanie rynku na takich głównie specjalistów, jak przedstawicieli handlowych, agentów ubezpieczeniowych, księgowych, lekarzy i pielęgniarki różnej specjalizacji, specjalistów do spraw ekonomicznych i zarządzania, specjalistów z nauk fizycznych, matematycznych i technicznych (głównie inżynierowie budowlani, architekci, projektanci wzornictwa przemysłowego oraz graficy komputerowi), specjaliści do spraw technologii informacyjno-komunikacyjnych (programiści aplikacji oraz specjaliści do spraw rozwoju oprogramowania systemów informatycznych), specjaliści z dziedziny prawa (radcy prawni, archiwiści i adwokaci), dziedzin społecznych i kultury oraz specjaliści nauczania i wychowania różnych specjalizacji np. wychowanie przedszkolne, opieka nad osobami starszymi, edukacja domowa czy edukacja dorosłych. Jest to jednak efekt zmian sezonowych lub też dostosowywania się rynku pracy do kryzysu gospodarczego. Zawody z takich branż, jak medycyna, farmacja, technologie oferują w 2012 r. największe możliwości rozwoju na rynku pracy i najlepsze perspektywy zarobkowe.

Skala prac naukowo-badawczych polskich naukowców w naukach technicznych i przyrodniczych jest rozczarowująco mała. Profesja akademicka jest przestarzała, co szczególnie widoczne jest na wydziałach nauk społecznych i humanistycznych, gdzie przetrzymuje się do emerytury nauczycieli akademickich, którzy niewiele wnoszą do nauki. Uniemożliwia to dostęp zdolnych naukowców do podejmowania rywalizacji w skali chociażby europejskiej.

Istotną rolę w polityce kadrowej uczelni zacznie odgrywać art. 129 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, gdzie jego punkt 1 stanowi, że “nauczyciel akademicki może podjąć lub kontynuować w ramach stosunku pracy (umowy pracy bądź mianowania, sic!) tylko u jednego dodatkowego pracodawcy prowadzącego działalność dydaktyczną lub naukowo badawczą. Podjęcie lub kontynuowanie przez nauczyciela akademickiego u dodatkowego pracodawcy, o którym mowa w zdaniu pierwszym (a więc chodzi o ww. stosunek pracy u tego jednego dodatkowego pracodawcy prowadzącego działalność dydaktyczną lub naukowo badawczą) wymaga zgody rektora. Podjęcie lub kontynuowanie dodatkowego zatrudnienia bez zgody rektora stanowi podstawę rozwiązania stosunku pracy za wypowiedzeniem w uczelni publicznej stanowiącej podstawowe miejsce pracy”.

Nie są to przelewki, gdyż ten sam artykuł, a więc art. 129 w ust. 8 stanowi: “Wypowiedzenie stosunku pracy, o którym mowa w ust. 1 (a więc powyżej zacytowanym) następuje z końcem miesiąca następującego po miesiącu, w którym rektor powziął wiadomość ...” Uwaga! Decydujące jest samo powzięcie wiadomości! Minister prowadzi centralny rejestr nauczycieli akademickich.

O wielu innych problemach szkolnictwa wyższego mówi w dzisiejszym wywiadzie dla Rzeczpospolitej prof. Aleksander Nalaskowski z UMK w Toruniu.

30 września 2012

Tegoroczna Laureatka Nagrody im. Ireny Lepalczyk na najlepszą pracę naukową z pedagogiki społecznej


Z radością informuję, że tegoroczną Laureatką Nagrody im. Ireny Lepalczyk, jaką od ośmiu lat przyznaje Łódzkie Towarzystwo Naukowe za najlepszą pracę badawczą z pedagogiki społecznej, otrzyma w roku 2012 Pani dr hab. Danuta Lalak z Uniwersytetu Warszawskiego, za książkę pt."Życie jako biografia. Podejście biograficzne w perspektywie pedagogicznej" (Warszawa 2010, Wydawnictwo Akademickie Żak).

Zaprezentowane w książce D. Lalak podejście biograficzne przedstawiłem w blogu w ubiegłym roku. Uroczyste wręczenie nagrody odbędzie się w dniu 19 listopada 2012 r. o godz. 16.00 w siedzibie Łódzkiego Towarzystwa Naukowego w Łodzi.

W bieżącym roku o ten laur ubiegali się, poza zwyciężczynią, autorzy następujących rozpraw:

1) Katarzyna Segiet, Dziecko i jego dzieciństwo w perspektywie naukowego poznania i doświadczania rzeczywistości. Studium pedagogiczno-społeczne, Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznań 2011, s. 368;

2) Zofia Szarota, Starzenie się i starość w wymiarze instytucjonalnego wsparcia,Wydawnictwo Uniwersytetu Pedagogicznego, Kraków 2010, s. 417;

3) Jolanta Wojciechowska,Przyczyny dyskryminacji osób żyjących z HIV: nowe ujęcie teoretyczne i jego implikacje dla edukacji zdrowotnej,Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2011, s. 283.

Nominacje do tej Nagrody są także symbolicznym wyróżnieniem i docenieniem wartości rozpraw powyższych naukowców.

Warto przypomnieć, że do tej nagrody można zgłaszać do ŁTN oryginalne prace badawcze z zakresu pedagogiki społecznej (prace zwarte), opublikowane w ciągu dwu lat poprzedzających przyznanie nagrody, bądź cykl pięciu rozpraw tematycznych z problematyki pedagogiki społecznej opublikowanych w okresie max. 3 lat od daty złożenia wniosku. Prace do nagrody zgłaszać mogą członkowie Kapituły nagrody oraz jej laureaci, także jednostki organizacyjne uczelni wyższych i placówek badawczych oraz organy kolegialne stowarzyszeń naukowych. Nagroda ma zasięg ogólnopolski.

Nagrodę w wysokości 1000 dolarów amer. oraz dyplom opracowany graficznie na podstawie ex-librisu prof.Ireny Lepalczyk wręczy tegorocznej laureatce Prezes ŁTN - b. rektor UŁ, prof. dr hab. Stanisław Liszewski. Serdecznie gratuluję wszystkim uczestnikom tego konkursu!


29 września 2012

Najemny rektor wyższej szkoły prywatnej odsłania kulisy fasady


Niektórym, poza mną rzecz jasna, może wydać się szokujące to, co ujawnił w wywiadzie dla prasy rektor jednej z warszawskich wyższych szkół prywatnych, która właśnie plajtuje z hukiem i w atmosferze skandalu. Wynika z niego, że był rektorem, a jakoby nim nie był. Kiedy sprawa poważnych problemów finansowych szkoły wyszła na jaw, przyznał publicznie:

Są sytuacje związane z tą uczelnią, których się trochę wstydzę. Komornik zajmuje studentom czesne, jakie wpłacają z tytułu studiowania w tej - jak się okazuje - "firmie". Od dwóch lat tak ministerstwo nauki i szkolnictwa wyższego, jak i rektor uczelni byli wielokrotnie alarmowani o licznych nieprawidłowościach, ale nie reagowali na nie.

Dzisiaj, w obliczu kompromitacji, już były rektor, bo złożył rezygnację z pracy na tej funkcji, jeszcze bardziej się pogrąża stwierdzając, że trzeba na jego sytuację w tej szkole o nazwie "wyższa" spojrzeć nieco inaczej. Tak więc mamy odsłonę prawdy o tym, o czym piszę nie tylko w blogu od kilku już lat.

Odsłona I:

To jest szkoła prywatna, większość takich szkół należy do jakichś spółek. Spółki, zgodnie z Kodeksem handlowym, są nastawione na zysk. Reprezentantem spółki w szkole jest osoba nazywana kanclerzem albo prezydentem - jak w przypadku "Giedroycia". Prezydent wynajmuje osoby do konkretnych zadań. Ja byłem rektorem - osobą wynajętą do tego, żeby podpisywać indeksy, egzaminować, ustalać program studiów. Odpowiadałem więc za sprawy związane z dydaktyką.

Być może płynie z tej wypowiedzi istotne przesłanie:

- Jak ktoś chce studiować lub pracować w wyższej szkole prywatnej, to powinien sprawdzić, czy nie jest ona spółką - jedno-lub wiieloosobową? Jeśli tak, to zdaniem b. rektora taka spółka nastawiona jest głównie na zysk, a nie na kształcenie i na badania naukowe, chociaż także. Przede wszystkim istotny jest tu ZYSK właściciela (założyciela, kanclerza, rektora - osób tworzących spółkę).

- W takich szkołach spółkach rektor nie jest rektorem w rozumieniu akademickim tej roli, jak ma to miejsce w uczelniach publicznych czy w bardzo dobrze zarządzanych uczelniach niepublicznych, gdzie akademickie standardy są podstawą do realizacji ustawowej i statutowej misji. W takich biznesowych szkołach bywają rektorzy, którzy są wynajętym "słupem" do podpisywania indeksów, egzaminowania i ustalania programów studiów. Ważne, by biznes się kręcił.

Jak wynika z pracy dziennikarza śledczego, ów rektor podpisywał dyplomy osób, które nie były studentami tej uczelni.

Jest wreszcie jeszcze jedna istotna odsłona kulis prowadzenia przez niektórych założycieli - właścicieli takich "wsp". Oto ów rektor ujawnia swoje relacje z właścicielem szkoły:

Nie zostałem wprowadzony w całość zagadnień, a to jest jednak wielki mechanizm. Jeżeli jest prezydent - właściciel uczelni - to on decyduje o tym, czy będzie uczelnia, czy nie. Czy będzie jakiś kierunek, czy nie.

Odsłona II:

Rektor na pasku (płacowym) założyciela jest jak między młotem a kowadłem. Kiedy bowiem założyciel szkoły nie płaci swoim pracownikom, albo zalega z płatnościami czy ich oszukuje w wypłacaniu należnych płac, to ma do wyboru: podać się do dymisji, albo trwać z nadzieją, że może coś się zmieni na lepsze. Co o nim sądzą jego współpracownicy, których namówił do pracy w takiej szkole? Właściciela to nie obchodzi. On płaci za to, by taki "rektor" sam rozstrzygał swoje dylematy, w tym to, że tracił swoją twarz w relacjach z wspólpracownikami. On sam zresztą tak o tym mówi:

- Nie jest to dla mnie nowością, bo mnie o tym informowali, podnosiłem tę kwestię na posiedzeniach Senatu. Sam zresztą nie otrzymywałem wynagrodzenia regularnie - te przestoje bywały kilkumiesięczne.


Odsłona III:

Dziennikarz naciska w omawianym tu przypadku. Pyta o o skargi, które ewidentnie leżą w kompetencjach rektora.

Brak szefów katedr politologii i aktorstwa. Braku seminariów naukowych. Niewydawania pism naukowych. Przeciążenie promotorów liczbą prac dyplomowych. Niezwoływanie przez rok posiedzeń senatu uczelni. Z pism ministerstwa wynika, że przez 11 miesięcy nie udzielił Pan odpowiedzi na zarzuty. Panie profesorze, czym Pan się tam właściwie zajmował?

Rektor odpowiada:

- Z perspektywy czasu uważam, że powinienem bardziej naciskać na właściciela, pana Podolskiego i egzekwować od niego. Być może tu jest moja wina - wierzyłem w jego dobrą wolę w zakresie prowadzenia tej szkoły. Dla mnie rękojmią tego, że on wie, co robi, była liczba szkół, które prowadzi. Sądziłem, że zna specyfikę tej pracy i wierzyłem mu, gdy mówił, że coś nie jest problemem. Trudno kwestionować postępowanie właściciela.

Widział Pan również, że na uczelni nie ma minimum kadry naukowej i nie reagował Pan.

- Jak pan to sobie wyobraża w sytuacji, w której właściciel nie chce przyjąć określonych pracowników, a to on kieruje całą stroną personalną?!


Otóż to. Nic dodać, nic ująć. Tak prowadzonych jest wiele wyższych szkół prywatnych w Polsce, a nasze władze chlubią się wskaźnikiem scholaryzacji na poziomie ISCED 5.

Poruszająca to prawda o mającym niewiele wspólnego z pedagogią szkolnictwa wyższego sposobem zarządzania tzw. "wsp", o upadku akademickiego etosu i fasadzie struktur tak zarządzanych uczelni. Żenada. Dobrze, że jednak prawda, nie tylko w tym przypadku, wreszcie wyszła na jaw. Chociaż w ten sposób ów były już rektor włącza się w proces edukacji naszego społeczeństwa, w tym w dużej mierze jakże naiwnej i zbyt ufnej szyldom i ofertom studiów w takich "wsp" - młodzieży.

28 września 2012

Po co te kongresy?


Końcówka roku 2012 owocuje w liczne kongresy oświatowe. Prześcigają się w ich organizacji różne podmioty, byle tylko dowieść przy tej okazji, że dysponują jedynie słusznym rozwiązaniem (nie-)rozwiązywania problemów polskiej edukacji. Co charakterystyczne, to - jak sama nazwa tych kongresów wskazuje - są one oświatowe, a więc mają na celu oświecanie tych, którzy będą w nich uczestniczyć. Polska oświata jest tu przecież tylko pretekstem do wyżalenia się na bieg spraw, których nie potrafi się w sposób stanowczy wyegzekwować od rządu, samorządu i Parlamentu.

Najpierw miał miejsce w dniach 26-27 września Samorządowy Kongres Oświaty, który został zorganizowany w Warszawie w salach konferencyjnych Stadionu Narodowego przez ogólnopolskie organizacje jednostek samorządu terytorialnego, a tworzące Stronę Samorządową Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego 2012 r. Nic szczególnie interesującego nie przebiło się z tego Kongresu do mediów, którego hasłem przewodnim było ponoć - „Żądamy lepszej oświaty!”

Po pierwsze, kto żąda, a po drugie od kogo? Roszczącą stroną są Organizatorzy Kongresu, a więc ci, którzy występują w imieniu organów prowadzących publiczną oświatę wraz z zaproszonymi na obrady radnymi powiatów i pracownikami samorządowymi. Roszczenia zaś ma spełnić rząd pod naciskiem Sejmu, którego Marszałkowi po zakończeniu obrad delegacja przedstawicieli samorządów wręczy listy z podpisami
zebranymi w czasie kampanii “Stawka większa niż 8 mld". Nie wiemy, czy to stawka duża, czy mała, ale możemy być pewni, że nie jest to stawka większa niż życie.

Jak zapowiedziano przed Kongresem: "Niż demograficzny, zaniechanie zmian systemowych w finansowaniu i realizacji zadań oświatowych przez Rząd i Parlament, doprowadziły do dramatycznej sytuacji wielu polskich samorządów. Oczekujemy od Państwa Polskiego przyjęcia rzeczywistej współodpowiedzialności za realizowanie zadań oświatowych. W trakcie kongresu przedstawimy, poprzez projekty legislacyjne, warunki jakie muszą być spełnione, aby samorządy mogły skutecznie finansować i realizować zadania oświatowe. Kongres daje możliwość wyrażenia opinii i wsparcia postulatów samorządów: gmin, miast, powiatów oraz samorządów wojewódzkich."

Tak więc samorządy zamiast wydać resztki swojego budżetu na stypendia dla najzdolniejszych i najuboższych dzieci, postanowiły wydatkować środki na wycieczkę do Warszawy, w trakcie której możliwe było zwiedzanie obiektu sportowego. W trakcie liczącej prawie 4 godziny sesji plenarnej miały być zaprezentowane rekomendacje z debat merytorycznych oraz postulaty legislacyjne strony samorządowej, a co najważniejsze, miały odbyć się debaty z obecnym i byłymi ministrami edukacji oraz parlamentarzystami o sposobie wdrożenia postulatów samorządowych. Do byłych zaliczono Edmunda Wittbrodta - tego, który "ustawą czyszczącą" wykończył polską samorządność oświatową oraz Katarzynę Hall, która dla samorządności oświaty niczego nie uczyniła. Wprost odwrotnie. Swoją postawą wobec rodziców pokazała najgorsze wzory komunikacji społecznej władzy centralnej. Posłów na tym Kongresie zapewne nie było ze względu na burzliwą debatę "smoleńską", poza może b. dyrektor Gabinetu Politycznego K. Hall - poseł Ligią Krajewską, współodpowiedzialną za bałagan w reformowaniu oświaty. Doprawdy znakomici eksperci. Oświata została zatem skazana na debatę w zaciszu miejsca, które jest symbolem porażki polskiej drużyny na EURO 2012 i z częściowym udziałem tych, którzy z demokratyzacją polskiej edukacji niewiele mają wspólnego.

"Zakres proponowanych przez samorządowców zmian obejmuje przede wszystkim:

- zwiększenie elastyczności sieci szkół (obwody, możliwość łączenia w zespoły i przekazywania podmiotom społecznym zainteresowanym poziomem oferty edukacyjnej)

- stworzenie motywacyjnego systemu wynagrodzeń, w którym zasadniczą rolę odgrywać będą dodatki motywacyjne, powiązane z jakością pracy,

- dostosowanie innych „przywilejów" do realiów (podniesienie pensum o dwie godziny lekcyjne, wprowadzenie zasady rozliczania 40-godzinnego tygodniowego czasu pracy, skrócenie urlopu wypoczynkowego do 40 dni roboczych, zobiektywizowanie zasad udzielania urlopów dla poratowania zdrowia itp.)."



Co ciekawe, samorządowcy nie żądają więcej samorządności, czyli przekazania im władzy w zakresie pełnego samozarządzania polską oświatą, tylko żądają zmian w Karcie Nauczyciela. Tym samym chcą być tylko częściowo samorządni, tzn. państwo niech dzieli budżet i (mało) płaci na oświatę, a samorządy niech udają, że samozarządzają budżetem, na którego wysokość nie mają żadnego wpływu.

Kto jest winien polskiemu kryzysowi oświatowemu (to jest drugi rodzaj kryzysu-straszaka po kryzysie ekonomicznym)? Nauczyciele i ich przywileje. Jak im się je odbierze, a dołoży pracy przy interaktywnej tablicy, to będzie dużo lepiej. A XIX wieczny system klasowo-lekcyjny z anachroniczną dydaktyką oraz centralistyczny system zarządzania oświatą niech trwają przez kolejne wieki. Kto przeprosi nauczycieli za to, że fałszywie zinterpretowano wyniki Raportu OECD - "Education et Glance 2012", z których miało wynikać, że polscy nauczyciele najkrótcej pracują z uczniami w szkole? Czyżby znowu objawił się jakiś rzecznik MEN od manipulacji statystycznych?


Niemalże w tym samym czasie odbywał się VII już - Międzynarodowy Kongres Kadry Kierowniczej Oświaty w Toruniu, którego współorganiztorem jest także środowisko samorządowców, co tylko potwierdza, że oświata dzieli się w strefie wpływów na orientację warszawską i toruńską. Także tam miała być obecna minister edukacji, bo przecież władza - jeśli sama nie chce się czegoś uczyć - to przynajmniej może oświecać innych. Ufam, że teksty wystąpień były różne.

Czeka nas jeszcze jeden kongres oświatowy, który zorganizuje w grudniu niepubliczna placówka doskonalenia nauczycieli, a będzie to V Kongres Prawa Oświatowego. Tu jednak kongres nie będzie kongresem, tylko konferencją poświęconą wyłącznie problematyce regulacji prawnych w oświacie. Jak piszą organizatorzy: Dzięki unikalnej formule szkoleniowej pozwala uczestnikom dogłębnie poznać przepisy regulujące funkcjonowanie szkół i placówek oświatowych oraz nauczyć się działania zgodnie z prawem. Nie przewiduje się w tym ostatnim kongresie udziału ministra edukacji narodowej. Szkoda, bo to jednak podnosi atrakcyjność debaty tym bardziej, że jej uczestnicy niczego nie będą zwiedzać.

Żaden z tych kongresów nie da odpowiedzi na podstawowe pytania:

1) Forpocztą jak rozumianej demokracji jest/ma być polska edukacja?

2) Kiedy polska oświata będzie dobrem ogólnonarodowym, społecznym, a nie łupem i problemem dla partii rządzących?

3) Do czego w rzeczywistości sprowadza się "kontrola" oświaty publicznej ze strony polskiego Parlamentu i jaka jest jej skuteczność?


Może czytelnicy podrzucą jeszcze jakieś tematy, którymi kolejne kongresy powinny się zająć? Debatować bowiem o oświacie bezskutecznie potrafimy bardzo skutecznie.