Przed wyborami powraca kwestia skutków braku rozliczenia PRL-owskich służb specjalnych. Tymczasem, po przeszło 22 latach transformacji ustrojowej, jej byli funkcjonariusze zagnieździli się wygodnie także w sektorze wyższych szkół prywatnych, albo jako ich założyciele, kanclerze, pracownicy administracji, albo jako ich nauczyciele akademiccy. Gdzieś te 24 tys. b. funkcjonariuszy trzeba było urządzić, zabezpieczyć ich na przyszłość. Jak pisze Jerzy Jachowicz (UważamRze 29/2011) - urośli oni w nieformalną potęgę, gdyż państwo stworzyło im warunki sprzyjające nie tylko ich przetrwaniu, ale i zakamuflowaniu swojej przeszłości, by mogli rosnąć w siłę. Dla swoich ukrytych interesów znaleźli dogodny grunt, gdyż mało kto interesował się na początku lat 90.XX w. tym, czy wśród nich byli aktywni SB-cy? A Wildstein dodaje w tym samym numerze czasopisma, że to pod kontrolą byłej nomenklatury budowano przyczółki gospodarki kapitalistycznej, zaś jej członkowie (. . .)rozumiejąc korzyść ze wspólnego działania, kontynuowali je również po upadku komunizmu.
Korzystna dla nich okazała się sytuacja prawna, na którą także zapewnili sobie wpływ. Szkolnictwo wyższe sektora prywatnego było pozbawione jakiejkolwiek kontroli. Wystarczyło udokumentować posiadanie niewielkiej kwoty na koncie, by utworzyć tzw."wsp". Niektórzy włączali w ten proces instytucje, osoby czy środowiska, które miały odwrócić uwagę, a jednocześnie zabezpieczyć nowy interes. A koncesje na powoływanie tych szkół do życia wydawało ministerstwo bez jakichkolwiek przeszkód czy weryfikacji. Dopiero w 2002 r. powstała Państwowa Komisja Akredytacyjna, ale lawinowy wzrost liczby nowych "wsp" sprawił, że przy ograniczonym budżecie nie była w stanie dokonać oceny wszystkich jednostek i prowadzonych w nich kierunków studiów.
Po dzień dzisiejszy, nie każdy może założyć kancelarię adwokacką, prywatną poradnię czy aptekę, ale każdy, nawet np. półanalfabeta czy psychopata może utworzyć wyższą szkołę prywatną. Niestety, wśród ponad 360 i tacy się zdarzają, a ilu wśród nich było lub jest powiązanych z tajnymi służbami? Tego publicznie nie wie nikt.
22 sierpnia 2011
21 sierpnia 2011
Co kryją a co ujawniają pseudosondaże o polskiej szkole i młodzieży?
Danuta Sterna pisze w najnowszym wydaniu edunews.pl, że przestudiowała badania sondażowe CBOS na temat młodzieży i szkoły, jakie były prowadzone przez tę instytucję wśród uczniów ostatnich klas szkół ponadgimnazjalnych (liceów, techników i zasadniczych szkół zawodowych) w latach: 1998, 2003, 2008 i 2010. Przyglądając się ich wynikom wyciąga wnioski, które w moim przekonaniu nie mają wartości poznawczej, bowiem nie sprawdzono, czy CBOS sondował te opinie w interwałach 5 letnich na tej samej populacji, czy może jednak różnych (wątpię, by były to badania wzdłużne). Przypuszczam, że za każdym razem próba dotyczyła wprawdzie młodzieży, ale innej od tej, która staje się dla D. Sterny punktem odniesienia.
Z faktu sondażowego, że dwanaście lat temu nieco ponad połowa uczniów (53%) oceniała pozytywnie rolę szkoły, a obecnie pozytywnie postrzega ją prawie trzy czwarte respondentów (wzrost o 18 punktów procentowych) niesłusznie wyciąga wniosek, że od roku 1998 ocena edukacyjnej funkcji szkoły "...jako dobrze przygotowującej do dalszej nauki, studiów wyraźnie się poprawiła”.
Taka ocena jest artefaktem. W 1998 r. szkoła była inna i radykalnie odmienny miał miejsce w niej oraz w związku z nią kontekst przemian, niż w roku 2010. Jeśli badanymi - tak wówczas, jak i w 2010 r. - były zupełnie inne osoby, to można zapytać, po co porównywać opinie osób z czterech różnych zbiorów, pomijając powyższe uwarunkowania? Czemu lub komu to ma służyć? Może propagandzie sukcesu MEN? Tyle tylko, że autorka tego artykułu nie podaje, jeśli już trzymać się tej niepoprawnej metodologicznie konwencji, wyników sondażu na ten temat z 2008 r. Czy też byłby wzrost o 18 punktów procentowych?
Przy kolejnej kwestii, mającej świadczyć o pozytywnym zakresie zaistniałych przemian w polskiej edukacji, Autorka pisze:
„Zdaniem młodych ludzi, szkoła coraz lepiej przygotowuje ich do funkcjonowania na rynku pracy”. Pytano: Jak oceniasz, czy szkoła, do której chodzisz daje duże szanse na zdobycie atrakcyjnej pracy po jej ukończeniu? Zdecydowanie tak i raczej tak – odpowiedziało w 2010 roku 54%. Wzrost w stosunku do lat poprzednich, ale interpretacja zależy od celów, które sobie stawiamy, gdyż szklanka w połowie pełna jest też w połowie pusta. Opinie: raczej nie i brak zdecydowania deklaruje prawie 30% młodzieży. Są to osoby, które nie mogą powiedzieć, że szkoła przygotowała ich dobrze do pracy."
Nie dowiadujemy się z tego akapitu, jaki odsetek młodzieży odpowiedział na tę kwestię w 1998 r.? Jest za to mowa o tym, ze "szklanka w połowie zapełniona jest wskaźnikiem czegoś pozytywnego.
Kiedy pojawia się w tych sondażach ocena przez respondentów wyboru szkoły, relacjonująca je stwierdza: „W 2010 roku co piąty uczeń (20%, o 5 punktów mniej niż dwanaście lat temu) był niezadowolony z wyboru szkoły”. Tyle tylko, że w 1998 r. o wyborze kolejnego stopnia szkoły decydowali absolwenci już 8-letniej szkoły podstawowej, a w 2005, 2008 i 2010 r. absolwenci gimnazjum po 9 latach szkolnej edukacji (6+3). Inny wiek, inne doświadczenia i odmienny ustrój szkolny oraz perspektywy dalszej edukacji musiały rzutować na odmienne wyobrażenia na powyższy temat. Warto przypomnieć, że w 1998 r. obowiązywały jeszcze egzaminy wstępne do szkół wyższych i był wewnątrzszkolny egzamin maturalny.
Relacjonująca jednak te dane dokonuje ich interpretacji:
"Zastanawiam się - czy „tylko”, czy może „aż”. Co piąty uczeń nie jest zadowolony z wyboru szkoły! Co autorzy mieli na myśli zadając to pytanie? Uszczegółowienie zawarte jest w pytaniu: Czy z punktu widzenia twoich szans na przyszłość, osiągnięcia czegoś w życiu, uzyskania dobrej pracy, dostania się na studia uważasz, że wybór tej szkoły był dla ciebie…? Co piaty uczeń uważa, że szkoła nie poprawiła jego szans na przyszłość, nie pomogła mu w uzyskaniu dobrej pracy i dostaniu się na studia.Jak w takim razie ocenić czas pobytu w szkole tej części uczniów? Trudno tak bardzo cieszyć się z tego, że sytuacja poprawiła się w stosunku do roku 1998, wtedy niezadowolonych był aż co czwarty uczeń."
Trafnie zastanawia się nad tym: Co autorzy mieli na myśli zadając to pytanie? Należałoby je uzupełnić o jeszcze jedno, a mianowicie to, które jest warunkiem poprawności metodologicznej, czyli o intersubiektywną komunikowalność - Co respondenci mieli na myśli odpowiadając na to pytanie?
Kiedy odkrywa w owych sondażach CBOS kwestię opinii uczniów o nauczycielach dokonuje cenzury i za nas rozstrzyga, że nie warto się nią zainteresować. Dlaczego?
„Ewolucja postaw nauczycieli wobec uczniów, jaką można było zaobserwować w latach 1998 – 2008, obecnie się zatrzymała, a w niektórych przypadkach nawet cofnęła”. Pomińmy to niepokojące – „cofnięcie” i zajmijmy się tylko obecną sytuacją.
Rzeczywiście, tak złą informację trzeba ukryć, bo jak minister edukacji by ją przeczytała, to byłaby zmuszona do leczenia nie tylko własnego kolana, co zostało dla potrzeb kampanii wyborczej opatrzone żenującymi zdjęciami w Super Expresie i Gazecie Wyborczej, ale potrzebowałaby konsultacji u kardiologa. Po takiej informacji można doprawdy dostać zawału. Wyborcy mają decydować o tym, kto będzie ich posłem, a tu taka wpadka.
W dalszej części artykułu, jego Autorka porzuca już temporalne porównania. Przywołuje niezwykle niepokojące dane tylko z sondażu CBOS z 2010 r., chociażby na temat tego, czy nauczyciele informowali i motywowali uczniów na temat ich praw w szkole. Okazuje się, że tylko 30% uczniów potwierdziło omawianie w klasie praw ucznia przez nauczyciela, np. na godzinie wychowawczej, i nauczyciele zachęcali do korzystania z tych praw, natomiast w 53% nauczyciele tylko przedstawili te prawa, nie zachęcając do korzystania z nich. Natomiast 17% uczniów stwierdziło, że ich prawa w ogóle nie były omawiane w klasie.
Biorąc pod uwagę jakże często sondowany problem przemocy w szkołach, otrzymujemy kolejne, nic nieznaczące dane, choć oczywiście ujęte w formie liczbowej, która powinna na nas zrobić wrażenie. Jak pisze D. Sterna: Największy spadek odnotowano w 2008 roku. Sądziłem, że zinterpretuje to jako efekt jeszcze mających miejsce skutków dyscyplinujących uczniów ustaw z okresu rządów PiS+LPR+Samoobrona. Okazuje się, ze jednak nie. Jak jest więc w 2010 roku?
Na pytanie: Czy w Twojej szkole zdarzają się przypadki fizycznego znęcania się starszych uczniów nad młodszymi? 52% uczniów deklarował zetknięcie się przemocą fizyczną.
Czy w Twojej szkole zdarzają się przypadki zażywania narkotyków przez uczniów na terenie szkoły? – 45%.
Czy w Twojej szkole zdarzają się przypadki picia alkoholu przez uczniów na terenie szkoły? – 62%
Nie ukrywam, że przejmowanie się takimi sondażami może być tylko i wyłącznie przejawem braku krytycyzmu. Odpowiedzi na pytania rozstrzygnięcia, zaczynające się od partykuły pytajnej "Czy", są najmniej miarodajne. Warto powrócić przy ich analizie do kwestii intersubiektywnej komunikowalności, czyli nie tylko tego, co ich autor miał na myśli, ale przede wszystkim respondent, bo autor tych pytań był bezmyślny.
http://www.edunews.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1603&Itemid=1
Z faktu sondażowego, że dwanaście lat temu nieco ponad połowa uczniów (53%) oceniała pozytywnie rolę szkoły, a obecnie pozytywnie postrzega ją prawie trzy czwarte respondentów (wzrost o 18 punktów procentowych) niesłusznie wyciąga wniosek, że od roku 1998 ocena edukacyjnej funkcji szkoły "...jako dobrze przygotowującej do dalszej nauki, studiów wyraźnie się poprawiła”.
Taka ocena jest artefaktem. W 1998 r. szkoła była inna i radykalnie odmienny miał miejsce w niej oraz w związku z nią kontekst przemian, niż w roku 2010. Jeśli badanymi - tak wówczas, jak i w 2010 r. - były zupełnie inne osoby, to można zapytać, po co porównywać opinie osób z czterech różnych zbiorów, pomijając powyższe uwarunkowania? Czemu lub komu to ma służyć? Może propagandzie sukcesu MEN? Tyle tylko, że autorka tego artykułu nie podaje, jeśli już trzymać się tej niepoprawnej metodologicznie konwencji, wyników sondażu na ten temat z 2008 r. Czy też byłby wzrost o 18 punktów procentowych?
Przy kolejnej kwestii, mającej świadczyć o pozytywnym zakresie zaistniałych przemian w polskiej edukacji, Autorka pisze:
„Zdaniem młodych ludzi, szkoła coraz lepiej przygotowuje ich do funkcjonowania na rynku pracy”. Pytano: Jak oceniasz, czy szkoła, do której chodzisz daje duże szanse na zdobycie atrakcyjnej pracy po jej ukończeniu? Zdecydowanie tak i raczej tak – odpowiedziało w 2010 roku 54%. Wzrost w stosunku do lat poprzednich, ale interpretacja zależy od celów, które sobie stawiamy, gdyż szklanka w połowie pełna jest też w połowie pusta. Opinie: raczej nie i brak zdecydowania deklaruje prawie 30% młodzieży. Są to osoby, które nie mogą powiedzieć, że szkoła przygotowała ich dobrze do pracy."
Nie dowiadujemy się z tego akapitu, jaki odsetek młodzieży odpowiedział na tę kwestię w 1998 r.? Jest za to mowa o tym, ze "szklanka w połowie zapełniona jest wskaźnikiem czegoś pozytywnego.
Kiedy pojawia się w tych sondażach ocena przez respondentów wyboru szkoły, relacjonująca je stwierdza: „W 2010 roku co piąty uczeń (20%, o 5 punktów mniej niż dwanaście lat temu) był niezadowolony z wyboru szkoły”. Tyle tylko, że w 1998 r. o wyborze kolejnego stopnia szkoły decydowali absolwenci już 8-letniej szkoły podstawowej, a w 2005, 2008 i 2010 r. absolwenci gimnazjum po 9 latach szkolnej edukacji (6+3). Inny wiek, inne doświadczenia i odmienny ustrój szkolny oraz perspektywy dalszej edukacji musiały rzutować na odmienne wyobrażenia na powyższy temat. Warto przypomnieć, że w 1998 r. obowiązywały jeszcze egzaminy wstępne do szkół wyższych i był wewnątrzszkolny egzamin maturalny.
Relacjonująca jednak te dane dokonuje ich interpretacji:
"Zastanawiam się - czy „tylko”, czy może „aż”. Co piąty uczeń nie jest zadowolony z wyboru szkoły! Co autorzy mieli na myśli zadając to pytanie? Uszczegółowienie zawarte jest w pytaniu: Czy z punktu widzenia twoich szans na przyszłość, osiągnięcia czegoś w życiu, uzyskania dobrej pracy, dostania się na studia uważasz, że wybór tej szkoły był dla ciebie…? Co piaty uczeń uważa, że szkoła nie poprawiła jego szans na przyszłość, nie pomogła mu w uzyskaniu dobrej pracy i dostaniu się na studia.Jak w takim razie ocenić czas pobytu w szkole tej części uczniów? Trudno tak bardzo cieszyć się z tego, że sytuacja poprawiła się w stosunku do roku 1998, wtedy niezadowolonych był aż co czwarty uczeń."
Trafnie zastanawia się nad tym: Co autorzy mieli na myśli zadając to pytanie? Należałoby je uzupełnić o jeszcze jedno, a mianowicie to, które jest warunkiem poprawności metodologicznej, czyli o intersubiektywną komunikowalność - Co respondenci mieli na myśli odpowiadając na to pytanie?
Kiedy odkrywa w owych sondażach CBOS kwestię opinii uczniów o nauczycielach dokonuje cenzury i za nas rozstrzyga, że nie warto się nią zainteresować. Dlaczego?
„Ewolucja postaw nauczycieli wobec uczniów, jaką można było zaobserwować w latach 1998 – 2008, obecnie się zatrzymała, a w niektórych przypadkach nawet cofnęła”. Pomińmy to niepokojące – „cofnięcie” i zajmijmy się tylko obecną sytuacją.
Rzeczywiście, tak złą informację trzeba ukryć, bo jak minister edukacji by ją przeczytała, to byłaby zmuszona do leczenia nie tylko własnego kolana, co zostało dla potrzeb kampanii wyborczej opatrzone żenującymi zdjęciami w Super Expresie i Gazecie Wyborczej, ale potrzebowałaby konsultacji u kardiologa. Po takiej informacji można doprawdy dostać zawału. Wyborcy mają decydować o tym, kto będzie ich posłem, a tu taka wpadka.
W dalszej części artykułu, jego Autorka porzuca już temporalne porównania. Przywołuje niezwykle niepokojące dane tylko z sondażu CBOS z 2010 r., chociażby na temat tego, czy nauczyciele informowali i motywowali uczniów na temat ich praw w szkole. Okazuje się, że tylko 30% uczniów potwierdziło omawianie w klasie praw ucznia przez nauczyciela, np. na godzinie wychowawczej, i nauczyciele zachęcali do korzystania z tych praw, natomiast w 53% nauczyciele tylko przedstawili te prawa, nie zachęcając do korzystania z nich. Natomiast 17% uczniów stwierdziło, że ich prawa w ogóle nie były omawiane w klasie.
Biorąc pod uwagę jakże często sondowany problem przemocy w szkołach, otrzymujemy kolejne, nic nieznaczące dane, choć oczywiście ujęte w formie liczbowej, która powinna na nas zrobić wrażenie. Jak pisze D. Sterna: Największy spadek odnotowano w 2008 roku. Sądziłem, że zinterpretuje to jako efekt jeszcze mających miejsce skutków dyscyplinujących uczniów ustaw z okresu rządów PiS+LPR+Samoobrona. Okazuje się, ze jednak nie. Jak jest więc w 2010 roku?
Na pytanie: Czy w Twojej szkole zdarzają się przypadki fizycznego znęcania się starszych uczniów nad młodszymi? 52% uczniów deklarował zetknięcie się przemocą fizyczną.
Czy w Twojej szkole zdarzają się przypadki zażywania narkotyków przez uczniów na terenie szkoły? – 45%.
Czy w Twojej szkole zdarzają się przypadki picia alkoholu przez uczniów na terenie szkoły? – 62%
Nie ukrywam, że przejmowanie się takimi sondażami może być tylko i wyłącznie przejawem braku krytycyzmu. Odpowiedzi na pytania rozstrzygnięcia, zaczynające się od partykuły pytajnej "Czy", są najmniej miarodajne. Warto powrócić przy ich analizie do kwestii intersubiektywnej komunikowalności, czyli nie tylko tego, co ich autor miał na myśli, ale przede wszystkim respondent, bo autor tych pytań był bezmyślny.
http://www.edunews.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1603&Itemid=1
20 sierpnia 2011
Wydawcy kwestionują projekt MEN wprowadzenia elektronicznych podręczników
Pod koniec lipca br. odbyło się w MEN spotkanie Prezydium Sekcji Wydawców Edukacyjnych z minister Katarzyną Hall i wiceminister Krystyną Szumilas w sprawie projektu nowego rozporządzenia o dopuszczaniu podręczników szkolnych. Oprócz mniej lub bardziej istotnych zmian wprowadzonych do projektowanego tego aktu prawnego
pojawiła się jedna bardzo istotna, a mianowicie konieczność przygotowywania przez wydawców podręczników w wersji elektronicznej obok wersji tradycyjnej.
Wydawcy kwestionują powyższy projekt w obecnej jego wersji, gdyż stanowi on zagrożenie dla ich działalności, a to głównie ze względu na powszechne w naszym kraju piractwo książek i czasopism (zob. portal Chomikuj.pl). Poinformowano ministerstwo o pojawiających się problemach i niepokojach odnośnie tego zapisu:
1. strona autorsko-prawna (wykorzystanie materiałów w innych
technologiach kosztuje)
2. techniczna (czy wydawać podręczniki na płytach CD czy w sieci, na jakich platformach, jak zapewnić bezpieczeństwo kontentu?)
3. organizacyjne - jak nauczyciel będzie korzystał z materiału jeśli niektórzy uczniowie będą mieć jedynie wersje elektroniczne a inni papierowe, a poza tym po co tworzyć elektroniczny podręcznik, jeśli wg. zapisu ma on odpowiadać podręcznikowi papierowemu.
4. finansowe – kto zapłaci za niebywale kosztowne platformy edukacyjne,
5. na co mogą liczyć wydawcy ze strony MEN w zmianie modelu biznesowego, skoro tradycyjny jest tak mocno zagrożony.
Najważniejszą konkluzją spotkania była obietnica pani minister, że zasada dotycząca podręcznika w formie elektronicznej zostanie wprowadzona nie wcześniej niż na rok szkolny 2012/2013. Wydawcy natomiast obiecali, że do połowy sierpnia prześlą uwagi do rozporządzenia oraz propozycje wspólnych działań odnośnie zapewnienia z jednej strony celu MEN, jakim jest wprowadzenie podręczników elektronicznych do szkół, a z drugiej zabezpieczenie naszych interesów, tj. głównie zabezpieczenie
przed piractwem.
pojawiła się jedna bardzo istotna, a mianowicie konieczność przygotowywania przez wydawców podręczników w wersji elektronicznej obok wersji tradycyjnej.
Wydawcy kwestionują powyższy projekt w obecnej jego wersji, gdyż stanowi on zagrożenie dla ich działalności, a to głównie ze względu na powszechne w naszym kraju piractwo książek i czasopism (zob. portal Chomikuj.pl). Poinformowano ministerstwo o pojawiających się problemach i niepokojach odnośnie tego zapisu:
1. strona autorsko-prawna (wykorzystanie materiałów w innych
technologiach kosztuje)
2. techniczna (czy wydawać podręczniki na płytach CD czy w sieci, na jakich platformach, jak zapewnić bezpieczeństwo kontentu?)
3. organizacyjne - jak nauczyciel będzie korzystał z materiału jeśli niektórzy uczniowie będą mieć jedynie wersje elektroniczne a inni papierowe, a poza tym po co tworzyć elektroniczny podręcznik, jeśli wg. zapisu ma on odpowiadać podręcznikowi papierowemu.
4. finansowe – kto zapłaci za niebywale kosztowne platformy edukacyjne,
5. na co mogą liczyć wydawcy ze strony MEN w zmianie modelu biznesowego, skoro tradycyjny jest tak mocno zagrożony.
Najważniejszą konkluzją spotkania była obietnica pani minister, że zasada dotycząca podręcznika w formie elektronicznej zostanie wprowadzona nie wcześniej niż na rok szkolny 2012/2013. Wydawcy natomiast obiecali, że do połowy sierpnia prześlą uwagi do rozporządzenia oraz propozycje wspólnych działań odnośnie zapewnienia z jednej strony celu MEN, jakim jest wprowadzenie podręczników elektronicznych do szkół, a z drugiej zabezpieczenie naszych interesów, tj. głównie zabezpieczenie
przed piractwem.
18 sierpnia 2011
„Promocja” pedagogiki w wyższych szkołach prywatnych w systemie 20:80
Jak wykazują specjaliści w zakresie zarządzania to, co oferują wyższe szkoły prywatne na swoich stronach internetowych w trakcie okresu rekrutacyjnego na studia, jest zgodne z obowiązującymi na rynku marketingowym proporcjami - 20% prawdy i 80% kitu. Dotyczy to w pierwszej kolejności tzw. „wsp”, które powstały na przełomie XX oraz XXI w., a więc mają nadany przez ministerstwo numer powyżej 100 i prowadzą kształcenia na kierunku PEDAGOGIKA. Wystarczy wejść na stronę każdej z tych szkół lub stronę ministerstwa, by otrzymać informację, jakim ona dysponuje numerem rejestracyjnym, a więc którą z kolei wśród rejestrowanych w sektorze prywatnym była dana szkoła.
Oto jedna z gazet donosi, że na Uniwersytecie Medycznym powstała praca naukowa o agresji i przemocy pacjentów wobec lekarzy i pielęgniarek. Pomijam w tym miejscu kwestie metodologiczne, skoro zbadano zaledwie 63 pracowników służby zdrowia w ponad 800 tysięcznym mieście i pominięto w tych badaniach samych pacjentów, bo z krótkiego doniesienia i tak wynika „nędza poznawacza” owego projektu, ale zainteresowało mnie co innego. Otóż badania prowadzono w uniwersytecie, ale ich autor zaprezentował się w całej okazałości jako prorektor wyższej szkoły prywatnej. To klasyczny przykład 20% prawdy i 80% kłamstwa. Za badania zapewne zapłacił (w pensji czy odrębnie?) uniwersytet, ale przypisuje sobie w celach promocyjnych drugiego miejsca pracy w tym samym mieście i to z uśmiechem na twarzy jego pracownik, eksponując funkcję w tzw. „wsp”. Ta uczelnia kształci także pedagogów, więc mogą już teraz wiele dowiedzieć się na temat etyki zawodowej.
Na stronach tzw. „wsp” pojawiają się informacje o konferencjach oświatowych, jakie zostały w nich zorganizowane, tyle tylko, że znowu mamy tu do czynienia w wielu przypadkach z podobną proporcją: 20% prawdy – istotnie, odbyły się w nich konferencje, ale 80% fałszu, bo nie ujawnia się, że dana szkoła udostępniła odpłatnie lub w celach komercyjnych (propagandowych) swoje sale dydaktyczne w godzinach, kiedy są one puste, by inna organizacja czy instytucja zorganizowała w niej jakąś konferencję. Najlepsze jest w tym wszystkim to, że w związku z brakiem uczestników, zainteresowanych organizowanych w takich szkołach różnego rodzaju konkursach, galeriach, spotkaniach spędza się do Sali wszystkich pracowników administracji danej szkoły, by można było sfilmować, zrobić zdjęcia i pochwalić się swoimi wielkimi osiągnięciami na rzecz upowszechniania oświaty, kultury itd. A zatem 20% prawdy, bo coś się odbyło, i 80% fałszu, gdyż uczestniczyli w tym nie ci, do których było to adresowane. Nic dziwnego, że ziewali, przebierali nogami, bo niczego nie rozumieli.
Niektóre wyższe szkoły prywatne mają swoje „wydawnictwa”, „gazety” czy powoływane przez założycieli „instytuty”, tyle tylko, że 20% ich działalności ma charakter naukowy czy oświatowy, zaś 80% czysto komercyjny, fałszywy z punktu widzenia funkcji akademickich, prostudenckich. Studenci płacąc czesne, utrzymują rzesze niepotrzebnych pracowników, gdyż oni sami z wytworów takich „firm” nie uzyskują dla siebie nic, co byłoby im potrzebne. Pod szyldem takich form zatrudnia się znajomych, członków rodzin wszelkiego rodzaju władz takich szkół prywatnych, a studiujący w nich pedagogikę są od tego, by ich utrzymywać. Może dlatego proporcje zatrudnionych w tzw. "wsp" na stałe są następujące: 20% nauczycieli akademickich i 80% pracowników administracji, technicznych i obsługi. Wszystko zależy od tego, jak wielu jest "znajomych królika", członków rodzin i zobowiązań wobec przydatnych dla biznesu osób.
Szkoły informują o ogromnej liczbie specjalności, jakie są gotowe udostępnić swoim nowym studentom. To w 20% jest prawdą, gdyż mają jakoś opracowane plany i programy kształcenia. W 80% jest to jednak fałsz, gdyż im więcej oferują specjalności, tym wielokrotnie więcej powinny mieć studiujących, żeby móc uruchomić kształcenie na każdej z nich. Nie jest to możliwe i wszyscy o tym doskonale w tych szkołach wiedzą. W 80% jest to zatem fałsz, gdyż to, czy dana specjalność zostanie uruchomiona zależy tylko i wyłącznie od ustalonej (minimalnej) liczby chętnych studentów. Jak się nie zgłoszą, to sami są sobie winni. Po pół roku już okazuje się że z 8 czy nawet 14 specjalności zostaną uruchomione tylko dwie lub trzy. Co mają zrobić ci, którzy byli zainteresowani inną niż ta, do studiowania której zostają zmuszeni?
Wyższe szkoły prywatne informują wreszcie o tym, jak to dysponują znakomitą, nową czy nowoczesną infrastrukturą, bazą. W 20% jest to prawdą, ale w 80% fałszem, gdyż nie jest to ich baza, tylko wynajmowana (w związku z czym plany zajęć podporządkowane są wolnym godzinom prawowitego dysponenta, a nie interesom i potrzebom studiujących), obciążone są kredytami (także pod wartość hipoteczną), a zatem w 80% jest to fałsz. Można zatem zobaczyć na stronach tych szkół piękne zdjęcia tyle tylko, że jest to tak samo wiarygodne jak to, kiedy robimy sobie fotkę na tle jakiegoś „wypasionego” jachtu w Chorwacji i przesyłamy je znajomym, by pochwalić się swoją nową własnością. A niech ich zawiść zżera.
Wreszcie, wyższe szkoły prywatne chwalą się, jaką to mają wspaniałą kadrę. Tak, ale w 20%, bo w 80% są to osoby zatrudnione na umowy krótkoterminowe. Czegokolwiek by nie zawaliły, złe odium spada na szkołę, ale sama tak chciała. Dlatego na stronach pisze się o sukcesach studentów, ale to nie dotyczy nawet 20%, bo 80% ma studiowanie "w nosie". Jak się okazuje w "wsp" zaledwie 20% studiujących zdaje egzaminy dyplomowe w terminie, a 80% "buja się" z nimi przez kolejne miesiące, a nawet lata.
Oto jedna z gazet donosi, że na Uniwersytecie Medycznym powstała praca naukowa o agresji i przemocy pacjentów wobec lekarzy i pielęgniarek. Pomijam w tym miejscu kwestie metodologiczne, skoro zbadano zaledwie 63 pracowników służby zdrowia w ponad 800 tysięcznym mieście i pominięto w tych badaniach samych pacjentów, bo z krótkiego doniesienia i tak wynika „nędza poznawacza” owego projektu, ale zainteresowało mnie co innego. Otóż badania prowadzono w uniwersytecie, ale ich autor zaprezentował się w całej okazałości jako prorektor wyższej szkoły prywatnej. To klasyczny przykład 20% prawdy i 80% kłamstwa. Za badania zapewne zapłacił (w pensji czy odrębnie?) uniwersytet, ale przypisuje sobie w celach promocyjnych drugiego miejsca pracy w tym samym mieście i to z uśmiechem na twarzy jego pracownik, eksponując funkcję w tzw. „wsp”. Ta uczelnia kształci także pedagogów, więc mogą już teraz wiele dowiedzieć się na temat etyki zawodowej.
Na stronach tzw. „wsp” pojawiają się informacje o konferencjach oświatowych, jakie zostały w nich zorganizowane, tyle tylko, że znowu mamy tu do czynienia w wielu przypadkach z podobną proporcją: 20% prawdy – istotnie, odbyły się w nich konferencje, ale 80% fałszu, bo nie ujawnia się, że dana szkoła udostępniła odpłatnie lub w celach komercyjnych (propagandowych) swoje sale dydaktyczne w godzinach, kiedy są one puste, by inna organizacja czy instytucja zorganizowała w niej jakąś konferencję. Najlepsze jest w tym wszystkim to, że w związku z brakiem uczestników, zainteresowanych organizowanych w takich szkołach różnego rodzaju konkursach, galeriach, spotkaniach spędza się do Sali wszystkich pracowników administracji danej szkoły, by można było sfilmować, zrobić zdjęcia i pochwalić się swoimi wielkimi osiągnięciami na rzecz upowszechniania oświaty, kultury itd. A zatem 20% prawdy, bo coś się odbyło, i 80% fałszu, gdyż uczestniczyli w tym nie ci, do których było to adresowane. Nic dziwnego, że ziewali, przebierali nogami, bo niczego nie rozumieli.
Niektóre wyższe szkoły prywatne mają swoje „wydawnictwa”, „gazety” czy powoływane przez założycieli „instytuty”, tyle tylko, że 20% ich działalności ma charakter naukowy czy oświatowy, zaś 80% czysto komercyjny, fałszywy z punktu widzenia funkcji akademickich, prostudenckich. Studenci płacąc czesne, utrzymują rzesze niepotrzebnych pracowników, gdyż oni sami z wytworów takich „firm” nie uzyskują dla siebie nic, co byłoby im potrzebne. Pod szyldem takich form zatrudnia się znajomych, członków rodzin wszelkiego rodzaju władz takich szkół prywatnych, a studiujący w nich pedagogikę są od tego, by ich utrzymywać. Może dlatego proporcje zatrudnionych w tzw. "wsp" na stałe są następujące: 20% nauczycieli akademickich i 80% pracowników administracji, technicznych i obsługi. Wszystko zależy od tego, jak wielu jest "znajomych królika", członków rodzin i zobowiązań wobec przydatnych dla biznesu osób.
Szkoły informują o ogromnej liczbie specjalności, jakie są gotowe udostępnić swoim nowym studentom. To w 20% jest prawdą, gdyż mają jakoś opracowane plany i programy kształcenia. W 80% jest to jednak fałsz, gdyż im więcej oferują specjalności, tym wielokrotnie więcej powinny mieć studiujących, żeby móc uruchomić kształcenie na każdej z nich. Nie jest to możliwe i wszyscy o tym doskonale w tych szkołach wiedzą. W 80% jest to zatem fałsz, gdyż to, czy dana specjalność zostanie uruchomiona zależy tylko i wyłącznie od ustalonej (minimalnej) liczby chętnych studentów. Jak się nie zgłoszą, to sami są sobie winni. Po pół roku już okazuje się że z 8 czy nawet 14 specjalności zostaną uruchomione tylko dwie lub trzy. Co mają zrobić ci, którzy byli zainteresowani inną niż ta, do studiowania której zostają zmuszeni?
Wyższe szkoły prywatne informują wreszcie o tym, jak to dysponują znakomitą, nową czy nowoczesną infrastrukturą, bazą. W 20% jest to prawdą, ale w 80% fałszem, gdyż nie jest to ich baza, tylko wynajmowana (w związku z czym plany zajęć podporządkowane są wolnym godzinom prawowitego dysponenta, a nie interesom i potrzebom studiujących), obciążone są kredytami (także pod wartość hipoteczną), a zatem w 80% jest to fałsz. Można zatem zobaczyć na stronach tych szkół piękne zdjęcia tyle tylko, że jest to tak samo wiarygodne jak to, kiedy robimy sobie fotkę na tle jakiegoś „wypasionego” jachtu w Chorwacji i przesyłamy je znajomym, by pochwalić się swoją nową własnością. A niech ich zawiść zżera.
Wreszcie, wyższe szkoły prywatne chwalą się, jaką to mają wspaniałą kadrę. Tak, ale w 20%, bo w 80% są to osoby zatrudnione na umowy krótkoterminowe. Czegokolwiek by nie zawaliły, złe odium spada na szkołę, ale sama tak chciała. Dlatego na stronach pisze się o sukcesach studentów, ale to nie dotyczy nawet 20%, bo 80% ma studiowanie "w nosie". Jak się okazuje w "wsp" zaledwie 20% studiujących zdaje egzaminy dyplomowe w terminie, a 80% "buja się" z nimi przez kolejne miesiące, a nawet lata.
17 sierpnia 2011
Wakacyjna odmienność
Urlop, gdziekolwiek jest spędzamy, staje się mimo wszystko szansą na oderwanie się od miejsca, osób czy zdarzeń, których doświadczamy no co dzień, a zarazem stwarza okazje do nowych doświadczeń, spotkań i przeżyć. Wspaniale, że można go spędzić z Najbliższymi, dla których zawsze jest za mało czasu w ciągu roku pracy, niezależnie od tego, ile się go dla nich poświęca. Spacerując, wędrując, przemieszczając się różnymi środkami lokomocji można obserwować świat z innej perspektywy i miejsca. Zamieszczam kilka fotografii miejsc, które odsłaniają naszą słabość do troski o jakość. Wielokrotnie miałem możliwość przekonania się w różnych miejscach – na skwerach, deptakach, w restauracjach, barach, placach zabaw dla dzieci, w kolejkach, lokalnych urzędach, że ciągle jeszcze nie jesteśmy przygotowani do przyjmowania czy goszczenia u siebie OBCYCH - turystów, przybyszów, wczasowiczów, gdyż traktuje się ich jak zło konieczne, na którym przy każdej możliwej okazji trzeba zarobić ponad wszelkie normy przyzwoitości, nie wspominając już o ekonomicznym rachunku zysków i strat. Polska maniera do wyzyskiwania innych, byleby już, teraz, natychmiast można było się „wzbogacić” rozmija się z racjonalnością, w świetle której wiadomo, że mający poczucie i świadomość takiego potraktowania, już więcej nie pojawią się w tym samym miejscu, nie skorzystają z czyichś usług czy ofert. Być może w przyszłym roku wybiorą inne możliwości spędzenia urlopu, by mieć nie tylko radość aktywnego odpoczywania, ale i ponoszenia z tego tytułu kosztów, które będą adekwatne do jakości świadczonych usług. Niektóre sytuacje wydawały się zabawne, toteż utrwaliłem je na zdjęciach.
Na fotografiach utrwalono:
- Jak dać się narysować (skarykaturować);
- Gdzie pszczoły jeszcze robią miód, bo jak Prezydent podpisze Ustawę Sejmu o GMO (czyli prawo ds. organizmów modyfikowanych genetycznie), to pszczoły będą już w tylko podręcznikach historii;
- Jak nosić buławę marszałkowską;
- Jak odczytać czas letni i zimowy tego samego dnia i o tej samej porze na zegarach lokalnej poczty;
- Jak spędzić wszasy, czyli o potrzebie zmiany refrenu w piosence Wojciecha Młynarskiego, który będziemy teraz śpiewać: "Jesteśmy na wszasach....";
- Jak rehabilitować się z użyciem tynków gipsowych;
- Jak odbyć kurs psychoterapii zorientowanej na proces w Trójmieście (ciekawe o czyj lub jaki proces w Trójmieście tu chodzi?).
16 sierpnia 2011
Ministerstwo podejmie interwencję w sprawie wyłudzania przez niektórych Polaków habilitacji na Słowacji
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego i Nauki odpowiedziało na Stanowisko Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk w bulwersującej od ponad 5 lat środowisko akademickie w naszym kraju sprawie wyłudzania przez niektórych Polaków stopni i tytułów naukowych z pedagogiki i pracy socjalnej (nie wiadomo, dlaczego uznawanej przez władze głównie niepublicznych szkół wyższych jako odpowiednik pedagogiki w dyscyplinie pedagogika społeczna).
Jak stwierdza w skierowanym do Przewodniczącego KNP PAN prof. dr. hab. Stefana M. Kwiatkowskiego piśmie z czerwca 2011 r. wiceminister w tym resorcie, Podsekretarz Stanu prof. dr hab. Zbigniew Marciniak:
"Biorąc powyższe pod uwagę, przedstawione w dokumentacji sygnały o nieprawidłowościach budzą niepokój i wymagają wyjaśnienia. Dlatego też, doceniając troskę środowiska naukowego pedagogów o zapewnienie wysokiej jakości uzyskiwanych stopni doktora i doktora habilitowanego z zakresu pedagogiki – zarówno w kraju jak i za granicą – pragnę zapewnić Pana Profesora, że w celu przeciwdziałania sygnalizowanym w raporcie nieprawidłowościom zwrócę się do naszych partnerów słowackich z prośbą o przedstawienie obecnej sytuacji związanej z przebiegiem procedur związanych z uzyskaniem stopnia doktora habilitowanego oraz rozważę wystąpienie z inicjatywą zorganizowania kolejnego spotkania ekspertów na podstawie ww. umowy dwustronnej" (Umowa między Rządem RP a Rządem Republiki Słowackiej o wzajemnym uznawaniu okresów studiów oraz równoważności dokumentów o wykształceniu i nadaniu stopni i tytułów uzyskanych w RP i RS z dn. 18 lipca 2005 r. – uzup. BŚ)
Jak stwierdza w skierowanym do Przewodniczącego KNP PAN prof. dr. hab. Stefana M. Kwiatkowskiego piśmie z czerwca 2011 r. wiceminister w tym resorcie, Podsekretarz Stanu prof. dr hab. Zbigniew Marciniak:
"Biorąc powyższe pod uwagę, przedstawione w dokumentacji sygnały o nieprawidłowościach budzą niepokój i wymagają wyjaśnienia. Dlatego też, doceniając troskę środowiska naukowego pedagogów o zapewnienie wysokiej jakości uzyskiwanych stopni doktora i doktora habilitowanego z zakresu pedagogiki – zarówno w kraju jak i za granicą – pragnę zapewnić Pana Profesora, że w celu przeciwdziałania sygnalizowanym w raporcie nieprawidłowościom zwrócę się do naszych partnerów słowackich z prośbą o przedstawienie obecnej sytuacji związanej z przebiegiem procedur związanych z uzyskaniem stopnia doktora habilitowanego oraz rozważę wystąpienie z inicjatywą zorganizowania kolejnego spotkania ekspertów na podstawie ww. umowy dwustronnej" (Umowa między Rządem RP a Rządem Republiki Słowackiej o wzajemnym uznawaniu okresów studiów oraz równoważności dokumentów o wykształceniu i nadaniu stopni i tytułów uzyskanych w RP i RS z dn. 18 lipca 2005 r. – uzup. BŚ)
12 sierpnia 2011
Niech szkoła będzie droższa - uczniom!
Nie rozumiem lamentu mediów, że szkoła jest coraz droższa, gdyż w tym roku szkolnym rodzice będą zmuszeni (to trafne słowo, choć żyjemy w wolnym kraju) do zakupienia podręczników szkolnych, które ponoć mają atestat Ministerstwa Edukacji Narodowej. Totalna bzdura! Wciąż utrzymuje się w Polsce mit podręcznika szkolnego, jako jedynego źródła wiedzy.
To pozostałość minionego wieku Chyba nie chcemy przyjąć do wiadomości, że w szkolnictwie to, co jest obowiązkowe, a zatem konieczne, to "Podstawa programowa". Nie ma prawa zobowiązującego nauczycieli do pracy z podręcznikami szkolnymi. Jeśli ministerstwo chce mamić nas ideą przyjaznej czy radosnej szkoły, to niech wreszcie ogłosi to wszem i wobec, że tak jak rodzice nie muszą płacić żadnych składek na Radę Rodziców (dawniej Komitet Rodzicielski - bo w PRL przyzwyczajano obywateli do posłuszeństwa komitetom), tak samo i nauczyciele nie muszą kształcić uczniów wykorzystując w tym celu podręczniki szkolne!!!
Żyjemy w epoce multimedialnej komunikacji, dostępu do tylu źródeł wiedzy, że mądremu nauczycielowi do realizacji programu w ogóle nie jest potrzebny podręcznik szkolny. To było dobre, a być może i konieczne w czasach indoktrynacji i cenzury, ale dzisiaj? Niby dlaczego mamy korzystać z podręczników? Nauczyciele - chcecie walczyć o wyrównywanie szans edukacyjnych dzieci , a ta idea dotyczy właśnie dzieci z rodzin ubogich, ale i tzw. warstw średniozamożnych (to te najczęściej spłacają kredyt w frankach szwajcarskich), to podejmijcie "strajk" solidarnościowy i pozwólcie uczyć się dzieciom i młodzieży bez podręczników! Wasza wiedza i talent dydaktyczny, wsparte dostępem do internetu, a w niektórych szkołach nawet tablicą interaktywną, wystarczą, by uczący się odzyskali wiarę i zaufanie do Was jako ich nauczycieli.
Dorośli, kiedy uczą się czegoś nowego, nie pracują z podręcznikiem, tylko z edukatorem, moderatorem, couchem, instruktorem, konsultantem, lektorem, choć niektórzy w tych rolach korzystają z drukowanych tekstów. Nie opowiadam tu bajek. Na początku lat 90.XX w, kiedy zapanował inny ustrój polityczny, a zawarta w podręcznikach szkolnych wiedza była nieadekwatna do nowej rzeczywistości i perspektyw wolności oraz demokratyzacji, potrafiliśmy kształcić bez podręczników. Pamiętam, jak Ania Sowińska sama tworzyła elementarz dla pierwszoklasistów wraz z nimi mimo, że "Elementarz" Mariana Falskiego tak bardzo się nie zdewaluował. Dzisiaj zapewne byłoby niezręcznie, czyli niepoprawnie politycznie, zalecać maluchom nauczenie się na pamięć wierszyka o murzynku Bambo.
Nie oszukujmy się. Na podręcznikach nie zyskują Ci, do których są one adresowane. Dzisiaj podręczniki szkolne nie są konieczne do tego, by uczniowie zdobyli pożądaną wiedzę i umiejętności.
Najwyższy czas na prawdziwą rewolucję szkole - likwidację podręczników i systemu klasowo-lekcyjnego. Dopóki ona nie nastąpi, szkoła będzie co najwyżej miejscem spotkań towarzyskich, koniecznych i przymusu uczenia się z tego, co częściowo szybciej się dezaktualizuj, niż reformy MEN. Już liderzy PJN zapowiedzieli, że jak wygrają wybory do Sejmu, to zrobią rewolucję oświatową. Powrócą do 8-klasowej szkoły podstawowej, 4-letniego liceum i 5-letniego technikum. Czy widzicie, że nie ma potrzeby kupowania nowych podręczników?
Niech szkoła będzie droższa, ale dzieciom, dlatego, że uwielbiają zajęcia edukacyjne, a nie droższa dla rodziców, którzy muszę kierować swoje pociechy do instytucji publicznej edukacji.
RODZICE! Skorzystajcie ze swoich naturalnych praw, bo to są Wasze dzieci, a nie wydawnictw i MEN, i nie kupujcie podręczników! Ciekawe, co wówczas zrobią nauczyciele? Pójdą na skargę? Do kogo? A może pójdą po rozum do głowy?
To pozostałość minionego wieku Chyba nie chcemy przyjąć do wiadomości, że w szkolnictwie to, co jest obowiązkowe, a zatem konieczne, to "Podstawa programowa". Nie ma prawa zobowiązującego nauczycieli do pracy z podręcznikami szkolnymi. Jeśli ministerstwo chce mamić nas ideą przyjaznej czy radosnej szkoły, to niech wreszcie ogłosi to wszem i wobec, że tak jak rodzice nie muszą płacić żadnych składek na Radę Rodziców (dawniej Komitet Rodzicielski - bo w PRL przyzwyczajano obywateli do posłuszeństwa komitetom), tak samo i nauczyciele nie muszą kształcić uczniów wykorzystując w tym celu podręczniki szkolne!!!
Żyjemy w epoce multimedialnej komunikacji, dostępu do tylu źródeł wiedzy, że mądremu nauczycielowi do realizacji programu w ogóle nie jest potrzebny podręcznik szkolny. To było dobre, a być może i konieczne w czasach indoktrynacji i cenzury, ale dzisiaj? Niby dlaczego mamy korzystać z podręczników? Nauczyciele - chcecie walczyć o wyrównywanie szans edukacyjnych dzieci , a ta idea dotyczy właśnie dzieci z rodzin ubogich, ale i tzw. warstw średniozamożnych (to te najczęściej spłacają kredyt w frankach szwajcarskich), to podejmijcie "strajk" solidarnościowy i pozwólcie uczyć się dzieciom i młodzieży bez podręczników! Wasza wiedza i talent dydaktyczny, wsparte dostępem do internetu, a w niektórych szkołach nawet tablicą interaktywną, wystarczą, by uczący się odzyskali wiarę i zaufanie do Was jako ich nauczycieli.
Dorośli, kiedy uczą się czegoś nowego, nie pracują z podręcznikiem, tylko z edukatorem, moderatorem, couchem, instruktorem, konsultantem, lektorem, choć niektórzy w tych rolach korzystają z drukowanych tekstów. Nie opowiadam tu bajek. Na początku lat 90.XX w, kiedy zapanował inny ustrój polityczny, a zawarta w podręcznikach szkolnych wiedza była nieadekwatna do nowej rzeczywistości i perspektyw wolności oraz demokratyzacji, potrafiliśmy kształcić bez podręczników. Pamiętam, jak Ania Sowińska sama tworzyła elementarz dla pierwszoklasistów wraz z nimi mimo, że "Elementarz" Mariana Falskiego tak bardzo się nie zdewaluował. Dzisiaj zapewne byłoby niezręcznie, czyli niepoprawnie politycznie, zalecać maluchom nauczenie się na pamięć wierszyka o murzynku Bambo.
Nie oszukujmy się. Na podręcznikach nie zyskują Ci, do których są one adresowane. Dzisiaj podręczniki szkolne nie są konieczne do tego, by uczniowie zdobyli pożądaną wiedzę i umiejętności.
Najwyższy czas na prawdziwą rewolucję szkole - likwidację podręczników i systemu klasowo-lekcyjnego. Dopóki ona nie nastąpi, szkoła będzie co najwyżej miejscem spotkań towarzyskich, koniecznych i przymusu uczenia się z tego, co częściowo szybciej się dezaktualizuj, niż reformy MEN. Już liderzy PJN zapowiedzieli, że jak wygrają wybory do Sejmu, to zrobią rewolucję oświatową. Powrócą do 8-klasowej szkoły podstawowej, 4-letniego liceum i 5-letniego technikum. Czy widzicie, że nie ma potrzeby kupowania nowych podręczników?
Niech szkoła będzie droższa, ale dzieciom, dlatego, że uwielbiają zajęcia edukacyjne, a nie droższa dla rodziców, którzy muszę kierować swoje pociechy do instytucji publicznej edukacji.
RODZICE! Skorzystajcie ze swoich naturalnych praw, bo to są Wasze dzieci, a nie wydawnictw i MEN, i nie kupujcie podręczników! Ciekawe, co wówczas zrobią nauczyciele? Pójdą na skargę? Do kogo? A może pójdą po rozum do głowy?
Subskrybuj:
Posty (Atom)