Tak zaczyna się list, jaki został opublikowany na pierwszej stronie Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi. Zapewne nie zapoznałbym się z nim, bo już od ponad roku nie jestem rektorem tej uczelni, a z dn. 30 września 2010 r. zakończyłem w niej swoje zatrudnienie, więc nie interesują mnie problemy i sukcesy, z jakimi borykają się jej obecne władze, ale zwrócili mi nań uwagę pracownicy tej szkoły zdumieni, że podpisana inicjałem jego autorka „MC” (kryje się za nimi właścicielka i zarazem kanclerz tej szkoły) postanowiła wyjawić powody złożenia rezygnacji z pracy dwóch znakomitych pedagogów specjalnych – prof. dr hab. Iwony Chrzanowskiej i dr Beaty Jachimczak. Włączając w to uzasadnienie także moja osobę, zobowiązała tym samym mnie do reakcji, co niniejszym czynię.
Pani MC stwierdza: Kiedy w 2008 roku kilku nauczycieli akademickich podjęło decyzję o przejściu do WSP na pierwszy etat (wśród nich Iwona Chrzanowska i Beata Jachimczak), ówczesny rektor powiedział: będą mieli szansę na sukces. Ja pogratulowałam decyzji, twierdząc że odważne decyzje i mądre działanie zawsze prowadzą do sukcesu. Niewielka uczelnia stwarza swoim pracownikom dużo lepsze warunki do rozwoju niż wielka”.
Jak widać, niewielka uczelnia nie stworzyła dużo lepszych warunków, skoro mimo stworzeniu obu Paniom znakomitych warunków do pracy naukowo-badawczej, do których zaliczyła względy finansowe jak i organizacyjne, „danie im” możliwości działania w zakresie zarządzania „(…) obie (z sukcesami) pełniły funkcje prorektorów WSP” oraz pomimo stworzenia im (…) przez władze WSP bardzo dobrych warunków rozwoju naukowego, obie Panie postanowiły podjąć pracę w innej uczelni.
To wzruszające, publicznie ogłoszone rozstanie ominęło w ubiegłym roku takich naukowców, jak piszącego te słowa, a ówczesnego rektora WSP po 6 latach pracy (piszę o tym w blogu czerwiec, grudzień 2010), wybitnego naukowca - profesora Czesława Kupisiewicza oraz twórczych doktorów – Teresę Wejner i Beatę Owczarską. Prawdopodobnie nie miało to dla właścicielki uczelni żadnego znaczenia. Pani MC nie wspomina o tym, że obie panie nie są prorektorami już od roku (podały się do dymisji z określonych, a przecież znaczących powodów, w czerwcu 2010 r., które nijak się mają do podanych teraz zapewnień o stworzeniu im bardzo dobrych warunków do pracy).
To prawda, że będąc rektorem w 2008 r. zapewniałem każdego zatrudnianego przez panią MC nauczyciela akademickiego, że będzie miał tu sukcesy. Mówiłem o sukcesach naukowych i dydaktycznych, bo tylko za takie mogłem odpowiadać i mieć w nich swój udział. Z zadania wywiązałem się chyba znakomicie, skoro dr hab. Iwona Chrzanowska w tym czasie uzyskała tytuł naukowy profesora a dr B. Jachimczak przygotowała dwie monografie naukowe, ktore dopełniają jej dorobek habilitacyjny. Także inni doktorzy, którzy chcieli rozwijać się naukowo w WSP pod moim kierunkiem, mieli tę możliwość i z tego skorzystali. To nie Pani MC zapewniła im w tym zakresie rozwój. Sam etat nie wystarczy, czego najlepszym dowodem jest to, że zatrudnione są tu osoby, które z rozwojem naukowym niewiele mają wspólnego. Nie były, nie potrafiły lub nie chciały się jemu poświęcić.
Zdaje się, że nie tylko mnie nie odpowiadały wspomniane w powyższym liście „konfitury” Pani MC, skoro postanowiliśmy z nich zrezygnować dla wartości ważniejszych od nich, a dla których nie warto pracować w tak zarządzanej szkole (co nie wyklucza tego, że z wieloma osobami warto było realizować różne zadania). Słusznie, że zapewnia się studentów o spełnieniu, pomimo tych zmian kadrowych, ustawowych wymagań. Gratuluję i szczerze życzę studentom oraz nauczycielom dalszych sukcesów!
(źródło: http://wsp.lodz.pl/ z dn. 30.06.2011)
01 lipca 2011
30 czerwca 2011
Pedagogika w obszarze dojrzałości wyborów dalszej edukacji
Dzisiaj tegoroczni maturzyści dowiedzą się, jakie uzyskali wyniki z najważniejszego dla nich egzaminu, bowiem uzyskanie świadectwa dojrzałości staje się przepustką do bezpłatnych studiów w najlepszych uczelniach publicznych w naszym kraju. Dojrzałość wyboru dalszej drogi własnego rozwoju zapewne będzie wiązać się z własnymi możliwościami, a raczej potencjałem wsparcia ze strony rodziców, dla których w większości wiąże się to z osobistą gotowością zapewnienia swoim dzieciom dalszych i jak najlepszych szans na uzyskanie wyższego wykształcenia.
Osoby, które myślą o szeroko pojmowanej pedagogice przedszkolnej, szkolnej, pozaszkolnej czy pedagogice specjalnej, a mają w wyniku nabytych w swoim środowisku życia (np. rodzina nauczycielska, wielopokoleniowe środowisko humanistyczne itp.), czy własnych doświadczeń społecznych (np.. instruktorzy harcerscy, wolontariusze pracy z dziećmi i młodzieżą, animatorzy pracy z dziećmi w środowiskach kościelnych itp.) sprecyzowane aspiracje i oczekiwania co do tego, jakimi pedagogami chcieliby być w swoim zawodowym życiu, powinni dokonać właściwego wyboru swojej przyszłej uczelni.
Trwa już najczęściej elektroniczny do nich nabór. Jest możliwość zapoznania się z dorobkiem naukowym i metodycznym tych naukowców i nauczycieli akademickich, którzy będą ich przyszłymi przewodnikami w zdobywaniu wiedzy, umiejętności, ale – co jest tu niesłychanie ważne – także wzorami postaw. Obcowanie z autorytetami osobowymi, z kadrą, która posiada niekłamany szacunek i uznanie w kraju i poza granicami, a taką spotkają kandydaci na pedagogikę jedynie w publicznych uniwersytetach i akademiach pedagogicznych, teologicznych (np. Wyższa Szkoła Filozoficzno- Pedagogiczna „Ignatianum” w Krakowie czy Chrześcijańska Akademia Teologiczna w Warszawie) czy jedynej niepublicznej szkoły wyższej o tożsamym dla uniwersyteckich jednostek statusie akademickim, jaką jest Dolnośląska Szkoła Wyższa we Wrocławiu. To właśnie w tych środowiskach akademickich, które pielęgnują równowagę między rozwojem naukowym i wkładem w humanistykę pedagogiczną jej kadr a jakością kształcenia i zapewnienia praktyk zawodowych na najwyższym poziomie, warto lokować swoje nadzieje autoedukacyjne i przyszłość.
W drugiej kolejności pozostają wśród szkół oferujących bezpłatną edukację, państwowe wyższe szkoły zawodowe, które są zlokalizowane w miastach powiatowych, oferując przygotowanie do zawodów głównie nauczycielskich. W nich można liczyć na kontakt z dobrymi praktykami, wykładowcami z dużym doświadczeniem zawodowym. Niestety, nie są to środowiska akademickie, gdyż nie dysponują uprawnieniami do nadawania stopni naukowych. Organizują zatem na miarę możliwości własnych kadr nauczycielskich różnego rodzaju konferencje, seminaria, często we współpracy z najbliższym uniwersytetem czy akademią pedagogiczną, ale ich głównym zadaniem jest kształcenie zawodowe. Tu studenci nie będą uczestnikami projektów naukowo-badawczych, gdyż te nie są, ale i nie muszą być realizowane.
Warto jednak podkreślić, że dla tych, którzy myślą o zdobyciu rzetelnych podstaw do pracy zawodowej, właśnie w tego typu szkołach państwowych spotkają się z nauczycielami-nauczycieli, metodykami, doradcami czy byłymi lub wciąż jeszcze aktywnymi zawodowo przedstawicielami nadzoru pedagogicznego w oświacie.
Nie każdy jednak młody człowiek, który dzisiaj odbierze swoje świadectwo dojrzałości, będzie mógł podjąć się studiów stacjonarnych (dziennych), gdyż warunki życia na to mu nie pozwolą. Być może część już młodych-dorosłych będzie musiała podjąć decyzję o zatrudnieniu się, by pozyskać środki nie tylko na codzienne życie, wsparcie własnych rodziców, ale i być może także dalsze studia w systemie kształcenia niestacjonarnego (zaocznego). Wówczas dobrze jest pomyśleć o dobrej lokacie swoich z trudem wypracowanych pieniędzy.
Stara maksyma powiada: Jeśli masz mało środków, to nie wydawaj ich na byle co, bo uzyskany nawet dyplom w kiepskiej wyższej szkole prywatnej czy oferującej po dumpingowych cenach tanie studia (często jeszcze określane jako przez jakiś czas „bezpłatne” czy bez opłat wstępnych) będzie miał wartość równą papierowi, na którym zostanie wydrukowany. Będzie można sobie go co najwyżej powiesić na ścianie, w ramce.
Od tego bowiem roku akademickiego wyższe szkoły nie będą już wydawać jednolitych dla wszystkich uczelni świadectw, ale będą wydawać dyplomy własnego wzoru. Pracodawcy zatem będą już rozpoznawać, że jest to inny dyplom, niż tej uczelni, w której dba się o jakość edukacji. Lepiej jest zatem wybrać studia niestacjonarne nawet nieco droższe w publicznych uniwersytetach lub akademiach, ale także mające wyższą wartość, niż zaoszczędzić skazując się na dalszą porażkę.
Nawet najpiękniej opakowana na stronie internetowej wyższej szkoły prywatnej oferta może okazać się jedynie wyrobem czekoladopodobnym. Sprawdzianem dojrzałości jest to, gdzie lokujemy swoją przyszłość – w środowisku akademickim, uczciwym, gwarantującym najwyższe standardy i najlepszą kadrę, czy w instytucji biznesowej, dla której jest się tylko przygodnym klientem, omamionym trickami, zachętami i błyskotkami płatnikiem, niejako jej „własnością” niskim nominale końcowego efektu.
Jeśli z jakiegoś powodu najbliżej nam do wyższej szkoły prywatnej, to zwróćmy uwagę na to, od kiedy działa, jaki jest jej staż (jeśli istnieje ponad 10 lat, to znaczy, że sprawdziła się na akademickim rynku), kto jest jej rektorem, kto jest dziekanem czy kierownikiem innej jednostki prowadzącej studia na danym kierunku i jacy pracują w niej profesorowie oraz doktorzy (z jakim dorobkiem naukowym, o jakiej pozycji), kto jest jej właścicielem (jeśli jest to osoba prywatna, to znaczy, że mamy do czynienia ze szkołą jako instytucja biznesową; jeśli zaś ma nadzór kilkuosobowy, stowarzyszenia czy towarzystwa oświatowego, związku wyznaniowego, fundacji itp. – to znaczy, że nie są w niej podejmowane arbitralnie, jednoosobowo decyzje, często na niekorzyść tak studiujących, jak i nauczycieli akademickich), od kiedy prowadzi kształcenie na kierunku pedagogika czy pedagogika specjalna (jak pojawia się hasło „nowość”, to warto być uczulonym, gdyż to oznacza, że edukacja na tym kierunku lub jego wyższym poziomie np. na studiach II stopnia jest dopiero w stanie tworzenia).
Niestety, poziom fałszowania lub „upiększania” danych na stronach internetowych niektórych wyższych szkół prywatnych jest trudny do rozpoznania przez kandydatów, bo nie dysponują możliwościami ich zweryfikowania. Dopiero, kiedy podejmą w tych szkołach studia przekonają się, że wiele nazwisk stanowi kronikę historyczną szkoły, nie odpowiada osobom zatrudnionym w niej na pełnych etatach (najczęściej podaje się osoby na umowę o dzieło czy zlecenie, a więc zatrudnianych do prowadzenia tylko jednego czy dwóch przedmiotów). Tego typu fikcyjne prezentacje danych nie mają miejsca w publicznych uniwersytetach i akademiach.
29 czerwca 2011
Upadek dobrych obyczajów wśród niektórych pedagogów w szkolnictwie wyższym
Jedna z zasad przyjętych przez Komitet Etyki w Nauce przy Prezydium Polskiej Akademii Nauk (Warszawa 1996) głosi, że:
"Pracownik nauki nie mnoży publikacji naukowych wyłącznie w celu upozorowanego wzbogacenia swego dorobku. Jeżeli upowszechnienie osiągnięć naukowych usprawiedliwia opublikowanie tej samej pracy w różnych czasopismach, to należy powiadomić o tym redakcje tych czasopism i uzyskać ich zgodę."
Jedno z renomowanych wydawnictw naukowych zostało powiadomione przez autorkę drukowanej właśnie w nim jej książki, na dwa tygodnie przed jej ukazaniem się na rynku, że zamieściła cały rozdział w czasopiśmie on-line, jakie wydaje jedna z łódzkich wyższych szkół prywatnych. Młoda pedagog nie raczyła powiadomić redakcji tego czasopisma o tym, że przekazuje jej właśnie drukowany w książce rozdział. Wydawnictwo szkoły prywatnej nie zadbało o to, by uzyskać prawa autorskie do tego tekstu. W środowisku akademickim zaczyna się pęd nie tylko do namnażania publikacji, ale także pozyskiwania przeze wydawnictwa uczelni prywatnych autorów bez sprawdzenia i wyegzekwowania od nich stosownych oświadczeń. Jak chce się tylko byle wydawać, to takie są tego efekty.
W otrzymanym do recenzji zbiorze rozpraw młodych pracowników nauki uczelni publicznej znalazły się aż cztery artykuły, które były dosłownym powieleniem wcześniej opublikowanych książek podoktorskich. Nie mieli czasu na napisanie czy zaktualizowanie własnych tekstów? Czy może uważali, że nikt ich książek nie czytał, więc można dowolnie, jak w powyższym przypadku, wklejać je do kolejnych tomów lub czasopism?
Inna z zasad Dokumentu "Dobre obyczaje w nauce" głosi, że: "Pracownika nauki obowiązują m.in. normy prawdomówności".
Niestety, ta jest dość często łamana przez tych nauczycieli akademickich, którzy będąc zatrudnionymi po habilitacji na uczelnianych stanowiskach profesorskich (jako tzw. profesorowie nadzwyczajni) przekazują wydawcom książek czy czasopism informacje, że są profesorami tytularnymi. Otrzymałem właśnie dzisiaj książkę z jednego z uniwersyteckich wydawnictw na Słowacji, której współredaktorem jest profesor nadzwyczajny uniwersytetu, a zarazem prorektor jednej z wyższych szkół prywatnych w tym samym mieście. Pewnie uważał, że poza granicami kraju, choć czyni to także w publikowanym na swojej stronie życiorysie, może tytułować się profesorem, choć nim nie jest.
Ciekawe, jak z tym faktem poradzą sobie kiedyś historycy wychowania? Chyba będą musieli sięgać do źródeł archiwalnych Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, by weryfikować tego typu oświadczenia niektórych naukowców. Naukowcy innych państw jakoś z tym problemu nie mają. Precyzyjnie określają swój status akademicki, gdyż wiedzą, że jest to związane z oświadczaniem prawdy nie tylko historycznej. Tylko w Polsce panuje mania bezkarnego podwyższanie swojego statusu, mimo braku stosownych dyplomów.
28 czerwca 2011
Konkurs na scenariusz gry edukacyjnej „wyższa szkoła perfidii”
Jeden z portali internetowych ogłosi konkurs w ramach walki z mobbingiem w miejscu pracy na opracowanie gry komputerowej, która pozwoli rozładować pracującym w nich nauczycielom i pracownikom administracji – jako ofiarom różnych form przemocy i szykan, negatywne emocje i doświadczenia z toksycznego dla nich środowiska. Chodzi tu o wyższe szkoły prywatne, w których w ostatnich latach dochodzi do coraz częstszego łamania praw pracowniczych i naruszania ich godności. Bohaterem gry ma być nauczyciel akademicki, który został zatrudniony do prowadzenia zajęć dydaktycznych jako wykładowca np. języka angielskiego czy zarządzania placówką oświatową (uczestnik gry powinien mieć możliwość zdefiniowania swojej tożsamości). Oczywiście, powinna być możliwość wybrania poziomu trudności gry, a więc czy od razu chce on pokonywać wiele negatywnych sytuacji, czy może woli powoli się z nimi oswajać. W tej grze głównym bohaterem musi być opresora, tyran, rozchwiany emocjonalnie szef, psychopata, neurotyk, znęcających się nad swoimi podwładnymi. Gracz może sam zdefiniować jego tożsamość: np. właściciel szkoły, kanclerz, rektor, prorektor, dziekan, kierownik katedry lub jego zastępca, itp. W tym przypadku będzie chodziło o to, by w toku coraz wyższych poziomów trudności i przebiegłości w znęcaniu się nad swoimi podwładnymi, osiągać jak najwyższy efekt ich wykańczania, manipulowania nimi, wykorzystywania ich do różnych, ale zawsze sprzecznych z ich powołaniem i umową o pracę – celów.
W takiej grze powinien być zdefiniowany drugi bohater, jakim jest donosiciel, a więc ktoś, kto wykona każde polecenie szefa, byle tylko zaskarbić sobie jego przychylność i zaufanie. Jego zadaniem będzie przygotowywanie dla szefa danych do wykańczania każdego, kto chciałby w jakikolwiek sposób zakłócić spokój zwierzchnika upomnieniem się o czyjeś lub swoje prawa, racje czy wskazaniem na jakieś nieprawidłowości w szkole. Trzeba stworzyć wokół niego kordon uszczelniający wszelkie informacje mówiące o jakichkolwiek nieprawidłowościach. Trzeba konstruować rzeczywistość lepszą, niż jest ona w realu, by nie podpaść, nie wylecieć z pracy, nie stracić szans na gratyfikacje. Taki oficer do zadań specjalnych (często w spódnicy), będzie wkradał się w łaski szefa nieustannie podkreślając, jaki on jest wielki, wspaniały, wyjątkowy, i jak to dobrze, że w ogóle jest. Musi przekonać go, że ma w nim jedynie oddanego mu wielbiciela i obrońcę prawdy.
Donosiciel musi mieć możliwość w toku tej gry budowania sobie gabinetowej pozycji, toteż najlepiej, by pełnił w tej jednostce tez jakąś kierowniczą rolę, w dowolnie zdefiniowanym dziale uczelni. Muis on mieć możliwość wydzwaniania do w/w przełożonego, zapewniając go o przyjaźni do niego i uznaniu, zapraszając go na lunche, prywatne przyjęcia, by był przekonany, że zawsze ma w nim oparcie. Poza jego plecami będzie z niego kpił lub narzekał, jak jest nieludzki (tu powinny być przewidziane różne możliwości odreagowania werbalnego czy niewerbalnego, bo w końcu donosiciel też jest ofiarą), ale w obecności szefa zawsze musi potwierdzać swoją lojalność i wierność. Warto to przewidzieć jakieś przeszkody do pokonania, może ilość zdobytych „skalpów”?
Taki donosicielek musi być gotów szefowi nosić teczkę, narty, kufry, czyścić i sznurować mu buty, wyjeżdżać z nim na wakacje czy w weekendy, opiekować się jego kotem, domem, a nawet oddawać się mu fizycznie (to jednak tylko w wersji dla osób 18+), byle tylko nie utracić pozycji wpływowego doradcy. Warto tez przewidzieć w tej grze, że każde przeszeregowania w otoczeniu szefa powinny wzbudzać u takiego donosiciela lęk, poczucie niepewności, czy aby teraz ktoś nie będzie donosił na niego, czy nie zacznie rozgrywać nim swoje interesy, ubiegać się o prymat. W końcu ile można obgryzać kości rzucone pod stół? Można zatem zaplanować różnego rodzaju kości, które podwładni będą zbierać pod stołem.
Są sprawy, na których szef się nie może poznać, że stanowią klasyczne wyłudzanie jego przychylności kosztem tworzenia pozorów, iluzji i fikcji. Taki „oficer do specjalnych zadań” musi dbać o to, by podtrzymywać w swoim przełożonym poczucie jego wysokiej wartości, wszechmocy. On musi chodzić z komnaty do komnaty, by gromadzić haki na innych. Szef, który wysługuje się donosicielami, i tak im nie ufa. Będzie ich sprawdzał, dopytując innych, jak im się podoba, co o nim mówią, jak go postrzegają, czy rzeczywiście jest najlepszy i dlaczego, jak to dobrze, że tylko dzięki niemu szkoła odnosi nieustannie same sukcesy, a chwilowe kryzysy czy załamania są wypadkową złych ludzi, wewnętrznych wrogów, których trzeba tropić, szpiegować i usuwać. Tu warto przewidzieć różne sposoby pozbywania się nieposłusznych pracowników. Nawet, jak ich nie ma, to prewencyjnie trzeba ich stworzyć, żeby publicznie zastraszyć pozostałych, by znali kolejność dziobania. Uderzenie musi być w najsłabsze i najsilniejsze ogniwo, by mógł rządzić niepodzielnie, okazując swoja łaskę lub frustrację redukując ludzi do mebli, które można dowolnie przesuwać z miejsca na miejsce czy wymieniać je na inne.
Nikt nie może być od takiego szefa lepszy, ważniejszy, bardziej kompetentny, dlatego powinien on mieć możliwość wydobywania informacji, dzięki którym mógłby trochę douczyć się, a przynajmniej zrozumieć, w jakim stopniu można by w każdej chwili zastąpić jakiegoś podwładnego kimś innym tzn. bardziej mu uległym, posłusznym. Tu można przewidzieć włączenie przez hiperłącze takiego szefa do programu kształcenia e-learningowego, by jak studiujący w tej szkole studenci mógł się przekonać, czego jeszcze nie wie, nie rozumie lub nigdy nie pozna i nie zrozumie.
Szef powinien mieć możliwość poszukiwania poza plecami mianowanych przez siebie kierowników, którzy w takiej szkole – jak wiadomo – są tylko pozornie jakimiś kierownikami – ich zastępców (następców), ale tak, by się w tym nie zorientowali. Oczekuje się jednak, by nie wprowadzać do scenariusza gry elementy przemocy fizycznej, bo w końcu ma to być gra edukacyjna. Należy jednak przewidzieć tajne komnaty do tajnych spotkań i negocjacji tak, by zaplanowany do usunięcia nie mógł o nich wiedzieć. Zgodnie jednak z życiowymi realiami trzeba przewidzieć też nieszczelności w tym systemie. Skoro bowiem wycieka z CBA, ABW i CBS, to dlaczego nie miałoby wyciekać z gabinetu takiego przełożonego? Świat w końcu jest mały i i tak wszyscy o wszystkich coś wiedzą. Istotne jest jednak to, by występujące w tej grze postaci nie mogły w żadnym momencie czuć się bezpiecznie, pewnie, by cały czas musiały albo czegoś dociekać, albo się kogoś bać, obawiać, albo same rozpoznawać potencjalne zagrożenia.
Taki szef ma potrzebę posiadania dobrego wizerunku, mniemania o sobie, jako tym, który powinien być przez wszystkich uwielbiany, kochany za jego poświęcanie się dla nich. Będzie, zatem powoływał na stanowiska kierownicze w swojej firmie osoby mu bliskie, powiązane rodzinnie lub emocjonalnie, ale także słabe, mierne, byle były mu wierne, na które zawsze będzie mógł w razie niepowodzeń przerzucić całą odpowiedzialność i się ich w razie czego pozbyć. Najchętniej rządziłby sam, ale skoro nie pozwala mu na to prawo, to musi powierzyć funkcje albo miernotom, którym zapłaci za to, by posłusznie realizowały jego strategię i misję „rozwoju” szkoły, albo osobom oddanym, ufającym mu, ale uwikłanym w różne zobowiązania. Tu jeden musi być uzależniony od drugiego, toteż nikt tak naprawdę nie wie, kto na kogo donosi, kto kogo śledzi i co mówi szefowi na innych oraz jak komentuje jego wielkość. Taki szef nie pamięta, co komu powiedział, ale zawsze będzie mógł wypomnieć tym, którym przestał ufać, że ujawnili innym coś, co było przedmiotem jakiejś tajemnej wiedzy tylko między nimi. Nie rejestruje, że o tym mówił innym swoim zausznikom, a ci puścili to w obieg. To taki „szeptany marketing szefa” w jego szkole i poza nią. Wygrywa ten, który nie da się przyłapać na kłamstwie, poza – rzecz jasna – samym szefem. On w ogóle nie podlega ocenom, opiniom, a tym bardziej negatywnym. On jest the best.
Czas gry jest czasem pozorowanej pracy w takiej szkole. Jeśli uwzględnimy w scenariuszu nauczycieli, którzy powinni prowadzić badania naukowe czy organizować konferencje, to musimy przewidzieć, których bohaterów należy tymi zadaniami obciążyć. Można wprowadzić do scenariusza wywiad i kontrwywiad naukawy, czyli powoływać do życia postaci, które będą pozyskiwać czyjś dorobek nawet, jeśli miałby to być autoplagiat. Ważne, by była możliwość namnażania tzw. „tfurczości”, którą będzie można podsunąć kontrolerom z MNiSW czy PKA. Czekamy na kolejne pomysły do scenariusza tej gry. Jakie wato byłoby w niej umieścić zadania dla głównych bohaterów? Co mają w tej grze zyskiwać, a co tracić? Nie może to być gra oparta na metodzie Thomasa Gordona, bo wówczas nie będzie się dobrze sprzedawać, a przecież chodzi o to, by była ona odzwierciedleniem zbliżonych do życia sytuacji i zdarzeń. Może włączą się do tego scenariusza klinicyści, by uwzględnić w grze jakieś formy terapii czy autoterapii. Muszą tu być zaplanowane różne wyjścia z trudnych sytuacji, ale także i dla niektórych toksyczne „pułapki”. Oczekujemy też na sponsorów, dzięki których wsparciu będzie można te grę szybko wydać. Mogą to być nawet środki unijne, jakie przewiduje się na doskonalenie kadr i budowanie kapitału ludzkiego. Gra musi być kapitalna.
27 czerwca 2011
Trudny okres dla pedagogów w szkolnictwie wyższym
Szkoły wyższe muszą dostosować regulacje wewnątrzuczelniane do wymogów określonych w znowelizowanej Ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym.
Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego wystosował list do Rektorów i Kierowników Podstawowych Jednostek Organizacyjnych Uczelni z prośbą o rozpoczęcie prac nad przygotowaniem koncepcji niezbędnych regulacji wewnętrznych uczelni dotyczących zobowiązań uczelni wobec studentów. Wiceminister prof. Zbigniew Marciniak zapowiada, że opublikowane na stronie MNiSW projekty przepisów wykonawczych do znowelizowanej ustawy, które obecnie poddane są konsultacjom społecznym, zostaną podpisane w ostatecznej wersji w lipcu i sierpniu. Dlatego też powinny zostać powołane odpowiednie zespoły, które przedyskutują i opracują założenia wewnętrznych regulacji uczelni.
Dla zapewnienia płynności wejścia w życie przepisów ustawy nowelizującej, a także aby niewywiązanie się z tych prawnych obowiązków nie wywołało negatywnych skutków dla studentów i kadry akademickiej uczelni, przygotowanie wewnętrznych regulacji uczelni powinno nastąpić najpóźniej we wrześniu br.
Nie będą mieć problemu uczelnie publiczne, gdyż już w lipcu i sierpniu rozstrzygnie się główna batalia o indeksy na bezpłatne studia stacjonarne oraz studia niestacjonarne. Nie ulega wątpliwości, że w sytuacji, gdy wyższe szkoły prywatne nie będą już wydawać takich samych dyplomów ukończenia studiów, jak do tej pory (a więc takie same, jakie wydawały renomowane uniwersytety i akademie), tylko będą musiały opracować własny wzór tych świadectw, zacznie obowiązywać na rynku pracy identyfikowanie nazwy i marki uczelni z uzyskanym w niej wykształceniem.
Już małoznaczące wyższe szkoły prywatne, szczególnie w wielkich miastach i aglomeracjach miejskich, w których są publiczne uniwersytety, politechniki i akademie, mające mimo wszystko nadal najwyższy znak jakości, tradycje i międzynarodową renomę, będą musiały liczyć się ze spadkiem zainteresowania wśród tegorocznych kandydatów na oferowane przez nie kierunki studiów. Dyplom absolwenta uniwersytetu, politechniki czy akademii będzie znaczył więcej, niż jakiejś małej wyższej szkoły prywatnej. Wygrają natomiast te wyższe szkoły prywatne, które działają już od kilkunastu co najmniej lat w miastach powiatowych, gdzie nie ma uniwersytetów i akademii, a dysponują one utrwalonym w środowisku uznaniem i mają kilka wydziałów. W nich też będą zatrudniani profesorowie wielkomiejskich ośrodków akademickich, by nie wchodzili w konflikt interesów z pierwszoetatowym miejscem pracy akademickiej w uniwersytecie czy akademii.
Rektorzy uczelni publicznych nie będą bowiem - zgodnie z nową ustawą – zezwalać na zatrudnianie się ich kadr akademickich w wyższych szkołach prywatnych, które działają w tym samym mieście. Skończy się pozorowanie pracy w jednym czy także drugim miejscu pracy przez tych, którzy zaniedbują swoje obowiązki naukowo-badawcze w uniwersytecie, działając zarazem na jego szkodę pełnieniem funkcji kierowniczych i zasiadając w senatach czy w radach wydziałów wyższych szkół prywatnych w tym samym mieście.
Dojdzie do zapowiadanego już od kilku lat procesu zamykania i likwidowania wyższych szkół prywatnych, działających od kilku zaledwie lat i prowadzących dwa czy trzy kierunki studiów, który wymusza swoim sterowaniem przez nowelizacje prawa resort nauki i szkolnictwa wyższego. Władze uczelni muszą bowiem dostosować statut uczelni do nowych przepisów ustawy (w tym określić godło uczelni, kryteria i zasady oceny okresowej nauczyciela akademickiego.
Skończy się zatem tolerowanie w uczelniach publicznych tych nauczycieli akademickich, którzy nie rozwijają nauki, nie podnoszą swoich kwalifikacji i stopni naukowych, nie publikują, a więc nie przyczyniają się do wzrostu lub przynajmniej utrzymania poziomu dofinansowywania z budżetu państwa działalności statutowej i naukowo-badawczej podstawowych jednostek. Rektorzy i dziekani będą musieli policzyć, ilu „bezproduktywnych” naukowców „opłaca im się” zatrudniać (wskaźnik oceny parametrycznej obejmuje 20%), by nie „zjadać własnego ogona”.
Wyższe szkoły prywatne, które nie uzyskały do tej pory statusu uczelni akademickich (nadających stopnie naukowe doktora czy posiadające pełne prawa naukowe), nie będą miały szans na dotacje budżetowe, poza funduszem stypendialnym, ale i ten został zredukowany do stypendiów jedynie socjalnych. Głównym zatem źródłem ich dochodów będą wpłaty z czesnego za studia, a jeśli szkoła już pojawiła się w lokalnej prasie w aurze jakiegoś skandalu, naruszenia prawa czy obyczajów, to wiadomo, że poziom zaufania do jej władz spadnie, gdyż kto raz oszukał studentów i nauczycieli akademickich, ten złamał zasady kultury akademickiej i budowania kapitału społecznego. W Łodzi i w Warszawie takich wyższych szkół prywatnych w ostatnim roku akademickim, o których dziennikarze pisali z jakiegoś powodu negatywnie, było po kilka. Powinny zatem w swoim logo umieścić symbol „szkoły niewiarygodnej” mimo, iż niektóre z nich uczestniczyły w akcji o odwrotnym charakterze.
Władze uczelni muszą też dostosować regulamin studiów do nowych przepisów (w tym określić warunki m.in. przeprowadzania otwartego egzaminu dyplomowego, realizacji procesu dydaktycznego z uwzględnieniem szczególnych potrzeb studentów będących osobami niepełnosprawnymi); opracować szczegółowy regulamin ustalania wysokości, przyznawania i wypłacania świadczeń pomocy materialnej dla studentów; opracować wzór uczelnianego dyplomu ukończenia studiów. Natomiast samorząd studencki musi opracować i promować kodeks etyki studenta.
Trzeba też będzie dostosować programy kształcenia na prowadzonych kierunkach studiów do efektów kształcenia opracowanych przez uczelnię (albo do wzorcowych efektów kształcenia dla wybranych kierunków studiów określonych w rozporządzeniu) zgodnych z Krajowymi Ramami Kwalifikacji dla Szkolnictwa Wyższego dla obszarów kształcenia (w terminie do 12 miesięcy).
Muszą też być określone zasady pobierania opłat oraz wysokości opłat za świadczone
usługi edukacyjne oraz kształcenie, jak i opracowany nowy wzór umowy między uczelnią a studentem, określającej warunki odpłatności za studia lub usługi edukacyjne. Nie będzie zatem można zaskakiwać studentów w toku roku akademickiego podsuniętymi im do podpisania podwyżkami opłat z tytułu prowadzonych egzaminów dyplomowych czy promowanych prac dyplomowych, o ile nie były one wcześniej ujęte w kontrakcie.
MNiSW zobowiązuje także władze wszystkich szkół wyższych do opracowania systemu monitorowania karier zawodowych swoich absolwentów. Tym samym będą publikowane informacje o tym, ilu absolwentów uczelni publicznych i wyższych szkół prywatnych jest w grupie młodych bezrobotnych. Najnowsze dane są niepokojące, gdyż jak się okazuje wśród absolwentów pedagogiki jest najwyższy odsetek osób zarejestrowanych w urzędach pracy. Tym samym uzyskanie dyplomu w renomowanej uczelni może zwiększać ich szanse na zatrudnienie.
25 czerwca 2011
Ewaluacja, parametryzacja, kategoryzacja
Komitet Ewaluacji Jednostek Naukowych (KEJN) przygotowuje kryteria oceny parametrycznej jednostek naukowych. Podlegają jej wszystkie uczelnie publiczne, natomiast niepubliczne o tyle, o ile same są tym zainteresowane i są gotowe poddać się takiej weryfikacji. Jak nie wiadomo - 99% wyższych szkół prywatnych prowadzących studia na kierunku pedagogika, nie posiada oceny parametrycznej, gdyż nie musi się jej poddawać i nawet nie zamierza, gdyż nie spełnia kryteriów szkół, których nauka i opublikowane wyniki badań własnej kadry mają znaczenie. To są szkoły zawodowe mimo włączenia ich pod regulacje ustawy o szkolnictwie wyższym, gdyż nie dysponują ani takim kapitałem naukowym, ani jego osiągnięciami, na podstawie których mogłyby z własnej inicjatywy poddać się ocenie zewnętrznej. Jedyna ocena to ta, jaką wystawia im Państwowa Komisja Akredytacyjna za … jakość kształcenia. Ta, rzecz jasna jest stopniowalna – od negatywnej, przez warunkową, pozytywną po wyróżniającą, ale nie uwzględnia tego, czym muszą wykazać się wszystkie uczelnie publiczne – a mianowicie: aktywnością naukową, potencjałem badawczym i osiągnięciami niematerialnymi.
Jedynie wyższe szkoły prywatne, które mają prawo do kształcenia na studiach II stopnia (magisterskich), są zobowiązane do wykazania własnej „działalności naukowej”, która obejmuje publikacje i konferencje, ale nie na poziomie, jakiemu podlegają jednostki publicznych szkół akademickich. Właśnie dlatego wiele „wsp” prowadzi własne wydawnictwa (głównie jako źródła dodatkowego dochodu, usług komercyjnych, a nie wspomagania badań naukowych) lub wydaje publikacje swoich nauczycieli akademickich, których poziom nie jest mierzony kryteriami obowiązującymi w ramach ocen parametrycznych.
Żaden liczący się w nauce pedagog nie wyda książki w oficynie prywatnej szkoły głównie z tego powodu, że nie ma ona i mieć nie będzie renomy w całym środowisku akademickim, skoro jej właściciel reprezentuje tylko i wyłącznie interes własnej szkoły, a ta nie ma uprawnień akademickich. Zdecydowana większość nauczycieli akademickich tych szkół nie prowadzi badań, nie publikuje w liczących się w kraju i poza granicami czasopismach i wydawnictwach naukowych (a jeśli, to afiliując to przy publicznej uczelni) i nie uczestniczy w krajowym życiu naukowym naszego środowiska. To jest najlepszy wskaźnik na to, że nie o jedność teorii i praktyki w tych szkołach chodzi, tylko jedność kształcenia i biznesu. Tylko te wyższe szkoły prywatne, które od kilkunastu lat konsekwentnie rozwijały się i inwestowały w rzeczywisty potencjał akademicki, jak np. Dolnośląska Szkoła Wyższa we Wrocławiu, poddały się ocenie parametrycznej i teraz mogą, bo mają czym, konkurować z jednostkami uczelni publicznych. Kiedy zapytacie w niektórych „wsp” o to, jaką posiadają ocenę parametryczną, to okaże się, że nawet ich rektorzy nie wiedzą, o co nam chodzi. Im też zresztą nie o to chodzi. Oni mają do wykonania plan biznesowy, a nie akademicki. Taka jest jedna z wielu różnic między prywatnym a publicznym szkolnictwem wyższym.
Właśnie o tym m.in. była wczoraj mowa w czasie toruńskiej debaty na temat kryteriów parametryzacji jednostek naukowych. Dla pedagogów szkół publicznych jest dobra wiadomość. Okazuje się bowiem, że KEJN weżmie pod uwagę Stanowisko Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN sprawie uwzględniania w ocenie parametrycznej jednostek naukowych tzw. technologii edukacyjnych. Jest to niewątpliwie sukces tych członków KNP PAN, którzy uczestnicząc w tegorocznym posiedzeniu poprali inicjatywę w tej sprawie prof. dr hab. Edyty Gruszczyk-Kolczyńskiej z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Projekt w tej sprawie poparł także Rektor APS i KRASP.
Co już można przekazać z projektowanych kryteriów oceny parametrycznej jednostek uczelni publicznych? Po pierwsze to, że zostaną objęte oceną za lata 2008-2011 już według nowych kryteriów, o których była mowa w Toruniu, bowiem w wypowiadali się o nich m.in. pracownicy i eksperci KEJN. Debata dotyczyła jedynie nauk humanistycznych i społecznych, a w grupie tych ostatnich znajduje się pedagogika.
Wyżej będą oceniane monografie naukowe, które zostały opublikowane w języku polskim tak, by zbliżyć wartość ich oceny do rozpraw autorskich opublikowanych w języku obcym (konferencyjnym). Do tej pory za monografię wydana przez naukowca jednostka otrzymywała 12 punktów, teraz ma być 20 pkt. (w języku obcym – 25 pkt.). Ważą się jeszcze losy punktowania artykułów w czasopismach listy MNiSW. Okazuje się bowiem, że lista czasopism naukowych z humanistyki – ERIH, została już zamknięta. Nie będzie poszerzona. Nie ma na niej ani jednego czasopisma socjologicznego, natomiast redakcje najlepszych polskich czasopism pedagogicznych zdążyły jeszcze na niej umieścić swoje tytuły. Liczba punktów za zamieszczony w nich artykuł wynosi 10 pkt. (kategoria C z tej listy). Skoro opublikowane w najlepszych z listy MNiSW polskich czasopismach naukowych artykuły uzyskują 9 punktów, to ze względu na niemożność włączenia nowych, a zasługujących na wysokie oceny innych czasopism na listę ERIH, rozważa się możliwość podwyższenia punktacji dla tych krajowych, lub pominięcia tych z listy ERIH jako listy zamkniętej i niepełnej.
Nie będą natomiast punktowane ani recenzje, ani artykuły w uczelniach wydawnictwach zbiorowych, pokonferencyjne (choć ukrywające taki status), a już tym bardziej artykuły popularnonaukowe. Najniżej będą oceniane artykuły w publikacjach zbiorowych, które wydawane są we wspomnianych już nieznaczących oficynach wyższych szkół prywatnych. Jak wskazywano w tej debacie, im niższy poziom naukowy reprezentuje jednostka akademicka, tym więcej wydaje publikacji zbiorowych, których jedynym łącznikiem jest okładka, bo często zgromadzone w nich rozprawy daleko odbiegają od jej tytułu. Będzie się zatem powoli zmierzać w kierunku budowania rankingu wydawców naukowych rozpraw monograficznych tak, jak ma to miejsce w przypadku wydawnictw czasopism naukowych, by jednak „odsiewać ziarno od plew”.
Nareszcie w ocenie jednostek będzie brany pod uwagę ich potencjał naukowy, a więc to, czy zatrudniają u siebie wybitnych uczonych (także tych, którzy pełnią z wyboru prestiżowe funkcje w naukowych stowarzyszeniach i organizacjach międzynarodowych), także wybitnych młodych uczonych (laureatów nagród naukowych) oraz to, czy posiadają uprawnienia do nadawania stopni naukowych i tytułu (w tym, czy przeprowadzają przewody także dla naukowców z innych jednostek). Liczyć się będą uzyskane w konkursach Narodowego Centrum Nauki granty badawcze czy granty prestiżowych w Europie instytucji naukowych. Oceniane będą wspomniane już technologie edukacyjne (oświatowe) i po raz pierwszy do oceny parametrycznej zostanie wprowadzony element autooceny środowiska naukowego. Każda jednostka będzie mogła wskazać na 10 swoich najlepszych osiągnięć, która sama uzna za najważniejsze dla jej środowiska akademickiego. Ważne jest to, że nie będzie się brać pod uwagę w ocenie dorobku naukowego danych jednostek tych osób, które nie są w nich zatrudnione. Skończy się zatem „kupowanie” dorobku niektórych naukowców, by wzmocnić tzw. potencjał naukowy własnej jednostki.
Oczywiście, debata nad tymi kryteriami jeszcze trwa. W Toruniu – dzięki inicjatywie prof. Ryszarda Borowicza – mogliśmy o tym także dyskutować, dzielić się własnymi opiniami. Pojawiały się w dyskusji głosy wskazujące na pewne zagrożenia dla tego procesu, ponieważ poziom kultury niektórych pracowników z jednostek środowisk akademickich, w tym przestrzegania zasad etycznych i obyczajowych nie odpowiada jeszcze najwyższym standardom. Upomniałem się w swojej wypowiedzi nie tylko o konieczność uwzględnienia technologii edukacyjnych wybitnych polskich pedagogów, których modele teoretyczne są przedmiotem aplikacji, eksperymentów czy wdrożeń innowacji pedagogicznych. Wspomniałem także o konieczności poddawanie ocenie recenzji ekspertów NCN i NCBiR, którzy będą recenzować wnioski badawcze, bo z moich doświadczeń jako recenzenta w panelach oceniających wnioski badawcze z pedagogiki i psychologii, jakie zgłaszane były dwa razy w roku do konkursu MNiSW wynika, że niektórzy profesorowie pisali swoje opinie „na kolanie”, w dwóch zdaniach, powierzchownie tak, jakby nie czytali treści wniosku badawczego, ale wiedzieli, ze musi być oceniony najwyżej lub najniżej. Tacy pseudorecenzenci powinni być wykluczani z wydawania swoich osądów mimo, iż mają znaczącą pozycję w kraju. Niektórzy, niestety, dewaluują ja na własne życzenie i własną często nieetyczna postawą w naszym środowisku. Należałoby także publikowac recenzje wniosków badawczych, by uczynić ten proces bardziej transparentnym.
Wskazywałem także na konieczność utajnienia danych wnioskodawców projektów badawczych, by wyeliminować z procesu ich oceniania możliwą (niestety) stronniczość (niektórych) recenzentów. Pedagogika polska nie musi mieć kompleksów w stosunku do tej, jaka jest rozwijana w krajach Europy Zachodniej (w USA w ogóle nie istnieje jako odrębna dyscyplina naukowa). Mamy wielu znakomitych naukowców, pojawiła się już nowa, młoda i znacząca także w relacjach międzynarodowych kadra polskich doktorów czy doktorów habilitowanych, która wybija się ponad przeciętność i dowodzi swoich możliwości w konkursach, czego najlepszym przykładem była chociażby wczorajsza nagroda dla dra pedagogiki P. Rudnickiego (z pierwszego wykształcenia magistra nauk politycznych).
Zainteresowanych debatą odsyłam do artykułów w dziale „Komunikaty specjalne” w najnowszym numerze Kultury i Edukacji (2011 nr 2)
24 czerwca 2011
Jaki jest związek oceny parametrycznej jednostek naukowych z obliczami buntu kontestatorów?
W dniu dzisiejszym miała miejsce w Collegium Maximum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu konferencja naukowa na temat debaty w związku z projektowaniem przez MNiSW oceny parametrycznej jednostek naukowych m.in. w humanistyce i naukach społecznych za lata 2008-2011. Zorganizowała ją redakcja kwartalnika „Kultura i Edukacja”, w związku z obchodzonym Jubileuszem XX-lecia tego czasopisma. Wypowiedzi zaproszonych przez redaktora naczelnego prof. dr. hab. Ryszarda Borowicza do panelu autorytetów z dyscyplin mieszczących się w profilu kwartalnika 'Kultura i Edukacja' (socjologia, kulturoznawstwo, psychologia, historia i pedagogika) skupione były na na problemie statusu autora w naukach społecznych wobec zmian i reform, które dokonują się w ramach ogólnie pojętej nauki.
Zwracano uwagę tak na osobliwości humanistyki i nauk społecznych, jak i na oczekiwania świata zewnętrznego wobec naukowców, które ogniskują się wokół parametryzacji. Autorskie wypowiedzi zostały już opublikowane w najnowszym numerze kwartalnika (2011 nr 2) Jak zapowiadał ten problem jeszcze kilka miesięcy wcześniej prof. R. Borowicz: "(...) postępują działania zmierzające do większej kontroli działalności naukowej, poszukuje się wymiernych kryteriów oceny naszej pracy, co nie pozostaje bez wpływu na to, co i jak badamy, o czym, jak i gdzie piszemy, sprawozdajemy (publikujemy). Mniemamy, że warto dyskutować, czy takie działania instytucjonalne, jak parametryzacja sprzyjają rozwojowi badań, mobilizują przedstawicieli różnych kierunków, czy też są jedynie instrumentem pozornej ‘aktywizacji’ i skutkują zwiększoną obfitością przygotowywanych tekstów słabej jakości i sprzyjają środowiskowym ,poszukiwaniom’, jak spełnić nowe oczekiwania. Jesteśmy przekonani, że dyskusja wskaże tak wspólne problemy autorów – przedstawicieli różnych dyscyplin, ale i osobliwości konkretnych dyscyplin w ramach nauk społecznych." Tak tez się stało. Napiszę o tym więcej w następnym dniu.
A co mają wspólnego z tą debatą oblicza buntu kontestatorów? Redakcja „Kultury i Edukacji” ogłosiła wynik V edycji konkursu na najlepszą książkę podejmującą problematykę kultury, społeczeństwa i edukacji. Warto odnotować, że tegorocznym laureatem tej już prestiżowej nagrody został młody naukowiec z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu - dr Paweł Rudnicki za wydanie swojej podoktorskiej monografii pt. Oblicza buntu w biografiach kontestatorów. Refleksyjność, wyzwalające uczenie się, zmiana. Gratuluję, bo jest to nagroda w pełni zasłużona.
Pragnę przy tej okazji przypomnieć, że jeszcze do końca czerwca można zgłaszać do Łódzkiego Towarzystwa Naukowego do nagrody rozprawy z pedagogiki społecznej, które ukazały się w ostatnich dwóch latach poprzedzających rok przyznawania nagrody, a więc wydane w 2009 lub w 2010 r. Nagroda ŁTN im. Profesor Ireny Lepalczyk jest najwyżej cenionym wyróżnieniem w tej subdyscyplinie nauk pedagogicznych. (zainteresowanych odsyłam do strony:
http://www.ltn.lodz.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=121:regulaminu-nagrody-odzkiego-towarzystwa-naukowego-im-profesor-ireny-lepalczyk&catid=41:regulaminy&Itemid=75)
Subskrybuj:
Posty (Atom)