27 marca 2011

Jaki szef – taka firma


a że niektóre niepubliczne szkoły wyższe lub powszechne pod szyldem akademickim lub oświatowym, a wbrew obowiązującej tradycji i misji szkolnictwa w ogóle, pełnią rolę przedsiębiorstw, to zatrudniają sobie jako szefów, by doprowadzić konkurencję do szaleństwa – jak pisze Guy Kawasaki – osoby marne, kiepskie, w tym przypadku - naukowo, o słabym lub żadnym dorobku, byleby tylko spełniały jeden podstawowy wymóg formalny, tzn. miały co najmniej stopień naukowy doktora i zostały zatrudnione w danej uczelni-firmie jako podstawowym miejscu pracy. Im bardziej są jednak mierne, a głównemu szefowi wierne, tym większe mają szanse na awans w firmie.

O takich szefach Kawasaki mówi – moim zdaniem w sposób wysoce przesadzony, a może zostało to źle przetłumaczone na język polski - jako kanaliach. Pisze wprost: Kiepski szef jest zwykle kanalią. (s. 232) No cóż, może i niektórym takie cechy można przypisać, ale w naszej kulturze mają one szczególnie pejoratywny charakter. Autor ten proponuje typologię stylów kiepskiego szefa, które z czasem mogą ulegać zmianie. Lichy szef charakteryzuje się zwykle cechami pochodzącymi z kilku wymienionych odmian naraz, a mianowicie:

1. Szef- technomaniak to ktoś taki, kto wspinał się po kolejnych szczeblach kariery w danej dziedzinie i gdyby się na niej skupił, to mógłby nawet zostać przyzwoitym (dy-)rektorem. Niestety, bardziej interesują go maszyny, niż ludzie. W naszych szkołach można takiego szefa rozpoznać po eksponowaniu przez niego wyposażenia technicznego placówki, bo osobowym za bardzo chwalić się nie może. Kadry, podwładni zresztą i tak go nie interesują, bo przecież szkołą ma być jedynie przybudówką do robienia zupełnie innych interesów.

2. Były pucybut – to ktoś taki, kto wbrew własnym kompetencjom, czyli zgodnie z ich brakiem, dążył do tego, by w danej strukturze wspiąć się na poziom wprost proporcjonalny do jego niewiedzy. Problem z pracą u takiego szefa z awansu polega na tym, że on nadal czuje się pucybutem i nie radzi sobie ze swą obecną pozycją. To nie szkodzi, bo przecież jego niekompetencję można przysłonić szyldem szkoły, stroną internetową, grafiką i innymi bajerami czy gadżetami.

3. Wieczny chłoptaś – jest – zdaniem G. Kawasaki – młodszym bratem pucybuta. On w odróżnieniu od tamtego pyszni się swoją arogancją typową dla kogoś, kogo nie sprawdzono w konkretnym działaniu.

4. Człowiek-firma to ten, który przetrwał pozostałych. Nie jest ani lepszy, ani mądrzejszy niż inni, jest tylko mocniejszy. Problemy zaczynają się pojawiać wtedy, kiedy w końcu otrzymuje władzę – jest mało prawdopodobne, żeby poradził sobie z innowacjami i zmianami. W sytuacjach pojawiającej się w stosunku do niego krytyki odpowiada, że „zawsze tak było”.

5. Szwindelekspert, czyli na wpół szwindlarz, na wpół ekspert. Może posługiwać się żargonem w stopniu wystarczającym, by wzbudzać strach, ale tak naprawdę nie potrafi rozwiązać żadnego problemu. (…) Każdy, kto będzie miał inny lub lepszy pomysł, zostanie zgaszony jako ten, który „nie rozumie problemu”.

6. Narcyz - to ten, wokół którego świat musi się kręcić. Awansuje ludzi, którzy wychodzą naprzeciw jego oczekiwaniom, a nie tych, którzy mają największe zasługi.

7. Chcę-nim-być to taki ktoś, kto chce być kimś, kim nie jest – wizjonerem, inżynierem, menedżerem albo bohaterem. Nie jest tym, za kogo się podaje, ale za nic nie przyzna się do tego, więc ludzie go otaczający muszą stale udawać.

Warto tę klasyfikację rozbudować. Znajdzie się wówczas w niej jeszcze:

8. Szef - kolarz, co to wozi się na kółku dużo lepszych od siebie, ledwo sapie, sił nie ma, ale trzyma się za tym, który go pociągnie do przodu, by na zakręcie włożyć mu w szprychy pompkę, wyprzedzić i dojechać do mety po zwycięstwo. Tu Kawasaki ma rację. Taki szef to kanalia.

9. Szef-lanser, bryluje, szasta wizytówkami, gadżetami, dużo o sobie opowiada, jaki to jest ważny i ile zrobi, po czym z braku efektów tłumaczy swoją nędzną pozycję tym, że zmieniły się warunki, a inni nic nie robią (na niego i za niego), a on jest taki ważny. W związku z tym, że sam niewiele znaczy, wykorzystuje innych, znaczących, by powołując się na nich, wyłudzać dla siebie korzyści. Opowiada, u kogo to bywa na obiadach czy kolacjach, z kim się zna i czego to nie potarfi załatwić. Wszyscy jednak wiedzą, że potrafi jedynie się i sobie załatwiać.

10. Szef-gadżet, to klasyczny pozorant, cynicznie lekceważący wszystkich i wszystko, z wyjątkiem samego siebie i swoich zwierzchników. To typ, dla którego Fromm proponuje nazwę "sadystyczno-masochistyczny", tzn. dla podwładnych jest sadystą, apodyktycznym "chamem", a w realcjach ze swoimi zwierzchnikami jest masochistą, uległym jak baranek. Jako zniewolony cynik wykorzystuje swoją pozycję, nie wiedząc i unikając nawet takich informacji zwrotnych, z jakim despektem traktują go podwładni. Dla niego najważniejsze jest opakowanie samego siebie - musi jakoś błyszczeć, by się dalej sprzedawać, choć w środku jest kicz.

W takiej szkole-firmie następuje zamiana szefa czy nauczyciela złego na jeszcze gorszego, ale ważne, że wiernego Jego Królewskiej Mości . Tacy szefowie rzeczywiście doprowadzają konkurencję do szaleństwa…. ale radości, szczęścia, bo właściwie już nic nie musi ona więcej czynić, tylko patrzeć, jak towarzystwo wzajemnej, a miernej adoracji, wzajemnie się wykrwawia. Wkrótce nadejdzie demograficzne tsunami i stanie się jasne, u boku których szefów warto być, albo już teraz trzeba zastanowić się nad tym, jak uczynić siebie na tyle atrakcyjnym pracownikiem, by zostać zatrudnionym przez innego, lepszego szefa. Doprawdy, jakże pomocne są nam nauki o zarządzaniu. To lepsze od socjologii czy pedagogiki, bo przynajmniej ujawnia sposoby radzenia sobie w firmie na co dzień.


(źródło: G. Kawasaki, Jak oprowadzić konkurencję do szaleństwa, Warszawa 1997, s.232-234)

24 marca 2011

Druh druhowi druh „nie-druh”


Kryzys organizacji i stowarzyszeń społecznych jest coraz większy, gdyż w państwie kapitalistycznym organizacje pozarządowe muszą same zabiegać o środki na swoje utrzymanie. Wojciech Markiewicz relacjonuje w „Polityce” (2011 nr 13) załamanie finansowe wciąż jeszcze największego stowarzyszenia dzieci, młodzieży i dorosłych w naszym kraju, jakim jest Związek Harcerstwa Polskiego. To jednak nie jest tylko kryzys ekonomiczny, ale przede wszystkim moralny jego najwyższych władz, które są odpowiedzialne za to środowisko.

Jak się okazuje ZHP winien jest różnym instytucjom, z którymi konkretne władze zawierały umowy, ponad 5 mln zł. Od 1990 r. nie tylko ten związek został pozbawiony stałych dotacji z budżetu państwa. Z każdym rokiem transformacji znikają lub zamierają kolejne stowarzyszenia i powstają w ich miejsce nowe. W przypadku ruchu harcerskiego ktoś może powiedzieć, no i dobrze – jak źle gospodarowali, byli rozrzutni, bezmyślni, nastawieni na doraźną konsumpcję lub polityczne fajerwerki, to niech teraz cierpią. Tylko, że jak zwykle, w tego typu sytuacji, nikogo już nie obchodzi los tysięcy zuchów, harcerek i harcerzy, którzy – wyłączając jakieś marginalne, a patologiczne formy i metody pracy wychowawczej – dobrze służą nie tylko im, ale całemu społeczeństwu.

Zastanawiam się, jak to jest możliwe, że tak liczebnie wielki i bogaty infrastrukturalnie Związek rok po roku pozbywał się swoich największych skarbów, dóbr, posiadłości i sprzętu, bez odpowiedzenia sobie na pytanie, czym to będzie skutkować w najbliższej przyszłości? Majątek de facto publiczny, bo w końcu w okresie PRL cały naród nań się składał, został w latach 2006-2007 wyprzedany bez przetargów publicznych! Kontrole wykrywały brak nadzoru ze strony Głównej Kwatery ZHP, trwonienie majątku i wyciąganie zarazem rąk po kolejne dotacje, dzięki układom personalnym i politycznym aktywnych w najwyższych władzach instruktorów ZHP, a nie uczciwości i gospodarności władz naczelnych, doraźnie łatały dziurę w kasie.

Dziwię się, że harcerze i ich rodzice, którzy regularnie opłacali składki, nie protestują, nie żądają wyciągnięcia konsekwencji w stosunku do osób, które doprowadziły do zapaści, okradły ich! Czyżby słowa Przyrzeczenia Harcerskiego już nic nie znaczyły? Czy jest uczciwe oczekiwanie od wszystkich instruktorów harcerskich wniesienia dodatkowej składki w wys. 80,-zł, by władze GK ZHP mogły w tym roku spłacić część długów? A może jednak politycy, którzy są instruktorami ZHP, znajdą sposób na to, by odzyskać „ukradziony” związkowy majątek lub jego równowartość?

22 marca 2011

Nauczyciele, uczniowie i rodzice wszystkich przedszkoli i szkół – łączcie się!


Niemalże każdy minister resortu edukacji narodowej, posiadający poczucie pewności, że będzie w nim rządził dłużej, niż 3 miesiące, starał się koniecznie udowodnić, jak bardzo chce współpracować z którymś z środowisk edukacyjnych, albo jak trzymać je na dystans, pokazując, jaką powinno ono odgrywać rolę w systemie oświatowym lub gdzie jest tak naprawdę jego miejsce.

Był taki minister, który nauczycielom groził laską, ostrzegając przed nieuzasadnionym buntem i strasząc zwolnieniami, czy taki, który burzył się, kiedy strajkowali, był też taki szef resortu edukacji, których ich dzielił na lepszych lub gorszych według przynależności związkowej lub stanu pochodzenia historyczno-politycznego, ale był też i taki, który niemalże w każdym swoim wystąpieniu publicznym powoływał się na ich misję i rolę społeczną, a nawet pomylił się w rachunkach, byleby tylko uzyskali godne płace, tracąc z tego powodu stanowisko, na własne zresztą życzenie.

Był też taki minister edukacji narodowej, który nie życzył sobie zbytniego zainteresowania uczniami, ich „upodmiotowieniem” (co za paskudne słowo), a nawet usunął ze szkół rzeczników praw ucznia. Polska jest jednak ciekawym krajem, więc nie ma się co dziwić, że wkrótce pojawił się taki minister edukacji, który przejawiał wysoce ambiwalentną postawę wobec młodzieży szkolnej, bo tę, która go popierała, wprowadził na salony swojego ministerstwa, powołując Radę Młodzieży, a tę, która protestowała przeciwko niemu i jego polityce oświatowej przed gmachem na al. Szucha 25 czy w innych miejscach kraju, napiętnował, a ponoć niektórych uczniów postraszył prokuraturą za ich kontestatorskie zachowania.

No i wreszcie był taki minister edukacji, który groził rodzicom, że nie będzie im wolno wtrącać się w sprawy szkoły, bo ta instytucja nie jest od tego, by podważali jej autorytet i możliwości oddziaływania swoimi nieuzasadnionymi roszczeniami. Czekałem zatem tylko na to, kiedy pojawi się taki minister, który postanowi zaskarbić sobie powyższe środowisko. I jest, nareszcie - po 21 latach transformacji społeczno-politycznej w naszym kraju został powołany przez minister edukacji narodowej w dn. 14 marca br. Zespół opiniodawczo-doradczy pod nazwą „Rada Rodziców”. Nie dostrzegam jedynie wśród nominowanych do tej zaszczytnej roli przedstawicieli rodzicielskiej opozycji, bo – jak to u nas bywało i w innych przypadkach – władza woli tych, których sama sobie dobierze.

Ciekawe są dzieje oświaty w III RP. Byli już dla władających w MEN swoi i obcy nauczyciele, swoi i obcy uczniowie, będą też swoi i obcy rodzice. A nad tym wszystkim zapewne czuwa front jedności oświatowej w postaci Rady Edukacji Narodowej.

21 marca 2011

Jak interpretować nowe zasady ubiegania się o granty badawcze z pedagogiki


Od pewnego czasu otrzymuję zapytania dotyczące tego, czy są w nowej formule prawnej i organizacyjnej finasowania badań naukowych możliwości ubiegania się o środki na np. granty habilitacyjne. Otrzymałem właśnie "Komentarz", jaki w tej sprawie udostępnił naszemu środowisku członek Narodowego Centrum Nauki prof. dr hab. Mirosław Kofta. W składzie tego Centrum – jak pisałem już o tym wcześniej – nie ma przedstawiciela pedagogiki.
Przypominam, że w składzie Rady Centrum są profesorowie:
1. prof. dr hab. Jacek Błażewicz,
2. prof. dr hab. Zbigniew Błocki,
3. prof. dr hab. Bożena Czerny,
4. prof. dr hab. Andrzej Duda,
5. prof. dr hab. Krzysztof Frysztacki,
6. prof. dr hab. Jakub Gołąb,
7. prof. dr hab. Janusz Janeczek,
8. prof. dr hab. Janina Jóźwiak,
9. prof. dr hab. Leszek Kaczmarek,
10. prof. dr hab. Tomasz Kapitaniak,
11. prof. dr hab. Michał Karoński,
12. prof. dr hab. Mirosław Kofta,
13. prof. dr hab. Henryk Kozłowski,
14. prof. dr hab. Leszek Leszczyński,
15. prof. dr Teresa Malecka,
16. prof. dr hab. Tomasz Motyl,
17. prof. dr hab. Krzysztof Nowak,
18. prof. dr hab. Wojciech Nowakowski,
19. prof. dr hab. Ryszard Nycz,
20. prof. dr hab. Jerzy Pałka,
21. ks. prof. dr hab. Andrzej Szostek,
22. prof. dr hab. Adam Torbicki,
23. prof. dr hab. Wojciech Tygielski,
24. prof. dr hab. Marek Żukowski.

Reprezentujący panel psychologii i pedagogiki prof. dr hab. Mirosław Kofta z NCN wyjaśnia zatem, co następuje:


Jak już Państwo wiedzą, 15-marca ruszyły 4 konkursy na granty badawcze (wnioski przyjmowane są do 15-go czerwca) – pełna informacja na temat wymagań dotyczących takich wniosków, oraz formularze wniosków, dostępne są na stronie internetowej Narodowego Centrum Nauki http://www.ncn.gov.pl/.

A oto kilka słów komentarza, zwracającego uwagę na zmiany w stosunku do dawnych grantów MNiSW (wcześniej: KBN).

Wniosek o grant może dotyczyć jednego z czterech konkursów:
1) „regularny” wniosek (tak jak w dawnym KBN)
2) wniosek młodego badacza przed doktoratem
3) wniosek młodego badacza po doktoracie (do 5-ciu lat po obronie)
4) wniosek dot. badań międzynarodowych, nie współfinansowanych przez podmiot zagraniczny (każdy w swoim kraju znajduje środki na swoją część badania, na kontakt z pozostałymi w postaci spotkań roboczych i konferencji, na wspólne publikacje itp.).

Wszystkie wnioski (część formalna) składane są w polskiej i angielskiej wersji językowej. W przypadku dyscyplin humanistyczno-społecznych, do których się zaliczamy, w załącznikach do wniosku 1), 2), i 3) składa się: (a) pełny opis merytoryczny projektu po polsku, oraz (b) streszczenie po angielsku. Natomiast w załącznikach do wniosku 4) składa się: (a) (a) pełny opis merytoryczny projektu po angielsku, oraz (b) streszczenie po polsku.

Ad wniosek 2). Nie ma już tzw. grantów promotorskich; wniosek składa sam zainteresowany doktorant (do 3ch lat; rozliczeniem jest raport z badań oraz publikacje, a nie złożenie pracy doktorskiej i skierowanie do recenzji);

Ad wniosek 3) w uzasadnionych przypadkach (np. przy tworzeniu warsztatu badawczego dla zespołu, kierowanego przez młodego badacza po doktoracie) – finansowanie projektu może być przedłużone do 5-ch lat;

Ad wniosek 4) Obecnie wnioskuje badacz (wraz ze swoim zespołem) a nie, jak poprzednio (przy tym typie grantów) kierownik instytucji.

Etyka
We wszystkich formularzach wniosków grantowych znajduje się następujące stwierdzenie (przykład z wniosku dotyczącego konkursu 1-go, cytuję):

„6.9. W przypadku przyjęcia do finansowania projektów badawczych związanych z:


1) koniecznością wykonania doświadczeń ingerujących w organizm lub psychikę człowieka;

2) koniecznością wykonania doświadczeń na zwierzętach;


3) prowadzeniem badań nad gatunkami roślin, zwierząt i grzybów objętych ochroną gatunkową lub na obszarach objętych ochroną;

4) prowadzeniem badań nad organizmami genetycznie zmodyfikowanymi lub z zastosowaniem takich organizmów,
wnioskodawca wraz z umową przedstawia kopię zgody właściwej komisji bioetycznej lub właściwej lokalnej komisji etycznej do spraw doświadczeń na zwierzętach lub kopię zgody wymaganej na podstawie przepisów o ochronie przyrody lub o organizmach genetycznie zmodyfikowanych.”

Moim zdaniem oznacza to, że nie będzie można uruchomić finansowania typowego projektu z zakresu psychologii (a także prawdopodobnie z pedagogiki i socjologii, o ile zakłada bezpośredni kontakt z badanymi przez eksperymentatora lub ankietera), dopóki projekt taki nie zostanie zaakceptowany przez odpowiednią komisję etyczną.

Zwracam na to uwagę, gdyż – z tego co mi wiadomo – nie we wszystkich jednostkach, w których zatrudnieni są badacze realizujący badania w zakresie psychologii i dziedzin pokrewnych, funkcjonują już komisje ds. etyki badań.

W przypadku wątpliwości czy też kwestii szczegółowych, proszę – po zapoznaniu się z dokumentacją dostępną na stronie NCN – zwracać się z pytaniami bezpośrednio do biura NCN odpowiedzialnego od strony techniczno-prawnej za realizację wszystkich konkursów.


Prof. dr hab. Mirosław Kofta
Członek Rady Narodowego Centrum Nauki



((zob. http://www.ncn.gov.pl/index.html)

Czyżby posłowie przerzucili koszty kształcenia nauczycieli na studentów studiów stacjonarnych?


Z niepokojem odczytuję dzisiejsze doniesienia prasowe o tym, że przyjęta w czasie piątkowego posiedzenia Sejmu nowelizacja o szkolnictwie wyższym zmusi studentów do płacenia nie tylko za drugi kierunek studiów, ale i za dodatkowe zajęcia na pierwszym. Pobierający naukę w trybie dziennym w publicznych uczelniach studenci będą musieli zapłacić za dodatkowe zajęcia, w których chcieliby uczestniczyć, jeśli wykraczają one ponad limit punktów w ramach ECTS (Europejski System Transferu Studiów).

Tego typu opłat nie przewidywał rządowy projekt, gdyż w wielu uniwersytetach i akademiach studenci kierunków studiów niepedagogicznych, którzy chcieli zdobyć kwalifikacje pedagogiczne do pracy w szkole, mieli taką możliwość w poszerzonym dla nich planie studiów. Teraz będą musieli zapłacić za uzyskane w toku studiów kwalifikacje do pracy w szkole na stanowisku nauczyciela zgodnie z ich wykształceniem. Tego typu poprawka przerzuci zatem koszty kształcenia przyszłych nauczycieli na studentów, albo zmusi rady wydziałów do przywrócenia istniejącego przed laty podziału w ramach danego kierunku studiów na kierunki nauczycielskie i nienauczycielskie.

Może chodzi o to, by młodzież nie miała przygotowania do zawodu nauczycielskiego w bezpłatnej ofercie studiów, tylko uzupełniała je w formie odpłatnej, reperując budżety uczelni publicznych lub dając zarobić uczelniom niepublicznym?


(zob.http://www.rp.pl/artykul/629785_Zak-zaplaci-za-nauke--doktorant-z-ulga.html)

20 marca 2011

Czy szkoła wychowuje?


Znana w kraju jako Super Niania - Dorota Zawadzka, autorka programów telewizyjnych, poradników dla rodziców, wychowawców i nauczycieli oraz publicystka przygotowuje do emisji nowy program w TVN Style poświęcony szkolnej edukacji.

Jego pierwsza emisja odbędzie się 17 kwietnia br., a uczestniczący w zaproszonym przez nią do programu goście będą spierać się ze sobą o to, czy rzeczywiście polska szkoła wychowuje, czy nie? Na czym polega ten proces? W czym się przejawia? Jakie są jego dobre, a jakie złe strony? Jak radzą sobie z tym problemem lub są wobec niego bezradni nie tylko nauczyciele, ale i rodzice uczniów?

Jak każda tego typu debata, tak i ta zostanie zilustrowana krótkimi wypowiedziami uczniów – uczennicy jednego z warszawskich liceów ogólnokształcących, z którego musiała odejść, żeby nie doszło do tragedii w jej osobistym życiu na skutek obojętności nauczycieli na związane z tym jej problemy osobiste, społeczne i edukacyjne także w szkole, co niewątpliwie jest symptomem porażki jej nauczycieli (choć w ich poczuciu zapewne przeważa radość z pozbycia się problemowej uczennicy) oraz młodzieży odsłaniającej kompromitującą nauczycieli-wychowawców funkcję lekcji wychowawczych. Już od samego początku zarejestrowanej dyskusji zostaną zarysowane pola sporu o nieuzasadnioną generalizację (szkoła szkole nie jest równa), o poziom pasji, autentyzmu i zaangażowania nauczycieli albo ich wypalenia, frustracji czy kompleksów, które rzutują na ich relacje z uczniami oraz z ich rodzicami oraz stopień możliwego zaangażowania rodziców w to, co tak naprawdę dzieje się w szkole z ich dzieckiem, czy i na ile są świadomi swoich praw, możliwości reagowania na patologie czy wspierania nauczycieli w wartościowych dla rozwoju ich dzieci ofertach programowo-metodycznych.

Nie zdradzę treści trwającej ponad dwie godziny dyskusji, bo nie wiem, jak zostanie zmontowany przez redakcję materiał, który w ostatecznej wersji zostanie ograniczony do 20 minut. Lepsze są w takich przypadkach programy na żywo, gdyż dostęp publiczności do zakresu i jakości dyskursu nie jest ocenzurowany (w pozytywnym tego słowa znaczeniu, jeśli wziąć pod uwagę konieczność takiego jego zredagowania, by uniknąć pewnych powtórzeń, pobocznych wątków czy prób wykorzystania przez niektórych uczestników programu okazji do „reklamowania” własnych placówek i ich potrzeb). Postawione w tytule „telewizyjnej lekcji” pytanie jest retoryczne, a więc i odpowiedzi musiały zmierzać ku jakiemuś TAK, lub jakiemuś NIE. A co Państwo sądzicie na ten temat?

17 marca 2011

Niby wszystko jest w porządku, a jednak coś jest nie tak


W dn. 16 marca br. obradował Komitet Nauk Pedagogicznych PAN, którego przewodniczący prof. dr hab. Stefan M. Kwiatkowski poinformował, że w okresie od ostatniego posiedzenia miały miejsce ważne, w tym także bardzo przykre dla naszego środowiska wydarzenia. Minutą ciszy uczczono śmierć wybitnej pedagog społecznej, reprezentującej pedagogów przez wiele lat w KNP PAN oraz w Centralnej Komisji - prof. dr hab. Anny Przecławskiej z Uniwersytetu Warszawskiego.

Wśród komunikatów przewodniczący nawiązał do ostatnich wyborów do Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów, w wyniku których znaleźli się w jej nowym składzie profesorowie- członkami KNP PAN (W. Theiss, S.M. Kwiatkowski, Z. Melosik i B. Śliwerski), co potwierdza wysokie uznanie także dla tego gremium. Przewodniczący podziękował zarazem prof. zw. dr hab. Zbigniewowi Kwiecińskiemu, który nie wszedł do nowego składu CK, za jego wieloletni wkład w prace tego organu, a zarazem pogratulował mi wyboru na funkcję zastępcy przewodniczącego Sekcji Nauk Humanistycznych i Społecznych CKdsSiTN.

Specjalne wyrazy uznania zostały skierowane do dwóch członków KNP PAN, którzy obchodzą w marcu br. jubileusz: 80-lecia - prof. zw. dr hab. Czesław Banach i 70-lecia prof. zw. dr hab. Teresa Hejnicka-Bezwińska.

W tym roku odbędą się w trybie tajnego głosowania (drogą korespondencyjną) wybory do Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN na nową kadencję 2011-2014. Uczestniczą w nich wszyscy samodzielni pracownicy naukowi, którzy reprezentują dyscyplinę „pedagogika”. Ważne jest zatem, by dziekani wydziałów pedagogicznych/nauk o wychowaniu, dyrektorzy instytutów pedagogiki czy innych jednostek także uczelni niepublicznych, w których są zatrudnieni doktorzy habilitowani i profesorowie pedagogiki, przekazali do KNP PAN ich wykaz, by można było uwzględnić ich wśród uprawnionych do głosowania w tych wyborach.

Głównym jednak tematem obrad było dwuznaczne w sensie prawnym, moralnym i naukowym zjawisko przeprowadzania przez polskich nauczycieli akademickich przewodów habilitacyjnych i na tytuł naukowy profesora poza granicami kraju, ze szczególnym zwróceniem uwagi na to, co ma od kilku lat miejsce na Słowacji. Po zapoznaniu się z raportem na ten temat, rozgorzała dyskusja, gdyż zdaniem profesorów nie ma w naszym kraju powodów, by uzyskiwać awans naukowy poza granicami kraju w dyscyplinie wiedzy, która nie wymaga szczególnych warunków (np. laboratoryjnych, eksperymentalnych). To zastanawiające, że nikt nawet nie dopuszcza myśli, by nasi obywatele uzyskiwali stopnie naukowe na Słowacji z nauk prawnych czy wojskowych, a następnie po otrzymaniu potwierdzenia zgodności dyplomów z ich polskimi odpowiednikami byli mianowanymi w polskim wymiarze sprawiedliwości sędziami czy generałami w Wojsku Polskim.

Czy możemy obronić się przed złym odium, jakie z tego powodu padało i nadal pada na pedagogikę i nauczycieli akademickich, którzy prowadzą badania w tej dyscyplinie naukowej?

Wyraźnie podkreślano w dyskusji, że nieuczciwość - jeśli ma miejsce - jest po naszej, a nie słowackiej stronie. To niektóre nasze koleżanki czy niektórzy koledzy z różnych, ale w zdecydowanej większości - pozanaukowych powodów, odkryli możliwości omijania polskich wymogów ustawowych, wyłudzania czy "robienia" awansu naukowego szybciej i jak najmniejszym wysiłkiem, często wykorzystując naiwność czy ufność akademików zza południowej granicy, iż przedkładana im dokumentacja, która miałaby świadczyć o dorobku naukowym, jest wiarygodna. Tymczasem obok tych, którzy rzeczywiście spełnili kryteria formalno-prawne, jakie obowiązują w słowackich uczelniach, byli i są też tacy, którzy swoją nieuczciwością nadużyli procedur, by we własnym kraju, bez cienia zażenowania ubiegać się o równorzędny status samodzielnego pracownika naukowego.

Przypomniałem, że istotnie na Słowacji wymagania do uzyskania habilitacji z pedagogiki są łatwiejsze, szybsze, korzystniejsze także ze względów ponoszonych z tego tytułu kosztów finansowych (niższe koszty przewodu) i uwzględniające w dorobku to, co w naszym kraju w ogóle nie jest brane pod uwagę (np. autorstwo programu szkolnego, podręcznika szkolnego czy akademickiego, encyklopedycznych haseł, opracowanie i opatentowanie pomocy dydaktycznych, napisanie przewodnika metodycznego do kształcenia, wychowania czy opieki itp.). Wskazałem zarazem na przykłady prób wyłudzenia stopnia naukowego przez fałszowanie danych o własnym dorobku naukowym, przedkładanie jako dysertacji habilitacyjnej nieopublikowanej w kraju własnej pracy doktorskiej, unikanie poddania własnego dorobku naukowego merytorycznej ocenie przez profesorów z polską habilitacją czy tytułem naukowym, tylko uruchamianie "zamkniętego koła własnych recenzentów", tzn. spośród niewiele wcześniej habilitowanych na Słowacji Polaków. Ma też miejsce wyznaczanie na recenzentów w przewodach tych, których zatrudnia się w prowadzonych przez siebie prywatnych szkołach wyższych czy przedkładanie opinii przełożonych popierających otwarcie przewodu z drugiego, a nie podstawowego miejsca pracy w kraju, itp.

Dlaczego słowaccy naukowcy nie ubiegają się o habilitacje czy profesurę z pedagogiki w Polsce, tylko jest odwrotnie? Jak to jest możliwe, że osoby z wykształceniem psychologicznym, medycznym, teologicznym czy filozoficznym uzyskują dyplomy pedagogów w uczelniach naszego południowego sąsiada, które odpowiadają polskim habilitacjom lub profesurom, choć z punktu widzenia koniecznych do spełnienia u nas kryteriów są tak radykalnie odmienne?

W obliczu powyższych procesów pojawiły się różne reakcje środowiska akademickiego na przejawy patologii w tej sferze i także zróżnicowane postawy i działania usamodzielnionych na Słowacji nauczycielach akademickich. Mamy szereg przykładów na stosowanie ostracyzmu w uczelniach publicznych wobec osób legitymujących się słowacką habilitacją czy profesurą, przechodzeniem tych osób do niepublicznego szkolnictwa lub też podejmowaniem przez nie szczególnego rodzaju zaangażowania, prac organizacyjnych, naukowo-badawczych i dydaktycznych celem wykazania, że nie uzyskały wyższego stopnia naukowego poza granicami kraju w podejrzany sposób. Są jednak i takie osoby, które przejawiają postawy roszczeniowe wobec władz rektorskich lub dziekańskich w uniwersytetach czy akademiach w zakresie natychmiastowego awansowania ich na stanowiska profesorskie czy powierzania im funkcji kierowniczych.
Sprawa jest skomplikowana i zobowiązująca zarazem środowisko akademickie do reakcji na być może nieliczne przejawy akademickiej nieuczciwości, które godzą nie tylko w środowisko pedagogów, ale i przyczyniają się do reprodukcji pozoranctwa i nieuczciwości. Czy mamy instrumenty do samooczyszczania środowiska z tego typu zjawisk? Czy możemy obronić się przed tym zjawiskiem w sytuacji otwartej przestrzeni akademickiej w państwach należących do Unii Europejskiej? Komitet Nauk Pedagogicznych PAN podjął zatem decyzję, by przygotowane przez Prezydium stanowisko zostało przekazane pani minister, by zostały rozważone możliwe kroki przeciwdziałania patologiom w tym zakresie.

Na zakończenie obrad o nowej, ale zarazem trudnej sytuacji Polskiej Akademii Nauk mówił członek korespondent prof. zw. dr hab. Z. Kwieciński, przybliżając nie tylko zaistniałe zmiany prawne i finansowe, ale także ich skutki, z którymi wkrótce będzie musiało zmierzyć się także nasze środowisko. Jeśli bowiem w planach resortu jest zmniejszenie liczby Zespołów PAN-owskich z 120 do 40, to może to dotknąć także Komitetu Nauk Pedagogicznych. Likwidowane są czasopisma naukowe, które od kilkudziesięciu lat były wydawane ze środków PAN. Zagrożony jest też planami prywatyzacyjnymi majątek PAN w kraju, jak i poza granicami.

Na zakończenie obrad prof. dr hab. Edyta Gruszczyk-Kolczyńska z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie zaproponowała przyjęcie przez Komitet jeszcze jednego stanowiska. Tym razem w sprawie, która wymaga jak najszybszej reakcji nie tylko naszego środowiska, ale władz centralnych odpowiedzialnych za określanie kryteriów oceny naukowej pedagogów. Zadziwiające jest bowiem to, że o ile przedstawiciele nauk technicznych za opatentowanie jakiegoś rozwiązania, mogą być z tego tytułu docenieni i przyznaje im się za każdy patent, certyfikat odpowiednią liczbę punktów, o tyle w przypadku pedagogów-nowatorów, którzy są zorientowani w swojej pracy naukowo-badawczej i zarazem oświatowej, społecznej czy opiekuńczo- wychowawczej na zmianę edukacyjną, na reformy, na rozwiązania innowacyjne, za zatwierdzone do użytku przedszkolnego czy szkolnego programy i pomoce dydaktyczne itp. nie są w żaden sposób doceniani i nie liczą się ich osiągnięcia w tym zakresie. Jak to jest możliwe, że w tysiącach przedszkoli czy szkół realizowany jest autorski program edukacyjny, który powstał w wyniku wieloletnich badań naukowych, eksperymentów, konstruowanych modeli i wdrażanych rozwiązań instytucjonalnych oraz prawnych, a nie jest on w żadnej mierze przedmiotem pozytywnej oceny pracy twórczej danego naukowca?

Najbliższe miesiące potwierdzą, czy zaproponowane stanowiska KNP PAN w tych sprawach będą skutkować w pożądany sposób.