06 marca 2011
Środowiskowa ocena polskiego szkolnictwa wyższego
Wypowiadających się na temat kondycji szkolnictwa wyższego w kraju jest wielu, podobnie jak na temat oświaty. Już nikogo nie dziwi fakt, że oprócz prowadzonych głównie przez socjologów, ekonomistów i politologów diagnoz czy ekspertyz, do społeczeństwa zupełnie nie docierają opinie ani naukowców zajmujących się pedagogiką szkoły wyższej, ani władz Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego czy Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk. Pedagodzy muszą zatem bardziej zmagać się z komentowaniem czy reagowaniem na publikacje tych, dla których szkolnictwo wyższe jest jedynie jednym z wielu przedmiotów badań. Dobrze, bo mają do niego właściwy dystans, gorzej kiedy uzasadnieniem metodologicznym formułowanych tez i ocen jest stwierdzenie, że ich źródłem są jedynie wypowiedzi prasowe, na konferencjach, seminariach i na forach intenetowych, które ukazały się w okresie ostatnich kilku lat. Jak twierdzi Jerzy K. Thieme: Ponieważ te wypowiedzi wyjmuję z kontekstu i podaję według mego, siłą rzeczy, subiektywnego ich rozumienia, nie odwołuję się tutaj do nazwisk ich autorów. (s. 284-285)
Nie wiemy zatem, kto jest autorem określonych wypowiedzi, natomiast są one prezentowane tak, jakby były zweryfikowanymi empirycznie danymi, na podstawie których można formułować określone wnioski. Można zgodzić się jednak z ich potocznością, bowiem wpisują się w odczucia, subiektywne racje wielu zapewne nauczycieli akademickich.
Wiemy o powszechnym dążeniu Polaków do posiadania dyplomu szkoły wyższej i o tym, jak rośnie rola kryteriów rynkowych w szkolnictwie wyższym, oświacie i kulturze. Czytamy zatem w rozprawie tego autora:
Kryzys szkolnictwa wyższego jest w znacznym stopniu konsekwencją masowości wykształcenia, bowiem nie może być wykształcenia jednocześnie masowego i dobrego. Nieszczęściem jest mówienie o zwiększeniu liczby studentów jako o sukcesie. Nie jest prawdą to, co się powszechnie głosi jako wielki sukces transformacji, że w Polsce miał miejsce boom edukacyjny. W Polsce miał natomiast miejsce tylko boom biznesu edukacyjnego, w czym nie byłoby nic złego, gdyby towarzyszyły u mechanizmy skutecznie gwarantujące utrzymanie jakości kształcenia. (s. 285)
W Polsce nie ma polityki państwa wobec szkolnictwa wyższego. „Polska pogodziła się z rolą państwa drugiej lub trzeciej kategorii, równo rozsmarowując środki na szkolnictwo wyższe między 140 uczelni, z których wiele winno istnieć lub powinno radykalnie poprawić swoje oferty. Konserwatyzm i samozadowolenie środowiska akademickiego powodują, że rozwiązania prawne dotyczące nauki i szkolnictwa wyższego uniemożliwiają nam zmierzenie się z pierwszą dwudziestką państw świata. (s. 285)
(…)w sektorze uczelni niepublicznych na powierzchni z ponad 300 takich szkół utrzyma się tylko 50. Według innej wypowiedzi „jest za dużo za małych i słabych szkół niepublicznych”. Zostanie ich tylko około 30. Będzie to mieć pozytywne skutki na jakość pozostałych, bowiem wzrośnie konkurencja, bo będzie mieć miejsce walka o kandydató1) i znikac będą tzw. uczelnie-spółdzielnie prorfesorskie. Należy wyrazić nadzieję , że system zostanie tak zmieniony, że znikną szkoły będące głównie „sprzedawcami dyplomów” i zostaną ośrodki nauczania bardzo wysokiej jakości, a nie odwrotnie. (s. 290)
Przyczyną złej jakości kształcenia w dziedzinie ekonomii, prawa czy pedagogiki jest jest relatywna „taniość” tych studiów, wymagających jedynie nauczyciela, sali, tablicy i kredy. Ta taniość stała się przyczyną tego, że powstały dziesiątki niepublicznych uczelni oferujących programy w tych dziedzinach, które „kuszą młodych ludzi quasi – ekonomicznymi czy quasi-prawniczymi programami studiów.” (s. 292-293)
Rzeczywiście, tak jak od początku lat dziewięćdziesiątych powstawały małe niepubliczne szkółki wyższe jako przedsiębiorstwa biznesowe o najwyższej rentowności dla ich założycieli, tak dzisiaj wszystkie te, które zatrzymały się w swoim rozwoju na prowadzeniu studiów na I i II stopniu, potwierdzają powyższe diagnozy i jest już tylko kwestią czasu oraz różnego rodzaju manipulacji, jak długo będą jeszcze na rynku sprzedawać swoje produkty (tzw. oferty kształcenia), jak czynią to inne przedsiębiorstwa. Rzeczywiście na rynku akademickim pozostaną uniwersytety, akademie i być może jeszcze niektóre państwowe wyższe szkoły zawodowe oraz kilkanaście tych niepublicznych szkół wyższych, które przyjęły jednoznacznie akademicki kierunek swojego rozwoju, uzyskały uprawnienia do co najmniej nadawania stopnia naukowego doktora w ramach dyscyplin, które są w nich przedmiotem kształcenia. Pozostałe nadal będą łudzić swoich klientów „kształceniem wyższym”, które takowym będzie tylko z nazwy przypisanej danej uczelni, natomiast nie znajdzie potwierdzenia w rzeczywistych ocenach poziomu ich akademickiego rozwoju. Studiujący w tych szkołach młodzi ludzie nie wiedzą, że wprawdzie otrzymają zgodny z obowiązującym prawem dyplom licencjata czy magistra, tyle tylko, że na rynku jego wartość będzie równoznaczna maturze.
Szkoda, że władze i właściciele kilkudziesięciu, jeśli nie więcej, niepublicznych szkół wyższych, nie wykorzystały danej im strukturalnie i politycznie szansy, by wpisać się w rzeczywisty dla procesu akademickiego proces własnego rozwoju, tylko potraktowały swoje placówki jako okazję do kumulowania kapitału. Niestety, nie ma on wiele wspólnego ani z kapitałem intelektualnym, ani społecznym, ani akademickim. Jak pisze Thieme:
Niestety, w Polsce wytworzyła się sytuacja, akceptowana przez polityków dla ich własnej wygody (…) w której demokracja w szkolnictwie wyższym sprowadziła się do władzy oligarchii uniwersyteckiej dbającej o własne korporacyjne interesy, które niestety stoją w sprzeczności z interesami kraju.”Jest to sytuacja wysoce archaiczna, nienormalna, niemoralna i będąca jedną z głównych przyczyn tego, że Polska, po wczesnych sukcesach transformacji, podobnie jak znaczna część Europy, zaczyna się wlec w ogonie krajów dynamicznie rozwijających się dzięki globalizacji” (s. 288)
(Jerzy K. Thieme, Szkolnictwo wyższe. Wyzwania XXI wieku Polska. Europa. USA.Warszawa: DIFIN 2009)
04 marca 2011
Zespół ujawniania w szkolnictwie wyższym nagannych praktyk
W dn. 15 lutego został powołany przez minister szkolnictwa wyższego i nauki Zespół do Spraw Dobrych Praktyk Akademickich. W jego składzie znaleźli się znani naukowcy - filozofowie, etycy, socjolodzy, kardiochirurg, mikrobiolog, fizyk ciała stałego, prawnicy (specjalistka w zakresie prawa własności intelektualnej oraz prawa administracyjnego), literaturoznawca i prowadzący od 9 lat na łamach „Forum Akademickiego” dział – „Z archiwum nieuczciwości naukowej” - dr Marek Wroński.
Do zadań Zespołu należy:
1. formułowanie opinii i wniosków w sprawach dotyczących naruszania dobrych praktyk w nauce i szkolnictwie wyższym;
2. prowadzenie prac związanych z określeniem zasad dobrych praktyk w nauce i szkolnictwie wyższym, w tym zasady przejrzystości w recenzowaniu prac naukowych, prac doktorskich, prac habilitacyjnych i wniosków o przyznanie środków finansowych na badania naukowe lub prace rozwojowe oraz ograniczających naruszanie dobrych praktyk akademickich;
3. opiniowanie i analizowanie propozycji rozwiązań, w szczególności w zakresie definicji plagiatu, zmian prawa autorskiego i poszanowania praw własności intelektualnej;
4. formułowanie opinii i propozycji rozwiązań systemowych w zakresie działalności rzeczników i komisji dyscyplinarnych;
5. formułowanie opinii i wniosków w sprawach skierowanych przez Ministra, dotyczących w szczególności:
a) postępowania uchybiającego obowiązkom nauczyciela akademickiego lub godności zawodu nauczycielskiego,
b) nepotyzmu,
c) nadużycia władzy,
d) prowadzenia działalności konkurencyjnej wobec własnej uczelni, instytutu badawczego, instytutu naukowego lub pomocniczej jednostki naukowej Polskiej Akademii Nauk,
e) braku poszanowania praw własności intelektualnej,
f) stosowania kryteriów pozamerytorycznych w ocenie pracy nauczycieli akademickich, pracowników naukowych oraz studentów,
g) dyskryminacji,
h) podważania autorytetu oraz kompetencji naukowych i uprawnień,
i) mobbingu,
j) konfliktu interesów;
6. współpraca z komisją do spraw etyki w nauce przy Polskiej Akademii Nauk;
7. współpraca z rektorami uczelni oraz rzecznikami dyscyplinarnymi przy Radzie Głównej Szkolnictwa Wyższego w zakresie spraw dyscyplinarnych nauczycieli akademickich
Zespół ma ponoć doradzać pani minister. No cóż, zakres zadań jest znakomity, ogromny, niezwykle potrzebny. Obawiam się jednak, że jest on niewykonalny. Nie wiadomo bowiem, na podstawie jakich źródeł i dowodów będą przeprowadzane analizy powyższych zjawisk? Jak one będą pozyskiwane? Czy będzie to rodzaj „akademickiej prokuratury”, która powinna na podstawie np. doniesień medialnych wszczynać jakieś postępowanie z urzędu? Czy będzie to rodzaj „akademickiego CBA czy CBŚ? Czy zostanie opracowany jakiś wzór skarg i zażaleń, który będzie można pobrać na stronie internetowej, wypełnić i odesłać na wskazany adres? Jakie będą tu obowiązywać procedury? Czym będą skutkować dla „obwinionych” wykazane im patologie? Czy oddziaływania tego Zespołu będą ukierunkowane na świadomość ludzi nauki i zarządzających nią, a więc będą polegały na wytwarzaniu takiego systemu bodźców lub stwarzaniu takich warunków, by skłaniać akademików do pożądanych zachowań - tu określanych jako dobre praktyki - np. do większej uczciwości, pracowitości itp., czy może członkom Zespołu będzie bardziej zależeć na oddziaływaniu pośrednim, które może polegać na kształtowaniu w środowisku akademickim pożądanych motywacji, predyspozycji i cech osobowościowych pracowników naukowo-dydaktycznych? Czy prace Zespołu będą dotyczyć tylko szkolnictwa publicznego, czy także niepublicznego?
Jak to się będzie miał do działań i procedur, jakimi posługują się Rada Główna Szkolnictwa Wyższego, Centralna Komisja do Spraw Stopni i Tytułów czy Państwowa (wkrótce Polska) Komisja Akredytacyjna? Czy Zespół będzie dysponował własnym budżetem, by móc zamawiać ekspertyzy lub samemu prowadzić diagnozy palących, a wysoce nagannych spraw społecznych? Czym natomiast będą zajmować się w naszych uczelniach komisje dyscyplinarne? Jak tylko zostaną upublicznione zasady pracy tego Zespołu i jego rzeczywiste plenipotencje, to jego członkowie właściwie powinni zapomnieć o swoim obowiązkach zawodowych, naukowo-badawczych. Konfliktów w naszym szkolnictwie, nadużyć władzy różnej maści, podważania czyjegoś autorytetu, dyskryminacji, nepotyzmu itd., itd. jest tysiące. Czy ten Zespół to udźwignie? Oby. Życzę jego Członkom sukcesów i osobistej satysfakcji, choć przy tym zakresie zadań to będzie o nią niezwykle trudno.
(źródło: http://forumakademickie.pl/aktualnosci/2011/2/16/810/nowy-zespol-do-spraw-dobrych-praktyk-aklademickich/)
03 marca 2011
Doktor – „święta krowa”
Do wyższej szkoły prywatnej ma przyjechać zagraniczny stypendysta. Odpowiedzialny za współpracę z zagranicą prorektor zwraca się z prośbą do jednej z wykładowczyń ze stopniem doktora, by sprawowała nad nim opiekę. Przez ostatnich 5 lat nie pełniła żadnych funkcji, nie przyjmowała żadnych dodatkowych zadań. Nieliczna kadra etatowa jest już przepensowana. Każdy ma po kilka różnych zadań dodatkowych, niezależnie od tego, że także wysokie obciążenia dydaktyczne. Świeżo wypromowana doktor nauk pedagogicznych odmawia jednak przyjęcia roli opiekuna.
„Przykro mi – stwierdza - ale nie będę mogła podjąć się opieki nad tym gościem. Po pierwsze nie znam żadnego języka obcego (ciekawe, jak została dopuszczona do obrony rozprawy doktorskiej?), a w tym roku, po raz pierwszy w życiu podjęłam się prowadzenia jednej grupy seminarium magisterskiego. Związane z tym prowadzenie kilkunastu prac magisterskich, to już jest dostateczne dla mnie wyzwanie. Ponadto, poza pełnym obciążeniem godzinowym, zajmuję się w naszej szkole praktykami, więc nie mogę już podejmować żadnych innych obowiązków. To miłe ze strony Rektora, że pomyślał o mnie, ale ja jestem pracownikiem dydaktycznym, a na opiekuna naukowego nad zagranicznym doktorantem wskazany by był pracownik naukowo-dydaktyczny. Pozdrawiam Pana serdecznie. „Święta krowa”.
Akademicki dairyman, czyli niedocenione ZERO
To taki drugoetatowy cwaniaczek, który potrzebny jest do minimum kadrowego. Najczęściej ma stopień doktora habilitowanego. Kiedy złożył sprawozdanie za lata 2005-2010, jego osiągnięcia okazały się „imponujące”, i to dla niego, rzecz jasna, bo nie dla szkoły, w której „pracuje”. Jedyna rubryka, jaką potrafi i może w nim wypełnić, to liczba zrealizowanych godzin dydaktycznych, choć tak jak inni nauczyciele akademiccy jest zobowiązany do pomnażania dorobku naukowo-badawczego. Tym jednak się nie dzieli, bo przecież musi czymś się wykazać w swoim podstawowym miejscu pracy, jakim jest uniwersytet. Tam wprawdzie nie ma tego dużo, ale zawsze coś. A w drugim miejscu pracy, w wyższej szkole prywatnej, w poszczególnych rubrykach swojego sprawozdania z pracy naukowo-badawczej odnotował, co następuje:
Opracowanie skryptu (autorstwo) - nie, czyli ZERO
Redakcja skryptu - nie, czyli ZERO
Publikacje popularno-naukowe: - nie, czyli ZERO
Opracowanie pomocy dydaktycznych (film dydaktyczny, materiały do kształcenia na odległość itp.) – nie, czyli ZERO
Udział w opracowaniu koncepcji nowego kierunku studiów, specjalności, profilu uzupełniających studiów magisterskich – nie, czyli ZERO
Udział w opracowaniu koncepcji studiów podyplomowych, kursu – nie, czyli ZERO
Opracowanie autorskiego programu przedmiotu mieszczącego się w planie studiów (licencjackich, magisterskich, podyplomowych) – nie, czyli ZERO
Pełnienie obowiązków opiekuna roku, promotora specjalności, koordynatora profilu, kierownika studiów podyplomowych, kursu, opiekuna koła naukowego, - nie, czyli ZERO
Udział w komisjach: rekrutacyjnej, stypendialnej, socjalnej, innych – nie, czyli ZERO
Udział w działaniach promocyjnych Uczelni, - nie, czyli ZERO
Współpraca z instytucjami publicznymi i niepublicznymi w dziedzinie edukacji, kształcenia ustawicznego, badań naukowych – nie, czyli ZERO
Organizacja konferencji oświatowych i /lub naukowych – nie, czyli ZERO
Inne formy współpracy z instytucjami publicznymi i niepublicznymi – nie, czyli ZERO
Inne prace badawcze / udział w realizacji programów badawczych, w tym: programy międzynarodowe i granty MNiSW, władz samorządowych, granty uczelniane, pomysły racjonalizatorskie, ekspertyzy itp. : - nie, czyli ZERO
Wnioski o granty krajowe i zagraniczne złożone do realizacji w okresie sprawozdawczym – nie, czyli ZERO
Opublikowane prace naukowe – nic, czyli ZERO
Opinie dla praktyki oświatowej – akademickiej – nie, czyli ZERO
Wykłady prowadzone na zaproszenie instytucji naukowych i oświatowych w kraju z afiliacją tej uczelni – nie, czyli ZERO
Recenzje wydawnicze – nie, czyli ZERO
Udział w konferencjach naukowych krajowych i zagranicznych z afiliacją tej uczelni – nie, czyli ZERO
Działalność w krajowych i zagranicznych organizacjach naukowych, w komitetach redakcyjnych, radach naukowych, programowych, fundacjach itp. z wskazaniem na afiliację tej uczelni - nie, czyli ZERO
Działalność w redakcjach czasopism naukowych z wskazaniem na afiliację tej uczelni - nie, czyli ZERO
Współpraca zagraniczna w kraju i poza granicami z afiliacją tej uczelni – nie, czyli ZERO
Nagrody i wyróżnienia za działalność dydaktyczno-wychowawczą - stwierdza: „Nie zostałem doceniony”.
Dobrze, że awansował, to znajdą się ci, którzy teraz na niego zapracują. Może w następnym sprawozdaniu będzie miał więcej, niż ZERO.
02 marca 2011
Zarządzanie prywatną szkołą (także wyższą) oraz kształceniem w niej przez budowanie i niszczenie więzi
Warto, jak sądzę podyskutować o tym, co takiego wydarzyło się w polskim szkolnictwie prywatnym, i to nie ma znaczenia, czy dotyczy to szkolnictwa podstawowego, gimnazjalnego, ponadgimnazjalnego czy wyższego, że coraz częściej wstrząsają nim kryzysy i skandale?? Co sprawia, że tylko nieliczne z prowadzonych placówek wpisują się w najwyższe standardy nie tylko kształcenia, ale i budowania kultury organizacyjnej i pedagogicznej?
Jak to jest możliwe, że od ponad dwudziestu lat wstrząsają nami kolejne skandale właśnie w tym sektorze edukacji? Moim zdaniem odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Tylko nieliczni właściciele – założyciele tych placówek oświatowych i akademickich czynią edukację i naukę swoim priorytetem, wyróżnikiem jakości, by była ona rozpoznawalna nie dlatego, że jest w niej tanio, łatwo i przyjemnie, że można niejako „kupić” sobie dyplom, załatwić zaliczenie, egzamin, sprawdzian, ale że jest to instytucja, w której dla dobra jej uczniów/studentów stawia się jej kadrze, przede wszystkim nauczycielskiej, ale także tej zarządzającej i administrującej - najwyższe wymagania i oferuje najlepsze warunki pracy, aktywności.
Cóż można powiedzieć o szkole, w której uczeń klasy maturalnej uprawia w czasie „zielonej szkoły” seks ze swoim nauczycielem, a potem go szantażuje, by ten załatwił mu zaliczenia także z innych przedmiotów (i załatwił)? Czy to jest szkoła? Czy to jest nauczyciel? A cóż to za szkoła wyższa, skoro jedyną przyjemnością, jaką czerpią niektórzy studenci z posiadania indeksu i bycia w tym środowisku jest to, że korzystają z ulg, ubezpieczeń i "dają ciała", także nauczycielom akademickim? Nauczycielom? Szkoły wyższe seksualnego sponsoringu? To już dochodzi do tego, że diagnozujący te zjawiska socjolodzy i psycholodzy, a prym wiodą tu badania Jacka Kurzępy, Marty Godzwon, Katarzyny Charkowskiej czy Renaty Gardian (wszystkie publikacje wydane w Impulsie w Krakowie)zaczynają instytucje edukacji określać mianem wyższych szkół prostytucji?
Czy to jest ten kierunek dynamicznego rozwoju polskiej edukacji, który oba resorty zamierzają "wspierać" za wszelką cenę, by podwyższać wskaźniki skolaryzacji i wykształcenia Polaków, bez wnikania w istotę rzeczywiście toczących się w nich procesów i zagrożeń?
Potrzeba przynależności jest instynktowana, tak samo jak potrzeba odrębności. Nic dziwnego, że niektórzy właściciele pseudooświatowego i psuedoakademickiego biznesu wykorzystują je jako narzędzie do manipulacji, które może działać zarówno pozytywnie, jak i negatywnie, dawać dobre, jak i złe rezultaty. Pozytywne i dobre mają służyć manipulatorowi, złe i negatywne zaś będą doświadczane przez tych, którzy jemu się nie podporządkują, nie zaczną grać z nim w te same „fałszywe” karty.
Oto dyrektor-właściciel prywatnej szkoły zatrudnia nauczyciela, obiecuje mu godną płacę, ale zapowiada, że zanim podpisze z nim umowę, musi on przejść okres próbny, musi go sprawdzić. Tan ufa, bo mu nawet do głowy nie przyjdzie, że może być inaczej, skoro po miesiącu pracy otrzymuje przelew pensji lub jaką jego część. Umowa jednak nie jest podpisana, albo tak zostaje sformułowana, by nauczyciel nie zorientował się, że w gruncie rzeczy zabezpieczony jest nie on, ale pracodawca. Poddawany ciągłym zmianom reguł gry wypala się, traci zaufanie i odchodzi, a pracodawcy jest w to graj, bo przez kilka miesięcy opchnął pseudoedukację nauczycielem tanim kosztem. Nauczycielowi nawet nie chce się iść do sądu pracy, bo nawet nie wie, że warto, albo mu się po prostu nie chce.
Nic dziwnego, że w tej prywatnej szkole nauczyciele zmieniają się jak rękawiczki. Kiedy kolejny, nowy nauczyciel przedstawia się swoim uczniom po raz pierwszy mówiąc, czego będzie ich uczył, ci patrzą na niego z politowaniem i mówią – „pani i tak przecież tu długo nie popracuje”. Czy kuratorium oświaty sprawuje nad tymi placówkami nadzór? Bzdura! W papierach wszystko się zgadza.
Moja koleżanka, zatrudniona w jednej z prywatnych szkół wyższych wspomina, jak zabiegający o jej względy właściciel uczelni przyjeżdżał do niej z kwiatami i czekoladkami, jak zapraszał ją na kolacje i sute obiady, jak zabezpieczał taksówki czy transport służbowy, a nawet mamił zakupieniem dla niej mieszkania, byle tylko dała się związać. Dała. Kiedy jednak zaczęła stawiać wymagania związane z przestrzeganiem w tej szkole reguł akademickiej przyzwoitości, kiedy zabierała głos w sprawach merytorycznych, zobowiązujących władze szkoły do przestrzegania prawa, tworzenia studentom właściwych warunków studiowania, skończyły się obiadki, kolacyjki, do szkoły musi dojeżdżać wynajmowaną przez siebie taksówką i niech się cieszy, że jeszcze ma na koncie płacę, bo i ta może ulegać terminowym przesunięciom, czy nawet brakom. Pełniąc w tej szkole funkcję kierowniczą, musi udawać, ze nie wie, nie słyszała, nie rozumie, skoro i tak na nic nie ma wpływu. Jeszcze jest potrzebna do minimum kadrowego, jeszcze ktoś musi podpisywać dokumenty, indeksy czy dzienniczki praktyk, ale zawsze można znaleźć gorszego, który za niższą płacę przy braku wiedzy o mających tu miejsce manipulacjach, zgodzi się wejść na jej miejsce. I wejdzie. Bo biznes musi się opłacać, nie jej, ale pracodawcy. A ona już teraz myśli o tym, jak wyegzekwować w sądzie pracy niewypłacone jej dodatki funkcyjne, obiecany ryczałt za korzystanie z samochodu prywatnego czy dodatki z tytułu opieki nad wypromowanymi magistrami. Już zatrudniła się na wszelki wypadek w innej niepublicznej szkole wyższej, bo przecież ma świadomość, że z tej nie da się wycisnąć ani należnej jej kasy, ani standardów kształcenia, co najwyżej dalej można tracić twarz wpisując się w jej wizerunek.
Pracodawcy tych pseudoszkół uczą się na specjalnie organizowanych dla nich szkoleniach (bo pseudobiznes jest okazją dla innego pseudobiznesu), jak budować i niszczyć więzi w sposób skoordynowany, by manipulować i (wy-)zyskiwać innych. Gregory Hartley i Maryann Karinch piszą:
Oto przegląd sposobów manipulowania budowaniem i niszczeniem więzi:
- Przywiązanie danej osoby do ciebie
- przywiąznie danej osoby do grupy.
- zniszczenie jej więzi z tobą, ale przywiązanie jej do grupy.
- zniszczenie jej więzi z grupą, a przywiązanie jej do ciebie.
-zniszczenie więzi zarówno z tobą, jak i z grupą.
Tak wzmacnia się patologiczny system zarządzania niektórymi prywatnymi szkołami. Etyk - Jacek Filek słusznie stwierdza: Tymczasem nie to jest straszne, że złodziej kradnie, tylko to, że tak zwany „porządny” stanowi jego obstawę. Próbuję zrozumieć lekcję. Pracuję w szkolnictwie wyższym. Czy sprzyjam złu? Czy mam coś wspólnego z owymi aferami? On nie. A inni? A ilu? A gdzie?
(G. Hartley, M. Karinch, Podręcznik manipulacji, Warszawa 2011, s. 175; J. Filek, Życie, Etyka. Inni, Kraków 2010, s. 67)
28 lutego 2011
Uwaga na fałszywe kredencjały (dyplomy) studiów podyplomowych niepublicznych szkół wyższych
Czytelnicy bloga pytają mnie, skąd mają wiedzieć, czy zamieszczona w katalogu, folderze lub na stronie internetowej oferta niepublicznej szkoły wyższej w zakresie nowych czy od lat realizowanych w niej kierunków studiów podyplomowych jest poprawna, a przede wszystkim, czy realizowana zgodnie z prawem? Niestety, zdarza się, że ktoś zapisuje się na wybrany przez siebie, a atrakcyjnie brzmiący kierunek studiów, uczęszcza na zajęcia, płaci za nie, często nawet nie mało, a po otrzymaniu dyplomu może sobie nim co najwyżej wytapetować ścianę w piwnicy. Większość klientów niepublicznych szkół wyższych nie potrafi rozróżniać tego, co jest w ich ofertach prawdziwe, a co fałszywe, co jest zgodne z prawem, a co ordynarnym oszustwem, nadużyciem, które oparte jest na naiwności i niewiedzy osób, nerwowo poszukujących dodatkowych atutów dla przyszłych czy obecnych pracodawców.
Studia podyplomowe są inną niż studia wyższe i studia doktoranckie formą kształcenia przeznaczoną dla osób legitymujących się dyplomem ukończenia studiów wyższych, co oznacza, że nie mogą w nich uczestniczyć osoby, które nie posiadają tytułu zawodowego magistra, licencjata, inżyniera lub im równorzędnego. Niestety,, wiele uczelni wprowadza w błąd swoich klientów tak formułują ofertę, by mogły z niej skorzystać osoby, które studiują w szkołach policealnych, a więc placówkach nie mających uprawnień do wydawania dyplomów odpowiadających wykształceniu wyższemu. Mylny komunikat – pułapka brzmi często tak: studia podyplomowe w niepublicznej wyższej szkole X są adresowane zarówno do świeżo upieczonych absolwentów szkół wyższych, jak i do osób z doświadczeniem zawodowym, którzy chcą podnieść swoje kwalifikacje. Na obecnym rynku pracy wygrywają Ci, którzy mają bogate CV i są zorientowani w aktualnych zagadnieniach. Często przy nowym kierunku studiów podyplomowych ekspnuje się, że są one czymś wyjątkowym - określeniem "Nowość!"
Znacznie poważniejszym zagrożeniem dla uczestników studiów podyplomowych jest fakt naruszenia przez te szkoły art. 8 ust. 6 ustawy z dnia 27 lipca 2005 r. - Prawo o szkolnictwie wyższym (Dz. U. Dz. U. Nr 164, poz. 1365, z poźn. zm.), który wyraźnie zastrzega, że uczelnie mogą prowadzić studia podyplomowe w zakresie związanym z prowadzonymi przez nie kierunkami studiów. W sytuacji, gdy program studiów podyplomowych wykracza poza ten zakres, do prowadzenia studiów podyplomowych konieczne jest uzyskanie zgody ministra właściwego do spraw szkolnictwa wyższego. Zgoda ta jest wydawana po zasięgnięciu opinii Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego. Co to oznacza i jak ma w tym wszystkim zorientować się osoba, która chciałaby skorzystać ze studiów na nawet ciekawie nazwanym kierunku studiów, by po ich ukończeniu nie doświadczyć rozczarowania, że jej dyplom jest nieważny mimo posiadania odpowiedniej pieczęci i podpisu rektora?
Po pierwsze, trzeba sprawdzić, czy nazwa oferowanych przez szkołę kierunku studiów podyplomowych znajduje swoje potwierdzenie w nazwie kierunku studiów I i/lub II stopnia, do których prowadzenia szkoła ta uzyskała zgodę Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Jeżeli uczelnia proponuje studia z zakresu pedagogiki specjalnej (oligofrenopedagogiki, surdopedagogiki, tyflopedagogiki, pedagogiki inkluzywnej itd.), dziennikarstwa i komunikacji społecznej, socjologii, psychologii, zarządzania, marketingu, kosmetologii, nauk politycznych, stosunków międzynarodowych, turystyki i krajoznawstwa itd., a sama nie posiada uprawnień do kształcenia na kierunku studiów „pedagogika specjalna”, dziennikarstwo i komunikacja społeczna, socjologia, psychologia, zarządzanie, marketing, kosmetologii, nauki polityczne, turystyka i krajoznawstwo itd. to oferując kształcenie podyplomowe na kierunku odpowiadającym kształceniu w zakresie pedagogiki specjalnej (jednej z jej subdyscyplin) nie tylko oszukuje swoich klientów, ale i narusza prawo.
Wydane przez uczelnię dyplomy są nieważne. Wystarczy, że dyrektor placówki specjalnej sprawdzi w ministerstwie czy nawet na stronie internetowej danej szkoły wyższej, czy posiada ona uprawnienia do prowadzenia studiów wyższych I i/lub II stopnia na danym kierunku, by nie przyjąć do pracy kandydata, który legitymuje się dyplomem ukończenia w niej studiów podyplomowych w tym zakresie. Nic tu płacz i wściekłość nie pomogą. Co najwyżej muszą absolwenci takich studiów zacząć reagować wytaczaniem procesów z powództwa cywilnego szkołom wyższym prowadzącym w tak nieuczciwy sposób studia podyplomowe i żądać stosownego zadośćuczynienia. Procesy w tym zakresie wkrótce się zaczną, gdyż niektóre kancelarie adwokackie już się zorientowały, że tak naciągniętych klientów jest w naszym kraju coraz więcej.
Należy zatem w sekretariacie jednostki takiej szkoły, która prowadzi studia podyplomowe, uzyskać jednoznaczną odpowiedź na pytanie, czy posiada ona prawo do prowadzenia tego typu studiów podyplomowych w sytuacji, gdy nie ma uprawnień do kształcenia wyższego na kierunku studiów I i/lub II stopnia. Osoby za to odpowiedzialne powinny wówczas przedłożyć stosowny dokument z ministerstwa nauki i szkolnictwa wyższego, z którego treści wynika, że szkołą ta uzyskała zgodę resortu na ich prowadzenie. W przeciwnym razie, wysłuchiwanie zapewnień, że właśnie szkołą prowadzi z ministerstwem w tej sprawie korespondencję, albo trwają prace w zakresie uzyskania stosownej zgody, jest niczym innym, jak wpuszczaniem kandydatów na takie studia w przysłowiowe maliny.
O tym, czy oferowany i prowadzony kierunek studiów podyplomowych jest zgodny z kierunkiem studiów wyższych, możemy przekonać się, wchodząc na stronę internetową resortu i porównując nazwę studiów z nazwą wystandaryzowanego kierunku studiów (jest ich 118):
http://www.bip.nauka.gov.pl/bipmein/index.jsp?place=Lead07&news_cat_id=117&news_id=982&layout=1&page=text
Na stronie: http://www.bip.nauka.gov.pl/bipmein/index.jsp?place=Menu02&news_cat_id=77&layout=1&page=0 możemy sprawdzić, czy z przeprowadzonych w szkołach wyższych kontroli nie wynikają zaniedbania czy ewidentne naruszenia prawa w związku z toczącym się w nich kształceniem.
Przykładowo, z treści jednego z takich raportów wynika:
Ustalenia kontroli: na dzień 7 grudnia 2010 r. na uczelni studiowało 205 studentów, w tym 8 studentów studiów stacjonarnych: - na kierunku „Pedagogika” nie był spełniony warunek dotyczący minimum kadrowego określony w rozporządzeniu Ministra Nauki i szkolnictwa wyższego w sprawie warunków, jakie muszą spełnić jednostki organizacyjne uczelni, aby prowadzić studia na określonym kierunku i poziomie kształcenia; W przeszłości prowadzono studia podyplomowe w zakresie: bezpieczeństwo i higiena pracy, edukacja dla bezpieczeństwa, edukacja dla bezpieczeństwa z wychowaniem komunikacyjnym, edukacja dla bezpieczeństwa z pierwszą pomocą przedmedyczną, zarządzanie oświatą, wiedza o kulturze i edukacja medialna, turystyka i rekreacja) niezgodnie z przepisami art.8 ust. 6 i 7 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym,
Dodatkowe informacje uzyskamy też na stronie Państwowej Komisji Akredytacyjnej, która informuje przyszłych, jak i obecnych studentów o zakresie uprawnień, jakimi dysponuje dana szkoła wyższa i na jak długo. Na stronie:
http://www.pka.edu.pl/index.php?page=s_ocenione możemy wpisać nazwę kierunku, typ szkoły, miasto, poziom kształcenia, by uzyskać informację, czy dana szkoła wyższa ma prawo do kształcenia i jak zostało ono ocenione.
Po raz pierwszy w tej właśnie kadencji prac PKA publikowane są na stronie: http://www.pka.edu.pl/index.php?page=raporty pełne raporty z akredytacji kierunków studiów w szkołach publicznych i niepublicznych. Z nich możemy dowiedzieć się, jaka jest ich jakość i czy są w nich spełnione wymogi formalno-prawne.
Inna kwestia, to czy warto korzystać z oferowanej propozycji studiów podyplomowych w szkole wyższej w sytuacji, gdy prowadzi ona studia na odpowiadającym im kierunku, ale tylko studiów I stopnia? W moim przekonaniu, warto być ostrożnym. Oznacza to bowiem, że w owej niepublicznej szkole wyższej zatrudnia się nauczycieli, którzy nie stanowią jej podstawowej kadry akademickiej, tylko są to wykładowcy na drugim etacie (chyba, że są to naukowcy wysokiej klasy) i najczęściej są to osoby spoza tej szkoły, a więc o słabym zobowiązaniu do prowadzenia wysokiej jakości kształcenia.
Jeżeli w danej szkole kształci się w ramach danego kierunku studiów tylko na poziomie I stopnia, czyli licencjackim (inżynierskim), a kadra jest bez znaczącego dorobku naukowego, to znaczy, że nie prowadzi się w ramach danej dyscypliny i kierunku badań naukowych, nie rozwija się wiedzy i nie aktualizuje jej w danym zakresie, gdyż główną rolą tej uczeloni jest przygotowywanie innych do wykonywania zawodu i zarabianie na tym. W przypadku podyplomowych studiów doskonalących może to jeszcze mieć jakąś wartość, ale w przypadku tzw. studiów. kwalifikacyjnych byłbym już bardzo ostrożny.
Należy także zwracać uwagę na to, czy studia podyplomowe prowadzone są mieście, które jest siedzibą niepublicznej szkoły wyższej. Zdarza się niestety tak, że uczelnia znajduje się miejscowości X, a studia podyplomowe prowadzi we współpracy z jakimś ośrodkiem doskonalenia nauczycieli w innym mieście – Y. Jeśli uczelnia nie ma w nim zarejestrowanego wydziału zamiejscowego czy filii, o znaczy, że prowadzone tam kształcenie podyplomowe jest nielegalne.
Warto zatem, po wyborze kierunku studiów podyplomowych i zweryfikowaniu ich prawnego statusu zainteresować się nie tylko atrakcyjnymi hasłami programowymi, w wielu przypadkach zresztą nie znajdującymi pokrycie a realizowanych treściach kształcenia, ale także tym, kto będzie prowadził zajęcia. Nie jest bowiem obojętne to, jakie kwalifikacje mają wykładowcy prowadzący takie studia. Niestety, zdarza się, że organizatorzy usiłują zapewnić o wysokich kwalifikacjach kadry tym, że zatrudniają do prowadzenia zajęć tzw. VIP-y, czyli np. w przypadku studiów podyplomowych związanych z pedagogiką są to pracownicy kuratorium oświaty czy oświatowych władz samorządowych, co może rodzić przekonanie, że skoro prowadzą zajęcia, to potem uznają wartość dyplomu takich studiów. Nic bardziej mylnego. Podobnie jak to, że na kierunkach związanych z z kierunkami medycznymi zatrudnia się pracowników NFZ czy szpitali klinicznych. Co najwyżej może się to w przyszłości przydać do uzyskania fachowej pomocy, jak stracimy zdrowie z powodu nieuznania naszego dyplomu.
25 lutego 2011
Prawo nauczyciela do prawdy subiektywnej
Ćwierć wieku temu wybitny polski historyk wychowania prof. Stefan Wołoszyn został poproszony o wygłoszenie referatu na temat „prawa nauczyciela do prawdy subiektywnej”. Wprawdzie nie miał czasu na przygotowanie się do tego zagadnienia, gdyż pracował nad zupełnie innym dziełem, to jednak zabrał głos w czasie konferencji, mówiąc o tym, jak pojmuje kategorię wolności i odpowiedzialności nauczyciela”.
Nauczyciele, pracujący pod presją nienadążania z realizacją programów szkolnych, poddający się zbyt łatwo naciskowi – i nieraz uciskowi – nadzoru i administracji szkolnej, zbyt bierni wobec trudności społeczno-wychowawczych i organizacyjno-życiowych, bardzo często nie zdają sobie sprawy , że w swoich działaniach stricte nauczycielsko-wychowawczych są właściwie absolutnie wolni, lecz że są równocześnie za rezultaty tych działań w pierwszym rzędzie odpowiedzialni. (…) Być otwartym i podatnym, a zarazem być chronionym i niewrażliwym, odpornym – umiejętność godzenia tych dwóch sprzecznych wymiarów, w jakich przebiega nasze działanie, jest podstawą autonomii, wolności i jednocześnie poczucia odpowiedzialności.
W sporze między humanizmem a autorytaryzmem nie powinno się myśleć o godzeniu tych dwóch sprzecznych stanowisk, poszukiwać dla nich jakiejś harmonii, gdyż w walce między żarłocznym molochem oświatowej biurokracji a jej niemal bezbronną ofiarą, jaką stają się podmioty podległych jej instytucji, nie ma miejsca na jakieś pomiędzy, na „jeszcze się zobaczy”, „poczekajmy”, „przyjrzyjmy się”, „może nie jest aż tak źle”, „być może”. Trzeba opowiedzieć się po jednej lub po drugiej stronie. Niestety, lata totalitaryzmu niewiele nas nauczyły, gdyż nadal wolimy posłuszeństwo, uległość, zamiast dążenie do niezależności, do suwerennego, a profesjonalnego kreowania rzeczywistości. Nasza wolność staje się bezwartościowa, choć to wcale nie musi oznaczać, że rezygnujemy z obrony wartości humanistycznych, z przypominania innym o ich godności, prawach, o tolerancji.
Dlaczego zatem godzimy się na to, by – jak słusznie pisze Dariusz Chętkowski - niemalże wszystko, co ma mieć miejsce w szkole, było nauczycielom narzucane odgórnie. Nie mamy nic do powiedzenia w kluczowych sprawach szkoły, w której pracujemy, jako wychowawcy, pedagodzy i nauczyciele przedmiotu. (…) Nie jesteśmy jedyną szkołą, w której nauczyciele zostali zepchnięci do roli pracowników o bardzo ograniczonej swobodzie podejmowania decyzji. Tak się dzieje w całej Polsce., to obecnie typowy styl zarządzania nauczycielami. Do lamusa odeszły czasy, kiedy rada pedagogiczna decydowała o ważnych sprawach szkoły. Obecnie decyduje tylko i wyłącznie góra, a ta, jeśli jest uprzejma, to w ramach szacunku dl a tradycji zapyta czasem nauczycieli o zdanie. Jednak zdanie rady pedagogicznej ma tylko charakter opinii, nic poza tym.
Dlaczego nauczyciele mają bezmyślnie, bez prawa do krytyki i protestu akceptować to, co z każdym niemalże tygodniem narzuca im centralna władza oświatowa? To, że ma mandat polityczny nie oznacza, że ma mandat społeczny en bloc. Nie wszyscy głosowali na partię, której przedstawiciel zajmuje stanowisko ministra edukacji, więc niech się on nie dziwi, że nie każdy chce tracić szacunek do siebie, do własnego profesjonalizmu tylko dlatego, by realizować odczłowieczające, a doktrynalne instrukcje oświatowego nadzoru. Władza resortu edukacji, która wchodzi na ścieżkę wojenną, bo taką jest jednostronne narzucanie rozwiązań bez uzyskania konsensusu społecznego, uruchamia nierówny pojedynek, który jest destrukcyjny dla najważniejszych podmiotów edukacji, jakimi stają się dzieci i młodzież. To one są ofiarami politycznych sporów i walk o to, w jakim zakresie ich nauczyciele mają bezwzględnie, bezwyjątkowo akceptować rozwiązania sprzeczne z ich kompetencjami.
(Źródła: S. Wołoszyn, Wolność i odpowiedzialność działania nauczycielskiego, Biuletyn PTP, 1985 nr 2, s. 39-40; D. Chętkowski, Nauczycielu, nie decydujesz, Głos Nauczycielski 2011 nr 7, s. 2)
Subskrybuj:
Posty (Atom)