04 listopada 2009

Kto nokautuje Polskie Towarzystwo Pedagogiczne?

Wpisałem do wyszukiwarki internetowej hasło: Polskie Towarzystwo Pedagogiczne. Jeden z pierwszych linków skierował mnie do strony zatytułowanej „Nokaut.pl „. Coś w tym jest, bo jak powiedział mi zaniepokojony losem tego Towarzystwa jego przewodniczący –prof. Zbigniew Kwieciński prawdopodobnie trzeba będzie wkrótce wyprowadzić sztandary i dokonać rozwiązania PTP. Powód? Stowarzyszenie skupia w Polsce kilkuset członków, ma też ok. 20 oddziałów terenowych, ale … niestety zostało znokautowane przez jego członków, którzy nie płacą składek. A skoro tak, to nie ma żadnej możliwości realizowania zadań statutowych. To i tak całe szczęście, że to stowarzyszenie nie rozsypało się znacznie wcześniej. Na zebrania w oddziałach przychodzi kilka osób, w tym najczęściej ci, którzy nie są jego członkami. Towarzystwo nie jest widoczne. Mało kto wie, że takowe w ogóle istnieje. Nie interesują się nim młodzi naukowcy w obszarze nauk o wychowaniu. Być może dlatego, że mają zbyt niskie płace i nie są w stanie wpłacić na konto ZG PTP rocznej składki członkowskiej. Należałoby zatem albo zdelegalizować wszystkie oddziały, z których nie płyną wpłaty składek na konto ZG PTP, albo je wyegzekwować. Inaczej, zgodnie ze Statutem niepłacący składek członek powinien zostać skreślony z PTP.

Zamiera aktywność społeczna? Nie ma potrzeby spotykania się, podejmowania wspólnych debat, prowadzenia jakichś badań, wydawania czasopism czy prac naukowych? Nikomu już PTP nie jest potrzebne, bo dzisiaj liczą się w awansie naukowym zupełnie inne osiągnięcia? W ramach ocen parametrycznych jednostek szkół wyższych liczy się przynależność nauczycieli akademickich, ale nie do stowarzyszeń społecznych, tylko do znaczących w świecie towarzystw stricte naukowych. PTP już nikogo nie zadowala, nie gwarantuje realnych korzyści? Nie ma wspólnoty zainteresowań naukowych, badawczych, potrzeby podejmowania działań eksperckich?

PTP zostało powołane do życia 19 marca 1981 r. w wyniku inicjatywy ówczesnego przewodniczącego Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN prof. Wincentego Okonia. W kraju żyliśmy w tym czasie kolejną prowokacją władz socjalistycznych przeciwko liderom NSZZ „Solidarność” , z których m.in. Jana Rulewskiego milicja dotkliwie pobiła w Bydgoszczy. Czy członkowie PTP sami nie nokautują swojego Towarzystwa?

02 listopada 2009

Nowe idee w psychologii XXI wieku



Pięknie wydana przez Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne rozprawa pod redakcją profesora Józefa Kozieleckiego pt. Nowe idee w psychologii. Psychologia XXI wieku (Gdańsk 2009) ma wartość szczególną, i to co najmniej z dwóch powodów:

Po pierwsze, redaktor tego tomu postanowił zdjąć z polskiej nauki kompleks bycia gorszą w stosunku do idei wytwarzanych i weryfikowanych w laboratoriach innych ośrodków naukowych w świecie, przywołując opinie amerykańskich kolegów, którzy wysłuchawszy referatów polskich psychologów stwierdzali, że są na takim samym poziomie, co amerykańskich naukowców, tyle tylko, że były gorzej wygłoszone po angielsku. Jak zatem nie walczyć z stereotypem postrzegania polskiego dorobku nauk psychologicznych jako zacofanego, nieprzystającego do światowych analiz i dokonań?

Po drugie, redaktor tomu zwrócił się do swoich koleżanek i kolegów z różnych ośrodków akademickich w kraju z prośbą, by przedstawili własną ideę, twórczą i wartościową (ważną hipotezę, teorię, model, koncepcje, paradygmat, wizję, odkrycie czy prawo naukowe), kładąc nacisk na ogólne, koncepcyjne przedstawienie idei, a nie na szczegóły związane z weryfikacją. (s. 16) Tym samym pojawiła się wreszcie okoliczność upublicznienia szerszej rzeszy, niż tylko samym psychologom tego, co jest znaczącym, wyróżniającym się wkładem polskich naukowców w rozwój współczesnej psychologii.

W związku z tym, że pedagogika nie istnieje w swojej pełni bez właściwej recepcji wiedzy psychologicznej, warto przyjrzeć się temu, w jakim zakresie zaprezentowane w powyższym tomie idee są rzeczywiście nowe i przydatne dla naszych badań czy poszerzenia istniejącego stanu wiedzy o kluczowych dla edukacji fenomenach i czynnikach ją współstanowiących. Zdaniem J. Kozieleckiego większość idei zawartych w tym tomie jest obiektywnie nowa i wartościowa w skali międzynarodowej. Dotychczas nikt nie sformułował ich w takiej formie i w takiej treści.(s. 17). Kozielecki przerywa milczenie psychologii, która dotychczas nie upominała się o swoją obecność na arenie międzynarodowej i o świadomość powagi czy znaczenia jej dokonań na własnym rynku akademickim. Warunkiem bowiem koniecznym w życiu twórcy jest jego obecność wszędzie tam, gdzie dzieją się ważne ludzkie sprawy. Dla psychologa jest to głównie obecność na targowisku wymiany idei w skali międzynarodowej. Myśl ta nie dotarła do świadomości wszystkich. (s. 18).

Z jakimi zatem ideami polska psychologia wpisuje się w osiągnięcia psychologii światowej? Są to:

1. Idea Edwarda Nęcki rozumienia inteligencji jako struktury realizującej się poprzez procesy.

2. Idea intuicji twórczej Aliny Kolańczyk jako jednego z najważniejszych indywidualnych i kulturowych sposobów przekraczania granic dotychczasowej wiedzy i doświadczeń.

3. Teoria kodów semantycznych Tomasza Maruszewskiego jako rama pozwalająca zrozumieć zjawiska występujące w trakcie przeżywania przez osobę emocji.

4. Idea autorstwa Tadeusza Tyszki włączania aspektów czy emocji moralnych w racjonalny proces podejmowania decyzji ekonomicznych.

5. Idea umysłu jako całości – holonu, której autorem jest Czesław S. Nosal.

6. Regulacyjna teoria osobowości Janusza Reykowskiego

7. Relacyjna teoria osobowości Wiesława Łukaszewskiego

8. Idea harmonii racji serca i racji rozumu wg Marii Jarymowicz

9. Idea dialogowości wewnętrznej jako właściwości człowieka autorstwa Piotra K. Olesia

10. Idea uwikłania w dialog jako metatechnika wpływu społecznego wg Dariusza Dolińskiego

11. Idea sprawczości i wspólnotowości jako podstawowych wymiarów spostrzegania świata społecznego wg Bogdana Wojciszke

12. Idea Mirosława Kofty uprzedzenia wobec obcych

13. Idea „bąbli” jako modelu przemian społecznych wg Andrzeja Nowaka, Macieja Lewensteina i Jacka Szamreja

14. Idea statusu cech temperamentu w psychologii osobowości wg Jana Strelaua

15. Idea psychotransgresjonizmu wg Józefa Kozieleckiego


Warto w tym kontekście postawić pytanie: Jakie idee w polskiej pedagogice są nowe, na miarę XXI wieku, a które mogłyby konkurować o prymat idei międzynarodowych? Idee których polskich pedagogów powinny złożyć się na podobny tom?

01 listopada 2009

Dlaczego Śliwerski będzie się w piekle poniewierał?


Moi znakomici współpracownicy doktorzy Jacek Pyżalski i Piotr Plichta zorganizowali w ramach VI Międzynarodowej Konferencji „Edukacja alternatywna” bardzo interesującą sesję pt. Cyfrowość to alternatywa?”, której jedna z części odbyła się z udziałem oświatowych blogerów. Już w zaproszeniu na tę podsesję napisali:

Prowadzenie internetowych pamiętników blogów – jest bardzo rozpowszechnione wśród internautów. Podejmują się także tego nauczyciele. Do udziału w sesji zaprosiliśmy znanych blogerów – pedagogów (a może pedagogów – blogerów?): Bogusława Śliwerskiego – profesora, rektora Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi; Dariusza Chętkowskiego – polonistę XI LO w Łodzi, autora książek i komentatora; Marcina Małego – nauczyciela w zespole szkół ponadgimnazjalnych w P. oraz lektora języka angielskiego na Wydziale Mechanicznym Politechniki Krakowskiej i praktyka e-learningu. Będziemy prowadzić z ich udziałem dyskusję panelową dotyczącą doświadczeń w prowadzeniu bloga, znaczenia tego rodzaju działań oraz tego jak obecność w cyberprzestrzeni przekłada się na ich pracę pedagogiczną. Poruszymy także problem tego, jak nauczyciel-bloger spostrzegany jest przez różne grupy odbiorców.

Tak też się stało. W sesji uczestniczyło kilkudziesięciu uczestników konferencji, w tym także uczniowie jednej z warszawskich szkół podstawowych, którzy wydają własną gazetę w internecie. Ze strony prowadzących padały różne pytania, na które – jak się okazało – wcale nie było jednakowych odpowiedzi. Już pierwsze pytanie dotyczącego tego, jaki był powód uruchomienia przez każdego z nas blogu potwierdziło, że motywacje były różne. Marcin Mały uruchomił swój blog jako pierwszy z naszej trójki, bo już w 2005 r. i to głównie dlatego, że denerwowała go wyrażana powszechnie, także w mediach negatywna opinia o polskiej młodzieży i szkole. Jego pierwszy wpis z dn. 20.10.2005 r. był następujący:

Nauczyciel wiele się może nauczyć od młodzieży i czasem wiedza, którą od uczniów pozyskuje, zaskakuje go nad wyraz i odkrywa przed nim wartości, o których nie miał pojęcia, a istniejące hierarchie burzy i miesza. Nie miałem pojęcia, że gdy na kółku filmowym obejrzymy "Ptaki" Hitchcocka, będzie to taka sensacja. A tym bardziej nie mogłem przypuszczać, że moi uczniowie tak się na seansie ubawią. Każdemu z mojego pokolenia "Ptaki" kojarzą się jako film wprawdzie stary (miał 9 lat, gdy się urodziłem), pełen prymitywnych na dzisiejsze czasy efektów specjalnych, ale to jednak horror. Ten film jednak trzymał nas w napięciu, jednak czuło się niepokój patrząc na kolejne ptasie ataki w Bodega Bay. Tymczasem dla moich uczniów film był śmieszny. Chwilami tarzali się po podłodze ze śmiechu, jakby zupełnie nie czuli hitchcockowskiego suspensu ani nie pamiętali o ptasiej grypie, która w ostatnich dniach dotarła już do Europy. Moje nieśmiałe podejrzenia dotyczące alkoholu bądź środków odurzających, które zaburzyły ich percepcję i rozumowanie, rozwiały się jednak stosunkowo szybko, gdy zrozumiałem, słuchając ich komentarzy, że przecież oni mają rację. Po co facet, który właśnie zabił dechami z zewnątrz wszystkie okna, szczelnie zasuwa zasłony? Albo jaki sens ma przybijanie gwoździami lustra do drzwi, które wedle wszelkiej logiki i konsekwencji są podziurawione jak sito i właściwie już nie są w stanie utrzymać gwoździa? Albo po co kobieta, która zagląda do pokoju pełnego ptaków, wchodzi doń i zamyka za sobą drzwi, zamiast pozostać na zewnątrz? Albo od kiedy to zakrwawionego, pokaleczonego człowieka wyciera się z krwi i nie ma on już żadnych widocznych ran? Słuchając tych komentarzy i widząc reakcje moich uczniów zrozumiałem po raz kolejny, że co by nie mówić, przychodzące pokolenia nie są wcale głupsze. Narzekamy na nich codziennie, że nie potrafią tego czy owego, że mają trudności z taką czy inną umiejętnością, albo - gorzej - zapamiętaniem encyklopedycznej wiedzy z takiej czy innej dziedziny. Ale potem siadamy z nimi w na wpół ciemnej sali przed wielkim kinowym hitem sprzed pięćdziesięciu lat i dociera do nas, że jesteśmy głupkami, którym nigdy nie przyszło do głowy to, na co oni w mgnieniu oka zwracają uwagę i z czego się śmieją. (http://anglista.blogspot.com/search?updated-min=2005-01-01T00%3A00%3A00%2B01%3A00&updated-max=2006-01-01T00%3A00%3A00%2B01%3A00&max-results=13)

Dariusz Chętkowski był w tej podsesji drugim co do stażu blogerem, bowiem swój blog uruchomił pod koniec sierpnia 2006 r. Jego pierwszy wpis był następujący:

Kto załatwi moją sprawę?
Jednej ważnej sprawy nie załatwiłem w poprzednim roku. Wiadomo, nie chciało mi się. Każdy w czerwcu marzył, aby tylko dociągnąć do wakacji. Po co zaczynać sprawę, której nie zdąży się dokończyć przed ostatnim dzwonkiem. Poza tym stara nauczycielska zasada mówi, że najlepszym rozwiązaniem każdego problemu jest dociągnąć problem do jakiegoś święta, to się sam rozwiąże. Mądre, prawda? Ideałem zaś jest doczekać do wakacji. Wyjdą dzieciaki ze szkoły, to i wszystkie problemy znikną razem z nimi. Kierując się tą mądrością, patrzyłem przez palce miesiąc czy dwa, jak więksi dokuczają mniejszemu. Trochę mu podokuczali, ale - pocieszałem w myślach jego i siebie - “co się martwisz, niedługo wakacje”. Wakacje przyszły i problem się skończył. Moje, jak zwykle, było na wierzchu.
Wczoraj wpadłem do szkoły, żeby się rozejrzeć. Mało nogi nie złamałem, bo wszędzie totalny bałagan. Wszystko postawione do góry nogami, a schody to już prawie rozebrane do samej ziemi. Jakieś korniki je gryzą czy co? Robactwo grasujące w szkole ostatnio tak się zmutowało, że już nie żre drewna, tylko z upodobaniem wcina beton. Schody wzięło na pierwszy ząb, potem pewnie przyjdzie pora na ściany. Na razie jednak budynek stoi (nawet pomalowany). Widząc, że w pracy po staremu, a nawet jeszcze gorzej, bo w lipcu i sierpniu robaki też jeść muszą, przypomniała mi się moja niezałatwiona sprawa. Niedługo wrócą dzieciaki, a z nimi problemy. Ciekawe, co będzie z chłopakiem, z którego koledzy lubili mocniej pożartować? Może już im przeszło? Że też musiał mi się ten maluch przypomnieć w samej końcówce wakacji! A miałem z kumplem wyskoczyć jeszcze na piwo. Taki mały, a tyle z nim problemów. No, zepsuł mi się humor całkowicie.
Sam jestem duży facet. Wiadomo, że z małym wzrostem to mógłbym mieć problemy w szkole. Większość uczniów jest słusznego wzrostu, więc nauczyciel też powinien być duży. Jak to wygląda, gdy się mały nauczyciel plącze między nogami wyrostków. Tak mi przyszło teraz do głowy, że ten uczeń też mógłby przez wakacje trochę podrosnąć. W dwa miesiące nastolatek podobno może zyskać nawet 10 cm wzrostu. Gdyby on przyszedł teraz we wrześniu wyższy o tych kilka (Boże, daj mu kilkanaście!) cm, to ja nie musiałbym mu w ogóle pomagać. Natura by załatwiła wszystko za mnie. To tylko marzenia, a one nauczycielom zwykle się nie spełniają. Innym ludziom jakoś tak, ale nauczycielom nie. Dał nam Pan Bóg dwa miesiące wakacji i widocznie uznał, że nic więcej już nam się od niego nie należy. Czyli natura mi nie pomoże. Chłopak wróci do szkoły ani o milimetr większy, za to jego prześladowcy wystrzelą w niebo o ćwierć metra. Na pewno tak będzie.
Ostatnio widziałem reklamę samochodu: “Mały, a taki wielki”. I to mnie natchnęło. Co z tego, że mój uczeń jest mały, jak może być równocześnie wielki. Małego-wielkiego nikt nie ruszy. Tylko jak tu dzieciaka powiększyć, żeby dorównał tym naprawdę wielkim. W takiej firmie samochodowej to pracuje cały sztab ludzi w dziale marketingu nad problemem, jak z małego zrobić wielkiego. Ale ja muszę to wykombinować zupełnie sam i to szybko, bo na nikogo nie mogę liczyć. Ani na Matkę Naturę, ani na… przepraszam, nie będę narzekać - to moja obietnica na nowy rok szkolny. Sam wymyślę, jak z małego zrobić wielkiego, bo inaczej to mi tego dzieciaka zatłuką. Zaczyna się takie dręczenie niewinnie, potem prześladowca rośnie, rośnie i rośnie, ofiara zaś w ogóle, nic a nic, i w końcu taki dryblas ma ochotę rozdeptać malucha, z pozoru tylko swego rówieśnika. Muszę więc jakoś chłopaczkowi pomóc, bo do kolejnych wakacji problemu nie da się przeciągnąć. Chociaż… czas szybko leci… Niedługo kolejne wakacje.

(http://chetkowski.blog.polityka.pl/?p=1#comments)

Jest różnica?

Jak zdradził nam w czasie tej sesji D. Chętkowski, jego blog powstał na zamówienie redakcji tygodnika „Polityka”. Stał się zatem swoistego rodzaju internetowym, stałym felietonem redakcji, promowanym i finansowanym przez nią. Redakcja zadbała o to, by przybliżyć czytelnikom jego biogram, stąd napisano:

Dariusz Chętkowski - ur. w 1970 r. w Sławnie. Absolwent polonistyki i filozofii Uniwersytetu Łódzkiego. Studiował też historię sztuki. Nauczyciel, pisarz i publicysta. Znany z niekonwencjonalnych sposobów nauczania, obecnie łączy tradycję z nowatorstwem. Publikował m. in. w “Gazecie Wyborczej”, “Polonistyce”, “Ergo”, “Zeszytach Szkolnych”. Występował w wielu programach telewizyjnych (np. “Kawa czy herbata”, “Pytanie na śniadanie”, “Rower Błażeja”), brał udział w projekcie tygodnika “Polityka” - Lekcje z “Polityką”, był recenzentem Czytelni “Polityki”. Za książkę “Z budy. Czy spuścić ucznia z łańcucha?” (Kraków 2003) otrzymał nagrodę Książka Lata (Poznań 2003) oraz Nagrodę Edukacja XXI (Warszawa 2004). Jest także autorem książek: “L.d.d.w. Osierocona generacja” (Kraków 2004, wyróżniona rok później Nagrodą Edukacja XXI) oraz “Ostatni weekend” (Łódź 2007, napisana wspólnie z uczniami). Felietonista “Głosu Nauczycielskiego” i recenzent miesięcznika “Nowe Książki”, współpracuje z “Perspektywami”. W XXI LO od 1995, uczy języka polskiego, etyki i prowadzi koło filozoficzne. Jest wykładowcą Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi. Żonaty i szczęśliwy w małżeństwie, żona Barbara, córka Wiktoria Milada.(http://chetkowski.blog.polityka.pl/?page_id=7)

Tak samo zostały sformatowane na stronie redakcji „Polityki” blogi: Adama Szostkiewicza, Justyny Sobolewskiej, Joanny Wojdas i Jasia Kapeli, Krzysztofa Burnetki, Edwina Bendyka, Doroty Szwarcman, Marka Penszko, blog szalonych naukowców (Jacka Kubiaka, Grzegorza Pacewicza, Macieja Kownackiego, Michała Parzuchowskiego i Jerzego Kowalskiego-Glikmana). Są one stałą rubryką w internetowym wydaniu tygodnika „Polityka”, którego redakcja zatroszczyła się o to, by najważniejsze sfery życia społeczno-kulturalnego i gospodarczego były reprezentowane przez najlepiej komunikujących się z czytelnikami specjalistów. Nic dziwnego, że nie ma takich postów, które nie byłyby opatrzone chociażby jednym komentarzem. Inaczej jest z blogami niekomercyjnymi.

Mój blog powstał w okresie wakacyjnym przed dwoma laty. Nie miałem ani zamiaru, ani nawet specjalnej ochoty, by go prowadzić. Dyrekcja renomowanego Wydawnictwa GWP zapytała mnie, czy nie poprowadziłbym bloga na ich stronie. Odpowiedziałem, że chętnie, ale określiłem warunki techniczne, jakie musiałyby być spełnione, żebym mógł ten projekt wcielić w życie. Blog miał być dwugłosem naukowca i praktyka o szeroko rozumianej edukacji, w kształcie otwartej księgi, gdzie na jednej stronie o tym samym problemie wychowawczym czy dydaktycznym miałem pisać ja, zaś na drugiej stronie mój przyjaciel-doświadczony nauczyciel i wychowawca wielu pokoleń młodzieży szkół ponadgimnazjalnych. W tym właśnie widziałem sens, by komentować i wyjaśniać także od strony naukowej to, co dzieje się na scenie polskiej oświaty i nauk pedagogicznych.

Niestety, projekt nie doszedł do skutku jedynie z powodów technicznych. A ja nigdy wcześniej nie interesowałem się czyimiś blogami w takim sensie, by dokonać celowego wyboru któregoś z nich i systematycznie go czytać, gdyż z racji własnej pracy naukowo-badawczej bardziej interesowały mnie różne teksty zamieszczane w Internecie, także w blogach. Tym bardziej nie miałem czasu na pisanie własnego blogu. W oczekiwaniu na rozwiązanie problemów technicznych w powyższej oficynie postanowiłem go jednak uruchomić, by sprawdzić, czy ma to jakikolwiek sens. Tym samym, w odróżnieniu od moich poprzedników wprost zapowiedziałem w swoim pierwszym poście co następuje:

wtorek, 10 lipiec 2007
początek
Uruchamiam bloga. Może będzie okazja do wymiany myśli, do zapoczątkowania dyskusji na temat współczesnej pedagogiki i jej zaprzeczenia jakim jest anty- i postpedagogika. Skoro na wychowaniu i edukacji znają się wszyscy , to może nie będzie problemu z komentarzami do stanu wiedzy o nauce i jej praktycznych aplikacjach? Skoro premier Jarosław Kaczyński podzielił pedagogikę na tę właściwą, słuszną, która jest reprezentowana przez przedstawicieli jego rządu i tę niewłaściwą, nowoczesną, liberalną i lewicową, która jest pozostałością po III RP, wytworem nieczystych sił, ofertą jedynie "wychowana bezstresowego", tych, którzy nie chcą dobrze dla kraju i jego obywateli, w tym szczególnie dla młodych pokoleń, tylko prowadzą do destrukcji i anarchii, to może warto zapytać, jaka jest współczesna pedagogika? Jaka pedagogika jest właściwa? Czy można stanowić o tej jednej i jedynie słusznej, jedynie właściwej pedagogice? Co powinno być jej źródłem, natchnieniem, misją? Jaka powinna być współczesna pedagogika? Co powinno ją wyróżniać od innych nauk i praktyk społecznych?


Mój blog zatem był bliższy motywacji Marcin Małego, gdyż wyrósł z jednej strony z niezgody na coraz silniej formułowaną przez ówczesne władze polityczne niezgodą na pedagogikę humanistyczną, na tendencje zawłaszczające przez nie różne sfery polskiej edukacji – publicznej i niepublicznej, by poddać je monistycznej ideologizacji, z drugiej miał być próbą włączenia potencjalnych jego czytelników w rozmowę o współczesnej pedagogice, tak tej teoretycznej, jak i praktycznej. Po dzień dzisiejszy blog ten, podobnie jak Marcina Małego, nie zawiera – mimo wielu składanych mi propozycji - żadnej reklamy, by nie był postrzegany jako forma komercyjnego komunikowania się ze społeczeństwem.

Jak pisze w swoim blogu Dariusz Chętkowski: Jestem stałym czytelnikiem blogu Bogusława Śliwerskiego, a ten znika. Profesor umieszcza bardzo interesujące wpisy (zob. blog), często perełki, ale gdy uzbiera się z nich materiał na książkę, drukuje go, a internetową wersję likwiduje. I to mi się nie podoba. Dawniej na blogu Pedagoga były wpisy z kilku lat, a teraz są tylko z dwóch ostatnich miesięcy. A pewnie i one niedługo zostaną usunięte i wprowadzone do druku. Profesor już wydrukował dwa tomy swoich wpisów i raczej na tym nie poprzestanie. Kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera. Jak się opublikowało coś w internecie, to niech już tu zostanie. Blog to nie jest pole ćwiczeń do napisania książki. A jeśli nawet komuś zależy na wersji drukowanej, to nie kosztem likwidacji materiału w sieci. Dlatego proszę, niech wpisy wrócą na swoje miejsce. Prawdopodobnie profesor podporządkował się woli wydawnictwa, a ono obawia się, że książka nie sprzeda się, gdy wpisy będą dostępne w internecie. To błędne myślenie.

Nie zgadzam się tak z diagnozą tej sytuacji, jak i jej osobistą oceną. Nie wiedziałem zresztą, że D. Chętkowski dysponuje kryterium poprawnego myślenia w kwestii, która akurat rządzi się zupełnie subiektywnymi racjami, i oby tak pozostało do końca świata, albo o jeszcze jeden dzień dłużej. Istotnie, po rocznej edycji zdjąłem zawartość blogu z internetu i opublikowałem w książce. Od tej pory czynię tak z kolejną jego edycją, by nie tworzyć w wirtualnym świecie informacyjnego szumu. W moim przekonaniu istotą blogu jest komentowanie bieżących wydarzeń, sytuacji, osobistych doświadczeń, a nie tworzenie wirtualnej autobiografii. Jeśli zamieszczam w nim posty to tylko i wyłącznie po to, by reakcje czytelników pozwalały mi na komunikowanie się z nimi w sprawach, które są ważne „tu i teraz”, a nie „kiedyś i gdzieś”.

Blog nie jest książką naukową, ani też wprawką do jej napisania, choć częściowo – w moim przypadku - zawiera fragmenty prac naukowo-badawczych, recenzji, relacji z konferencji naukowych itp., bo jest to blog bardziej przedmiotowo-podmiotowy, niż tylko autobiograficzny. Jeśli rekonstruuję w nim pewne zagadnienia pedagogiczne, wybrane problemy oświatowe, prawne czy autoedukacyjne, to staram się, by miały one swoje odniesienie także do współczesnej wiedzy z nauk o wychowaniu czy szerzej rozumianych nauk humanistycznych. Nie widzę zatem powodu, by nie dysponować zawartością własnych tekstów, wpisów w sposób, który uznaję za słuszny.
Jeśli wydaję kolejne roczniki blogowych wpisów, to wbrew pozorom (choć w komentarzach internautów ten aspekt jest podnoszony jako obniżający jego wartość) nie czynię tego „dla kasy”, gdyż kasa z tego jest żadna, tylko wydaję go dla tych, którzy nie czytają, nie chcą czytać lub nie mogą czytać tego blogu w Internecie, i to z bardzo różnych powodów. Mam szereg na to dowodów w postaci osobistej korespondencji, jaką kierują do mnie czytelnicy moich książek, a nie wpisów do blogowych postów.

O ile zatem tygodnik „Polityka” dysponuje prawami autorskimi do blogu D. Chętkowskiego, o tyle treści mojego blogu, jak i Marcina Małego pozostają w wyłącznie naszej dyspozycji. Zasięg dostępu do treści mojego blogu zwiększa się dzięki wydaniu książkowemu, obejmując osoby, które inaczej nigdy by na niego nie trafiły. Mam też cichą nadzieję, że wydanie książkowe zainteresuje innych pedagogiką, zachęci do refleksyjnej, krytycznej analizy prawa oświatowego czy prawa o szkolnictwie wyższym, zainspiruje do badań naukowych czy diagnoz w ramach prac dyplomowych. Uprzedzenie przy tej okazji innych przed różnymi toksynami lub patologicznymi postawami, jakie mają miejsce w oświacie czy środowisku naukowym, stwarza dodatkową jedynie satysfakcję, że blog może pełnić zarazem funkcję interwencyjną lub profilaktyczną. Jeśli zatem – zdaniem D. Chętkowskiego – zabierając (odległe już w czasie) treści z sieci, będę się w piekle poniewierał, to trudno. Zawsze pozostaje mi jeszcze jakaś nadzieja, na akt łaski … w Niebie.

31 października 2009

Pożegnanie poetki pedagogii serca i codzienności - Ireny Conti Di Mauro


Dopiero dzisiaj dowiedziałem się z nekrologu, jaki zamieścił Rzecznik Praw Dziecka w jednej z gazet o tym, że 28 października odeszła od nas poetka Irena Conti Di Mauro. Wśród natłoku bieżących wydarzeń i informacji, konieczności załatwiania wielu spraw zawodowych i społecznych często umykają mi te, które odkładam na jakąś bliżej nieokreśloną przyszłość. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie dzisiaj i nie jutro, bo ciągle wierzę, że nadejdzie taki dzień, kiedy będę mógł poświęcić jakieś jego chwile na spotkanie z tymi, którzy mnie oczekują, zapraszają do siebie. Nie zdążyłem Jej odwiedzić w Konstancinie, gdzie mieszkała i spotykała się z uczestnikami korczakowskich konferencji. Moim marzeniem było zorganizowanie spotkania autorskiego w Łodzi, w otwartym właśnie w tym roku klubie studenckim mojej uczelni. Miałem z Jej strony akceptację i gotowość, kiedy spotkałem się z Nią w Warszawie na korczakowskiej debacie o szkole. Nie zdążyłem pozostając z doznaniem, o którym tak pisała w jednym z najpiękniejszych tomików swoich wierszy (Lubię codzienność…, PIW, Warszawa 2005):

Z tych spotkań do których jak dotąd nie doszło
pozostaje poczucie winy
że tak mało we mnie jeszcze
tego co być powinno.

(s.19)

Istotnie, tysiące spraw naszej codzienności wyłączają mnie często z doświadczania świata w sposób szczególnie osobisty, bezpośredni. Wiem. Mam tego świadomość. Jak mówił Owidiusz: Video meliora proboque, deteriora sequor. A Irena Conti Di Mauro niezwykle pięknie uwrażliwia swoim wierszem na to, co staje się częścią także mojej codzienności:

Techniczniejemy – to od techniki
a nawet wirtualizujemy się
w potrzebie najbardziej intymnych zwierzeń
my autorzy internetowych tęsknot i przeżyć
nieopowiedzianych w odchodzących w przeszłość
w tak zwanych dotychczasowych środkach wyrazu
już nie mowa
już nie gest
już nie pisanie do … przysłowiowej szuflady
(…)
(s. 21)

Każdy z Jej wierszy jest swoistą pedagogią, bowiem niesie zarówno treści krytyczne wobec otaczającej nas rzeczywistości, a więc niejako zobowiązujące nas do refleksji i pracy nad sobą, jak i przesłanie, misję czy zasady, którymi warto kierować się w życiu, by poradzić sobie z najstarszym zawodem świata, jakim jest „bycie człowiekiem”.

Zawód „człowiek” – z czego nie wszyscy
zdają sobie do końca sprawę –
to takie kwalifikacje, które trzeba
doskonalić całe życie bez szansy
na tytuł docenta ba nawet doktora
habilitowanego
ponieważ chodzi o ciągły proces
re-habilitacji człowieka
by człowiek człowiekowi
nie był przysłowiowym wilkiem
który wychodzi z lasu na światłość
podkrada się zagryza wszystko co ludzkie
(…)
(s. 25)

To rzadkość, by poeta słuchał pedagogów, uczestniczył w ich naukowych debatach, wsłuchiwał się w ich mniej lub bardziej trafnie uzasadnione narracje, a zarazem otwierał ich na najważniejsze w życiu sfery ludzkiej egzystencji, jaką są nasze uczucia, najbardziej intymne, a tym samym prawdziwe doznania. Jej twórczość wzmacniała, mocującą się z nieprzychylną wobec pedagogiki serca rzeczywistością, Marię Łopatkową i wspomniane przeze mnie Polskie Stowarzyszenie im. Janusza Korczaka, gdyż potrafiła niezwykle subtelnie pisać o miłości do dziecka jako fundamentalnej przesłance jakości naszego życia.

(…)
MIŁOŚĆ to dom
a człowiek od samego narodzenia
- i ten mały i ten duży –
jest budującym się bez przerwy domem
pod którego dachem się chroni
i innym dać może schronienie
jeśli będzie kochany
i nauczy się kochać
MIŁOŚĆ I DZIECKO
to mocny fundament i od niego
trzeba zacząć budowę tak by
mogły na nim stanąć pewnie
coraz to nowe piętra dla ludzi

(s. 99)

Poezja Ireny Conti Di Mauro będzie mi szczególnie bliska nie tylko ze względu na Jej głęboko humanistyczne, a więc i pajdocentryczne przesłanie, ale także ze względu na Jej pedagogię wolności, nieustanne upominanie się – jak czynił to Janusz Korczak – o godność dziecka, o poszanowanie jego suwerenności i obdarzanie go prawdziwą, a więc wymagającą, a nie interesowną miłością. Nie godziła się z bezdusznością szkoły, rozwiązań edukacyjnych, które w nierozpoznawalny przez pseudonauczycieli sposób stawały się dla dzieci nośnikiem niemożliwych do wymazania z ich serc i dusz toksyn, cierpień czy krzywd. Rodzicielski ruch na rzecz ochrony dzieci przed strukturalną, a więc prawną i instytucjonalną przemocą dorosłych wobec dzieci mógłby przyjąć niejako za swój manifest wiersz pt. „Nigdy więcej takich klatek dla miłości”, w którym Poetka wyraża swój sprzeciw:

W tej klatce uwięziono 6 lat życia dziewczynki
uwięziono nogi które mogły biegać
uwięziono ręce które mogły przytulać
uwięziono usta które mogły wypowiadać miłość
Obok tej klatki bardzo bardzo dużo dużych klatek
a w nich uwięzione serca i mózgi dorosłych ludzi
(…).
(s. 98)

Jakże zbieżna jest treść tego wiersza z apelem Janusza Korczaka, by dorośli, jeśli chcą wychowywać dzieci w wolności, najpierw sami wyrwali się z niewoli. Słusznie pytała Irena Conti Di Mauro:

GDZIE W JAKIEJ SZKOLE JEST TAKI PRZEDMIOT?
JAK KOCHAĆ I MYŚLEĆ żeby nie marnować daru życia
i tego pięknego świata tak systematycznie niszczonego
na różnych „lekcjach” małych i średnich upokorzeń
a potem na tych „wielkich” lekcjach zabijania

(…)
(s. 96)


Podarowane mi przez Irenę Conti Di Mauro tomiki poezji, z osobistą dedykacją, traktuję nie tylko jako szczególny dar wybitnej twórczości, ale także świadectwo wspólnoty myśli i dążeń, zaufania i nadziei na międzypokoleniowy przekaz najważniejszych wartości w każdym życiu. Żegnam z bólem serca wspaniałą postać polskiej kultury i humanistyki jednym z przesłań, które pozostawiła swoim BLISKIM, a więc i Jej czytelnikom:

Nie marnuj wielkiej okazji
i każdy dzień uczyń dobrym dla miłości
on zawsze będzie pierwszym
ale może też być i ostatnim
i dana ci szansa kochania
już się więcej nie powtórzy.


(Irena Conti Di Mauro, Lubię codzienność, PIW, Warszawa 2005, s. 59)

30 października 2009

Pedagogika pamięci w przeddzień Święta Zmarłych

W tych dniach odwiedzamy groby naszych zmarłych, osób nam bliskich, które kochaliśmy między innymi za to, co czyniły dla nas, w związku z nami czy wespół. Dzięki nim stawaliśmy się bardziej wrażliwymi na losy innych, na ponadczasowe wartości, na to, by nasza wolność osobista nie została uwikłana w przemoc instytucjonalną, bezosobową.

To także czas zadumy nad codziennymi warunkami życia, nad światem doczesnym, w którym NIEOBECNI włączani są przez naszą pamięć w codzienny zakres spraw i zadań. Zapalamy świeczki, kładziemy na grobach kwiaty, by podtrzymać więź życia z Bliskimi. Jest w tym rytuał przywoływania wspomnień, szczególny rodzaj intymności, która nie skończyła się wraz z ich odejściem. Uczestniczymy w wydobywaniu z naszej pamięci tylko pozornej ulotności ludzkiego życia, by podtrzymywać pamięć o nim i ocalić je od zapomnienia. Przez odniesienie się w tych dniach do pamięci o zmarłych, których obecność być może wymazywana nawet była w zadziwiającym pędzie ku realizowaniu doczesnych celów, odzyskujemy zdolność do koniecznego stawiania sobie pytania z przeszłości, by odzyskiwać zarazem to, co czas, dzień po dniu, z wolna nam odbiera.

Jak pisze w wydanej dzięki prof. Oldze Czerrniawskiej - wybitny andragog Duccio Demetrio – Pamięć pielęgnowana przez nas samych (również z myślą o innych) wyzwala w nas moc ponownego przeżywania i potęguje sens uczenia się o życiu lub przynajmniej o niektórych jego fragmentach, które udało się nam rozumowo ogarnąć. ... dlatego, że zmierzch pamięci kładzie kres wszelkiego rodzaju , powodując zanik antropologicznej potrzeby gromadzenia okruchów życia, ich reinterpretowania, przeżywania i poddawania swoistej „reinkarnacji” przez tych, którzy żyć będą po nas. (Pedagogika pamięci. W trosce o nas samych, z myślą o innych, Wyd. AHE, Łódź 2009, s.14)

Demetrio przygotowuje nas swoją pedagogiką pamięci do sztuki wspominania, zastanawiania się nad minionymi wydarzeniami, nadawanymi przez innych znaczeniami, uświadamiania sobie umysłowych intryg i zawiłości, obłudy i hipokryzji zagłuszających sumienie, które w dniu tak szczególnym wyzwala w nas retro patię. Poetyka cieni, nostalgia otulona woalem melancholii, kruchość jestestwa, każde niemal bycie kiedyś, dawno temu, w określonym miejscu i z towarzyszeniem danego uczucia, pozostawiają częstokroć (niejednokrotnie nazbyt często) bolesne, niechciane ślady, przed którymi żadna pora z kalendarza życia nie jest w stanie się uchronić. (tamże, s. 16) Słusznie wskazuje na to, że wielu spośród nas ucieka od przeszłości, unika bolesnych pytań i wspomnień, skupiając się na przyszłości i zagłuszając własne sumienie. Znalazłszy usprawiedliwienie swych okrucieństw, podłości i bezeceństw grzebią we niepamięci i nie powracają doń nigdy.(s. 33)

Czy rzeczywiście uwolnienie się z pozornego nieistnienia Bliskich, z wytłumionego sumienia wspólnych zdarzeń i doznań ułatwia nam skupianie uwagi wyłącznie na tym, co nas czeka, na jakiejś przyszłości, gdzieś, z kimś i kiedyś, by tkwiące w nas poczucie winy skrywane za parawanem władzy stanowiło i tak łatwo rozpoznawalny przez innych przejaw zakłamania? Z wysp autobiograficznej pamięci nie da się uciec, choć można je w tych dniach oświetlić. Ważne, by móc – jak twierdzi A. de Musset – nawlekać, niczym paciorki różańca, korale życia na wspólny sznur codzienności w poszukiwaniu tych, które są tylko moje i szczególnie mi bliskie.(s. 25)

29 października 2009

Zapiski gimnazjalisty na marginesie zeszytu

W czasie mojego akademickiego tournee po Śląsku Cieszyńskim zostałem obdarowany wydaną przez kilkunastoletniego ucznia – Artura Moszczeńskiego książeczką pt. Na marginesie. Niech trwożą się nauczyciele, pedagodzy i wychowawcy w naszym kraju! Uczniowie przystępują do ataku. Nie chcą zamieszczać swoich notatek, uwag czy opinii o szkole, nauczycielach czy innych osobach oraz wydarzeniach z nią związanych na marginesach zeszytów czy na wyrwanych karteczkach, tylko zaczynają publikować to, co jeszcze tak niedawno skrywane było w tornistrach lub w domowych biurkach.

Autor niniejszych zapisków od lat rejestrował zabawne wypowiedzi uczniów ze swojej klasy i nauczycieli. Jak stwierdza we wstępie: Stworzenie takiego spisu wcale nie jest łatwe. Przede wszystkim należy opracować właściwy sposób zapisywania, aby jednocześnie uważać na lekcji. Najlepszym miejscem do notowania wychwyconych zwrotów jest margines kartki zeszytu – stąd tytuł. Notowane słowa także są wypowiadane nieoficjalnie, „na marginesie” lekcji. (s. 7)

Artur nie jest wprawdzie prekursorem tej formy demistyfikowania ukrytego wymiaru codziennego życia szkoły, ale wzbogaca ją o nowe egzemplifikacje tego, co dla uczniów, szczególnie w nowej szkole jaką jest gimnazjum, staje się okazją do „testowania” także własnego poczucia humoru. Maria Dudzikowa pisała w jednej ze swoich książek (pt. Pomyśl siebie… Minieseje dla wychowawcy klasy, Impuls, Kraków 2007), że tego typu postawa uczestniczącego obserwatora jest niczym innym, jak włączaniem się do wspólnoty szkolnego śmiechu, by nie tylko z niej nie wypaść (w szkole nie warto być ponurakiem), ale i nie być klasowym błaznem czy wzbudzającym zakłopotanie arogantem.

Utrwalenie przez ucznia zabawnych sytuacji może być zarazem sposobem na zamanifestowanie własnej postawy wobec kogoś lub czegoś, krytyką z przymrużeniem oka, a może i okazją - nie tylko dla nauczycieli, bo także dla rówieśników - do przyjrzenia się samym sobie w nieco krzywym zwierciadle.

Oto kilka przykładów:

Lekcja języka polskiego:
N: Co zrobiła Zosia?
Ktoś: Pasła.
N: Co pasła?
Malwina: Kury.
N: Co jeszcze?
Ktoś: Indyki
N: Indyki. Ale co jeszcze robiła?
Edyta: Dzieci.
Edyta: … dzieci pasła.


Lekcja chemii:
Grażyna: Po co pani tyle cząstek rysuje? (do przerysowania)
N: Żeby ci zrobić na złość.
Grażyna: Aż tak mnie pani nienawidzi?


Lekcja języka angielskiego:
Magnetofon (zapowiada kolejne zadanie): Five:…
[Nic się nie dzieje]
N: Five!
[Nic się nie dzieje]
N: It refused to co-operate.


Lekcja religii:
N: [do Malwiny]: Agata, nie gadaj z koleżanką!
Malwina: Ale proszę pani, to nie jest moja koleżanka, to moja „siostra”!

Lekcja historii:
N: Powstanie… [dzwonek] … wybuchnie na następnej lekcji.
Lekcja geografii:
N: Indianie to mongoloidzi…
Grażyna [po napisaniu poprawy sprawdzianu z rolnictwa, w czasie lekcji]: Sprawdzi mi to pani teraz?
N: Grażyna, nie mogę mówić o Indianach i patrzeć na twoje rolnictwo!


Lekcja języka niemieckiego:
N: Welcher Tag ist heute?
Ktoś: Heute is…
N: „is”?
Ktoś: jes, jes.

Projekt „Partnerstwo dla wiedzy - nowy model zarządzania szkolnictwem wyższym"

przewiduje:
• stworzenie mechanizmu wyłaniania krajowych naukowych ośrodków wiodących (KNOW) - będą wybierane w drodze konkursów przez komisje z udziałem międzynarodowych ekspertów.
• tworzenie regionów wiedzy - m.in. obowiązek powołania w uczelniach publicznych konwentu z udziałem pracodawców i samorządu.
• zmiany w ustroju uczelni publicznej - m.in. dodatkowe kompetencje rektorów oraz dopuszczenie dwóch trybów powoływania rektora, kierowników podstawowych jednostek organizacyjnych oraz dyrektorów instytutów: tradycyjnego i konkursowego.
• lepsze wykorzystanie potencjału badawczego i dydaktycznego polskich uczelni - m.in. ograniczenie wieloetatowości w uczelniach (drugie zatrudnienie lub prowadzenie działalności gospodarczej będzie wymagało zgody rektora lub kierownika jednostki naukowej).
• uproszczenie finansowania szkół wyższych -m.in. finansowanie podmiotowe zostanie wsparte finansowaniem zadaniowym prowadzonym w trybie konkursowym
• poprawę jakości kształcenia - m.in. wprowadzenie dwóch rodzajów oceny jakości kształcenia przez PKA: oceny programowej (dotyczy kierunku studiów) oraz oceny instytucjonalnej (dotyczy podstawowej jednostki organizacyjnej uczelni).



Tyle Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Taka jest tendencja, taka polityka. Czas najwyższy skończyć z pseudoszkółkami wyższymi, które są przykrywką dla ich właścicieli do pozorowania troski o kształcenie, o prowadzenie badań naukowych czy o spełnianie minimów kadrowych, by w rzeczy samej prowadzić biznes i upajać się wzrastającymi środkami na koncie. Być może jeszcze bije im licznik z odsetkami, ale wkrótce zostaną zmuszeni do udowodnienia, ile w działaniach ich uczelni jest prawdziwej akademickości, kształcenia wyższego, ile realnych i udokumentowanych sukcesów całej kadry naukowej, a ile jedynie formalnie spełnianych kryteriów. Kandydaci na studia muszą wiedzieć, czy gwarancją dla wartości studiowania są znaczący w nauce profesorowie i pracownicy pomocniczy, z afiliowanym przy tej uczelni dorobkiem naukowym, czy tylko ci, którzy widnieją w tabelach sprawozdań, a przy tym nie wnoszący niczego ponadto do ich rozwoju?

Czas zacząć głębiej przyglądać się setkom szkółek i uczelni wyższych, publicznym i niepublicznym ale nie tak, jak przeprowadza się inwentaryzację towarów w magazynie jakiejś hurtowni. Być może nadchodzi czas nie tylko delegalizowania niektórych uczelni wyższych, ale także ich autodelegalizacji. Szybko się bowiem okaże, że król, choć ma odsetki lub wielką tradycję, po prostu jest nagi. Jak stwierdziła p. Minister: W dzisiejszych czasach to właśnie takie uniwersytety jak Uniwersytet Jagielloński muszą być tymi, które oświetlają i wskazują drogę tym wszystkim uczelniom, które swej liczebności nie potrafiły przekuć w jakoś. Jesteście najlepszą uczelnią w Polsce, pomóżcie wytyczyć kierunek, w którym powinno iść szkolnictwo wyższe
(za: http://www.nauka.gov.pl/mn/index.jsp?place=Lead08&news_cat_id=908&news_id=9027&layout=2&page=text)

Minister nie stwierdziła, że wspomniana jakość dotyczy wszystkich kierunków studiów i prowadzonych w tej uczelni badań naukowych, ale że ona musi być uczelnią wzorcową dla innych. To wielkie wyzwanie, tak dla tych najstarszych uczelni, jak i dla najmłodszych, skoro o dowody jakości toczyć się będzie gra.

Na wiarygodny wizerunek uczelni trzeba pracować latami, ale stracić go można bardzo szybko. Media na to tylko czekają. Nikt już nie docieka rzeczywistych powodów zadłużeń uczelni publicznej, tylko pisze się o tym, jak studenci obrzucili jej rektora jajkami. To jest news.