08 lipca 2024

Były, są i będą różnice osiągnięć szkolnych ósmoklasistów i maturzystów

 

(foto: Arkadiusz Wąsiński, archiwum domowe)


   Eksperci różnej maści, nauczyciele, naukowcy i przede wszystkim publicyści mają wreszcie kolejną okazję do dyskutowania i komentowania wyników egzaminu państwowego dla ósmoklasistów, które opublikowała Centralna Komisja Egzaminacyjna.  Mnie one nie emocjonują, ponieważ porównuje się nieporównywalne roczniki, typy szkół, a w nich klasy i uczniów. W ogóle nie bierze się pod uwagę tego, co to są za szkoły - publiczne czy niepubliczne? 

Wiadomo, że uczniowie szkół niepublicznych są w wyjątkowo uprzywilejowanej pozycji, bowiem pochodzą z rodzin, które stać na czesne, a tym samym na zapewnienie swoim pociechom lepszych (innych) warunków do uczenia się i zdobywania sukcesów oraz radzenia sobie z porażkami. Ba, dzieci z tych środowisk mają wsparcie kapitału ekonomicznego i kulturowego w swoich domach. To wystarczy, by uzyskiwały wyższe noty niż ich rówieśnicy z większości szkół publicznych. 

Liczba uczniów w oddziałach szkół niepublicznych jest o 50 proc. mniejsza niż w klasach szkół publicznych, zaś prowadzący te placówki muszą zatrudnić do każdego przedmiotu odpowiedniego nauczyciela-specjalistę. Tu nie ma lekcji typu "zastępstwo- róbta, co chceta". Tu płaci się za wykonaną pracę, a nie za usprawiedliwioną nieobecność. 

Nauczyciele szkół niepublicznych nie są zatrudniani na podstawie Karty Nauczyciela tylko Kodeksu Pracy. Prowadzący taką placówkę ma możliwość natychmiastowego zwolnienia nieroba, pasożyta, frustrata czy pseudopedagoga. Musi jednak dobrze zapłacić takim nauczycielom, którzy są wartościowi dydaktycznie i wychowawczo. Dobrego nauczyciela ceni się, bo jak nie, to przejdzie do konkurencyjnej placówki. 



Szkoły publiczne - z wyjątkiem szkół elitarnych (zob. badania Agnieszki Gromkowskiej - Melosik) - są dla wszystkich pozostałych, a więc dla uczniów, którzy chcą lub nie chcą się uczyć, dla nauczycieli, którym chce się angażować lub nie mających nawet najmniejszego zamiaru to czynić, dla dyrektorów zafascynowanych władztwem, możliwością decydowania o losach nauczycieli i uczniów, a będących poza jakąkolwiek kontrolą społeczną. Urzędniczy nadzór jest grą pozorów i obłudy. 

Na koniec wpisu zwrócę uwagę na pojęcie "osiągnięcie szkolne". Otóż trafnie wykazali to w swoich komentarzach rodzice i zapewne zatrudnieni na wzór korporacji nauczyciele-tutorzy w Szkole w Chmurze, że obowiązek szkolny powinien służyć nie tylko i nie tyle uzyskiwaniu jak najwyższych not z wszystkich czy wybranych przedmiotów szkolnych, ale przede wszystkim zapewnić dzieciom i młodzieży względny stan równowagi psychicznej, zdrowia psychicznego, dobrostanu. 



(źródło:Fb - "Dealerzy Wiedzy") 

Przypuszczam, że rodzice kierujący do "chmury" swoich podopiecznych przejawiają postawy nadopiekuńcze (tzw. "helikopterowi rodzice"), albo postawy zdystansowane, ucieczkowe czy obojętne. Tu są dzieci uzależnione (w szerokim tego słowa znaczeniu), dotknięte - poranione toksyczną szkołą publiczną, ale też o wąsko sprofilowanych zainteresowaniach, talentach, toteż nie zależy im nawet na ukończeniu szkoły podstawowej czy średniej z jak najlepszym świadectwem, a jeśli by tego oczekiwały, to ta forma kształcenia im tego nie zapewni. 

Proszę zobaczyć, że najgorsze wyniki z matematyki mają ósmoklasiści Szkoły w Chmurze. No i dobrze. Oni nie chcą uczyć się matematyki. Oni w ogóle mają uraz do szkoły. Czy będą tego żałować w przyszłości? Nie wiemy. Podobnie jak najsłabsi uczniowie szkół publicznych czy innych szkół niepublicznych. 

Wszyscy uczęszczają do jakiejś szkoły lub realizują obowiązek szkolny poza nią np. edukacja domowa.  Kluczowa jest motywacja do uczenia się, a ta jest niska, jeśli szansa na satysfakcję jest bardzo niska. Wiele zatem zależy od nauczycieli, ale ci są traktowani jak zło konieczne, jak zbyteczny koszt ponoszony z budżetu państwa na ich wynagrodzenia. Czy się stoi, czy się leży 4 tysiące się należy. 

Niestety, ale  Ministerstwo Edukacji Narodowej kompromitują kolejne zapowiedzi o rzekomo przeprowadzeniu kontroli w tych szkołach podstawowych, których ósmoklasiści mieli najgorsze wyniki z matematyki. To jest o tyle śmieszne, że ich już nie będzie w tych szkołach, a zatem co chcą kontrolować urzędnicy z polecenia MEN? Chcą porozmawiać z dyrekcją, z nauczycielami??? O czym? 

Wypiją kawę lub herbatkę, przegryzą słone paluszki i stwierdzą, że niskim wynikom z matematyki na egzaminie ósmoklasistów winni byli uczniowie. To wiemy już przed kontrolą. Jaki jednak jest tego powód? Tego nie ustalą.  Co gorsza, nie wyegzekwują koniecznej poprawy sytuacji.  

 

07 lipca 2024

Kiedy zostanie zlikwidowany w szkolnictwie publicznym socjalistyczny relikt ?

 


 

Mikołaj Pietraszewski zakomunikował zaskakujący wynik badania opinii publicznej na temat oceny zachowania w szkołach: 

"Zdecydowana większość Polaków chce pozostawienia na świadectwie szkolnym ocen z zachowania - wynika z sondażu IBRiS dla Radia ZET. Pomysł minister edukacji Barbary Nowackiej dotyczący likwidacji ocen z zachowania popiera zaledwie co trzeci ankietowany. 9,1 proc. badanych nie ma zdania na ten temat".

Zasadnicza kwestia dotyczy tego, czy należy kierować się w zarządzaniu oświatą publiczną sondażami diagnostycznymi?  Jeśli tak, to znaczy, że nadal w edukacji szkolnej będzie obowiązywać relikt z czasów socjalizmu, jakim jest ocena zachowania uczniów. 

Od dziesiątek lat niewiele się zmienia mimo wyników wielu badań naukowych, wskazujących na nonsensowność tego pseudo pedagogicznego instrumentu, a także pomimo zgłaszanym do MEN przez rodziców różnych szkół publicznych apelom o zlikwidowanie punktowej oceny zachowania dzieci i młodzieży. 

No cóż, wolimy płacić comiesięczny dodatek do pensji (ma ponoć wzrosnąć do wysokości 500 zł) nauczycielom, którym dyrektor szkoły powierzy funkcję wychowawcy klasy. Wszystkie badania naukowe na temat funkcji rzeczywistej tej nauczycielskiej roli wskazują na jej fikcyjny, pozorny charakter. Zdecydowana większość wychowawców klas nie jest wychowawcami tylko nauczycielami swojego przedmiotu, toteż w ramach tzw. godziny wychowawczej zajmują się albo tylko administrowaniem danych i zdarzeń związanych z uczniami przypisanego im oddziału, co nie ma nic wspólnego z procesem wychowania, albo prowadzą lekcję ze swojego przedmiotu czy zajęcia z nim związane np. odpytywanie uczniów nieobecnych na sprawdzianie.

To jest główny powód, dla którego w szkołach nie ma racjonalnie i autentycznie prowadzonego procesu wychowawczego, gdyż pozostali nauczyciele-niewychowawcy klas są z tego zwolnieni. Oni nie muszą reagować, animować, wspomagać, zachęcać, rozmawiać, interesować się uczniem/uczniami, rozmawiać z nimi itp., bo mają wejść do klasy, przeprowadzić lekcję i wyjść, wystawić stopnie ze swojego przedmiotu, wypełniać dokumentację szkolną, by czynić to samo w kolejnym oddziale i/lub szkole. 

NIE-WYCHOWAWCY (w sensie administracyjnym) mogą być lub bywać wychowawcami w sensie społeczno-kulturowym, ale nie muszą, a większość nie ma nawet takiego zamiaru.  Wszyscy aktywizują się lub są aktywizowani w momencie klasyfikacyjnej rady pedagogicznej, w trakcie której mogą podzielić się opinią na temat „swoich” i „nie-swoich” uczniów, chociaż także tego czynić nie muszą. W końcu to nauczyciel-wychowawca wystawia „swoim” podopiecznym ocenę zachowania raz na semestr. 

Nauczyciele doskonale wiedzą, że ocena zachowania nie ma żadnej wartości, żadnego sensu, znaczenia dla zdecydowanej większości uczniów, którzy nie aspirują do najwyższej średniej ocen z przedmiotów (co najmniej 4,75). Jest to bowiem wyjątek w wewnątrzszkolnym ocenianiu, który sprowadza się do wystawienia najlepszym uczniom świadectwa z biało-czerwonym paskiem, jeżeli posiadają co najmniej bardzo dobrą ocenę zachowania. Dla pozostałej większości uczniów, to, czy mają ocenę zachowania bardzo dobrą, dobrą, poprawną, nieodpowiednią czy nawet naganną, w niczym nie zmienia ich statusu, bowiem i tak są promowani do następnej klasy.

Nikogo ta ocena nie interesuje, nie obchodzi, i słusznie. Owszem, skoro jest wyjątek dla „najlepszych” uczniów, to musi być i dla „najgorszych”. Są szkoły, w których dwukrotne otrzymanie oceny nagannej powoduje niepromowanie do następnej klasy. O ile jednak tzw. wychowawcy chwalą się, kiedy wystawiają „swoim” uczniom najwyższe noty i świadectwo, o tyle nie wystawiają oceny nagannej, bo musieliby się z niej tłumaczyć. Byłby to bowiem wskaźnik ich nieudolności wychowawczej. Za co biorą dodatek funkcyjny?                      

Skoro ocena zachowania jest traktowana jako instrument rzekomego nagradzania lub karania uczniów za ich aktywność oraz postawy w szkole i poza nią (ale w ramach zajęć szkolnych), to z psychologii behawioralnej wiemy, że jej odroczenie w czasie nie spełnia swojej funkcji. Skoro środowisko szkolne ma w całym kraju być podporządkowane inżynierii społecznej, a więc manipulacji za pomocą kar lub nagród, to należy ją stosować natychmiast po zaistnieniu określonej reakcji ucznia/-ów (niepoprawnej lub pożądanej), tym bardziej u dzieci i młodzieży, skoro są w fazie anomii lub heteronomii społeczno-moralnej. Politycy oświatowi nie rozumieją, nie wiedzą, że istnieją jeszcze inne psychologiczne koncepcje człowieka i jego rozwoju, które są od dziesiątek lat efektywnie stosowane w niektórych placówkach niepublicznych (szkołach alternatywnych). Nadal zatem mamy behawioryzm w krajowej oświacie publicznej (i to też nie w pełni publicznej).

Pomijam już w tym wpisie kwestie kryteriów, jakie zapisali nauczyciele w regulaminach oceniania zachowania uczniów, bo kompromitują one nie tylko ich jako rzekomo posiadających kwalifikacje pedagogiczne, ale także jako rzekomo nauczycieli. Szczególnie regulacje oparte na systemie punktowym świadczą o głębokiej zapaści rozwojowej tych, którzy je zaakceptowali i stosują w praktyce.   


06 lipca 2024

Polska Korupcja Akredytacyjna

 



Od kilku miesięcy otrzymujemy doniesienia dziennikarzy śledczych na temat korupcji, której beneficjentami okazali się jacyś pracownicy i zapewne też niektórzy eksperci Polskiej Komisji Akredytacyjnej. Zastanawiam się, jak długo trwał ten proceder w tym urzędzie, którego kadry zamiast stać na straży jakości kształcenia, sprzeniewierzyły dobre imię instytucji państwowej? 

Wielokrotnie podejmowałem w blogu problem zdumiewających wyników akredytacji w szkołach wyższych, które dziwnym trafem otrzymywały pozytywną rekomendację prezydium PKA mimo negatywnych ocen zespołów akredytujących! Zapewne przyczyniło się do ujawnienia tego procederu aresztowanie b. rektora Collegium Humanum. Wydział Teologiczny Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie wszczął postępowanie Pawłowi Cz. w sprawie podejrzenia o plagiat w pracy doktorskiej. 

W łódzkiej "Gazecie Wyborczej" czytam w artykule Piotra Brzózki: 

"CBA zatrzymuje rektora WSBW Krzysztofa G. oraz prorektorkę Izabelę B. w związku z wielowątkowym śledztwem w sprawie zorganizowanej grupy przestępczej działającej na jednej z warszawskich uczelni niepublicznych, a także przestępstw o charakterze korupcyjnym. Zatrzymani zostają również wykładowca Akademii Górnośląskiej w Katowicach oraz pracownik Wyższej Szkoły Bezpieczeństwa Publicznego i Indywidualnego Apeiron w Krakowie.

Prokuratura stawia im zarzuty przekupstwa oraz płatnej protekcji. Według śledczych mieli oni wręczać od 15 do 200 tysięcy złotych osobom reprezentującym Polską Komisję Akredytacyjną w zamian za korzystne dla uczelni rozstrzygnięcia".

Pracownik czy pracownicy PKA wyłudzali lub otrzymywali wysokie korzyści materialne i nie tylko od b. rektora powyższej "szkółki", ale także od władz innych wyższych szkół prywatnych. Czytam, że także jakaś łódzka szkółka "bezpiecznego gotowania na gazie" zapłaciła za uzyskanie zgody PKA na prowadzenie kierunku studiów. Zastanawiam się, po co utrzymujemy z pieniędzy publicznych  urzędników państwowych w PKA i Ministerstwie Nauki, których kierownictwo nie jest w stanie nadzorować i weryfikować swoich podwładnych? 

Może minister nauki zablokuje wreszcie dalszy rozwój Polskiej Korupcji Akredytacyjnej? Korupcja w PKA nie pojawiła się w ciągu jednego roku. Musiała trwać latami, skoro tak bezczelnie ktoś dawał temu przyzwolenie.