Opublikowany "raport" z badań szkół demokratycznych w Polsce autorstwa Katarzyny Gawlicz
zasługuje na uwagę i docenienie, bowiem nareszcie za pomocą "szkiełka i
oka" pedagożki został uchwycony i zmierzony ich status. Dość długo
czekaliśmy na jego wydanie. Badania tych szkół zostały zainicjowane w 2014 roku
dzięki objęciu ich finansowaniem przez Narodowe Centrum Nauki w Krakowie w
ramach przyznanego kierowniczce zespołu grantu badawczego pt. "Szkoły
demokratyczne - studium socjopedagogiczne nowych alternatyw edukacyjnych".
Tytuł
książki wskazuje, że odstąpiono od jego tytułowych ram, redukując diagnozę do
praktykowania alternatywnej edukacji. Autorzy mieli do tego pełne prawo, co
znakomicie zostało w tej książce uzasadnione. Zapewne można było się spodziewać
wyników badań wszystkich szkół demokratycznych, skoro jest ich tak mało, by
zobaczyć nie tylko, ile ich jest, kiedy, dlaczego i gdzie powstały, kto je
powołał do życia i dzięki czemu było to możliwe oraz jak poradziły sobie w
polskiej rzeczywistości ustrojowej i społeczno-kulturowej. Byłoby też niezwykle
interesujące dowiedzenie się, ile demokracji i "szkoły"
(scholaryzacji) jest w tych szkołach, skoro nazywają się szkołami
demokratycznymi.
Już
we wprowadzeniu autorka pisze, że szkoły demokratyczne pojawiły się w Polsce
jako nowe zjawisko na mapie inicjatyw edukacyjnych w 2013 roku. Trzy z
nich powstały w Warszawie, jedna, działająca w nieco odmiennej formule - w
Łodzi. Kolejne lata to następne szkoły: w Krakowie, Trójmieście, Na Górnym i
Dolnym Śląsku i w wielu innych miejscach [s.11].
Ten
sąd wymaga dyskusji, bowiem wynikałoby z niego, że szkołami demokratycznymi są
tylko te, które przyjęły taką nazwę. Jeżeli w swoim logo,
nazwie mają przydawkę - "demokratyczna", to tworzą odrębną wspólnotę placówek, które łączy ta sama nazwa będącą ideą, wartością, doktryną lub ideologią. Wyróżnikiem
alternatywności tych szkół miała być ich demokratyczność. Z rozprawy dowiemy
się, jak ona jest rozumiana, przeżywana i praktykowana przez założycieli,
rodziców i uczniów oraz sojuszników tych inicjatyw.
Ich mianownikiem,
łącznikiem jest (...) podobna formuła: placówki działały w większości
jako nieformalne grupy edukacyjne dla dzieci realizujących obowiązek szkolny
poza szkołą. Opierały się także na założeniach i przyjmowanych wartościach,
wśród których znajdowały się: odejście od dyrektywności w nauczaniu na rzecz
decyzyjności dzieci, równorzędność podmiotów zaangażowanych w funkcjonowanie
szkoły (dorosłych i dzieci), prawo rodziców do decydowania o sposobie
kształcenia własnych dzieci [tamże].
Już w
tym miejscu pojawiają się pierwsze wątpliwości w stosunku do zapowiedzi
łączących te szkoły cech, skoro jakaś ma inną formułę od pozostałych. Jakie to są formuły skoro to, co miało je łączyć, wcale nie tworzy wspólnego zbioru? Inna kwestia, to czy szkoły posiadające w nazwie demokratyczność są
szkołami sensu stricte (prawnie, infrastrukturalnie, dydaktycznie, kadrowo,
programowo itp.)? Na czym polega ich demokratyczny charakter?
Autorka nie dokonuje chociażby minimalnej charakterystyki szkół, które zostały objęte badaniami. Nie dowiemy się zatem z książki, jakimi szkołami są te szkoły? Kiedy Magda Ostolska prowadziła badania szkół waldorfskich w Polsce, to jednak najpierw je syntetycznie opisała, ulokowała, określiła ich status, by następnie przejść do jakościowej analizy tych danych, które mogła pozyskać. Zachowanie anonimowości rozmówców staje się już normą w badaniach społecznych.
Tymczasem K. Gawlicz tyko pozornie unika identyfikacji placówek, być może z pozanaukowych powodów. Twierdzenie bowiem, że uczyniła to z przyczyn etycznych, by zapewnić badanym środowiskom anonimowość, jest słabą argumentacją. Można bowiem uzgodnić z respondentami zakres ich wypowiedzi w określonym czasie i miejscu tak, by nie była możliwa ich identyfikacja. Tym bardziej, że badania miały charakter jakościowy, a zatem mający zapewnić docieranie do prawdy, a nie jej rozmywanie. Autorka sama przyznaje za Goeffreyem Walfordem, że:
(...) pełnym
wzajemnych powiązań w świecie, w którym obecnie żyjemy, praktycznie nie ma
możliwości zachowania anonimowości badanych miejsc. wyzwanie to jest oczywiste
w przypadku badań prowadzonych w terenie takim jak szkoły demokratyczne, Ich
stosunkowo niewielka liczba, duża widoczność przynajmniej części z nich w mediach
społecznościowych i obecność niektórych w mediach tradycyjnych, specyficzny
charakter każdej z nich nadawany im w dużej mierze przez, czasem aktywnych
publicznie, liderkę lub lidera, bliskie powiazania między poszczególnymi
placówkami - wszystkie te czynniki sprawiają, że konkretne szkoły mogą być dość
łatwo zidentyfikowane, przynajmniej przez osoby znające środowisko edukacji
demokratycznej [s.40].
Badacz nie powinien kamuflować, zakrywać badane zjawiska, byle tylko czytelnicy nie dowiedzieli się, czego w swej istocie dotyczą opublikowane wyniki. Czytelnik i tak może domyślić się, o jakich "szkołach" jest mowa, skoro autorka odsyła go w różnych częściach książki do publicystycznych artykułów w prasie lokalnej lub ogólnopolskiej. W przypisach są też wskazane źródła dziennikarskich komentarzy, wywiadów prasowych, radiowych i telewizyjnych z twórcami takich szkół, a nawet odwołania do blogów czy parentingowych portali.
Z tego punktu widzenia nie otrzymaliśmy wiedzy na temat tego, czym są różne odmiany szkół demokratycznych. Musimy zatem poczekać na monograficzne badania tego typu placówek czy inicjatyw, jeśli mamy zachęcać kolejne pokolenie do poznawania specyfiki tego typu alternatyw edukacyjnych oraz procesów i ich uwarunkowań, by móc uruchamiać nowe eksperymenty lub rozwijać już istniejace typy szkół.
Trudno
zgodzić się z autorką książki, że skoro interesują ją tylko praktyki społeczne
tych szkół-nieszkół, to można wyłączyć je w toku badań (prowadzonych
obserwacji, wywiadów) z kontekstu organizacyjnego, prawnego, społecznego, kulturowego,
wyznaniowego/światopoglądowego, itp., itd. Takie podejście jest fałszywe, bo zakłada,
że istnieje coś takiego jak jakaś praktyka społecznego działania in
abstracto.
Zaskakujące
są stwierdzenia autorki typu: Ogólną liczbę placówek, które
identyfikują się jako wolne lub demokratyczne, można szacować na przynajmniej
trzydzieści, ale inicjatyw działających w formule nieformalnych społeczności edukacyjnych
jest więcej. Niektóre ze szkół zakładanych w pierwszych latach przestały już
istnieć, inne rozwijają się i ugruntowują. Jeszcze inne zmieniają status, z
nieformalnych społeczności przekształcając się w szkoły niepubliczne próbujące
łączyć wolnościową orientację z wymogami systemu oświaty [s.
12].
Tego
nie sposób ująć logiką. Nagle pojawia się jako dopełniające formułę szkoły
demokratycznej określenie jej jako szkoły wolnej. Jakieś szkoły są ponoć
nieformalnymi inicjatywami wpisującymi się w regulacje ustrojowe polskiego
szkolnictwa. Nie odpowiada mi tak nieprecyzyjna narracja, bo wynika z niej, że
jakaś inicjatywa, jakiejś społeczności nazywa się (a może nie nazywa się?)
szkołą demokratyczną i zarazem jest szkołą wolną. A może ona w ogóle nie ma w nazwie
- szkoła wolna i demokratyczna?
Na podstawie jakich danych, empirycznie dających się ustalić faktów autorka stwierdza, że szkół jest około... ? Potwierdza tym samym, że książka nie jest rozprawą z badań naukowych, tylko (...) próbą przyjrzenia się bliżej szkołom demokratycznym [tamże]. To też jest wartość poznawcza. Nie należy odbierać negatywnie moich uwag.
Autorka
ma prawo odejść od naukowej prezentacji pozyskanych faktów i ich analizy na
rzecz jedynie ich przybliżenia czytelnikom, którzy nie wiedzą, a słyszeli coś o
tych szkołach-nieszkołach (inicjatywach edukacyjnych). Przyjęte bowiem przez K.
Gawlicz ramy konceptualne do badania nie tyle szkół demokratycznych, ile ich
praktyk społecznych wraz z architekturą tych praktyk (rozdział 1), jest oryginalne
i wartościowe poznawczo.
Można
zgodzić się z zawartą we wprowadzeniu tezą, że jej (...) analiza
nowatorskich przedsięwzięć edukacyjnych, a takimi z pewnością szkoły te
są, (...) [P]ozwala odsłonić przesunięcia dokonujące się w
sposobach rozumienia tego, czym jest edukacja, przyjmowanych koncepcjach
dziecka oraz relacji między dziećmi i dorosłymi, i organizacji procesów uczenia
się [tamże].
Gorąco
polecam tę książkę pedagogom, ale także rodzicom, którzy odczuwają
toksyczność autorytaryzmu, dyrektywizmu i formalizmu w powszechnej edukacji
szkolnej, skoro mogą dowiedzieć się (jeśli tylko ich odczucia są tożsame z
przybliżonymi przez respondentów powyższych badań), jak powołać do życia
demokratyczną inicjatywę szkolną w przestrzeni niepublicznej lub gdzie jej
poszukiwać dla własnego dziecka.
Rodzicielski ruch na rzecz tworzenia alternatywnych przestrzeni edukacyjnych - choć nad zasadnością tego określenia można dyskutować - stanowi w ostatnich latach jedną z najbardziej wyrazistych form sprzeciwu wobec dominującego modelu szkoły [s. 13]. Przypuszczam, że powyższa alternatywa jest nie tylko pochodną oporu wobec funkcjonowania szkolnictwa publicznego (wolności od niego), ale także przejawem wolności pozytywnej, a więc do zaangażowania się niezadowolonych rodziców w tworzenie szkoły "na miarę ich dziecka". Tak krawiec kraje, jak materii staje.
Rodzice,
uczniowie i nauczyciele, którzy chcieliby się dowiedzieć, jakimi są szkoły
demokratyczne, znajdą w tej książce bardzo interesujące relacje z obserwacji,
przeprowadzonych rozmów i fragmentów wypowiedzi ich twórców, wielbicieli (jest
ich ponoć kilka tysięcy), także nauczycieli, rodziców i uczniów. wprawdzie nie
dowiedzą się, której szkoły one dotyczą, ale zawsze mogą zajrzeć do
wyszukiwarki internetowej, na portal szkoły, która znajduje się w pobliżu ich
miejsca zamieszkania, a może i marzeń.
Rozprawa
K. Gawlicz nie ma na celu promowania tej czy inne szkoły-nieszkoły, gdyż z
założenia odsłania to, co dzieje się za ich kulisami, w terenie, co gra w
ludzkich duszach, co fascynuje, wzmacnia, uszczęśliwia, ale i co staje się barierą rozwoju skutkując niepowodzeniami czy nawet rozczarowaniami. W tym sensie otrzymaliśmy
bardzo szczerą i z konieczności wyselekcjonowaną narrację, by nie naruszyć
swoją obecnością w tych szkołach i fragmentami z ich doświadczeń tego, co jest niewątpliwie
wyrazem ogromnej troski o losy dzieci. Bardzo czytelnie jest ona oddana, by wychowankowie nie orientowali swojego rozwoju i życia głównie na sferę intelektualną, ale wzrastali integralnie, całościowo w poczuciu wartości osobistego dobrostanu,
szczęśliwości.
Pobrzmiewają,
a nawet są wprost przywoływane poglądy i myśli twórców szkół antyautorytarnych,
szkół wolnych (Free Schools, Freie Schulen) w takich krajach jak m.in. Niemcy,
Wielka Brytania czy USA. W Polsce jednak nie ma szkół wolnych i ich chyba nie
będzie, gdyż te musiałyby zrezygnować nie tyle z procesu kształcenia czy
wspomagania rozwoju dzieci i młodzieży, ale wydawania uznawanych w państwie
świadectw ich ukończenia.
Wszystkie szkoły niepubliczne chcąc mieć klientów muszą przyjąć minimalne standardy szkół publicznych, żeby zapewnić swoim absolwentom uznawalność dyplomów w innych typach szkół i na wyższych poziomach kształcenia (drożność pozioma i pionowa). Nie ma zatem w Polsce szkół czy inicjatyw mających cechy pełnej descholaryzacji, gdyż nawet w modelu edukacji domowej jej organizatorzy muszą poddać się pedagogicznemu nadzorowi szkolnemu. Uczyć się w XXI wieku można wszędzie, także bez szkoły, ale w Polsce nie jest możliwe kontynuowanie edukacji w szkole wyższego poziomu np. szkole ponadpodstawowej i wyższej, jeśli nie posiada się świadectwa państwowego. Takie zaś wydają tylko szkoły quasi-publiczne i szkoły niepubliczne spełniające wymagania szkół quasi-publicznych.
Czy zatem jakieś szkoły-nieszkoły demokratyczne są demokratyczne, nie będąc w pełni szkołami wolnymi? Dowiemy się z treści książki, którą warto przeczytać. Niesie bowiem z sobą powiew pedagogiki humanistycznej wychodzącej od dziecka, pedagogiki pozytywnie pajdocentrycznej, wciąż mającej problemy z dotarciem do świadomości i akceptacji społecznej ze względu na okres dominacji neoliberalno-autorytarnej, a obecnie konserwatywno-autorytarnej polityki oświatowej.
Z pedagogiką i jakością kształcenia
żadna z ideologii politycznych nie powinna mieć związku. To tak, jakby chcieć
leczyć się liberalnie, lewicowo lub konserwatywnie. Takie podejście nie ma z
nauką nic wspólnego. Można natomiast w każdej szkole dostrzec nachylenie programowe i w postawach nauczycieli ku temu czy innemu systemowi wartości w zależności od źródeł ich stanowienia. Część szkół niepublicznych przyjmuje jednolity system wartości i światopoglądu adresując swoją ofertę do rodziców, którzy także są jego wyznawcami.