Oficyna Wydawnicza "Impuls" wydała przed ponad dwudziestu laty
znakomitą trylogię autorstwa profesora Antoniego Smołalskiego na
temat historii administrowania szkolnictwem w Polsce. Tom pierwszy dotyczy
zagadnień polityki edukacyjnej, tom drugi- funkcjonowania szkoły, a tom trzeci
- zagadnień administracji szkolnej.
Gdyby nauczyciele czytali historię własnej profesji i zmieniających się dla
niej instytucji - od makropolitycznych (nadzór państwowy i samorządowy) po
mezoinstytucjonalne (wewnątrzszkolne), to przekonaliby się, jak trudno
zmieniają się na obu poziomach administrowania oświatą jedynie pewne reguły.
Polityków w ogóle nie interesują naukowe analizy zarządzania oświatą z punktu
widzenia jej psycho-pedagogicznej efektywności.
Edukacja szkolna zatem jak była fatalna przed ponad stu laty, tak jest i w
chwili obecnej. Może trzeba sięgać do wciąż niespełnionych postulatów sprzed
wieków, które powstawały w okresie tworzenia zrębów relacji między władzą
państwową a szkolnictwem?
Różne strony, podmioty zabiegały o konieczność reform, które służyłyby
lepszej edukacji, bardziej efektywnemu kształceniu i wychowywaniu młodych pokoleń,
a pośrednio społeczeństwu polskiemu, państwu, jego gospodarce, usługom,
kulturze, opiece zdrowotnej czy bezpieczeństwu obywateli.
Jednak, kiedy oświata ma służyć przede wszystkim sprawującym władze do
celów sprzecznych z ustawowymi założeniami, to trudno się dziwić, że każde
pokolenie przeżywa i doświadcza kryzysu szkoły mając nadzieję na to, że młode
pokolenia to zmienią, a może i wymyślą oraz stworzą lepszą szkołę. Tak się
jednak nie dzieje.
Mimo, iż władze szkolne w toku dziejów oświaty powstawały znacznie później
niż same szkoły, to jednak już w XVIII wieku Antoni Popławski uważał,
że chociaż są one niezbędne, to jednak (...) ich władztwo w
stosunku do szkół nie powinno być zbyt duże. (...) powinny
one podlegać władzy centralnej (KEN), jednak tylko na tyle, "aby w niczym
od pożytków narodowych odchodzić nie mogły", a jednocześnie powinny mieć
swój autonomiczny "wewnętrzny rząd". (Smołalski,t.3,
1999, s.7).
Niestety, rozbiory Polski zniszczyły nowoczesną na ówczesne czasy strukturę
relacji między władzą oświatową a szkołami, toteż A. Smołalski przypomina
stworzoną przez Komisję Edukacji Narodowej trójstopniową strukturę
organizacyjną szkolnictwa:
Władzą najwyższą była KEN, ciało kolegialne, podlegające
bezpośrednio królowi. Drugą z kolei władzą były 2 Szkoły Główne (uniwersytety)
kierujące organami szkolnymi, zwanymi akademiami (nazwa ta utrzymuje się do
dzisiaj w szkolnictwie francuskim). Podlegały im bezpośrednio szkoły średnie
nazywane wydziałowymi i podwydziałowymi. Na czele szkół wydziałowych stali
rektorzy, zaś podwydziałowymi kierowali prorektorzy. Stworzone przez KEN
szkolnictwo nie znało osobnej administracji szkolnej, gdyż - oprócz samej KEN -
kierownicy szkół (rektorzy) byli jednocześnie organami władzy szkolnej,
sprawującymi nadzór nad szkołami niższego szczebla [tamże, s. 8].
To państwa zaborcze narzuciły szkolnictwu nadzorczy monopol władzy
państwowej. Jedynie na terenie Galicji pielęgnowano ideę szkoły autonomicznej,
której działania miały być regulowane wewnętrznie zgodnie z potrzebami
społeczności i według własnych reguł dydaktyczno-wychowawczych.
Jak pisał w 1866 r. Józef Dietl w trzystopniowej
strukturze władz szkolnych powinny być: rada krajowa, komisje obwodowe
i miejscowe komisje szkolne. Miały one być złożone z fachowców, znających
dobrze życie szkół i zajmujących się tylko ich sprawami. Zamiast "żarłocznej
centralizacji, która może pochłaniać najszlachetniejsze siły narodu i
trzymać je w mocnym uwięzieniu na zgubę kraju i państwa" proponował, by o
głównych sprawach szkolnictwa nie decydowała administracja, lecz sejm
spełniający dwie funkcje: ustawodawczą i kontrolną [s. 12].
Tak to w zaborze austriackim powołano do życia w 1867 r. Radę Szkolną
Krajową, która była autonomiczną władzą nad szkolnictwem ludowym i średnim. Ponad
150 lat temu na terenie tego zaboru powstała Rada Szkolna Krajowa oraz jej
terenowe rady szkolne okręgowe i rady szkolne miejscowe.
W 1905 r. Stanisław Karpowicz postulował w odniesieniu do zarządzania szkolnictwem, by
1) szkołami zawiadywało społeczeństwo za pośrednictwem swobodnie wybranych przedstawicieli,
2) kierownikami szkół byli obrani najzdolniejsi specjaliści zaś
3) działalność szkoły podlegała swobodnej krytyce publicznej.
Szkoły miały dbać o stałe relacje z rodzicami uczniów, zaś
każdego roku kierownicy szkół powinni delegować za granicę nauczycieli, żeby
poznali inne metody pracy z uczniami i wprowadzali własne innowacje do procesu
nauczania[tamże, s.14].
Na zakończenie dzisiejszego wpisu przywołam z powyższej publikacji oczekiwanie Stefanii
Sempołowskiej z 1919 r. powołania Rady Wychowania Narodowego.
Miało to być ciało kolegialne, pochodzące z wyboru a podejmujące kwestie o
najwyższej wadze w sprawach edukacji szkolnej.
Pedagog uważała, (...) że ministerium oświaty nie powinno skupiać w
swych rękach całej władzy nad szkolnictwem. Władzę tę pragnęła częściowo
przekazać w ręce sejmu oraz innych ciał, centralnych i terenowych, pochodzących
z wyboru. Sempołowska była przeciwna sprawowaniu władzy nad
szkolnictwem przez urzędników oraz partie polityczne. (...) Oddawanie całej
władzy w ręce ministra, zmieniającego się z każdym nowym ustosunkowaniem partii
politycznych, naraża pracę wychowawczą na wahania i zmiany, zależne od
każdorazowej zmiany politycznej [tamże, s. 15-16].
Minęło 100 lat, a polscy politycy wraz ze związkowcami wciąż drepczą w
miejscu. Rozwiązania prawne i organizacyjne doświadczenia centralistycznego
administrowania szkolnictwem w okresie międzywojennym potwierdzają, że
(...) w miarę upływu czasu cały aparat państwowy ewoluował raczej w
kierunku antydemokratycznym. (...) Zaprzepaszczano wiele
cennych demokratycznych idei organizacji oświaty w Polsce [tamże, s.
18].