30 czerwca 2018
Badacze szkolnictwa wyższego - czas odsłony wyników zamiast ideologicznych westchnień
Wśród socjologów, pedagogów, politologów są badacze szkolnictw wyższego i nauki. Zachęcam zatem do zgłoszenia się na VI Ogólnopolską Konferencję Badaczy Szkolnictwa Wyższego, która odbędzie się w dniach 25-26 października 2018 (czwartek i piatek) w Poznaniu.
Może są wśród młodych badaczy doktoranci, doktorzy, postdocy, którzy mieliby ochotę i odwagę zaprezentować coś ciekawego? W minionym roku w debacie brało udział 40 osób. W tym, biorąc pod uwagę wciskaną chaotycznie reformę szkolnictwa wyższego i nauki powinno być znacznie więcej. Jest to bowiem nie tylko promocja własnych modeli teoretycznych, ale i unikalna okazja zaprezentowania wyników prowadzonych badań naukowych.
Informuję o tym wydarzeniu w imieniu profesora Marka Kwieka, który jest w naszym kraju światowej rangi badaczem szkolnictwa wyższego jako Director Center for Public Policy Studies UNESCO, Chair in Institutional Research and Higher Education Policy - University of Poznan, Poland.
Zainteresowanych odsyłam do najnowszych publikacji Profesora, którego dziełom i dokonaniom wielokrotnie poświęcałem uwagę w blogu:
M. Kwiek (2018). "Changing European Academics: A Comparative Study of Social Stratification, Work Patterns and Research Productivity" (Routledge, forthcoming October 2018)
M. Kwiek (2018). "High Research Productivity in Vertically Undifferentiated Higher Education Systems: Who Are the Top Performers?". Scientometrics.
M. Kwiek (2018). "Academic top earners. Research productivity, prestige generation, and salary patterns in European universities". Science and Public Policy.
M. Kwiek (2018). "International Research Collaboration and International Research Orientation: Comparative Findings About European Acadmemics". Journal of Studies in International Education.
M. Kwiek (2017). "De-privatization in Higher Education: A Conceptual Approach". Higher Education.
M. Kwiek (2016). "The European research elite: a cross-national study of highly productive academics across 11 European systems". Higher Education.
M. Kwiek (2015). "Academic generations and academic work: Patterns of attitudes, behaviors and research productivity of Polish academics after 1989". Studies in Higher Education.
29 czerwca 2018
Ujawni czy nie ujawni?
Prezeska Fundacji "Przestrzeń dla edukacji" - Iga Kaźmierczak złożyła w 2017 r. do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie skargę na minister Annę Zalewską w związku z jej odmową ujawnienia autorów nowej podstawy programowej w szkołach. W dn. 20 września 2017 r. WSA orzekł, że MEN musi ujawnić te nazwiska.
Jak komentowała swoje roszczenie skarżąca MEN: To nie chodzi o to, że my się czepiamy i chcemy wiedzieć, kto za tym stoi dla własnego widzimisię. Ich dane są informacją publiczną. Ci eksperci otrzymali za swoją pracę publiczne pieniądze. Ich praca miała wpływ na to jak funkcjonuje polska szkoła.
Z budżetu resortu edukacji wydano w 2017 roku na przygotowanie nowych podstaw programowych dla szkół podstawowych 825 tys. zł. Musi być coś niepokojącego w stanie tych wydatków, skoro ministra tak bardzo boi się ujawnienia nazwisk autorów. Tymczasem eksperci MEN i autorzy tego typu materiałów korzystają ze środków publicznych, a zatem są zobowiązani do jawności swojego działania.
Skoro Anna Zalewska przez rok ukrywa ich nazwiska, to znaczy, że nie zostały spełnione warunki formalno-prawne do realizowania tego zadania przez część tzw. ekspertów. Możemy zatem do czasu upublicznienia tej listy formułować jedynie przypuszczenia co do powodów ukrywania powyższej informacji, a to działa na niekorzyść formacji rządzącej i resortu edukacji. Minister Anna Zalewska złożyła od wyroku WSA w Warszawie do Naczelnego Sądu Administracyjnego skargę kasacyjną i ją przegrała.
To wstyd, że stała na straży białoruskich standardów. Obywatele zostali już poinformowani o tym, jak niezgodnie z prawem minister edukacji otrzymywała w latach 2016-2018 premie.
Nauczyciele zaś nadal są najniżej opłacaną grupą profesjonalistów sfery publicznej w krajach Unii Europejskiej. Podobnie, jak nauczyciele akademiccy, ale to już nie jest problem tego resortu. Tak więc, czekamy na listę ekspertów, by przekonać się o ich wyjątkowych kwalifikacjach do realizacji zadania, za które otrzymali honoraria.
Byłoby jednak dobrze, gdyby odpowiednie władze państwowe rozpoznały rzeczywiste powody wydatkowania przez resort edukacji milionów złotych w czasach rządów PO i PSL na tzw. darmowy elementarz i podręczniki szkolne. Do tej pory nie ujawniono recenzji tego dydaktycznego "badziewia", za które zapłaciliśmy wszyscy. To jest także kwestia do koniecznego wyjaśnienia, a jakoś pani Iga Kaźmierczak nie wykazywała się w tamtym czasie dociekliwością poznawczą.
28 czerwca 2018
Po co habilitacja dr. Markowi Migalskiemu?
Niektórym nauczycielom akademickim wydaje się, że habilitacja jest za wszystko, tylko nie za osiągnięcia naukowe. Nie rozumieją i nie chcą przyjąć do swojej świadomości, że jeśli chcą być samodzielnymi pracownikami naukowymi, to muszą wykazać się koniecznymi kompetencjami metodologicznymi i merytorycznymi w przedłożonych do oceny osiągnięciach naukowych. Jak bowiem wymagać od przyszłych doktorów czy kandydatów do stopnia doktora habilitowanego oryginalnego wkładu w naukę, skoro samemu niewiele się do niej wniosło? Jak może kształcić doktorantów ktoś, kto sam nie przeprowadził znaczących badań naukowych, nie uzyskał w konkursie środków na projekt badawczy?!
Dlaczego ktoś, kto jest politykiem, medialnym komentatorem wydarzeń, był posłem Parlamentu Europejskiego, ma być zwolniony z wymagań naukowych? Czy pełnienie takich ról społecznych jest kwalifikacją naukową? Co z tego, że przedłożył do oceny publikacje, skoro prawdopodobnie członkowie komisji habilitacyjnej lub członkowie rady wydziału kierują się dobrem nauki, a nie dobrem jego medialnego czy politycznego statusu?
W poprzedniej kadencji Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów słyszałem superrecenzje profesorów, wybitnych specjalistów w zakresie nauk o polityce o niskiej jakości naukowej rozpraw odwołującego się od odmowy nadania stopnia doktora habilitowanego właśnie powyższego naukowca, adiunkta Uniwersytetu Śląskiego. Gdybym otrzymał taką informację zwrotną, to wstydziłbym się odwoływać i na koszt podatników dociekać racji, skoro się jej nie posiadało.
Być może, gdyby ów politolog wziął sobie nie tylko do serca, ale przede wszystkim do umysłu, że od autora rozprawy naukowej na habilitację wymaga się nieco więcej niż od studenta piszącego pracę magisterską, to może popracowałby nad sobą, douczył się i poprawił. Tymczasem on wybrał mechanizm samoobrony przy nieadekwatnej samoocenie.
Teraz mamy do czynienia z komunikowaniem społeczeństwu - bo wywiadów pan M. Migalski udziela na prawo i lewo - poczucia niesprawiedliwości i dezawuowania ocen jego trzeciego podejścia do habilitacji. Habilitant nie raczy wskazać na powody tego stanu rzeczy. Dlaczego nie zacytuje fragmentów z recenzji jego osiągnięć naukowych? Rozumiem jego rozgoryczenie, skoro - jak powiada mediom - członkowie Rady Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego w ogóle nie dyskutowali nad - jak się okazuje - także krytycznymi sądami w trzech recenzjach?
Nie wiemy, jaka była treść uchwały komisji, bo to, że były trzy pozytywne recenzje nie oznacza, że pozostali czterej członkowie komisji głosowali ZA nadaniem mu stopnia doktora habilitowanego? Czy rzeczywiście nie jest sprawcą swojej porażki?
Nie rozumiem postawy doktora M. Migalskiego. W nauce na szczęście jest możliwa procedura odwoławcza. Dlaczego nie składa wniosku do Centralnej Komisji, by jego kolejne osiągnięcia zostały zbadane i ocenione przez superrecenzenta, tylko biegnie do mediów i prezentuje się jako ofiara akademickiej zmowy przeciwko wybitnemu uczonemu? Nie zabierałbym głosu w tej sprawie, gdyby nie jego celebrycka postawa medialna.
Z publicznej wypowiedzi tego pana wynika, że ponoć przyjął do siebie trafność krytycznych opinii, skoro ogłosił wszem i wobec: "w takiej sytuacji, jako "nieuk", będę musiał opuścić mury uczelni"
Medialne komentarze nie prowadzą do prawdy o stanie rzeczy, tylko generują insynuacje pozbawiając opinię publiczną możliwości wyrobienia sobie własnej opinii. Rektor Uniwersytetu Śląskiego dał temu adiunktowi szansę. Dziekan po raz trzeci sfinansował postępowanie habilitacyjne, a koszty tego są wysokie, bo sięgają ponad 20 tys. zł.
Reforma J. Gowina uratuje go, bo przecież z innych zapewne powodów będzie mógł być mianowany na stanowisku profesora Uniwersytetu Śląskiego. Nie będzie musiał już poddawać się ocenie komisji habilitacyjnej, bo i habilitacja nie będzie obowiązkowa. Czyż nie o to i nie o takich "uczonych" zatroszczył się minister nauki i szkolnictwa wyższego? A może o to właśnie chodzi temu panu, by już nie musieć niczego udowadniać, bo można będzie bez tego zmienić wizytówkę na drzwiach?
27 czerwca 2018
Gdzie ci mężczyźni?
Przed wielu laty Danuta Rinn śpiewała: „Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy, mmm, orły, sokoły, herosy!?” i jak wynika z wypowiedzi psychoterapeuty Wojciecha Eichelbergera na Kongresie Praw Rodzicielskich, który odbywał się w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie - stanowi ona wyraz także aktualnych problemów mężczyzn w związkach rodzinnych czy partnerskich.
Psychoterapeuta podzielił się z uczestnikami Kongresu refleksją na temat przyczyn kryzysu rodzin, rozwodów. Sam ma w tym zakresie doświadczenie osobiste. Jego pacjentami są w przeważającej mierze mężczyźni obciążeni przede wszystkim brakiem wiary w więź międzyludzką, nieufnością do samych siebie. Nie bardzo wierzą w związku z tym w związanie się z kimś drugim, gdyż - jak twierdził - wymaga to od nich odpowiedzialności.
Dzisiejsi mężczyźni są zakompleksieni, nie wierzą w siebie, bo zapewne to ich rodzice wdrukowali im ten stan nieadekwatnej samowiedzy i zaniżonej własnej wartości. Nic dziwnego, że nie wierzą w to, że ktoś mógłby ich pokochać takimi, jakimi są. Zachowują się zatem asekuracyjnie zakładając, że ich związek się nie uda, że żona czy partnerka ich zdradza, a zatem nie angażuję się we wzajemne relacje. Samosprawdzająca się przepowiednia prowokuje sytuacje, które mają sprawdzić siłę uczuć i więzi partnerki.
W. Eichelberger stwierdził, że alkoholizm jest w Polsce epidemią, którą pogłębia uzależnienie od jeszcze innych substancji. Dziecko w rodzinie z problemem alkoholowym przegrywa z uzależnieniem rodzica. Ten bowiem nie darzy je trwałym uczuciem. Kiedy nałóg dochodzi do głosu, nie liczy się dziecko.
(źródło mema: Fb)
Mamy wreszcie do czynienia ze zjawiskiem dekonstrukcji etosu męskości, które jest pochodną emancypacji kobiet. Jak mówił psychoterapeuta: Kulturowy habitus tradycyjnej męskości w zderzeniu z silnie emancypacyjną postawą partnerki sprawia, że ma poczucie bycia zbędnym do jej obrony i zabezpieczenia finansowego jej potrzeb. Dzisiaj coraz więcej kobiet lepiej zarabia od swoich partnerów.
Do tego dochodzi ingerencja instytucji państwowych, które wspierają kobiety w wychowywaniu dzieci, dzięki czemu one nie muszą być zdana na mężczyznę, kiedy dochodzi do jakiegoś kryzysu we wzajemnych relacjach. To, że kobieta może być ekonomicznie niezależna, bardziej obyczajowo wyzwolona sprawia, że młodzi mężczyźni szukają przepisu na nową rolę ojca. Nie zawsze jednak potrafią wykasować patriarchalny etos, na tle którego rodzi się wiele konfliktów.
Z drugiej strony - jak mówił referujący - nie jest łatwo kobietom zaakceptować męża, który jest słabszy od nich. Niezależność kobiet w wychowywaniu dzieci ze wsparciem instytucji państwowych sprawia, że małżeństwo trwałość małżeństwa, jego jakość zależy coraz bardziej od emocjonalnej więzi dwojga ludzi. Dawniej trudno było rozwiązać związek małżeński. Teraz jest o to dużo łatwiej. Mamy zatem problem więzi partnerskich.
Z pedagogicznego punktu widzenia niesłychanie ważna była konstatacja psychoterapeuty, że tym, co decyduje o małżeństwie, jest sposób, w jaki ludzie się rozwodzą i sytuacja dzieci w tym procesie. Dzieci już są obciążone doświadczeniem rodziców, tym, że były świadkami rozpadu więzi, o często agresywnym charakterze. To tworzyło w nich traumę. Czy takie będzie to dziecko wierzyć, że w przyszłości nie czeka je to samo?
Kluczowe jest zatem zatroszczenie się przez sędziów prowadzących sprawy rozwodowe o to, by poprawić jakość tego postępowania, by w wyniku pogłębionej refleksji nie koncentrowano się na orzekaniu o winie, gdyż w sensie psychologicznym zawsze obie strony odpowiadają za ten rozpad, ale by nie generować więcej dramatów. Dla dziecka rozwodzących się rodziców to ni e sam wyrok sądu jest traumą, ale sposób, w jaki rozstają się dorośli. To wygląda często tragicznie.
Ludzie poznają się w związkach dopiero wtedy, kiedy się rozstają. Kiedy rodzice kłócą się między sobą w trakcie postępowania rozwodowego, to szczególnie kobiety używają dzieci przeciwko partnerowi. Wytarza się u nich poczucie żalu i chęć zemsty, by alienować ojca z dalszego procesu wychowywania dziecka.
Na zakończenie swojej wypowiedzi W. Eichelberger wskazał na to, że do rozpadu w rodzinie przyczyniają się też media społecznościowe, bowiem mężczyźni, którzy mają problem z własnym etosem, zanurzają się w sieci. Internet stanowi dla nich łatwą drogę ucieczki od problemu, stwarza im łatwą szansę, by przy pomocy klikania myszką, bez wysiłku i ryzyka być tam herosem, bohaterem czy macho. A to przenosi się jako wzorzec na chłopców. Spodziewajmy się zatem nowej generacji mężczyzn nieadekwatnych, którzy uciekają do równoległego świata.
Mówca nie zostawił nas z dylematem - Jak radzić sobie z tą rzeczywistością? Sprowadził to do mądrości: Nie narzekaj na ciemność. Zapal świeczkę
Kobietom i mężczyznom polecam znakomitą rozprawę prof. Zbyszko Melosika, która nie została chyba dostrzeżona przez psychoterapeutów, a zapewne i przez sędziów prowadzących sprawy rozwodowe. Zawarte w niej analizy socjopedagogiczne są niezwykle aktualne, w każdym środowisku i warstwie społecznej. Zapalmy zatem nie tylko kaganek oświaty, ale i nie oszukujmy własnego sumienia. Wiarygodność przekazu nie może bowiem kłócić się z naruszaniem przez psychoterapeutę, sędziego czy pracownika służb pomocowych etyki zawodu. Niektórzy bowiem nadużywają własnej "mocy", manipulacji w relacjach z własnymi pacjentami, podsądnymi czy podopiecznymi. Czyjś kryzys egzystencjalny wykorzystują do własnych celów.
Psychoterapeuta podzielił się z uczestnikami Kongresu refleksją na temat przyczyn kryzysu rodzin, rozwodów. Sam ma w tym zakresie doświadczenie osobiste. Jego pacjentami są w przeważającej mierze mężczyźni obciążeni przede wszystkim brakiem wiary w więź międzyludzką, nieufnością do samych siebie. Nie bardzo wierzą w związku z tym w związanie się z kimś drugim, gdyż - jak twierdził - wymaga to od nich odpowiedzialności.
Dzisiejsi mężczyźni są zakompleksieni, nie wierzą w siebie, bo zapewne to ich rodzice wdrukowali im ten stan nieadekwatnej samowiedzy i zaniżonej własnej wartości. Nic dziwnego, że nie wierzą w to, że ktoś mógłby ich pokochać takimi, jakimi są. Zachowują się zatem asekuracyjnie zakładając, że ich związek się nie uda, że żona czy partnerka ich zdradza, a zatem nie angażuję się we wzajemne relacje. Samosprawdzająca się przepowiednia prowokuje sytuacje, które mają sprawdzić siłę uczuć i więzi partnerki.
W. Eichelberger stwierdził, że alkoholizm jest w Polsce epidemią, którą pogłębia uzależnienie od jeszcze innych substancji. Dziecko w rodzinie z problemem alkoholowym przegrywa z uzależnieniem rodzica. Ten bowiem nie darzy je trwałym uczuciem. Kiedy nałóg dochodzi do głosu, nie liczy się dziecko.
(źródło mema: Fb)
Mamy wreszcie do czynienia ze zjawiskiem dekonstrukcji etosu męskości, które jest pochodną emancypacji kobiet. Jak mówił psychoterapeuta: Kulturowy habitus tradycyjnej męskości w zderzeniu z silnie emancypacyjną postawą partnerki sprawia, że ma poczucie bycia zbędnym do jej obrony i zabezpieczenia finansowego jej potrzeb. Dzisiaj coraz więcej kobiet lepiej zarabia od swoich partnerów.
Do tego dochodzi ingerencja instytucji państwowych, które wspierają kobiety w wychowywaniu dzieci, dzięki czemu one nie muszą być zdana na mężczyznę, kiedy dochodzi do jakiegoś kryzysu we wzajemnych relacjach. To, że kobieta może być ekonomicznie niezależna, bardziej obyczajowo wyzwolona sprawia, że młodzi mężczyźni szukają przepisu na nową rolę ojca. Nie zawsze jednak potrafią wykasować patriarchalny etos, na tle którego rodzi się wiele konfliktów.
Z drugiej strony - jak mówił referujący - nie jest łatwo kobietom zaakceptować męża, który jest słabszy od nich. Niezależność kobiet w wychowywaniu dzieci ze wsparciem instytucji państwowych sprawia, że małżeństwo trwałość małżeństwa, jego jakość zależy coraz bardziej od emocjonalnej więzi dwojga ludzi. Dawniej trudno było rozwiązać związek małżeński. Teraz jest o to dużo łatwiej. Mamy zatem problem więzi partnerskich.
Z pedagogicznego punktu widzenia niesłychanie ważna była konstatacja psychoterapeuty, że tym, co decyduje o małżeństwie, jest sposób, w jaki ludzie się rozwodzą i sytuacja dzieci w tym procesie. Dzieci już są obciążone doświadczeniem rodziców, tym, że były świadkami rozpadu więzi, o często agresywnym charakterze. To tworzyło w nich traumę. Czy takie będzie to dziecko wierzyć, że w przyszłości nie czeka je to samo?
Kluczowe jest zatem zatroszczenie się przez sędziów prowadzących sprawy rozwodowe o to, by poprawić jakość tego postępowania, by w wyniku pogłębionej refleksji nie koncentrowano się na orzekaniu o winie, gdyż w sensie psychologicznym zawsze obie strony odpowiadają za ten rozpad, ale by nie generować więcej dramatów. Dla dziecka rozwodzących się rodziców to ni e sam wyrok sądu jest traumą, ale sposób, w jaki rozstają się dorośli. To wygląda często tragicznie.
Ludzie poznają się w związkach dopiero wtedy, kiedy się rozstają. Kiedy rodzice kłócą się między sobą w trakcie postępowania rozwodowego, to szczególnie kobiety używają dzieci przeciwko partnerowi. Wytarza się u nich poczucie żalu i chęć zemsty, by alienować ojca z dalszego procesu wychowywania dziecka.
Na zakończenie swojej wypowiedzi W. Eichelberger wskazał na to, że do rozpadu w rodzinie przyczyniają się też media społecznościowe, bowiem mężczyźni, którzy mają problem z własnym etosem, zanurzają się w sieci. Internet stanowi dla nich łatwą drogę ucieczki od problemu, stwarza im łatwą szansę, by przy pomocy klikania myszką, bez wysiłku i ryzyka być tam herosem, bohaterem czy macho. A to przenosi się jako wzorzec na chłopców. Spodziewajmy się zatem nowej generacji mężczyzn nieadekwatnych, którzy uciekają do równoległego świata.
Mówca nie zostawił nas z dylematem - Jak radzić sobie z tą rzeczywistością? Sprowadził to do mądrości: Nie narzekaj na ciemność. Zapal świeczkę
Kobietom i mężczyznom polecam znakomitą rozprawę prof. Zbyszko Melosika, która nie została chyba dostrzeżona przez psychoterapeutów, a zapewne i przez sędziów prowadzących sprawy rozwodowe. Zawarte w niej analizy socjopedagogiczne są niezwykle aktualne, w każdym środowisku i warstwie społecznej. Zapalmy zatem nie tylko kaganek oświaty, ale i nie oszukujmy własnego sumienia. Wiarygodność przekazu nie może bowiem kłócić się z naruszaniem przez psychoterapeutę, sędziego czy pracownika służb pomocowych etyki zawodu. Niektórzy bowiem nadużywają własnej "mocy", manipulacji w relacjach z własnymi pacjentami, podsądnymi czy podopiecznymi. Czyjś kryzys egzystencjalny wykorzystują do własnych celów.
26 czerwca 2018
Kongres Praw Rodzicielskich
Kongres Praw Rodzicielskich odbywa się w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie w dn. 25 i 26 czerwca 2018 r. Organizatorem jest Rzecznik Praw Obywatelskich dr Adam Bodnar, ale miejsce obrad nie jest tu przypadkowe. Ta wyjątkowa Akademia od prawie 100 lat poświęca swoje badania naukowe i znakomite publikacje dzieciom i ich rodzinom ze szczególnym uwzględnieniem tych najbardziej dotkniętych przez los - chorobę, niepełnosprawność, traumatyczną sytuację egzystencjalną itp. Mówił o tym JM Rektor APS prof. dr hab. Stefan M. Kwiatkowski otwierając wraz z Rzecznikiem Praw Obywatelskich dwudniowe obrady sędziów sądów rodzinnych, pracowników służb socjalnych, placówek opiekuńczo-wychowawczy, ośrodków adopcyjnych, mediatorów sądowych, psychoterapeutów i familiologów.
Do merytorycznej debaty wprowadzał dr Adam Bodnar przywołując najważniejsze założenia Kongresu:
Przed rodziną stają nowe wyzwania, pojawiają się nowe kryzysy. Co roku prawie 70 tysięcy par decyduje się na rozwód. Dla nich to stres. Dla dzieci – zawalenie się bezpiecznego świata. W czasie rozwodów bardzo często pojawiają się negatywne emocje, poczucie krzywdy, żalu. Rodzice zapominają, że pomiędzy nimi jest bezbronne dziecko. Nie wiedzą i nie umieją rozwiązywać konfliktu w sposób, który nie niszczy wzajemnych relacji (i relacji z dzieckiem).
O tym, jak wielka jest skala problemu, Rzecznik Praw Obywatelskich wie z napływających do niego skarg i z tego, co ludzie mówią na spotkaniach regionalnych z RPO w całym kraju. Właśnie kontakty z dziećmi rozwiedzionych rodziców są – obok spraw alimentów – zgłaszane są najczęściej zgłaszanym problemem podczas spotkań obywateli z RPO.
Rodzice (i dziadkowie) skarżą się też na sądy. Uważają, że podchodzą one do roli rodziców w sposób zbyt stereotypowy, w matkach widząc głównie opiekunki a w ojcach – źródło wsparcia finansowego.
Jak sobie z tym radzić? Problem jest zbyt skomplikowany, by rozwiązania były proste. Ale trzeba zacząć rozmawiać. Słuchać ekspertów, naukowców, sędziów, a także praktyków. I rodziców – w tym tych, którzy doświadczyli już rozpadu związku i pozostają w konflikcie z byłym partnerem, ale rozumieją, jak ważne jest dobro wspólnych dzieci.
Każdy pedagog społeczny czy student i pracownik kierunku praca socjalna znajdzie w kluczowych dla Kongresu zagadnieniach przedmiot własnych zainteresowań poznawczych. Możemy przekonać się, jakie problemy mają rodziny i współpracujące z niektórymi służby państwowe w 2018 r.? Są to:
• współczesne wyzwania cywilizacyjne jako wyzwanie dla rodziców
• konflikty w rodzinie i sposobach podejścia do nich
• władza rodzicielska i zakaz stosowania kar cielesnych
• sposoby zabezpieczenia dobra dziecka w sytuacji rozstania rodziców
• organizacja sądownictwa rodzinnego
• efektywność postępowań sądowych w sprawach rodzinnych
• niepłacenie alimentów na dzieci
• współpraca zagraniczn w sprawach rodzinnych i funkcjonowaniu organów typu Barnevernet i Jugendamt)
• kontakty z dziećmi po rozwodzie i ich faktyczne egzekwowanie, opieka naprzemienna, alienacja rodzicielska
• ustalenie pochodzenia dziecka
• prawo do życia rodzinnego i dylematy rodziców z niepełnosprawnościami
• specyfika sytuacji rodziców dziecka z niepełnosprawnością
• problemy małoletniego rodzicielstwa
• sytuacja w Polsce dzieci urodzonych za granicą i ich rodziców pozostających w związkach jednopłciowych.
Rzecznik Praw Obywatelskich przytoczył spotkanie z mieszkańcem Żyrardowa, który toczył ze swoją b. żoną spór o kontakt z dzieckiem. Jak mówił: "Lata lecą, a ja dziecka nie widzę. Co mam zrobić? " To jeden z wielu przykładów na bezsilność rodzica, ale także sygnał o niskiej efektywności sądownictwa. W takim przypadku nie wystarczą działania Rzecznika. To się dzieje od lat. Brakuje dialogu pomiędzy grupami spotykającymi się ze sobą, które nie rozmawiają o sytuacji własnych dzieci.
Ten Kongres jest zatem miejscem do dyskusji na temat między innymi problemów około rozwodowych, a wynikających z emigracji jednego z rodziców, z przemocy domowej, z problemów małoletnich rodziców czy wychowujących dzieci w związkach osób tej samej płci. Wiek XXI niesie z sobą nowy model ojcostwa, a zatem i konieczność wychodzenie z modelu patriarchalnego, który zderza się z polską tradycją. Prawo nie nadąża za tymi przemianami.
Każda sytuacja kryzysowa - jak mówił dr A. Bodnar - uruchamia głębokie emocje, a zatem i stres, napięcie czy konflikty. Czy system prawny potrafi ten konflikt rozwiązać czy go pogłębia? Jaką szansę mają dzieci na szczęśliwe dzieciństwo?
Na te pytania odpowiadali z różnych miejsc i perspektyw eksperci zaproszeni do sesji plenarnej. O tym jednak już w następnym wpisie.
25 czerwca 2018
Jak przygotować się do konkursu na dyrektora ORE
Minister edukacji ogłosiła konkurs na stanowisko dyrektora Ośrodka Rozwoju Edukacji w Warszawie. Są też wolne etaty na stanowiskach specjalistów i referentów, tak więc przed tysiącami zwolnionych nauczycieli czeka znakomita oferta pracy. Postanowiłem wesprzeć kandydatów, by mieli jak największe szanse w uzyskaniu jakże prestiżowego stanowiska w naszej oświacie. Pozostało wprawdzie mało czasu, ale warto jeszcze uzupełnić dokumenty, by mieć poczucie właściwego przygotowania.
Wśród wymagań, jakie zostały określone w konkursie, są m.in.:
1) uzasadnienie przystąpienia do konkursu, wraz z koncepcją pracy na stanowisku dyrektora Ośrodka Rozwoju Edukacji w Warszawie;
2) życiorys z opisem przebiegu pracy zawodowej;
3) poświadczona przez kandydata za zgodność z oryginałem kopia dowodu osobistego lub innego dokumentu potwierdzającego tożsamość;
4) poświadczone przez kandydata za zgodność z oryginałem kopie dokumentów potwierdzających: posiadanie wymaganego wykształcenia, znajomość języka polskiego, posiadanie wymaganego stażu pracy, posiadanie wymaganego doświadczenia związanego z prowadzeniem działań na rzecz rozwoju szkół i placówek lub doświadczenia na stanowisku kierowniczym.
Koniecznie trzeba się do tego konkursu merytorycznie przygotować. Proponuję zainteresowanym uwzględnienie następujących kwestii oraz zgromadzenie istotnych materiałów i zaświadczeń:
ad. 1.
Warto napisać, że przystępując do tego konkursu, marzyliśmy o takim stanowisku i miejscu pracy już od przedszkola. Te, niestety wraz z edukacją szkolną były prowadzone przez byłych komuchów, osoby powiązane z lewicą, lewactwem lub - co gorsza - "owsiakową", neoliberalną hucpą pseudopedagogiczną, toteż marzyliśmy o tym, że jak tylko dorośniemy i uzyskamy odpowiednie wykształcenie, to naprawimy ten system.
W przedłożonej koncepcji pracy w ORE na tym stanowisku należy koniecznie najpierw wykazać patologię działań poprzednich dyrektorów i kadry kierowniczej. Warto wyrazić zdumienie, że w ogóle tacy ludzie mogli pracować w tak ważnej instytucji. Dobrze jest zacytować wypowiedzi byłej dyrektor czy dyrektorów ORE (dawniej CODN), by udowodnić, że samemu nie dopuści się do tak nieodpowiedzialnych komentarzy czy składanych opinii.
Najważniejszym walorem w złożonym wniosku będzie deklaracja, którą należy jednoznacznie sformułować, by rozpatrująca w konkursie treść aplikacji pani minister nie miała najmniejszej wątpliwości, że kandydat będzie osobą przede wszystkim politycznie, partyjnie i osobiście lojalną, dyspozycyjną, nieroszczeniową, godzącą się na realizację każdego zleconego jej zadania, byle tylko wesprzeć "dobrą zmianę" w polskiej edukacji.
Proponuję sięgnięcie po znakomity poradnik dra Stanisława Sławińskiego, który już 27 lat temu przygotował uzasadnienie naukowe i pedagogiczne dla kadr kierowniczych resortu edukacji. Napisał bowiem, że rolą szkoły jest wychowywanie młodych pokoleń w posłuszeństwie, a kto ma do tego przygotować, jak nie nauczyciele i ich kształcące kadry w ORE? A zatem proszę podkreślić w swoim wniosku rolę posłuszeństwa, bowiem jak pisał S. Sławiński.
Wychowanie do posłuszeństwa jest niezwykle ważne nie tylko dlatego, że współdziałanie z dzieckiem posłusznym jest łatwiejsze i bardziej satysfakcjonujące, ale przede wszystkim dlatego, że posłuszeństwo jest drogą duchowego wzrostu człowieka oraz źródłem ładu i harmonii w wolnym społeczeństwie
(...) Dziecko od najmłodszych lat poddane tresurze i różnym formom nacisku prowadzącym do osłabienia i załamania jego woli, musi uznać, że jedyną, korzystną formą zachowania jest całkowite posłuszeństwo wobec woli i decyzji dorosłych.
Po pierwsze posłuszeństwo wymaga rezygnacji z własnego 'ja', a więc odrzucenia miłości własnej, odłożenia na bok swoich ambicji i przezwyciężenia nie zawsze uświadomionego nastawienia rywalizacyjnego wobec innych. Wiąże się z tym czasem niemały wysiłek wewnętrzny.
Po drugie posłuszeństwo wymaga zrezygnowania w razie potrzeby ze swojego sposobu myślenia, wymaga też zaakceptowania cudzego punktu widzenia. Jest to tym trudniejsze im bardziej wierzy się we własne możliwości i kompetencje oraz im mniejszy jest w danej dziedzinie autorytet osoby przełożonej.
Po trzecie posłuszeństwo wymaga aby wznieść się ponad swój stosunek emocjonalny do zwierzchnika, jeżeli jest to osoba nielubiana.
Po czwarte posłuszeństwo wymaga też dyspozycyjności, to znaczy gotowości do wykonywania poleceń swojej władzy. Ale żeby być dyspozycyjnym trzeba umieć przezwyciężyć swoje złe samopoczucie psychiczne, oderwać się w połowie od tego, co się akurat robi, odmówić sobie potrzebnej chwili wytchnienia itd.
Posłuszeństwo wymaga więc dużej dyscypliny wewnętrznej.
ad. 2) Życiorys z opisem przebiegu pracy zawodowej może decydować o tym, czy w ogóle macie szansę na to stanowisko. Jeżeli, nie daj Panie Boże, należał kandydat do ZNP, a jeszcze gorzej, gdy urodził się w PRL i w tamtym okresie rozpoczynał swoją pracę nauczycielską, to lepiej nie składać takiego wniosku. Służby i tak sprawdzą, czy nie okłamaliście władzy. Chyba, że ktoś napisze w swoim życiorysie, że wprawdzie był członkiem ZNP, ale jako Konrad Wallenrod.
Dobrze jest wykazać się jakąś współpracą z partią prawicową. Tylko nie piszcie o wspomaganiu Orkiestry Świątecznej Pomocy. Jeśli już, to raczej akcji "Świąteczna Paczka". Dobrze jest też wykazać się aktywnością we własnej parafii. Może mamy potwierdzenie służby i wpłaty na rzecz Radia Maryja?
ad. 4) W przypadku załączonego dokumentu potwierdzającego posiadanie wymaganego wykształcenia większe szanse mają kandydaci, którzy ukończyli studia w Toruniu, ewentualnie w jakiejś prywatnej szkole wyższej pod odpowiednim patronatem.
Nie jestem przekonany, czy zwróciłem uwagę na wszystkie konieczne elementy autobiograficznej narracji kandydata, bowiem w ORE, MEN i in. instytucjach podporządkowanych partii władzy obowiązuje "hidden curriculum".
24 czerwca 2018
Nominacja profesor Hanny Markiewicz z prezydenckim przesłaniem do Profesorów
W dniu 21 czerwca br. Prezydent Andrzej Duda wręczył nominację profesorską także pedagog, specjalistce w zakresie historii wychowania i oświaty - pani prof. dr hab. Hannę Markiewicz z Wydziału Nauk Pedagogicznych Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Gronu 74 profesorów gratulował Prezydent RP wyrażając im wdzięczność za tak niezwykły poziom osiągnięć naukowych. Jak stwierdził w swoim przemówieniu:
"Niezwykły, formalnie jaki może być w naszym kraju, ale chcę podkreślić, że nie jest to ukoronowanie kariery naukowej.To jest zobowiązanie na wielu polach. Ukoronowaniem kariery będzie Nobel, na który czekam. Liczę na to, że któryś z Państwa tego Nobla - nie dla mnie, a dla Rzeczypospolitej i dla siebie wreszcie uzyska. Bardzo bym chciał, żeby polski naukowiec, za badania zrealizowane w Polsce, być może że we współpracy z zagranicznymi partnerami, bo nauka nie zna granic, nauka nie ma ojczyzny, ale naukowiec - tak, naukowiec ma ojczyznę.
I chciałbym, żebyście Państwo zawsze się do swojej ojczyzny przyznawali i by ojczyzna z dumą zawsze przyznawała się do was. Życzę Wam tego w tym pięknym dniu, kiedy odbieracie nominacje. Z całego serca gratuluję i dziękuję za wszystko to, co zrobiliście do tej pory, bo praca naukowa to nie jest tylko praca dla samych siebie, nie jest to tylko praca dla własnej kariery. To jest także budowanie potencjału polskiej nauki, budowanie naszego potencjału w różnych dziedzinach naszego życia - artystycznego, gospodarczego, technicznego.
Jeżeli chodzi o ochronę zdrowia - wśród Państwa jest wielu dzisiaj profesorów nauk medycznych. Życzę Państwu powodzenia w dalszej pracy naukowej. Życzę Państwu powodzenia w życiu rodzinnym. Wielkie podziękowania dla tych wszystkich, którzy z Państwem przybyli. Cieszę się, że zechcieliście przywieźć ze sobą te najmłodsze pokolenia - przyszłość polskiej nauki.
Wierzę, że myślą sobie - "kurcze, było warto, żeby spotkać się w Sali Kolumnowej z Prezydentem, być takim ważnym - warto się napracować. Tak naprawdę to są wielkie podziękowania dla najbliższych, bo sam pochodzę z domu dwojga ludzi nauki i wiem co to oznacza, że to nie jest praca od godziny siódmej czy ósmej rano do godziny piętnastej czy szesnastej. To jest praca bardzo często dwadzieścia cztery godziny na dobę, to nieobecność w domu, częste wyjazdy zagraniczne na rożnego rodzaju konferencje, stypendia czy inne zadania.
To jest praca w absolutnie nielimitowanym wymiarze czasu. W związku z powyższym, to czas zabierany rodzinie. I to jest także dla rodziny poświęcenie. W tym znaczeniu jest to zbiorowy sukces i za to chciałbym bliskim z całego serca podziękować i pogratulować, bo jestem przekonany, że w absolutnej większości przypadków jest to sukces wspólny. Ale mam też kilka próśb do Państwa, bo już tylko prosić mogę.
Po pierwsze chciałbym, żebyście Państwo wychowywali młodych, żebyście przygarniali ich do siebie, żebyście byli ich prawdziwymi opiekunami naukowymi, żebyście z jednej strony o nich dbali, bo nie jest dzisiaj łatwo przyciągnąć młodych, zdolnych ludzi do nauki, choćby ze względu na to, jakie są szanse uzyskania dochodów w nauce, z reguły są one niezbyt wielkie. Bardzo zdolny młody człowiek może wielokrotnie więcej zarobić gdzie indziej.
W związku z tym, jeśli udaje się młodego, zdolnego człowieka przyciągnąć, to trzeba o niego dbać z jednej strony, ale z drugiej strony trzeba także od niego wymagać. I tu dwie prośby. Po pierwsze, żebyście Państwo wymagali, żebyście Państwo cisnęli. Nauka musi być na wysokim poziomie. Praca doktorska musi być na poziomie. Praca doktorska musi zawierać element nowy, a nie być tylko odtworzeniem dotychczasowego dorobku doktryny danego przedmiotu.
To raz, ale dwa, chciałbym Państwa prosić, żebyście młodym mówili, że są wolni. Nauka musi być wolna, a oni mają prawo się nie zgadzać z zastanymi do tej pory poglądami, także Państwa poglądem na różne sprawy. Dlaczego? Bo w ten sposób tworzy się nauka. Nauka buduje się poprzez to, że wszystko to, co jest dotychczas znane, zostaje obalone przez poznanie czegoś nowego. albo zostaje zmodyfikowane przez poznanie czegoś nowego. To jest właśnie rozwój.
Nie będziemy się rozwijać, jeżeli będziemy powtarzali do tej pory prawdy objawione i nienaruszalne. Kopernik nigdy nie wypracowałby swojej teorii, gdyby nie miał odwagi obalenia czegoś, co dla ówczesnej większości było niewyobrażalne. I o to mi właśnie chodzi, żebyście sami w sobie mieli, bo macie wysoki poziom i żebyście zaszczepiali to także w młodych. A już absolutnie błagam, żebyście ich nie blokowali. Niech idą, niech walczą. Oto proszę, żebyście takimi wychowawcami byli. Z jednej strony surowymi, ale z drugiej wspierającymi i oczekującymi tego, ze ta nauka będzie prawdziwa bo wolność nauki i poczucie wolności w nauce jest jednym z podstawowych elementów do tego , żeby były wielkie odkrycia.
I żeby kiedyś Nobel przyszedł do Polski, czego Państwu z całego serca życzę, i o to proszę. Życzę Państwu, żeby ktoś z Państwa miał tą "koronę noblowską" nałożoną na skronie. Bardzo bym tego chciał, ale przede wszystkim życzę Wam dalszych sukcesów w Waszej pracy zawodowej i życzę Wam także wszelkiego powodzenia w życiu rodzinnym, w życiu codziennym, tak niezwykle ważnym. Przecież wszyscy wiemy, że jak w tym życiu nie jest wszystko poukładane, to bardzo trudno jest poukładać sobie także sprawy w życiu zawodowym."
W naukach społecznych nie jest przyznawana Nagroda Nobla. Jestem jednak przekonany, że wszystkie inne życzenia Prezydenta zostaną spełnione przez panią profesor Hannę Markiewicz, która znakomicie opiekuje się młodymi naukowcami, doktorantami, otwiera zainteresowanym przewody doktorskie oraz pomaga w pokonywaniu przez nich wielu trudnych faz we własnej pracy naukowo-badawczej. W Instytucie Pedagogiki prof. H. Markiewicz kieruje Katedrą Historii Wychowania. Stanowi wzór pracowitości i skromności dla młodych kadr prowadzenia trudnych badań historyczno-oświatowych, których wyniki nie są tak spektakularne, jak w innych dyscyplinach nauk pedagogicznych.
Nominowana Profesor rozpoczęła swoją naukową przygodę w 1975 r. kończąc studia magisterskie na kierunku pedagogika, na Wydziale Pedagogiki Uniwersytetu Warszawskiego. W siedem lat później uzyskała stopień naukowy doktora nauk humanistycznych w zakresie historii wychowania w tej samej jednostce akademickiej. Habilitowała się w 2005 r. z historii na Wydziale Historyczno-Społecznym Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Tym samym został znacząco wzbogacony i potwierdzony zakres jej kompetencji naukowych w zakresie badań historyczno-pedagogicznych.
Zainteresowania naukowe Pani Profesor oscylują wokół dwóch obszarów zagadnień:
- Historia instytucji i koncepcji edukacyjnych na ziemiach polskich w wieku XIX i dwudziestoleciu międzywojennym. Społeczna działalność opiekuńcza na Litwie i w Królestwie Polskim.
- Działalność oświatowa towarzystw społecznych w dwudziestoleciu ze szczególnym uwzględnieniem pracy Polskiej Macierzy Szkolnej na Kresach Wschodnich.
Wśród najważniejszych publikacji znajdują się tak znakomite monografie jak:
Rzecz o Polskiej Macierzy Szkolnej, Wyd. APS, Warszawa 2016
Józef Stemler-działacz oświatowy II R.P, Edukacja Zawodowa i Ustawiczna. Polsko-Ukraiński Rocznik Naukowy1/2016
Działalność Koła Polskiej Macierzy Szkolnej w Równem na Wołyniu w latach 1924-33 w świetle sprawozdań Towarzystwa w: W kręgu historii wychowania, Warszawa 2013
Sami tworzyliśmy tę historię- księga pamiątkowa z okazji 90 rocznicy powstania APS, Warszawa 2012 (red)
Społeczna działalność opiekuńczo-edukacyjna na Litwie na przełomie XVIII i XIX w. w: Z dziejów polskiej kultury i oświaty od średniowiecza do początków XX w. Kraków 2010
Działalność opiekuńczo wychowawcza Wileńskiego Towarzystwa Dobroczynności 1807-1813, Warszawa 2010
Wybrane zagadnienia z historii wychowania, Warszawa 2006
Działalność opiekuńczo-wychowawcza Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności 1814-1914, Warszawa 2002.
Serdeczne gratulacje dla Pani Profesor. Polska pedagogika zyskała ogromne wsparcie w tak rzadko wybieranej dyscyplinie nauk pedagogicznych, jaką jest historia wychowania i oświaty.
23 czerwca 2018
Konferencja bez światła lamp filujących, ale za to z pajęczyną i smogiem w tle
Uczestniczyłem wczoraj na Uniwersytecie Łódzkim w I Interdyscyplinarnej Konferencji Naukowej z cyklu Badania Młodych Naukowców "Wiedza-Inspiracja-Pasja". Zarejestrowało się ok.150 młodych naukowców, doktorantów z kilkudziesięciu ośrodków naukowych z całej Polski przyjmując zaproszenie JM Rektora UŁ prof. Antoniego Różalskiego do zaprezentowania projektów badawczych w trzech dziedzinach nauk - przyrodniczych, społecznych i humanistycznych.
Znakomita organizacja obrad w sekcjach została poprzedzona inauguracyjnymi wykładami profesorów powyższych dziedzin naukowych - Tomasza Cieślaka, który mówił o kłopotach interpretacyjnych utworów literackich; Macieja Bartosa o historii zastosowań pewnego biomateriału w nowych technologiach i Witolda Ciesielskiego o tym, czym jest smog, powstaje i nas zabija. Mój referat był odsłoną pajęczyny autorytaryzmu w polityce oświatowej III RP.
Każdy z nas przedstawiał cząstkę własnych badań naukowych, ale w taki sposób, by były one interesujące i zrozumiałe dla wszystkich tych uczestników, którzy przyjechali do sparaliżowanej komunikacyjnie Łodzi, zrezygnowali z dłuższego spania i dotarli do pięknego gmachu Wydziału Filologicznego UŁ. Syndrom pierwszych rzędów nie zmienia się od dziesiątek lat, bowiem pierwsze są zawsze puste, a im bliżej do wyjścia z auli, tym trudniej było o wolne miejsce do siedzenia. Profesor Witold Ciesielski był zachwycony poziomem czystości powietrza w auli Wydziału Filologicznego UŁ. Dokonał pomiaru miejsca obrad, gdyż nie rozstaje się z przenośnym miernikiem pyłów PM2.5, PM10.
Konferencja zaczęła się jednak lirycznie. Prof. UŁ Tomasz Cieślak mówił o tym, jak czytać utwory liryczne, które nie najlepiej się kojarzą młodzieży. W pewnej mierze potwierdził moją obserwację, że nawet licealiści mają bardzo ograniczone doświadczenia czytelnicze poezji, gdyż zdecydowanie wolą lub muszą czytać w szkole powieści, nowele czy opowiadanie. Liryka - zdaniem referującego - jest dla nich czymś przerażającym.
Tymczasem poezja jest tym dziełem literackim, które powinniśmy czytać dla własnej przyjemności, a pośrednio budować dzięki jego formie i treści własną tożsamość kulturową. To, co można zrobić z tekstem literackim było w przykładowo przywołanych przez łódzkiego uczonego wierszach Tadeusza Różewicza i Zbigniewa Herberta odsłoną ich ukrytych znaczeń. Studenci językoznawstwa zapewne potrafią rozsmakowywać się w rozkładaniu lirycznego tekstu na jego składowe, czyli ilość zastosowanych w nim metafor, porównań.
Punktem wyjścia do interpretacji wiersza jest konieczne uwolnienie się czytelnika od własnego światopoglądu, gdyż prawdziwe przesłanie utworu jest ukryte. Profesor uczulał nas na to, by nie nie czytać tekstu literalnie, do własnych wyobrażeń świata, gdyż nie może on być sprawdzany pod kątem prawdziwości czy intencji autora (Co autor chciał nam powiedzieć? Co miał na myśli?), zbieżności z realiami świata. Wiersz jest kreacją artystyczną, która niesie z sobą głęboko skrywane sensy.
Zdaniem prof. T. Cieślaka - jesteśmy dziećmi swojej epoki, mamy swój światopogląd na temat otaczającej nas rzeczywistości, stąd czytając teksty sprzed kilkudziesięciu czy nawet kilkuset lat dokonujemy niejako ich aktualizacji. Język prowadzi każdego z nas, ale też nigdy nie jesteśmy jego panami i właścicielami, stąd interpretowanie utworu jest próbą rozpoznania tego, co z naszej perspektywy zostało powiedziane w tekście, a nie tego, co chciał powiedzieć autor.
Nie ma zatem jednej metody interpretacyjnej utworu lirycznego. Za mało wiemy, żeby rozpoznać skrywane w nim sensy, które były pochodną czasu, miejsca, doświadczeń i myśli ich autora. Wiersz T. Różewicza – "W świetle lamp filujących" był tu przykładem do zrozumienia tego, jak język może nas zwieść, jak nieznane nam już lampy naftowe, lampy kopcące, określane przed kilkudziesięciu laty mianem lamp , są czymś niezrozumiałym dla współczesnych czytelników, a tym samym ich nazwa prowadzi do zupełnie innego znaczenie słowa filować.
Z tym referatem znakomicie współgrał wykład prof. M. Bartosa, który przyfilował różne gatunki pająków, by wykazać, jak misternie konstruowane sieci pajęcze stają się dla nauki źródłem zupełnie nowych odkryć i technologicznych innowacji. Było to inne spojrzenie na przyrodę, na to, jak odczytane przez badaczy naturalne procesy w świecie natury sprzyjają wyprodukowaniu wielu milionów patentów.
Pajęczyna, której Profesor poświęcił swoją prezentację, jest wynalazkiem testowanym przez trzysta milionów lat. Pajęcze nici stały się biomateriałem, który niesie z sobą najwięcej nadziei na wytwarzanie np. sieci łownych, sieci asekuracyjnych, spadochronów, termoprzewodników, "inteligentnych" klejów, hydrożeli, rusztowań itd. właściwości adhezyjne pajęczych sieci wytwarzanych przez gruczoły przędne są źródłem fantastycznych odkryć.
W bardzo dobrym miejscu programu konferencji usytuowano moje wystąpienie, bowiem mogłem pokazać, jak liryczny program solidarnościowej rewolucji lat 1980-1989 został opleciony pajęczyną zdrady postsolidarnościowych elit III RP, począwszy od 1993 r. do dnia dzisiejszego.
Wykłady plenarne zamknął mocno przygnębiający nastroje referat prof. Witolda Ciesielskiego o smogu, przyczynach jego powstawania i tragicznych następstwach dla ludzi. Smog nas zabija, a więc jak żyć? W Polsce panuje smog klasyczny, i to w tych regionach kraju, do których jeździmy w celach rekreacyjno-zdrowotnych czy turystyczno-krajoznawczych np. Zakopane, Kraków, Nowy Sącz. Smog jest cichym zabójcą, bowiem po kilkunastu latach ujawnia się jego toksyczny wpływ w naszych organizmach. O ile, w wypadkach samochodowych w naszym kraju ginie rocznie 3300 osób, o tyle smog zabija 44 000 osób w naszym codziennym środowisku życia.
Poznaliśmy rozkład toksycznego działania smogu w zależności od regionu kraju, jak i miesiąca. Jak nam zdradził, w dn. 7.01.2017 w Łodzi miało miejsce aż 1100 procentowe przekroczenie normy zanieczyszczenia powietrza. Nic dziwnego, mieszkańcy Europy Zachodniej sprzedają nam coraz taniej samochody z silnikiem Diesla, a my chętnie sprowadzamy je do kraju. Jest tanio, szybko i przyjemnie, ale za to trująco. W Europie jesteśmy najbardziej toksycznym państwem. Tak więc obok toksyn politycznych, analfabetycznych i oświatowych mamy jeszcze przyszłość w pajęczynie.
Obyśmy tylko nie wrócili do czasów lamp filujących.
Znakomita organizacja obrad w sekcjach została poprzedzona inauguracyjnymi wykładami profesorów powyższych dziedzin naukowych - Tomasza Cieślaka, który mówił o kłopotach interpretacyjnych utworów literackich; Macieja Bartosa o historii zastosowań pewnego biomateriału w nowych technologiach i Witolda Ciesielskiego o tym, czym jest smog, powstaje i nas zabija. Mój referat był odsłoną pajęczyny autorytaryzmu w polityce oświatowej III RP.
Każdy z nas przedstawiał cząstkę własnych badań naukowych, ale w taki sposób, by były one interesujące i zrozumiałe dla wszystkich tych uczestników, którzy przyjechali do sparaliżowanej komunikacyjnie Łodzi, zrezygnowali z dłuższego spania i dotarli do pięknego gmachu Wydziału Filologicznego UŁ. Syndrom pierwszych rzędów nie zmienia się od dziesiątek lat, bowiem pierwsze są zawsze puste, a im bliżej do wyjścia z auli, tym trudniej było o wolne miejsce do siedzenia. Profesor Witold Ciesielski był zachwycony poziomem czystości powietrza w auli Wydziału Filologicznego UŁ. Dokonał pomiaru miejsca obrad, gdyż nie rozstaje się z przenośnym miernikiem pyłów PM2.5, PM10.
Konferencja zaczęła się jednak lirycznie. Prof. UŁ Tomasz Cieślak mówił o tym, jak czytać utwory liryczne, które nie najlepiej się kojarzą młodzieży. W pewnej mierze potwierdził moją obserwację, że nawet licealiści mają bardzo ograniczone doświadczenia czytelnicze poezji, gdyż zdecydowanie wolą lub muszą czytać w szkole powieści, nowele czy opowiadanie. Liryka - zdaniem referującego - jest dla nich czymś przerażającym.
Tymczasem poezja jest tym dziełem literackim, które powinniśmy czytać dla własnej przyjemności, a pośrednio budować dzięki jego formie i treści własną tożsamość kulturową. To, co można zrobić z tekstem literackim było w przykładowo przywołanych przez łódzkiego uczonego wierszach Tadeusza Różewicza i Zbigniewa Herberta odsłoną ich ukrytych znaczeń. Studenci językoznawstwa zapewne potrafią rozsmakowywać się w rozkładaniu lirycznego tekstu na jego składowe, czyli ilość zastosowanych w nim metafor, porównań.
Punktem wyjścia do interpretacji wiersza jest konieczne uwolnienie się czytelnika od własnego światopoglądu, gdyż prawdziwe przesłanie utworu jest ukryte. Profesor uczulał nas na to, by nie nie czytać tekstu literalnie, do własnych wyobrażeń świata, gdyż nie może on być sprawdzany pod kątem prawdziwości czy intencji autora (Co autor chciał nam powiedzieć? Co miał na myśli?), zbieżności z realiami świata. Wiersz jest kreacją artystyczną, która niesie z sobą głęboko skrywane sensy.
Zdaniem prof. T. Cieślaka - jesteśmy dziećmi swojej epoki, mamy swój światopogląd na temat otaczającej nas rzeczywistości, stąd czytając teksty sprzed kilkudziesięciu czy nawet kilkuset lat dokonujemy niejako ich aktualizacji. Język prowadzi każdego z nas, ale też nigdy nie jesteśmy jego panami i właścicielami, stąd interpretowanie utworu jest próbą rozpoznania tego, co z naszej perspektywy zostało powiedziane w tekście, a nie tego, co chciał powiedzieć autor.
Nie ma zatem jednej metody interpretacyjnej utworu lirycznego. Za mało wiemy, żeby rozpoznać skrywane w nim sensy, które były pochodną czasu, miejsca, doświadczeń i myśli ich autora. Wiersz T. Różewicza – "W świetle lamp filujących" był tu przykładem do zrozumienia tego, jak język może nas zwieść, jak nieznane nam już lampy naftowe, lampy kopcące, określane przed kilkudziesięciu laty mianem lamp , są czymś niezrozumiałym dla współczesnych czytelników, a tym samym ich nazwa prowadzi do zupełnie innego znaczenie słowa filować.
Z tym referatem znakomicie współgrał wykład prof. M. Bartosa, który przyfilował różne gatunki pająków, by wykazać, jak misternie konstruowane sieci pajęcze stają się dla nauki źródłem zupełnie nowych odkryć i technologicznych innowacji. Było to inne spojrzenie na przyrodę, na to, jak odczytane przez badaczy naturalne procesy w świecie natury sprzyjają wyprodukowaniu wielu milionów patentów.
Pajęczyna, której Profesor poświęcił swoją prezentację, jest wynalazkiem testowanym przez trzysta milionów lat. Pajęcze nici stały się biomateriałem, który niesie z sobą najwięcej nadziei na wytwarzanie np. sieci łownych, sieci asekuracyjnych, spadochronów, termoprzewodników, "inteligentnych" klejów, hydrożeli, rusztowań itd. właściwości adhezyjne pajęczych sieci wytwarzanych przez gruczoły przędne są źródłem fantastycznych odkryć.
W bardzo dobrym miejscu programu konferencji usytuowano moje wystąpienie, bowiem mogłem pokazać, jak liryczny program solidarnościowej rewolucji lat 1980-1989 został opleciony pajęczyną zdrady postsolidarnościowych elit III RP, począwszy od 1993 r. do dnia dzisiejszego.
Wykłady plenarne zamknął mocno przygnębiający nastroje referat prof. Witolda Ciesielskiego o smogu, przyczynach jego powstawania i tragicznych następstwach dla ludzi. Smog nas zabija, a więc jak żyć? W Polsce panuje smog klasyczny, i to w tych regionach kraju, do których jeździmy w celach rekreacyjno-zdrowotnych czy turystyczno-krajoznawczych np. Zakopane, Kraków, Nowy Sącz. Smog jest cichym zabójcą, bowiem po kilkunastu latach ujawnia się jego toksyczny wpływ w naszych organizmach. O ile, w wypadkach samochodowych w naszym kraju ginie rocznie 3300 osób, o tyle smog zabija 44 000 osób w naszym codziennym środowisku życia.
Poznaliśmy rozkład toksycznego działania smogu w zależności od regionu kraju, jak i miesiąca. Jak nam zdradził, w dn. 7.01.2017 w Łodzi miało miejsce aż 1100 procentowe przekroczenie normy zanieczyszczenia powietrza. Nic dziwnego, mieszkańcy Europy Zachodniej sprzedają nam coraz taniej samochody z silnikiem Diesla, a my chętnie sprowadzamy je do kraju. Jest tanio, szybko i przyjemnie, ale za to trująco. W Europie jesteśmy najbardziej toksycznym państwem. Tak więc obok toksyn politycznych, analfabetycznych i oświatowych mamy jeszcze przyszłość w pajęczynie.
Obyśmy tylko nie wrócili do czasów lamp filujących.
22 czerwca 2018
Wybór niepublicznej szkoły dla dziecka
Polityka "Dobrej zmiany" w szkolnictwie publicznym skutkuje m.in. tym, że ci rodzice, których na to stać, poszukują dla swoich pociech niepublicznej szkoły.Wolą zapłacić czesne, aniżeli posyłać dzieci do publicznej szkoły. Oczywiście, są też i tacy, którzy nie chcą dla swojego dziecka żadnej szkoły, gdyż stać ich na to, by kształcić je w warunkach domowych. To jest jednak odrębna kwestia.
W okresie przedwakacyjnym rodzice przyszłych pierwszoklasistów rozglądają się za szkołą dla dziecka, która byłaby uwolniona od bezpośredniej ingerencji przedłużonego ramienia partii władzy. Dla wielu nie ma to znaczenia, która formacja polityczna zarządza szkolnictwem publicznym. Różne są powody niechęci do szkoły coraz bardziej państwowej, która rzekomo jest szkołą publiczną.
Przede wszystkim niechęć do powierzenia dziecka rejonowej szkole publicznej wynika z następujących powodów:
1. Miłość, nadopiekuńczość, szczególna troska o własne dziecko, by nie stała mu się w powszechnej szkole jakakolwiek krzywda;
2. Wysokie lub niskie aspiracje edukacyjne wobec własnego dziecka. W tym pierwszym przypadku dominują nadmierne lub wysokie oczekiwanie uzyskiwania przez dziecko jak najlepszych osiągnięć szkolnych, a więc znalezienie miejsca powodowane jest zagwarantowaniem mu intensywnej tresury umysłowej. Szkoła ma zdjąć z rodziców jakąkolwiek odpowiedzialność, troskę, bo jest od tego, by obciążać je adekwatnie do roszczeń i ambicji rodziców.
Może jednak mieć miejsce chęć zabezpieczenia dziecku środowiska o niskich wymaganiach, przyjaznego, zatroskanego i odraczającego jakąkolwiek selekcję szkolną i ocenianie instrumentalne. Dziecku w szkole ma być dobrze, ono ma być szczęśliwe, że niczego się od niego nie wymaga. Ono nie może się zmęczyć, przeżywać negatywne emocje, być narażone na oceny itp.
3. Niechęć do ideologicznej dominacji w kształceniu publicznym, która jest sprzeczna z rodzicielskim światopoglądem. Jeśli w szkole powszechnej program kształcenia jest determinowany odmiennym od rodzinnego systemem wartości, to szuka się szkoły wolnej od mającej w niej miejsce indoktrynacji lub placówki aksjonormatywnie zbieżnej z kulturą i światopoglądem rodziców. W tym przypadku najbardziej klarowny wybór wiąże się ze szkołami wyznaniowymi. Większy problem mają rodzice o lewicowym światopoglądzie, bo szkół z tak jednoznaczną ideologią i systemem wartości w naszym kraju jest niewiele.
4. Niektórzy rodzice śledzą rankingi szkół we własnym regionie, toteż wybierają dziecku szkołę najwyżej w nim usytuowaną. Jeśli porównają osiągnięcia szkolne uczniów tzw. szkół elitarnych, wśród których w pierwszej dziesiątce przeważają szkoły niepubliczne, to - po sprawdzeniu stanu własnych dochodów - nie mają wątpliwości co do tego, do której z placówek skierować własne dziecko.
5. Zdecydowani na uniknięcie szkoły publicznej kierują się uwarunkowaniami związanymi z dojazdem dziecka do szkoły (w młodszych klasach - dowożeniem i odwożeniem), świadomością atrakcyjności i wartości oferty dydaktycznej i opiekuńczo-wychowawczej, bezpieczeństwem, opieką medyczną itp.
Niestety, brakuje rodzicom zdolności do analizowania danych rankingowych oraz dostępnych publicznie wyników egzaminów zewnętrznych czy wyników ewaluacji pracy szkół. Wielu daje się nabrać na zapewnienia założyciela/właściciela o znakomitych warunkach kształcenia i ofercie programowej. Mamią przyszłych klientów pokusami, obietnicami, z których wcale nie muszą się wywiązywać. Tak więc dyrekcja szkoły, która oferuje klientom dwujęzyczność czy międzynarodową maturę, wcale nie musi tego spełnić.
Żadne kuratorium oświaty nie ocenia szkół niepublicznych ze względu na składane przez ich dyrektorów obietnice wykraczające poza państwowe curriculum. To, co te szkoły muszą zapewnić swoim uczniom, by móc wydawać świadectwa państwowe, to realizację podstawy programowej kształcenia ogólnego. Wszystko to, co jest w ich ofertach ponad ten standard może być zrealizowane, ale nie musi.
Jak komuś nie podoba się nieodpowiedzialne zarządzanie szkołą, jest nią rozczarowany, ma poczucie zdrady, naruszenia umowy, to może dochodzić swoich praw sądownie lub zabrać dziecko do innej placówki. Są zatem takie szkoły niepubliczne, także w Łodzi, z których każdego roku odchodzi 30-40 proc. uczniów do innych szkół tylko dlatego, że ich rodzice i oni sami zostali przez biznesowo zorientowaną dyrekcję wystrychnięci na dudka.
21 czerwca 2018
Najgorszy tydzień szkolnej edukacji
Od lat nikt nie jest w stanie wyegzekwować od nauczycieli i dyrektorów szkół publicznych tego, by w ostatnim tygodniu roku szkolnego miała w tych placówkach miejsce prawdziwa i rzetelna edukacja. To jest wprost skandaliczne i demoralizujące, że nauczyciele, także szkół prywatnych, lekceważą swoje obowiązki zawodowe nie prowadząc w tym tygodniu już żadnych zajęć dydaktycznych. Takiego poziomu nierzetelności pedagogicznej, nieuczciwości wobec dzieci i młodzieży nie powinno się tolerować.
O ile w przedszkolach praca wre niezależnie od tego, czy jest to ostatni tydzień roku szkolnego czy wakacyjny okres pracy, o tyle szkolnictwo stało się kwintesencją pozoranctwa i kulturowej dewastacji procesu kształcenia oraz wychowania. Uczniowie przychodzą do szkoły, w której nie odbywają się już żadne zajęcia, mimo obowiązującego ich planu zajęć. W wielu liceach ogólnokształcących czy w szkołach zawodowych młodzież już nawet nie przychodzi do szkoły, bo doskonale wie, że nie ma po co! Nikogo nawet nie obchodzi ich los!
To jest czas stracony, zmarnowany, za który płaci się nauczycielom. Płacimy nie za to, że prowadzą zajęcia dydaktyczno-wychowawcze, tylko za wypełnianie dzienników, opracowywanie danych statystycznych, wypełnianie kwestionariuszy i bzdurnych formularzy dla potrzeb kuratora oświaty.
Ci uczniowie, którzy przychodzą do szkoły, muszą przez 5-7 godzin wałęsać się po izbach lekcyjnych i korytarzach, by od czasu do czasu ktoś z łaski odtworzył im film dvd (a jakże - dydaktyczny!), albo ogłosił, że mogą robić to, co chcą. Kultura nicnierobienia, kultura fałszowania obecności edukacyjnej, kultura pozoranctwa świętuje swój tydzień w całym kraju.
Kwitnie biurokracja a więdnie edukacja. W ten oto sposób nauczyciele demoralizują dzieci i młodzież, bo o ile w trakcie roku szkolnego oceniali zachowania swoich podopiecznych także w zakresie ich stosunku do uczenia się czy nawet szkoły, tak teraz pokazują, że w pewnych okolicznościach można wszystko pozorować, udawać, a nawet jawnie demonstrować lekceważenie własnych obowiązków.
Nie wstyd wam drodzy nauczyciele? Jak się z tym czujecie? Czy może po raz kolejny, bo tak dzieje się od lat dziesięciu, będzie mówić, że to nie wasza wina, bo dyrekcja, kurator, organ prowadzący, ministerstwo, itd., itd. tego od was żądają?
To może ustalmy na przyszły rok szkolny, że jest on skrócony o tydzień! Niech dzieci i młodzież korzystają z lata wiosną ! Niech nie uczestniczą więcej w tej fikcji!
Nie demoralizujmy młodych pokoleń, bo wystarczy już to, co czynią politycy partii władzy i opozycji.
20 czerwca 2018
Wolne szkoły - ale nie w Polsce
Osiemnaście lat temu pisząc z Bogusławem Milerskim Leksykon PWN "Pedagogika" zamieściłem w nim hasło szkoła wolna (Freie Schule, Free School). Wówczas miało ono charakter opisowy, związany z syntetycznym wyjaśnieniem polskim czytelnikom, czym są w swej istocie wolne szkoły na świecie. W Polsce takich przecież nie było, z wyjątkiem może Wrocławskiej Szkoły Przyszłości autorstwa prof. Ryszarda Łukaszewicza, który powołał tę placówkę do życia w Kaliszu i po nastu miesiącach ją zamknął ze względu na brak dzieci, a w rzeczy samej rodziców obawiających się niedrożności poziomej i pionowej tego modelu kształcenia.
Wolna szkoła jest bowiem środowiskiem edukacyjnym, które organizacyjnie, programowo i metodycznie jest całkowicie niezależna od ustroju szkolnego państwa. Ma swojego założyciela w postaci osoby fizycznej, grupy społecznej lub wyznaniowej. Jej twórcy odwołują się do idei swobodnego wychowania, tzn. edukacji zorientowanej przede wszystkim na potrzeby uczniów i wspieranie ich indywidualnego rozwoju. Nie są zainteresowani tym, aby edukacja była w jakikolwiek sposób powiązana, uzależniona czy warunkowana normami ustanawianymi przez władze państwowe.
Wolna szkoła jest zatem zintegrowaną w naturalny sposób z środowiskiem rodzinnym czy religijnym suwerenną przestrzenią życia dla dzieci, ale także dla ich nauczycieli, założycieli i rodziców. Ma ona ograniczoną liczbę uczniów, gdyż jest to z założenia środowisko niszowe, co nie znaczy, że można je wartościować jako rzekomo gorsze. Przeciętnie wolna szkoła liczy ok. 30 uczniów. Nie ma w niej podziału na grupy wiekowe, stałe zespoły klasowe, ani też nie realizuje się w niej ściśle określonego programu kształcenia.
Otwierając się w swoich założeniach pedagogicznych na suwerenność dziecka twórcy tych szkół biorą pod uwagę dziecko takim, jakim jest ono w danej fazie swojego życia i rozwoju, a nie tylko perspektywę jego przyszłego życia. Stawiają sobie za zadanie stwarzanie podopiecznym takich warunków edukacyjnych, by każde z nich postrzegane było w społeczności "szkolnej" jako indywiduum, osobowość oraz by miało możliwość rozpoznawania swoich potrzeb, zainteresowań czy uzdolnień. Zakłada się, że każdy uczeń ma swój potencjał rozwojowy, dla rozwinięcia którego potrzebna jest stosowna przestrzeń i czas oraz jego przeświadczenie, iż jest tu poważnie traktowany i szanowany.
Wolna szkoła pojmowana jest zatem nie tyle instytucjonalnie, co procesualnie jako poszerzenie dotychczasowej przestrzeni życia i rozwoju indywidualnego oraz społecznego dziecka. Wbrew przypisywanym jej przez krytyków rzekomym skłonnościom do anarchizmu czy skrajnego liberalizmu, pielęgnuje się w niej nie tylko odrębność każdego ucznia, ale i jego doświadczenia społeczne, wspólnotowe. Stąd też w ofercie kształcenia odnajdujemy formy zajęć indywidualnych i grupowych.
Wzmacnianiu osobistych kompetencji dziecka i jego zainteresowań w toku zróżnicowanych także terytorialnie i temporalnie zajęć towarzyszy doskonalenie takich społecznych kompetencji, jak zdolność do bezpośredniej komunikacji, dialogu, do autentycznych więzi (koleżeństwa, przyjaźni czy miłości) oraz do autoodpowiedzialności. Istotną cechą wolnej szkoły jest holistyczne postrzeganie dziecka jako jedności jego ciała, duszy i psychiki oraz umożliwianie mu postrzegania, doznawania środowiska życia wszystkimi zmysłami.
Zawiera się w tym modelu edukacyjnym także uczenie się krytycznego myślenia, odpowiedzialnego działania i poszanowania demokratycznych norm współżycia i partycypowania we współkreowaniu własnego środowiska. Dba się o poczucie bezpieczeństwa i otwartości na nowe doświadczenia. Pedagogom zależy na tym, by wszyscy członkowie tej wspólnoty edukacyjnej uczyli się wzajemnie głęboko humanistycznego postępowania w relacjach międzyludzkich, by wspierali się w swoim człowieczeństwie unikając przemocy czy dążeń do różnego rodzaju destrukcji.
Wolne szkoły cechuje zatem: orientacja na prawo do życia, rzeczywiste respektowanie godności każdego podmiotu edukacji, otwartość dla wszystkich grup społecznych, gwarancja pełnej dobrowolności stosowanych metod i środków nauczania oraz suwerenności uczenia się (uczniowie mogą odmówić uczestnictwa w określonych formach zajęć), samoregulacja konfliktów społecznych, wartościowanie procesu uczenia się ze szczególnych uwzględnieniem samooceny, formowanie grup zadaniowych z uwzględnieniem preferencji uczniów, współdecydowanie rodziców i uczniów o polityce edukacyjnej w szkole, orientacja w treściach kształcenia na globalne problemy przeżycia ludzkości. W toku edukacji promuje się także umiejętności rozwiązywania konfliktów w sposób wolny od przemocy.
Kiedy przed tygodniem spotkałem się w Rzeszowie z uczestnikami debaty o alternatywach w edukacji jedna z osób mówiła o istniejącej w Warszawie wolnej szkole. Kiedy jednak zaczęła charakteryzować jej rozwiązania stało się dla mnie oczywiste, że mamy tu do czynienia z nadużyciem zarówno terminologicznym, jak i pedagogicznym. To, że powstała organizacja pozarządowa nazywa się wolną szkołą, ale de facto organizuje edukację domową, a więc pozaszkolną, rodzinną z zobowiązaniem rodziców do deklaracji, że ich dziecko przystąpi do egzaminów państwowych i poprzedzających je zaliczeń kolejnych roczników szkolnych nie ma nic wspólnego z WOLNĄ SZKOŁĄ.
Ci, którzy prowadzą ten edukacyjny projekt są absolwentami m.in. Uniwersytetu Warszawskiego, a więc powinni być rzetelni wobec nauki i światowych rozwiązań w zakresie alternatywnej szkoły, z którą mają niewiele wspólnego. Nie znaczy to, że jestem temu rozwiązaniu przeciwny. Wprost odwrotnie. Bardzo mnie cieszy wprowadzanie do obiegu społecznego edukacji domowej w jej różnych wariantach organizacyjnych.
Po co jednak wprowadzać w błąd rodziców o rzekomo wolnej szkole, która wolną szkołą nie jest? Taka szkoła w Polsce nie istnieje, skoro uczący się w niej lub uczęszczający na jej zajęcia muszą zrealizować podstawę programową kształcenia ogólnego ustanawianą przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. W tym sensie jest to quasi wolna szkoła, a poza tym, to stwarza dzieciom baaaaardzo dużo wolności. I to jest piękne.
19 czerwca 2018
Edukacyjne konteksty współczesności
Pragnę w tym miejscu wyrazić zadowolenie z wydania przez Zarząd Główny Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego niezwykle obszernej objętościowo, ale i bogatej autorsko monografii naukowej pt. "Edukacyjne konteksty współczesności" (Kraków 2018). Tom został dedykowany prof. Stefanowi M. Kwiatkowskiemu z okazji jego 70 urodzin, ale w rzeczy samej stał się wykładnią najbardziej aktywnych w naukach pedagogicznych uczonych - problemów współczesnej edukacji w kraju i na świecie.
Jak napisali we wstępie do rozprawy jej redaktorzy - Joanna Madalińska-Michalak z Uniwersytetu Warszawskiego i Norbert G. Pikuła z Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie:
Zawarte w książce rozważania przedstawiają problemy właściwe poszczególnym elementom systemu edukacji oraz ukazują wzajemne przenikanie się niektórych zagadnień, wyzwań, jak również wspólne uwarunkowania funkcjonowania i rozwoju całego systemu edukacji w Polsce, a także w wybranych krajach. Autorzy poszczególnych tekstów opisują nie tylko problemy i przekształcenia, lecz także podejmują próby pogłębionej analizy jakościowej przez poszukiwanie źródeł i przyczyn oraz uzasadnień dla zachodzących transformacji, w tym również czynników determinujących kierunki zmian. Książka odpowiada na pytania, które dotyczą pedagogiki oraz edukacji i które stawia współczesność.
Publikacja ma z pewnością zróżnicowany charakter, gdyż pedagogika odnosi się do różnych obszarów życia i funkcjonowania człowieka, co potwierdzają składające się na nią teksty. Ich autorzy punktem wyjścia do dyskusji nad współczesnością czynią zarówno stan nauki, polityki, oświaty, szkolnictwa wyższego, środowiska wychowawczego i stosunków międzyludzkich, jak i swoje oczekiwania i nadzieje co do rozwoju dyskursu edukacyjnego i praktyki edukacyjnej. W wielu miejscach na kartach książki mamy do czynienia z analizami nie tyle zmierzającymi w stronę żądania określonych zmian, co raczej prowokującymi do namysłu nad edukacją we współczesnym nam świecie – w świecie, w którym teraźniejszość jest rozciągnięta w czasie i jest przedmiotem badań, w tym przypadku także badań pedagogicznych. Książka pokazuje, że zainteresowania naukowe autorów tekstów, jakkolwiek odmienne, mają w sobie coś wspólnego – przeniknięte są myślą o przyszłości: często jest ona dla nich ważniejsza niż teraźniejszość.
Podjęte przez autorów problemy współczesności odsłaniają cały obszar wyzwań, przed jakimi stoi edukacja, która niejako pozostaje zanurzona w dziejących się obecnie procesach różnej natury. Ich skutki nie zawsze są dostrzegalne. Tymczasem niektóre z tych procesów mogą decydować o kształcie świata w przyszłości. Specyficzna sytuacja współczesnej cywilizacji, przeobrażenia ekonomiczne i społeczne wymagają istotnej i gruntownej metamorfozy myślenia o rzeczywistości, jej wyjaśniania czy też zmian postaw ludzkich mających znaczny wpływ na przyszłość społeczeństw i świata. Toczące się na naszych oczach przeobrażenia jeszcze bardziej akcentują oczywistą odpowiedzialność historyczną człowieka, który jest usytuowany w czasie, ma swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Czy zatem tego chce czy nie chce historia współokreśla jego byt. Wszystko to, co dzisiaj czyni lub zaniedbuje, prawdopodobnie będzie miało swoje następstwa. W tym sensie człowiek żyje nie tylko dzięki historyczności, lecz także ją współtworzy, kształtując swoją rzeczywistość. Ma również wpływ na myślenie o przyszłości i świecie, jaki się staje.
Troska o przyszłość wymaga edukacji, u podstaw której leży pedagogika interakcji między rozbudzaniem mikroświatów ludzkich osobowości a uwrażliwianiem na odpowiedzialność wobec współtworzonego makroświata. Z punktu widzenia nauki przyszłość stanowi wielką niewiadomą, bo przecież jeszcze nie istnieje. Natomiast edukacja jest możliwa, ponieważ dzięki ludzkiemu intelektowi wierzymy, że edukując współczesnych, możemy wpływać na ich zachowania w przyszłości. W ten sposób chcemy oddziaływać na kształt czasów, które z wielkim prawdopodobieństwem nadejdą, a dla przyszłego pokolenia będą jego współczesnością.
Każdy z rozdziałów w monografii może stanowić punkt wyjścia do odrębnej dyskusji, konferencji naukowej czy impulsu do opracowania projektu badawczego. Przedstawiciele różnych subdyscyplin nauk pedagogicznych znajdą w nim coś dla siebie, ale też mogą dostrzec pobliże tematyczne do własnych studiów i badań. W moim przekonaniu jest to także znakomity punkt wyjścia do przygotowań do Zjazdu Pedagogicznego we wrześniu 2019 r., który organizują Wydział Nauk Pedagogicznych Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie z Wydziałem Pedagogicznym Uniwersytetu Warszawskiego.
18 czerwca 2018
Studiujący demoralsi
Studiujące obecnie pokolenie młodzieży akademickiej należy do jednego z najbardziej leniwych, najmniej ambitnych i pozoranckich, z jakim spotkałem się w swojej pracy akademickiej oraz aktywności publicystycznej. Im się po prostu nic nie opłaca, niewiele chce się od samych siebie. Najlepiej by było, gdyby zlikwidować w szkolnictwie wyższym wszystkie formy zaliczeń, egzaminowania, oczekiwania od nich czegokolwiek. Mogą nawet nie chodzić na zajęcia, bo i po co, skoro nie chcą studiować.
Posiedzenia rad wydziałów czy instytutów naukowych są pozbawione ich obecności. Po co mają uczestniczyć w analizowaniu i referowaniu spraw, o których nie mają i nie chcą mieć zielonego pojęcia?! W tym czasie mogliby wypić kilka piw, posiedzieć przy komputerze czy laptopie i poserfować w sieci. Przychodzą na wykłady tylko dla wyciszenia własnego sumienia lub zaznaczenia swojej fizycznej obecności, bo w gruncie rzeczy i tak w czasie wypowiedzi prezentującego zagadnienie będą grali w sieci.
Studenci stacjonarni są niestacjonarni, bowiem w czasie semestru podejmują się prac zarobkowych, a niektóre studentki czekają na sponsora, żeby mogły sobie kupić nowe kosmetyki czy ubranie lub wyskoczyć z nim na Hawaje. To już nie są tylko milenialsi, ale demoralsi, którzy nauczyli się od dorosłych - polityków, że można niczego nie wiedzieć, nie potrafić, byle tylko być cwanym lokajem, sługusem, przytakiwaczem i zwalczającym w sieci swojego mocodawcę hejterem.
"Misiewiczów" jest coraz więcej, toteż nic dziwnego, że w mediach społecznościowych coraz częściej pisze się o sprawujących władzę jako kasobiorców, którym należy się tylko dlatego, że są członkami partii władzy, a mają na utrzymaniu nie tylko siebie, ale i swoje rodziny. Państwo stało się bankomatem dla rządzących, z którego mogą pobierać premie, nagrody, dodatki i ekstra wypłaty. Tym z ludu, którzy mają dzieci w wieku szkolnym dadzą 300 zł na wyprawkę, a co miesiąc 500 zł na drugie dziecko i następne. Dla nich studia w specjalnych szkołach wyższych trwają nie 6 semestrów, ale 3, bo przecież muszą zdążyć przed kolejnymi wyborami.
Oto przykład demoralsów akademickich, którzy przysłali do mnie list:
Witam Profesora Śliwerskiego, mam prośbę do Pana. Pomógłby Pan mi i koleżankom w udzieleniu odpowiedzi na pytania z Teorii Wychowania? Sprawiają nam one trochę trudu, dlatego postanowiłyśmy zwrócić się o pomoc.
1. Kierowanie, nauczanie, karność, czy też zainteresowania stanowią sedno wymienianych wyżej systemu pedagogicznego (system nauczania wychowującego) według współczesnych badań przedmiotu?
2. Czym jest teoria w rozumieniu naukowym?
3. Podstawowe kategorie teorii wychowania.
4. Rozumienie wychowania w poszczególnych modelach teorii wychowania.
5. Jakie role może odegrać metapedagogika w systemie nauk pedagogicznych (model sieciowy)
6. Dlaczego współczesne wychowanie zaczęło zatracać swój swoj duchowo-moralny charakter?
7. Dzieki jakiego pierwszoplanowemu pojęciu współczesna pedagogika polska zbliża się do wzorów anglosaskich?
8. Typy badań i teorii we współczesnych naukach o wychowaniu.
9. Wymień przedstawicieli pedagogiki kultury.
10. Typy badań i teorii we współczesnych naukach o wychowaniu.
Dziękujemy bardzo za odpowiedz. Pozdrawiamy.
Czeka ich w ciągu najbliższych dwóch lat kariera polityczna. Nie muszą niczego czytać, studiować, bo i po co? Pozdrawiam zatem tych studentów ufając, że doskonale poradzą sobie w życiu, w którym nawet ci, co czegokolwiek od nich będą wymagać, zadowolą się ich obecnością. Moja odpowiedź na powyższe pytania jest do znalezienie w podręczniku akademickim "Pedagogika" pod wspólną redakcją z prof. Zbigniewem Kwiecińskim, a wydanym 15 lat temu w PWN.
17 czerwca 2018
Czym jest pamięć społeczna?
To zachowana przez jednostki wiedza, informacja lub ocenzurowana (skrywana) myśl naukowa w formie narracji dotycząca określonej osoby, wydarzeń czy procesów, a więc niedostępna źródłowo i wymagająca weryfikacji przez tych, którzy stykają się z jej treścią. Psycholodzy traktują pamięć społeczną jako rodzaj pamięci deklaratywnej, która dotyczy wiedzy przechowywanej w umyśle i rozgranicza się na dwa podsystemy: pamięć semantyczną - magazynowanie treści, znaczeń, koncepocji, wiedzy itp. i pamięć epizodyczną - wspomnienia o zdarzeniach w określonym okresie czasu, warunkach i okolicznościach (M. Modrak, Pamięć ulepszana, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls” 2016, s.7).
Pamięć należy do kluczowych kategorii pojęciowych historii, w tym dziejów oświaty i wychowania, andragogiki, gerontologii, pedagogiki szkolnej czy społecznej. Nasilająca się z każdym rokiem ich obecność w rozprawach z tzw. biografistyki pedagogicznej wzbudza coraz większe zainteresowanie. Pamięć tworzy, kształtuje i przechowuje wspomnienia wyrażone przez tych, dla których wyzwala ona swoistego rodzaju poczucie zobowiązania wobec osób znaczących w ich życiu. W określonych sytuacjach i pod wpływem różnych czynników wydobywają zatem z niej jakieś fragmenty bądź całości zdarzeń, właściwości osób nadając przeżytym doświadczeniom i postrzeżeniom stosowny ruch czy ślad w przestrzeni. Obraz świata uczonych czy instytucji przekazywany jest "(…) z pokolenia na pokolenie w języku i tekstach kliszowanych interpretacją świata. Pamięć ujmowana jest tu czynnościowo, jako proces przekazywania form językowych zawierających językowy obraz świata" (M. Wójcicka, Pamieć zbiorowa a tekst ustny, Lublin: Wydawnictwo UMCS 2014, s. 12.)
Mnie bliższe jest rozumienie pamięci społecznej za socjologiem Marianem Golką, dla którego jej społeczna cecha może być kojarzona nie tylko z pamięcią zbiorową, ale także z pamięcią indywidualną, jeśli odnosi się do spraw społecznych czy warunkowana jest przez czynniki społeczne. Tak ujęta pamięć może być selektywnie wykorzystywana do kreowania obrazu rzeczywistości według własnych zasad jej narratora. (M. Golka, Pamięć społeczna i jej implanty, Warszawa: 2009, s. 14) Może ona zatem być partnerką czyjejś historii lub jej celowym zniekształcaniem. Socjolog wskazuje na takie cechy pamięci społecznej, jak jej uspołecznienie, kumulacja, mgławicowość, chaotyczność, wielopostaciowość, interesowność, niecodzienność, zróżnicowanie oraz zapominanie i implantowanie. Pedagogów powinna interesować kwestia interesowności pamięci społecznej, a więc pamięci zaangażowanej, której istotą jest nieprzypadkowy dobór przez narratora przekazywanych jakiejś zbiorowości czy w międzyludzkich relacjach treści o kimś i/lub o czymś, a co wynika z ukrytego konfliktu interesów społecznych lub różnic ideologicznych, metodologicznych czy paradygmatycznych.
Pamięć społeczna jest pamięcią deklaratywną, której treść udaje się uchwycić w trakcie prowadzonych badań biograficznych jako uboczny element narracji. Uzyskuje ona swoją prawomocność w następstwie bezpośredniej rozmowy z interlokutorem, ale rzadko staje się czynnikiem prowadzenia badań stricte historycznych. Ma to miejsce z dwóch powodów:
* Pierwszym jest obawa przed upublicznieniem prawdy o zjawiskach trudnych, wstydliwych, a kłopotliwych dla jeszcze żyjących aktorów (bohaterów) określonych sytuacji. W tym przypadku ktoś może nie chcieć niejako zadenuncjować kogoś ze względu na naruszone przezeń normy prawne czy/i obyczajowe. Zdarza się, że ktoś puszcza w obieg informację o wyłamaniu się kogoś z obowiązujących norm, by w wyniku rozprzestrzeniania się tej informacji mogły się nią zainteresować odpowiednie organa władzy. Tak rozumiana jednak pamięć społeczna może prowadzić do zjawiska plotki, które zacznie żyć niekontrolowanym życiem.
* Drugim powodem konieczności interesowania się pamięcią społeczną jest brak wystarczających i/lub dostępnych badaczowi dowodów na zaistnienie zdarzeń, które mają nie tylko negatywny, ale także pozytywny charakter, wydźwięk. W obu przypadkach ocieramy się o zjawisko plotki, które niesie z sobą także znamiona możliwej manipulacji ze strony narratora. Ktoś bowiem może opowiadać historie z życia czy dokonań naukowca, z którym toczy osobistą walkę i usiłuje zaspokoić w ten sposób potrzeby zemsty czy motyw zawiści, albo poza jego świadomością wpisuje się w rzekomą z nim bliskość, by w ten sposób uzyskiwać niezasłużone gratyfikacje czy splendor.
Zdarza się, że wykorzystuje się rzekomą pamięć społeczną do pomniejszania wartości czyichś dokonań, by móc nieustannie wpływać w rozstrzygający sposób na opinię publiczną własnego środowiska, niejako rozdawać w nim karty czy przepustki do dalszych awansów lub wykluczać kogoś z tego procesu. Tego typu komunikaty odgrywają rolę w samopoczuciu narratora, ich nośnika, ponieważ może on konstruować, zmieniać lub utrwalać sobie na tej podstawie także obraz samego siebie.
16 czerwca 2018
O dewastacji pamięci – historii i reifikacji tożsamości w świecie konsumpcji i manipulacji
Pedagodzy Uniwersytetu Opolskiego mieli znakomity pomysł profesjonalnie organizując niezwykle ważną kulturowo, społecznie i edukacyjnie Interdyscyplinarną Konferencję Naukową nt.: "Pamięć – Historia – Tożsamość". Jej kreatorem była prof. dr hab. Mirosława Nowak-Dziemianowicz, którą pozyskało to akademickie środowisko na etat w ubiegłym roku otwierając nowe karty swojej historii.
Już od roku widać ogromną zmianę w sposobie myślenia o nauce i kształceniu przyszłych pedagogów. Jak relacjonował mi dyrektor Instytutu Edukacji prof. UO dr hab. Edward Nycz wraz z nowym rokiem akademickim nastąpi połączenie działających dotychczas odrębnie dwóch instytutów pedagogicznych w jeden, by wzmocnić kapitał naukowy oraz zrobić wszystko, by odzyskać powszechne zaufanie do odzyskania uprawnień do nadawania stopnia naukowego doktora w dziedzinie nauk społecznych, w dyscyplinie pedagogika.
Wystarczy zajrzeć do programu obrad, by przekonać się, jak szeroki, interdyscyplinarny zaproponowano plan debat naukowych na temat kluczowych kategorii pojęciowych współczesnej humanistyki - pamięci, historii i tożsamości. Nie mogłem brać udziału w obu dniach obrad, ale piątkowa sesja plenarna pozwoliła przekonać się, jak wiele jest jeszcze do zbadania, dyskusji, analiz w gronie przedstawicieli także nauk społecznych.
Władze rektorskie Uniwersytetu Opolskiego udostępniły na obrady naukowcom z całego kraju zmodernizowaną i klimatyzowaną aulę, toteż odbiór referowanych treści w upalne przedpołudnie stał się prawdziwą ucztą intelektualną. Już w merytorycznych założeniach konferencji zakreślono terytorium myśli i pytań, na które warto szukać odpowiedzi:
"Tożsamość wspólnoty w kontekście współczesnych zmian cywilizacyjnych przeżywa kryzys, który wbrew pozorom może być szansą dla jej trwałości. Wykorzystanie tej szansy będzie możliwe dzięki namysłowi nad zagadnieniem tożsamości wspólnoty, jakiego dokonają badacze z różnych dyscyplin nauk społecznych i humanistycznych. Zachodzące w społeczeństwach procesy społeczne, które decydują o ich wspólnotowej tożsamości, stają się dzisiaj przedmiotem naukowej refleksji i kierunkowskazem dla praktycznych działań polityków i osób odpowiedzialnych za płynność i zmienność społecznego funkcjonowania pokoleń.
Nasza jednostkowa tożsamość, nasze poczucie jedności i więzi z innymi przy zachowaniu własnej indywidualności i niepowtarzalności zakorzeniona jest w tożsamości naszej wspólnoty. Oparta na jej historii, na pamięci przeszłych zdarzeń pozwala nam dzisiaj na ciągłe odzyskiwanie równowagi, na poczucie spójności w społeczeństwie permanentnej zmiany, utraty zaufania i braku bezpieczeństwa ontologicznego.
Czym jest dzisiaj historia? Jakie znaczenie, jakie funkcje jej przypisujemy, w jaki sposób buduje ona dzisiaj naszą wspólnotową i jednostkową tożsamość? Jaki status ma wiedza historyczna – czy jest zawsze obiektywnym faktem, poddającą się generalizacji prawdą o jakichś czasach i dziejących się w nich wydarzeniach? Czy może być także interpretacją tych zdarzeń, może być ciągłym odczytywaniem symboli i sensów opartych na indywidualnej i zbiorowej pamięci oraz nadawaniem im znaczeń?
Do czego jest dzisiaj – w świecie nowych mediów, nowych „rozszerzonych rzeczywistości” i nowych społecznych praktyk – potrzebna nam pamięć? Kto jest jej strażnikiem, kto ją tworzy, kto za nią odpowiada?
Jak można w demokratycznych społeczeństwach używać historii i pamięci? Jak się to dzisiaj robi? Po co, w jakim celu się to dzisiaj robi? Jakie ideologie i jakie praktyki władzy uzasadniają sposoby używania pamięci i używania historii?
Czym jest edukacja historyczna? Jakie ma dzisiaj zadania, jak ją rozumiemy my – badacze, a czego oczekują od niej inni uczestnicy procesów edukacyjnych: nauczyciele, rodzice, uczniowie?
Czym jest polityka historyczna i jakie jest jej miejsce w społeczeństwie demokratycznym? Czy i jak edukacja i polityka budują dzisiaj wspólnotę? A może ją niszczą? Może polityka historyczna to rodzaj manipulacji pamięcią i historią, a edukacja to narzędzie tej manipulacji?"
W Opolu spotkali się historycy, pedagodzy, psycholodzy i socjolodzy, by rozmawiać ze sobą o tym, jak pamięć i historia rzutują na naszą tożsamość. Świetnie zreferowała swoje badania sprzed lat - odnosząc się w komentarzach i interpretacjach także do bieżących wydarzeń w Polsce - prof. dr hab. Mirosława Nowak-Dziemianowicz. Mówiła bowiem o pamięci i niepamięci w konstruowaniu narracji jednostki i wspólnoty obficie korzystając z filozofii McIntyre'a i jego znakomitej rozprawy pt. "Dziedzictwo cnoty".
Uwzględniając wydarzenia polityczne w Polsce ostatnich dwóch lata pytała: Co się stało z naszą wspólnotą, skoro posługujemy się w debatach publicznych niepamięcią? Jak to jest możliwe, że, odrzucamy dumę z pokojowej rewolucji i pierwszych wyborów w dn. 4 czerwca 1989 zamieniając ją w zdradę narodową?
Słusznie wskazywała na to, że warto rozmawiać o tych praktykach, prowadzić ze sobą uczciwy a nie demagogiczny spór, bez obrażania się na siebie. Rozumiejąc trudność tamtej sytuacji możemy rozważać tamte zachowania i podejmowane przez polityków opozycji decyzje w czasie obrad "Okrągłego stołu" dopuszczając do głosu wszystkie racje. Znakomicie, że zaakcentowała w czasie swojej wypowiedzi znaczący wkład w podejmowanie prób demokratyzacji naszego państwa i społeczeństwa polskiego środowiska naukowej pedagogiki. Jako pedagodzy zaczęliśmy przecież I Zjazdem Pedagogicznym w Rembertowie od dyskusji na temat tożsamości naszej nauki po socjalizmie, żeby w kolejnych latach mówić już o pedagogice dialogu. Niepamięć, by jednak znowu indoktrynować młode pokolenie, staje się naszą współczesną praktyką.
Znakomitym nawiązaniem do powyższych dylematów był referat dr Marzanny Pogorzelskiej z Uniwersytetu Opolskiego, która mówiła o niebezpiecznych związkach władzy i wiedzy w nauczaniu trudnej historii. Trudną jest - jak się okazuje - historia polityczna i polityka historyczna władzy, stąd trafne było uwzględnienie kwestii upolitycznieni wiedzy i władzy w nauczaniu historii.
Referująca zwróciła uwagę na uprawianie przez władze III RP fikcji historycznej, kiedy przywołamy toczące się spory na temat postaw Polaków wobec holocaustu i eksterminacji Żydów w okresie II wojny światowej. Jak stwierdziła: "Jesteśmy w stanie infantylnej niemożności spojrzenia prawdzie w oczy". Przywołała w swojej analizie m.in. psychologiczne mechanizmy niepamięci historycznej, sposoby neutralizacji winy i wstydu czy techniki manipulowania społeczeństwem przez rządzących, by ukrywać i/lub zniekształcać prawdę historyczną. Słusznie podkreśliła, że każda eksterminacja zaczyna się od języka! Zwracajmy zatem nań uwagę i nie bądźmy biernymi świadkami fałszowania kart polskiej historii.
W pamięci zapadło mi też barwne wystąpienie prof. UO dr hab. Anny Weissbrot-Koziarskiej z Uniwersytetu Opolskiego, która przedstawiła w prezentacji swoje spojrzenie na ponowoczesne społeczeństwo konsumpcji. Nadała temu referatowi tytuł: Tylko gwiazdy świecą własnym światłem, czyli refleksje o konsumowaniu siebie. Ciekawie nawiązywała zarówno do socjologii Zygmunta Baumana, jak i Michela Foucault'a wskazując na to, jak silnie kształtuje się tożsamość współczesnego homo consumens.
W nauce - zdaniem referującej - szukamy odpowiedzi na pytanie o przyszłość, o to, jakie mogą być ścieżki naszej ewolucji. O ile, w społeczeństwie producentów najważniejsza była praca, której kreatorzy oczekiwali od absolwentów edukacji posłuszeństwa, konformizmu, rutyny i drylu, o tyle w społeczeństwie konsumenckim obywatele są pod przymusem wyborów, zobowiązywania do kolekcjonowania i gromadzenia rzeczy, ale i wrażeń.
Żyjemy zatem w dobie pogardy dla trwałości. Siłą napędową konsumenta jest rywalizacja, ale i lęk, obawa w związku z wymuszaną skutecznością własnych działań i dążeń. Człowiek staje się towarem konsumując niejako samego siebie. Podsumowując swoją wypowiedź odszyfrowała tytuł swojego referatu. Jej zdaniem to konsumenci odbijają obcym światłem. Jednostka jest zaprogramowana i pozbawiana zdolności do refleksji stając się jednocześnie więźniem i strażnikiem.
Jeśli organizatorzy konferencji przewidują publikację zrecenzowanych referatów, to możemy za jakiś czas otrzymać interesująca pamięć historii tego wydarzenia naukowego, które zapewne w jakiejś części wpisało się w tożsamość uczestników. Jeśli ktoś się nudził lub zgubił, to mógł w gmachu rektoratu obejrzeć interesujące wystawy historyczne z dziejów miasta i jego regionu, także oświatowych.
Już od roku widać ogromną zmianę w sposobie myślenia o nauce i kształceniu przyszłych pedagogów. Jak relacjonował mi dyrektor Instytutu Edukacji prof. UO dr hab. Edward Nycz wraz z nowym rokiem akademickim nastąpi połączenie działających dotychczas odrębnie dwóch instytutów pedagogicznych w jeden, by wzmocnić kapitał naukowy oraz zrobić wszystko, by odzyskać powszechne zaufanie do odzyskania uprawnień do nadawania stopnia naukowego doktora w dziedzinie nauk społecznych, w dyscyplinie pedagogika.
Wystarczy zajrzeć do programu obrad, by przekonać się, jak szeroki, interdyscyplinarny zaproponowano plan debat naukowych na temat kluczowych kategorii pojęciowych współczesnej humanistyki - pamięci, historii i tożsamości. Nie mogłem brać udziału w obu dniach obrad, ale piątkowa sesja plenarna pozwoliła przekonać się, jak wiele jest jeszcze do zbadania, dyskusji, analiz w gronie przedstawicieli także nauk społecznych.
Władze rektorskie Uniwersytetu Opolskiego udostępniły na obrady naukowcom z całego kraju zmodernizowaną i klimatyzowaną aulę, toteż odbiór referowanych treści w upalne przedpołudnie stał się prawdziwą ucztą intelektualną. Już w merytorycznych założeniach konferencji zakreślono terytorium myśli i pytań, na które warto szukać odpowiedzi:
"Tożsamość wspólnoty w kontekście współczesnych zmian cywilizacyjnych przeżywa kryzys, który wbrew pozorom może być szansą dla jej trwałości. Wykorzystanie tej szansy będzie możliwe dzięki namysłowi nad zagadnieniem tożsamości wspólnoty, jakiego dokonają badacze z różnych dyscyplin nauk społecznych i humanistycznych. Zachodzące w społeczeństwach procesy społeczne, które decydują o ich wspólnotowej tożsamości, stają się dzisiaj przedmiotem naukowej refleksji i kierunkowskazem dla praktycznych działań polityków i osób odpowiedzialnych za płynność i zmienność społecznego funkcjonowania pokoleń.
Nasza jednostkowa tożsamość, nasze poczucie jedności i więzi z innymi przy zachowaniu własnej indywidualności i niepowtarzalności zakorzeniona jest w tożsamości naszej wspólnoty. Oparta na jej historii, na pamięci przeszłych zdarzeń pozwala nam dzisiaj na ciągłe odzyskiwanie równowagi, na poczucie spójności w społeczeństwie permanentnej zmiany, utraty zaufania i braku bezpieczeństwa ontologicznego.
Czym jest dzisiaj historia? Jakie znaczenie, jakie funkcje jej przypisujemy, w jaki sposób buduje ona dzisiaj naszą wspólnotową i jednostkową tożsamość? Jaki status ma wiedza historyczna – czy jest zawsze obiektywnym faktem, poddającą się generalizacji prawdą o jakichś czasach i dziejących się w nich wydarzeniach? Czy może być także interpretacją tych zdarzeń, może być ciągłym odczytywaniem symboli i sensów opartych na indywidualnej i zbiorowej pamięci oraz nadawaniem im znaczeń?
Do czego jest dzisiaj – w świecie nowych mediów, nowych „rozszerzonych rzeczywistości” i nowych społecznych praktyk – potrzebna nam pamięć? Kto jest jej strażnikiem, kto ją tworzy, kto za nią odpowiada?
Jak można w demokratycznych społeczeństwach używać historii i pamięci? Jak się to dzisiaj robi? Po co, w jakim celu się to dzisiaj robi? Jakie ideologie i jakie praktyki władzy uzasadniają sposoby używania pamięci i używania historii?
Czym jest edukacja historyczna? Jakie ma dzisiaj zadania, jak ją rozumiemy my – badacze, a czego oczekują od niej inni uczestnicy procesów edukacyjnych: nauczyciele, rodzice, uczniowie?
Czym jest polityka historyczna i jakie jest jej miejsce w społeczeństwie demokratycznym? Czy i jak edukacja i polityka budują dzisiaj wspólnotę? A może ją niszczą? Może polityka historyczna to rodzaj manipulacji pamięcią i historią, a edukacja to narzędzie tej manipulacji?"
W Opolu spotkali się historycy, pedagodzy, psycholodzy i socjolodzy, by rozmawiać ze sobą o tym, jak pamięć i historia rzutują na naszą tożsamość. Świetnie zreferowała swoje badania sprzed lat - odnosząc się w komentarzach i interpretacjach także do bieżących wydarzeń w Polsce - prof. dr hab. Mirosława Nowak-Dziemianowicz. Mówiła bowiem o pamięci i niepamięci w konstruowaniu narracji jednostki i wspólnoty obficie korzystając z filozofii McIntyre'a i jego znakomitej rozprawy pt. "Dziedzictwo cnoty".
Uwzględniając wydarzenia polityczne w Polsce ostatnich dwóch lata pytała: Co się stało z naszą wspólnotą, skoro posługujemy się w debatach publicznych niepamięcią? Jak to jest możliwe, że, odrzucamy dumę z pokojowej rewolucji i pierwszych wyborów w dn. 4 czerwca 1989 zamieniając ją w zdradę narodową?
Słusznie wskazywała na to, że warto rozmawiać o tych praktykach, prowadzić ze sobą uczciwy a nie demagogiczny spór, bez obrażania się na siebie. Rozumiejąc trudność tamtej sytuacji możemy rozważać tamte zachowania i podejmowane przez polityków opozycji decyzje w czasie obrad "Okrągłego stołu" dopuszczając do głosu wszystkie racje. Znakomicie, że zaakcentowała w czasie swojej wypowiedzi znaczący wkład w podejmowanie prób demokratyzacji naszego państwa i społeczeństwa polskiego środowiska naukowej pedagogiki. Jako pedagodzy zaczęliśmy przecież I Zjazdem Pedagogicznym w Rembertowie od dyskusji na temat tożsamości naszej nauki po socjalizmie, żeby w kolejnych latach mówić już o pedagogice dialogu. Niepamięć, by jednak znowu indoktrynować młode pokolenie, staje się naszą współczesną praktyką.
Znakomitym nawiązaniem do powyższych dylematów był referat dr Marzanny Pogorzelskiej z Uniwersytetu Opolskiego, która mówiła o niebezpiecznych związkach władzy i wiedzy w nauczaniu trudnej historii. Trudną jest - jak się okazuje - historia polityczna i polityka historyczna władzy, stąd trafne było uwzględnienie kwestii upolitycznieni wiedzy i władzy w nauczaniu historii.
Referująca zwróciła uwagę na uprawianie przez władze III RP fikcji historycznej, kiedy przywołamy toczące się spory na temat postaw Polaków wobec holocaustu i eksterminacji Żydów w okresie II wojny światowej. Jak stwierdziła: "Jesteśmy w stanie infantylnej niemożności spojrzenia prawdzie w oczy". Przywołała w swojej analizie m.in. psychologiczne mechanizmy niepamięci historycznej, sposoby neutralizacji winy i wstydu czy techniki manipulowania społeczeństwem przez rządzących, by ukrywać i/lub zniekształcać prawdę historyczną. Słusznie podkreśliła, że każda eksterminacja zaczyna się od języka! Zwracajmy zatem nań uwagę i nie bądźmy biernymi świadkami fałszowania kart polskiej historii.
W pamięci zapadło mi też barwne wystąpienie prof. UO dr hab. Anny Weissbrot-Koziarskiej z Uniwersytetu Opolskiego, która przedstawiła w prezentacji swoje spojrzenie na ponowoczesne społeczeństwo konsumpcji. Nadała temu referatowi tytuł: Tylko gwiazdy świecą własnym światłem, czyli refleksje o konsumowaniu siebie. Ciekawie nawiązywała zarówno do socjologii Zygmunta Baumana, jak i Michela Foucault'a wskazując na to, jak silnie kształtuje się tożsamość współczesnego homo consumens.
W nauce - zdaniem referującej - szukamy odpowiedzi na pytanie o przyszłość, o to, jakie mogą być ścieżki naszej ewolucji. O ile, w społeczeństwie producentów najważniejsza była praca, której kreatorzy oczekiwali od absolwentów edukacji posłuszeństwa, konformizmu, rutyny i drylu, o tyle w społeczeństwie konsumenckim obywatele są pod przymusem wyborów, zobowiązywania do kolekcjonowania i gromadzenia rzeczy, ale i wrażeń.
Żyjemy zatem w dobie pogardy dla trwałości. Siłą napędową konsumenta jest rywalizacja, ale i lęk, obawa w związku z wymuszaną skutecznością własnych działań i dążeń. Człowiek staje się towarem konsumując niejako samego siebie. Podsumowując swoją wypowiedź odszyfrowała tytuł swojego referatu. Jej zdaniem to konsumenci odbijają obcym światłem. Jednostka jest zaprogramowana i pozbawiana zdolności do refleksji stając się jednocześnie więźniem i strażnikiem.
Jeśli organizatorzy konferencji przewidują publikację zrecenzowanych referatów, to możemy za jakiś czas otrzymać interesująca pamięć historii tego wydarzenia naukowego, które zapewne w jakiejś części wpisało się w tożsamość uczestników. Jeśli ktoś się nudził lub zgubił, to mógł w gmachu rektoratu obejrzeć interesujące wystawy historyczne z dziejów miasta i jego regionu, także oświatowych.
15 czerwca 2018
Barbarzyństwo 2.0
Otrzymałem materiał z Komisji Sejmowej zajmującej się wykonaniem budżetu przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Z tylko pobieżnej analizy materiałów wynika, że potwierdzają się moje wcześniejsze przypuszczenia.
Polityka Jarosława Gowina z wprowadzeniem przez ministra słynnego wskaźnika "13 studentów na 1 nauczyciela akademickiego" w uczelniach państwowych ma na celu pozbycie się przez władze państwowe odpowiedzialności za jakość kształcenia młodych pokoleń oraz radykalne zminejszenie wydatków na naukę i szkolnictwo wyższe.
Podziału środków budżetowych w dziale szkolnictwo wyższe jest doskonałym tego wskaźnikiem:
- "średnioroczny poziom zatrudnienia w szkolnictwie wyższym był niższy o 819 etatów"
- "w uczelniach publicznych nastąpił spadek, natomiast w uczelniach niepublicznych (łącznie z cudzoziemcami) nastąpił wzrost liczby studentów"
- "w uczelniach niepublicznych ogólna liczba studentów nowo przyjętych na I rok studiów zwiększyła się o 8,6 tyś. osób"
- "w uczelniach publicznych przyjęto na I rok studiów [...] mniej niż w 2016 r. o 23,9 tys. osób. Spadek liczby przyjęć dotyczył zarówno studiów stacjonarnych, jak i niestacjonarnych."
- "w uczelniach publicznych liczba studentów ogółem zmniejszyła się w stosunku do 2016 r. o 64,6 tys. osób, tj. do poziomu 967,7 tys. osób. Spadek liczebny nastąpił zarówno na studiach stacjonarnych jak i niestacjonarnych.W uczelniach niepublicznych nastąpił wzrost liczby studentów ogółem, przy czym na studiach stacjonarnych nastąpił wzrost liczby studentów, a na studiach niestacjonarnych spadek tej liczby.
Udział studentów sektora uczelni niepublicznych w liczbie studentów ogółem wyniósł 24,9%, tj. zwiększył się względem 2016 r. o 1,4%."
Na ogłoszony na moim Wydziale konkurs dla asystenta nie zgłosiła się ani jedna osoba. Kto chce bowiem pracować na Uniwersytecie, w którym płace nie pozwalają na przeżycie do końca miesiąca, a co dopiero mówić o inwestowaniu we własny rozwój! Za co mają młodzi naukowcy kupować książki (nawet e-booki), wyjeżdżać na konferencje, szkolenia, wziąć udział w Letniej Szkole Młodych Pedagogów, skoro tygodniowy pobyt pochłania 50 proc. ich miesięcznych poborów?!
Mojej doktorantki nie stać na to, by mogła wziąć udział na Uniwersytecie Jagiellońskim w warsztatach metodologicznych, bo musiałaby jeść szczaw i mirabelki! Oto odsłona prawdy o neoliberalnej reformie J. Gowina. Cichą nocą złamane ludzkie sumienia zostaną wygaszone, by podporządkować je pozaakademickim interesom. Już nawet nie współczuję posłom, którzy będą musieli głosować ZA, ze świadomością, że są PRZECIW. W końcu - jak pisał Janusz Korczak - grają fałszywymi kartami.
Młode pokolenie jednak im tego nie daruje. Zapamiętają występujące w telewizji marionetki.
Co spowodował wskaźnik Gowina? Widać to w powyższym raporcie: radykalny wzrost przyjęć na studia w prywatnym sektorze szkolnictwa wyższego. Minister wprowadził rozwiązanie, na jaki nie zgodziła się nawet neoliberalna Platforma Obywatelska! PiS, które jest ponoć formacją prospołeczną, tym samym doprowadził do przerzucenia kosztów studiów na młodzież z najuboższych środowisk, gdyż nie ma ona szans dostania się na bezpłatne studia, skoro uniwersytety i politechniki muszą ograniczyć liczbę przyjęć!
Tym samym młodzi będą studiować w wielu pseudoszkółkach, wspierać biznes, a nie polską kulturę i rozwój polskiej inteligencji! Czy to jest zatem zgodne z programem politycznym Prawa i Sprawiedliwości??? Za co przehandlowano zgodę na tę reformę? Kto na tym ma robić biznes, a kto uniknąć wysiłku intelektualnego, by ubiegać się o stopnie naukowe? Wiadomo, nie będzie minimum kadrowego, nie będzie habilitacji, bo profesor(k)ów spośród doktorów-członków partii lub kolesiów mianuje teraz każda szkoła wyższa. Byli marcowi docenci, będą "pisowscy profesorowie".
Nie bez powodu prof. Aleksander Nalaskowski trafnie zatytułował swój kolejny felieton - Barbarzyństwo 2.0, który gorąco polecam. Napisał w nim m.in.
"(...) zwrócę uwagę na niezwykle niebezpieczne i mało dostrzegane zagrożenie, które niesie ustawa. Otóż, ewidentnie uderza ona w humanistykę i nauki społeczne, właściwie stanowi asumpt do ich zupełnej likwidacji czy marginalizacji w postaci wydzielonej niszy. Jednocześnie wprowadza (wprowadzała?) możliwość uzyskania habilitacji osobom, które nie muszą napisać ani jednego artykułu, o książce nie wspominając, aby mieć ten stopień. Do tego preferowane są – a jakże!-publikacje zagraniczne w czasopismach angielskojęzycznych. Dodajmy do tego jeszcze wyraźną „beztroskę” językową projektów wysłanych do opiniowania. Zobaczmy, że cały ten zestaw uderza w niepodważalne dobro narodowe jakim jest język ojczysty. Likwidacja nauk posługujących się językiem jako głównym instrumentarium, możliwość awansu naukowego bez napisania czegokolwiek i ustanowienie wyższości języka obcego nad narodowym można traktować już nie tylko w kategoriach niekompetencji czy nieodpowiedzialność, ale również jako zamach na naszą tożsamość, na tożsamość polskiej nauki i uniwersytetów. I może być tak, że ten zamach poprze zarówno parlament jak i prezydent. Tym samym przyklepią akt barbarzyństwa."
---
(źródło obrazu)
Subskrybuj:
Posty (Atom)