19 czerwca 2013

Dyskryminowani (?) o wyższych szkołach prywatnych w Sejmie


W Sejmie lobbowali przedstawiciele niepublicznych szkół wyższych. Gdyby spojrzeć na program tego spotkania, które niedawno miało miejsce, to można się przekonać, że zabiegali o szczególne przywileje ci, którzy akurat nie tylko nie należą do czołówki szkolnictwa wyższego tego sektora. Nie spotkamy w programie wystąpień ani rektorów, ani kanclerzy, ani wykładowców uczelni, które od początku swojego istnienia postawiły na jakość kształcenia i prowadzenia badań naukowych. które pozyskały kadrę akademicką z najlepszych uczelni w kraju, by wraz z nią konkurować na akademickim rynku rzeczywistą jakością, uczciwą ofertą i etycznymi działaniami w relacjach wewnętrznych i zewnętrznych.

Najlepsze polskie uczelnie niepubliczne nie muszą żebrać, zabiegać, bowiem ich atutem jest odpowiedzialna praca i własne osiągnięcia. Nie muszą dzielić się swoimi bolączkami z opinią publiczną pod pozorem troski o dobro wspólne, bo w gospodarce wolnorynkowej, w antagonistycznej rywalizacji o klienta nie ma wspólnych interesów, nie ma szczerych intencji, które miałyby być podstawą zabiegania o środki publiczne, bo te muszą służyć całości, ogółowi, a nie prywatnemu kapitałowi. Nikt nie zmuszał niektórych nauczycieli akademickich do tego, by opuszczali uczelnie publiczne dla celów pozaakademickiego wzrostu ich własnego kapitału. Jak chcą pasożytować na naiwnych kandydatach na studia w prywatnych szkołach, to niech to czynią na własną odpowiedzialność i własny wizerunek, ale nie na koszt podatnika. To najlepsze polskie wyższe szkoły prywatne powinny być ex definitione dofinansowane z budżetu państwa, skoro przekroczyły próg "hurtowni dyplomów" na rzecz odpowiedzialnej edukacji i jakościowo porównywalnej pracy naukowo-badawczej w stosunku do tej, jaką prowadzą uczelnie publiczne.

Ubieranie się w togi zatroskanych o polską młodzież jest żałosne, bo przecież wiadomo, że nie o nią tu chodzi. Prawdą jest, że w prywatnym szkolnictwie chcą i mogą dorobić do emerytury często znakomici wykładowcy, i słusznie, bo te są skandalicznie niskie, a oni reprezentują w wielu przypadkach nadal bardzo wysoki poziom pracy twórczej i dydaktycznej. Są jednak i tacy, którzy nie wysilali się w uczelni publicznej, nie mieli w niej osiągnięć, ale wzrosły ich potrzeby na utrzymanie nowego modelu samochodu czy młodszego modelu „żony” lub partnerki, na kolejny dom, itp., a nauka, reprezentowana przez nich dyscyplina wiedzy … niech się rozwija z udziałem innych, ale już tych z uczelni publicznych. Oni tymczasem będą kombinować, odcinać kupony od własnego dyplomu, w tym niektórzy „pozyskanego w wątpliwych co do rzetelności okolicznościach”. Prof. Magdalena Środa słusznie pisze: (...) w Polsce wciąż wierzymy w wartość studiowania dla samego studiowania, co rozbudza nasze aspiracje zawodowe, tymczasem jest coraz więcej prywatnych uczelni, które produkują buble i coraz częściej młodzi ludzie muszą wyjeżdżać z kraju w poszukiwaniu pracy, niekoniecznie zgodnej z wykształceniem.

Lobbyści jadą do Sejmu, by zabiegać o równe traktowanie. Chcą być równo traktowani z tymi, którzy uczciwie pracują naukowo w szkołach w pełni akademickich – także tych najlepszych, prywatnych? Ci, którzy dopuszczają na stronie internetowej reprezentowanej przez siebie szkoły wprowadzanie w błąd kandydatów na studia, podając fałszywe informacje na temat kadry, jakości kształcenia itp.? Ci, których administrator internetowej strony uniemożliwia dostęp do wiedzy na temat tego, kto jest w niej zatrudniony, a więc z kim będą prowadzone zajęcia i jakie mają oni rzeczywiste osiągnięcia w tej właśnie szkole (a nie gdzieś i kiedyś)? Lobbują ci, którzy na stronie szkoły prywatnej zapewniają, że przyjmą każdego, z każdej uczelni i zaliczą mu wszystko, bez względu na jakość, byle tylko wpłacił czesne? Kto tu kogo dyskryminuje?

Niech opublikują w Sejmie pełny tekst ich wypowiedzi, a my chętnie skonfrontujemy je z danymi o jakości kształcenia w ich szkołach. Jeśli ktoś chce się upominać o coś, to najpierw sam musi reprezentować najwyższe standardy, szczególnie kiedy zabiega o zmiany regulacji prawnych. Przesłano mi sprawozdanie uczestników tego lobbingu, którzy jakże niekompetentnie formułują zarzut, w stylu:

Musi jednak budzić niepokój nieobecność m.in. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego prof. Barbary Kudryckiej, a także przewodniczącego PKA prof. Marka Rockiego, przedstawicieli CKK czy KNP PAN, którzy z racji pełnionych funkcji pozostają adresatami postulowanych zmian.

Całe szczęście, że nie było tam pani minister, bo musiałaby poinformować niedouczonych profesorów czy doktorów o tym, że dyskryminacji w szkolnictwie wyższym nie ma, jeśli spełnia się wysokie standardy, a więc te, jakie obowiązują w szkolnictwie publicznym. Rozumiem zatem, że szkoda było czasu pani minister na to spotkanie. To, że nie był obecny przewodniczący PKA czy Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów (a nie CKK – bo ten skrót obowiązywał w państwie totalitarnym, o czym warto wiedzieć) jest oczywiste, ponieważ te instytucje są od KONTROLI, także a nawet przede wszystkim pseudo wyższych szkół prywatnych i poprawności przeprowadzania w jednostkach akademickich postępowań doktorskich, habilitacyjnych i profesorskich, a nie od tworzenia prawa dla całego szkolnictwa wyższego.

Natomiast już zupełnie nie rozumiem, chociaż w kontekście niniejszej ignorancji staje się to dla mnie jasne, z jakiegoż to powodu w tej „konferencji” miałby uczestniczyć przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN? Czyżby owi zatroskani o losy szkolnictwa wyższego nie wiedzieli, że KNP PAN jest jednym z kilkunastu społecznie działających w ramach PAN komitetów naukowych, które nie kreują w Polsce prawa o szkolnictwie wyższym? A dlaczego mający poczucie dyskryminacji nadawcy owych roszczeń nie chcieliby spotkać się z Komitetem Psychologicznym, Socjologicznym, Językoznawczym itd., itd.? Czyżby mieli na uwadze tylko pedagogikę, a więc myśleli tylko o sobie, o własnym interesie? Szanowni Państwo, najpierw trzeba się douczyć, zapoznać z tym, jak w Polsce stanowione jest prawo. Warto też jednak coś sobą samemu reprezentować, bo dyskryminacja zaczyna się nie na górze, tylko na dole, mentalnie.

Bardzo podoba mi się jeden z postulatów tego środowiska, który ponoć brzmi: „zniesienie ubezwłasnowolnienia kadry uczelni wyższych przez rektora”. Ciekawe, co rozumieją jego autorzy przez ubezwłasnowolnienie? Czy w ogóle rozumieją ten termin? Czy może upał im zaszkodził? Nie ma problemu. Proponuję jeszcze dopisanie „zniesienie ubezwłasnowolnienia kadry wyższych szkół prywatnych przez rektora i założyciela”. Wtedy na pewno nie będzie dyskryminacji. Warto z nią walczyć najpierw na własnym podwórku, bo z tego co wiem, już nie jedna wyższa szkoła prywatna przegrała proces w Sądzie Pracy czy w Sądzie Cywilnym z tytułu dyskryminowania pracowników naukowych i administracyjnych. Szkoda, że lobbyści nie wspomnieli w Sejmie o tym, że prawa studentów nie są wystarczająco chronione w momencie, gdy ich wyższe szkoły prywatne ogłaszają koniec działalności. Tymczasem to nie owi lobbyści, ale rzecznik praw studenta musi domagać się zmian w przepisach, które lepiej zabezpieczą interesy wystrychniętych na dudka. Resort nauki zamierza przyspieszyć procedurę likwidacji wątpliwej jakości wyższych szkół prywatnych. Niestety, nie przewiduje jednak wprowadzenia regulacji, które pomogą studentom upadających placówek. I kto tu jest dyskryminowany?

A może tak ci, co mają poczucie dyskryminacji, wezmą się do pracy, w tym także naukowej? Może złożą wniosek na badania w Narodowym Centrum Nauki? Może jednak poddadzą się ocenie specjalistów, a nie ignorantów w czasie konferencyjki w Sejmie, gdzie zrobią sobie fotkę na stronę internetową, by bajerować opinię niezorientowanych w sprawie czytelników? Może sięgną po środki publiczne w pełni na nie zasługując? Oj, chyba niektórzy nie rozumieją, czym jest dyskryminacja. Przeszkadza im belka we własnym oku.