08 kwietnia 2013

"Dydaktyczne" domy publiczne



Szef "Międzyszkolnika" podzielił się artykułem, który ukazał się w wydaniu jednego z bezpłatnych dzienników. Po lekturze nasunęła mu się refleksja, "że wkrótce tempo ukończenia szkoły będzie zależeć od szybkości łącza internetowego, a nasza praca w uczelni (lub poza nią) od tego, kto szybciej wpadnie na pomysł podobnej oferty adresowanej do studentów (proszę nie zapomnieć, że to ja go podsuwam i odwdzięczyć się procentem od zysku). ;-)". Przepraszam, że nie odwdzięczę się procentem od zysku, gdyż mój blog jest niekomercyjny, nie pobieram z tytułu jego prowadzenia żadnych tantiem. Chętnie jednak upowszechniam tę informację, bo wydaje się bardzo trafna i na czasie.

Otóż w owym artykule jest mowa o tworzonej w Internecie stronie, na której uczniowie będą mogli znaleźć rozwiązania niemal wszystkich zadań z podręczników szkolnych. Wystarczy, że uiszczą opłatę abonamentową, wynoszącą drobną część ich kieszonkowego, bo 2 zł tygodniowo, a będą mogli swobodnie wejść na ten portal "oświatowy" i metodą ctrl+a i ctrl+v przenieść pożądany wynik do stacjonarnego lub mobilnego komputera. Alicja Bobrowicz, która jest autorką tekstu "Odrabianie lekcji przez kopiowanie" wskazuje na istnienie już w sieci wielu serwisów pomocowych w odrabianiu uczniów prac domowych, dzięki którym można uzyskać gotowe rozwiązania płacąc za drobną opłatą sms-em.

Do świata kłamstwa, pozoru, cynicznych gier i hipokryzji, nie tylko władzy różnych szczebli i instytucji publicznych, do niszczenia rzeczywistych autorytetów, pomniejszania roli wartości w codziennym życiu już się na tyle przyzwyczailiśmy, że powoli przestają już sprawiać na nas negatywne wrażenie. Poziom tolerancji na te zjawiska przechodzi w fazę ich prawnego czy społecznego upełnomocniania. Krytykujący są nie z tego świata, nieprzystosowani społecznie. Powstają już nie tylko w szarej strefie, ale także w sieci liczne "dydaktyczne domy publiczne", czyli podmioty oferujące odpłatne usługi dla zaspokojenia potrzeb klientów.

Pozostaje zatem to, co było zawsze obecne, niezależnie od zachodzących przemian, a mianowicie nauczycielska praca z uczniami w taki sposób, by odsiewać ziarno od plew, by nie tylko i nie tyle weryfikować samodzielność pracy uczniów, wykonywanych przez nich zadań, ćwiczeń, ale czynić wszystko, co jest tylko możliwe, by owe serwery, portale, biznesowe pułapki zbankrutowały. Wystarczy tak pracować z uczniami, by nie musieli szukać i korzystać z tego typu usług. Być może przed nauczycielami staje nowe wyzwanie dydaktyczne, by swoja pracą pozbawiali jej innych, chyba że sami są zainteresowani "edukacyjną prostytucją"?

Nie zlikwidujemy "dydaktycznych" domów publicznych, bo, jak z prostytucją, jest pewien margines zainteresowanych klientów, są ci, którzy mają w tym swój interes. Ważne, by nie zwiększać liczby klientów, by nie czynić tak, jak ostatnio spotkałem się z tym w Łodzi, że dyrektor szkoły podstawowej zobowiązująco sugeruje matce jednego z uczniów, by jednak skorzystała z takiej usługi i zapłaciła nauczycielowi jego szkoły za udzielanie korepetycji. W przeciwnym razie powinna dziecko z tej szkoły zabrać. Sutenerstwo edukacyjne? A jakże! Jest tego pełno (o dziwo!)w nauczycielskim środowisku, i nie tylko!

Tak powstają też niektóre prace licencjackie, magisterskie, doktorskie, a od wielu lat habilitacyjne mafie w Polsce oferują dyplomy poza granicami kraju. Można tak posiąść prawo jazdy, to dlaczego nie prawo do jazdy akademickiej? Ważne, by kręcił się biznes na oczach władzy i tych, którzy jeszcze nie są sprostytuowani.