25 stycznia 2013

Parlamentarna lekcja wychowania społecznego


Rozpętana przez media "afera" z przyznaniem przez Marszałkinię Sejmu sobie i wicemarszałkom pieniężnej premii odsłania co jakiś czas "konfitury" władzy publicznej. To samo dotyczy Marszałka i wicemarszałków Senatu, ale tych jakoś media nie naciskają na zwierzenia dotyczące celu, na jaki mają zamiar wydatkować dodatkowe apanaże. Mnie ta populistyczna nagonka nie interesuje z punktu widzenia tego, że takie premie zostały przyznane. Być może powinny być nawet wyższe, żeby osoby na szczytach władzy nie były podatne na korupcję, ukryty lobbing itp. Może pensja posłów powinna być wyższa, a ich samych powinno być w Sejmie mniej?

Zdumiewające jest przy tym wypowiadanie przez zawstydzonych demistyfikacją marszałków deklaracji o rzekomym - "w tej sytuacji" - przekazaniu owych premii na cele charytatywne, skoro była dwa tygodnie temu Orkiestra Świątecznej Pomocy, a oni tego nie uczynili. Już wówczas mogli tak postąpić, a nawet wcześniej, przekazując nagrodę na jakiś cel społeczny, ogłaszając o tym wszem i wobec, a zatem zbijając przy tej okazji "kapitał polityczny". Mogli w ten sposób nie przyjąć premii, skoro tak wiernie służą swojej ojczyźnie, narodowi i społeczeństwu. Jakaż jest w tej debacie hipokryzja, skoro marszałkowie poprzednich kadencji też przyznawali sobie i wicemarszałkom premie, a nikt nie czynił z tego problemu. Czyżby wówczas te premie były niższe? Czy może nie dowiedzieli się o nich dziennikarze? Polskie życie polityczne nie jest transparentne. Byli ministrowie już nie opublikowali swoich oświadczeń majątkowych po zakończonej służbie, żeby lud mógł porównać, jak bardzo się wzbogacili albo jak wiele stracili. Ministrowie rządu ponoć nie otrzymali premii. Czyżby? Są lokowani w różnych radach nadzorczych, instytucjach czy fundacjach, o których nikt nawet nie wie. W wielu instytucjach państwowych, ale i samorządowych, władze przyznają sobie premie, bo przecież stało się to oczywistym dodatkiem do pensji. Jakoś trzeba ją sobie podwyższyć, skoro nie można tego uczynić w ramach podstawowej płacy.

Pamiętam, jak w uniwersytecie był obowiązek uzyskiwania przez dziekana wydziału opinii rady wydziału w sprawie nagród - premii dla kierujących tą jednostką funkcyjnych (najczęściej na Dzień Edukacji Narodowej albo święto uczelni). Był taki dziekan, który przyznawał sobie i prodziekanom wysokie premie, nagrody finansowe, nie tylko nie uzyskując stosownej opinii członków rady, ale i nie zabiegając o nią. Jakież było zdziwienie pracowników, kiedy w rektoracie mogli zobaczyć na liście nagrodzonych dziekana i jego prodziekanów. Kiedy został złożony do rektora protest w związku z naruszeniem obowiązującej w uczelni procedury, ten nagród dziekanom nie wręczył w czasie uroczystego Senatu, tylko następnego dnia zaprosił ich do swojego gabinetu i przekazał im je w kopercie. Oficjalnie nie występowali na listach nagrodzonych, ale ... no właśnie. Tylko to ale...

Później to już wszyscy wiedzieli, że mają rytualnie przegłosować pozytywnie opinię dla dziekana i jego prodziekanów w sprawie nagród. Dobrze, jak ten wysupłał z wydziałowej kasy trochę grosza na nagrody dla niektórych wybrańców. Premie zawsze stawały się kością niezgody, zawiści, insynuacji, kiedy niejasne i niejawne były dla innych kryteria ich przyznawania. Pani Marszałkini stwierdziła, że jest pracodawczynią i zgodnie z regulaminem ma prawo nagradzać swoich współpracowników. Słusznie. Co by się stało, gdyby opublikowała uzasadnienie dla owych premii? Jak mówią neobehawioralni psycholodzy, nagradzać należy za coś, co jest ponadnormatywne, co wynika z działań wykraczających poza przypisane danej roli powinności. Niech zatem naród się dowie, co takiego szczególnego uczynili jego wybrańcy, że zasłużyli na premie? Może okazałoby się, że w stosunku do zasług, były one za niskie? Tylko 45 czy 40 tys. złotych brutto?

Jakież namiętności rozbudzają płace i premie w każdym środowisku. W szkołach, by uniknąć konfliktów, najczęściej dyrektorzy przydzielali wszystkim nauczycielom po kilkadziesiąt złotych, byle tylko któregoś nie wyróżnić, a tym samym innych nie pominąć. Ot, taka socjalistyczna urawniłowka. Młodzież szkolna poddawana jest nieustannym pomiarom poziomu osiąganych przez nią kompetencji społecznych. Dzięki wzorom postaw władz centralnych już wie, że nagrody są tylko dla funkcyjnych, dla nomenklatury jako obowiązkowa część ich zasadniczej płacy. Uczniowie są do tego zresztą wćwiczani w swoich szkołach, bo jak spojrzymy na regulaminy oceniania ich zachowań, to przeczytamy, że dodatnie punkty otrzymują ci, którzy przychodzą do szkoły, są punktualni, regularnie odrabiają prace domowe, noszą obuwie na zmianę, itd., itp. Lekcja wychowania społecznego zaczyna się od góry. To nie uczniowie wymyślają takie kryteria "nagradzania" ich postaw czy zachowań.