21 stycznia 2013

Jak to familie walczą o ratunkowe przejęcie szkoły publicznej


Problem przejmowania szkół przez podmioty prywatne czy społeczne (stowarzyszenia, fundacje, organizacje itp.) rodzi emocje i stawia znaki zapytania, o co w tym wszystkim chodzi? Czy jest to droga do prywatyzowania majątku szkolnictwa publicznego? Jeśli tak, to gminom czynić tego nie wolno, gdyż nie zezwala im na to prawo. Krążące zatem tu i ówdzie opinie, plotki, że jakaś organizacja chce przejąć małą szkołę, by się na tym wzbogacić, wynikają z fałszywej przesłanki. Może co najwyżej dołożyć i stracić, ale na pewno na tym nie zyska.

Skąd zatem taka burza w szklance łódzkiej wody? Skąd nagle atak na władze miasta, które zmuszone do łączenia, wygaszania i/czy likwidowania małych szkół, stawiają swoim mieszkańcom pytanie - a z czego mamy to utrzymać? Kto da na to pieniądze, bo przecież wiadomo, że szkoła - nie spełniająca odpowiedniego progu minimalnej liczby uczniów - nie otrzyma pełnej dotacji z budżetu na prowadzenie w niej edukacji? Z czego mają utrzymać taką szkołę samorządy? Z własnej kieszeni, z diety radnych lewicy, prawicy czy PO, czy może zaciągnąć na to kredyt? Kogo to obchodzi? Chcieli rządzić, to niech się martwią, a opozycja jest od tego, by wytykać władzy na każdym kroku jej ... no właśnie, co? - potrzebę utrzymania dyscypliny budżetowej, przestrzeganie prawa, poszanowanie tradycji?

Opozycja żyje z intryg, knowań, podejrzeń, oskarżeń, insynuacji, ale także mówienia znanej sobie prawdy, dzielenia się informacją zwrotną o tym, co jest jej wiadome, jak postrzega zagrożenia, straty czy porażki. Gorzej, kiedy to wszystko przekracza granice norm społeczno-moralnych, kiedy usiłuje się w sposób sztuczny konstruować i narzucać innym własną, nastawioną na niszczenie i destrukcję wizję własnych postaw czy działań.

Mamy w Łodzi sytuację nie jednej tzw. małej szkoły, która - zdaniem władz samorządowych - musi wyjść spod finansowania gminy i zostać przejętą przez zainteresowany tym podmiot zewnętrzny, albo będzie zamknięta. Rodzice uczniów, mimo wiedzy na ten temat od dwóch lat, ciągle liczyli na to, że "jakoś to będzie", że tu i tam się pokrzyczy, pochodzi z transparentami na sesje Rady Miasta, postraszy władze opozycyjną lewicą czy prawicą, napuści dziennikarzy i nadal będzie można na koszt mieszkańców utrzymywać przy życiu szkołę z pieniędzy publicznych. Kiedy jednak zorientowali się, że determinacja władz miasta jest duża, a została wyrażona opublikowaniem oferty przejęcia tej szkoły przez podmiot zewnętrzny, postanowili ruszyć do ataku... na zainteresowaną zainwestowaniem w tę placówkę jedną z Fundacji - "Familijny Poznań" jako tę, która zagraża oświatowemu bytowi. Postanowili zatem, dopiero w tym momencie, założyć własne stowarzyszenie, by szkołę przejąć we własne ręce, tzn. ręce stowarzyszenia, którego członkami zapewne będą rodzice uczniów uczęszczających do tej szkoły. Oby wytrwali w swojej misji, kiedy ich dzieci przejdą do gimnazjum, a trzeba będzie rozstrzygać o losach już obcych sobie dzieci.

Bardzo dobrze. Gorąco to popieram. Rodzice drodzy, bierzcie tę szkołę w swój zarząd i zróbcie z tej placówki fantastyczną oazę edukacji, wyspę dziecięcej szczęśliwości i rodzicielskiej satysfakcji. Niech wreszcie powstanie w Łodzi taka szkoła przejęta przez rodziców dzieci, którzy będą mieli na to własny kapitał finansowy (nie ma dwóch zdań, będą musieli do tego dołożyć, i to dużo), kapitał ludzki (koniecznie trzeba zatrudnić czy utrzymać na dotychczasowych etatach nauczycieli, oby wybitnych, jak najlepszych i bez osłony Kartą Nauczyciela) no i kapitał infrastrukturalny (pamiętajcie o remontach, dogrzewaniu, oczyszczaniu i wywozie śmieci itp.).

Doprawdy, nie trzeba szukać wroga czy wilka w otoczeniu, oskarżając go o atak, chęć zaboru, skoro chce się samemu ratować placówkę. No to ratujcie! Jestem ZA. Ani mnie to parzy, ani nęci, a piszę to jako członek rady poznańskiej Fundacji. Nikt wprawdzie mnie nie pytał, co o tym sądzę, ani też nie prosił o jakąkolwiek w tej sprawie reakcję. Podoba mi się wieloletnie doświadczenie w prowadzeniu przez tę fundację przedszkoli. Są też takie w Łodzi i województwie. Nie słyszałem, by były jakiekolwiek skargi czy problemy, może poza drobną zawiścią konkurencji, ale to jest czymś naturalnym.

Nie jestem ani pracownikiem, ani jakkolwiek gratyfikowaną osobą w radzie "Familijnego Poznania". Gdyby mnie zapytano, co sądzę o tym konflikcie, to odradzałbym jakiekolwiek zaangażowanie w ratowanie jakiejkolwiek łódzkiej szkoły, która musi być zamknięta z powodu zbyt małej liczy uczniów. W systemie pomocowym obowiązuje fundamentalna zasada - pomagaj tym, którzy tego pragną, a jak cię nie chcą, to nie ubolewaj z tego powodu, bo inaczej będzie to świadczyło o tym, że masz inne zamiary.

Przejmowanie tzw. „małych szkół” przez stowarzyszenia społeczne, organizacje pozarządowe jest jednym z możliwych rozwiązań tego problemu, o ile te w sposób odpowiedzialny traktują jego rozwiązanie, a więc nie wietrzą w tym szansy na ukrytą formę prywatyzacji mienia publicznego na cele pozaoświatowe. Tu samorządy mogą przecież wprowadzić prawne zabezpieczenia, by nie pozbywając się w ten sposób materii, zachować szkoły jako coś więcej niż tylko budynki do utrzymania. Istnieje też uzasadniona obawa, czy w wyniku silnych emocji rodziców i ich dzieci na rzecz obrony „własnej” szkoły powołane do jej prowadzenia stowarzyszenie utrzyma się na powierzchni dłużej, niż pobyt dzieci w tej placówce najbardziej aktywnych jego członków?

Czy rodzice stający w obronie szkoły, by ta nie została przejęta przez jakąś organizację pozarządową mają świadomość tego, że każde takie przejęcie, niezależnie od tego, kto tego dokonuje, wiąże się z koniecznością prowadzenia działań organizacyjnych związanych z bieżącym funkcjonowaniem placówki, wypracowywaniem w niej procedur postępowania, identyfikowania jej potrzeb i ich zaspokajania, rozwiązywania konfliktów wewnątrzszkolnych i finansowania kadr nauczycielskich oraz administracyjno-technicznych? Samorządy mogą przecież organizować i finansować szkolenia dla rodziców zainteresowanych tworzeniem stowarzyszeń, które przejmowałyby szkoły publiczne jako ich nowy organ prowadzący.

Jest to lepsza droga niż wchodzenie w konflikt z mieszkańcami na zasadzie, że władza ma zawsze rację, kiedy nie ma pieniędzy. Czyż to nie samorządy powinny być zainteresowane wspieraniem ruchów samoorganizacji obywatelskiej, które są naturalnym ogniwem demokracji partycypacyjnej? Dlaczego nie powołuje się miejskich rad oświatowych, by oddolnie rozpoznawać potrzeby i zagrożenia, tworzyć przestrzeń do szerokiego uczestniczenia obywateli w procesach przygotowywania, podejmowania i kontroli decyzji politycznych w środowisku lokalnym, które w możliwie optymalnym zakresie uwzględniałyby realizację praw i interesów obywateli?

Można także zastanawiać się nad tym, czy istniejących szkół publicznych nie przekształcać w centra – sieci autoedukacji dla lokalnej społeczności z możliwością finansowania organizowanych w nich w czasie pozalekcyjnym, zajęć oświatowych dla różnych wiekowo grup mieszkańców. Może warto byłoby zbliżyć się do ludu i część wolnych pomieszczeń szkolnych przeznaczyć na cele publicznej dostępności dla mieszkańców administracji samorządowej. Chyba lepiej jest ratować szkoły, nawet w ich części, niż remontować kolejne budynki dla potrzeb samej administracji. W miastach działa szereg organizacji, fundacji, stowarzyszeń, które nie posiadają swoich lokali, siedzib, a mogłyby ze składek członkowskich i prowadzonej działalności gospodarczej wynajmować wolne pomieszczenia szkolne do czasu, kiedy nadejdzie kolejny wyż demograficzny i znowu będzie za mało sal lekcyjnych.

Przez wieki szkoła kumulowała doświadczenia dotyczące jej relacji kulturowych w obszarze wewnętrznych wpływów między nauczycielami-uczniami i ich rodzicami a pracownikami administracyjno-technicznymi (często postać woźnej/woźnego była bardziej znacząca od kierownictwa szkoły u zarania pojawiających się w jej przestrzeni konfliktów postaw czy zachowań), więzi ze środowiskiem lokalnym, jego grupami społecznymi i instytucjami. Dzisiaj musi "walczyć" siłami zainteresowanych nią osób o swoje istnienie, przetrwanie czy rozwój.