07 grudnia 2012

Po co i komu nauczyciele składają totolotkowe śluby?


Od kiedy osoba podejmująca się pracy w zawodzie nauczyciela jest nim naprawdę, skoro ślubowanie składają jedynie ci, którzy - w myśl Art. 15. Ustawy Karta Nauczyciela - po trzyletnim stażu, pomyślnie zdanym egzaminie uzyskują mianowanie i pasowanie na profesjonalistę?

To oni bowiem po wielu latach pracy składają pierwsze przyrzeczenie, i to następującej treści potwierdzając je podpisem:

Ślubuję rzetelnie pełnić mą powinność nauczyciela wychowawcy i opiekuna młodzieży, dążyć do pełni rozwoju osobowości ucznia i własnej, kształcić i wychowywać młode pokolenie w duchu umiłowania Ojczyzny, tradycji narodowych, poszanowania Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej.

Ślubowanie może być złożone z dodaniem słów: "Tak mi dopomóż Bóg."

To oznacza, że do czasu mianowania nauczyciele nie są pełnoprawnymi pedagogami, tylko żyją w "zawodowym konkubinacie". Kiedy zatem zaczyna się ich prawdziwa służba, misja w przedszkolu czy szkole, skoro na złożenie ślubowania czekają ok. 9 lat? Czy do tego czasu są:

uczniami własnej profesji,

niby-nauczycielami,

miłośnikami zawodu (kochankami),

wyrobnikami,

narzeczonymi?

Kim są właściwie? Ach, przepraszam, są funkcjonariuszami publicznymi. Czy do mianowania nie muszą pełnić ustawowych powinności, dążyć do pełni rozwoju itd., itd.?

Po co i komu składają ślubowanie, skoro jest to rytuał, w którym de facto uczestniczą tylko ich reprezentanci? Zdarza się, że niektórzy składają je w wyniku losowania. Czy wyobrażamy sobie złożenie np. ślubu małżeństwa przez reprezentantów wszystkich zawierających go w danym dniu, albo na zasadzie losowania, jak w totalizatorze sportowym?

Ciekawe, że w niektórych rejonach kraju do złożenia ślubowania zaprasza się nauczycieli, ale pozbawia ich możliwości złożenia formuły: "Tak mi dopomóż Bóg", bo przedstawiciel władzy oświatowej nie widzi takiej potrzeby, sam rozstrzyga za nauczycieli, w jakim duchu będzie składane przez nich zobowiązanie.

Kto odwołuje się do roty nauczycielskiego ślubowania, kiedy ewidentnie jest ono łamane? Czy kogoś to wogóle obchodzi? Jaką odgrywa ono rolę, skoro część nauczycieli podpisuje je tylko, jak "kwit na węgiel"? Po co ten rytuał dla niektórych? Czy niezwiązany ślubami nauczyciel może zdradzać swoje powinności?

Pytam, bo czytam wywiad z Elżbietą Woszczyk, rzecznikiem dyscyplinarnym dla nauczycieli w woj. mazowieckim, która twierdzi, że nauczyciele najczęściej są oskarżani o naruszenie godności ucznia. Ciekawe, czy są to ci po ślubowaniu czy przed, "małżonkowie zawodu" czy tylko jego "kochankowie"? Panią rzecznik przeraża to, że dzieci w małych miejscowościach uważają, że bicie i obrażanie ich przez nauczycieli za nieprzygotowanie się do zajęć jest czymś normalnym. Zdarzają się też niestety postępowania w sprawie molestowania seksualnego .

To mamy niezłe podsumowanie Roku Janusza Korczaka. Wiadomo, śluby sobie, życie sobie. Przemoc i zdrady na boku, fałsz i hipokryzja, cynizm i pozoranctwo.

Na szczęście większość nauczycieli dobrze żyje w placówkach oświatowych z dziećmi i młodzieżą, a także z samymi sobą, bez względu na to, czy są po ślubie z zawodem czy też nie.