29 września 2012

Najemny rektor wyższej szkoły prywatnej odsłania kulisy fasady


Niektórym, poza mną rzecz jasna, może wydać się szokujące to, co ujawnił w wywiadzie dla prasy rektor jednej z warszawskich wyższych szkół prywatnych, która właśnie plajtuje z hukiem i w atmosferze skandalu. Wynika z niego, że był rektorem, a jakoby nim nie był. Kiedy sprawa poważnych problemów finansowych szkoły wyszła na jaw, przyznał publicznie:

Są sytuacje związane z tą uczelnią, których się trochę wstydzę. Komornik zajmuje studentom czesne, jakie wpłacają z tytułu studiowania w tej - jak się okazuje - "firmie". Od dwóch lat tak ministerstwo nauki i szkolnictwa wyższego, jak i rektor uczelni byli wielokrotnie alarmowani o licznych nieprawidłowościach, ale nie reagowali na nie.

Dzisiaj, w obliczu kompromitacji, już były rektor, bo złożył rezygnację z pracy na tej funkcji, jeszcze bardziej się pogrąża stwierdzając, że trzeba na jego sytuację w tej szkole o nazwie "wyższa" spojrzeć nieco inaczej. Tak więc mamy odsłonę prawdy o tym, o czym piszę nie tylko w blogu od kilku już lat.

Odsłona I:

To jest szkoła prywatna, większość takich szkół należy do jakichś spółek. Spółki, zgodnie z Kodeksem handlowym, są nastawione na zysk. Reprezentantem spółki w szkole jest osoba nazywana kanclerzem albo prezydentem - jak w przypadku "Giedroycia". Prezydent wynajmuje osoby do konkretnych zadań. Ja byłem rektorem - osobą wynajętą do tego, żeby podpisywać indeksy, egzaminować, ustalać program studiów. Odpowiadałem więc za sprawy związane z dydaktyką.

Być może płynie z tej wypowiedzi istotne przesłanie:

- Jak ktoś chce studiować lub pracować w wyższej szkole prywatnej, to powinien sprawdzić, czy nie jest ona spółką - jedno-lub wiieloosobową? Jeśli tak, to zdaniem b. rektora taka spółka nastawiona jest głównie na zysk, a nie na kształcenie i na badania naukowe, chociaż także. Przede wszystkim istotny jest tu ZYSK właściciela (założyciela, kanclerza, rektora - osób tworzących spółkę).

- W takich szkołach spółkach rektor nie jest rektorem w rozumieniu akademickim tej roli, jak ma to miejsce w uczelniach publicznych czy w bardzo dobrze zarządzanych uczelniach niepublicznych, gdzie akademickie standardy są podstawą do realizacji ustawowej i statutowej misji. W takich biznesowych szkołach bywają rektorzy, którzy są wynajętym "słupem" do podpisywania indeksów, egzaminowania i ustalania programów studiów. Ważne, by biznes się kręcił.

Jak wynika z pracy dziennikarza śledczego, ów rektor podpisywał dyplomy osób, które nie były studentami tej uczelni.

Jest wreszcie jeszcze jedna istotna odsłona kulis prowadzenia przez niektórych założycieli - właścicieli takich "wsp". Oto ów rektor ujawnia swoje relacje z właścicielem szkoły:

Nie zostałem wprowadzony w całość zagadnień, a to jest jednak wielki mechanizm. Jeżeli jest prezydent - właściciel uczelni - to on decyduje o tym, czy będzie uczelnia, czy nie. Czy będzie jakiś kierunek, czy nie.

Odsłona II:

Rektor na pasku (płacowym) założyciela jest jak między młotem a kowadłem. Kiedy bowiem założyciel szkoły nie płaci swoim pracownikom, albo zalega z płatnościami czy ich oszukuje w wypłacaniu należnych płac, to ma do wyboru: podać się do dymisji, albo trwać z nadzieją, że może coś się zmieni na lepsze. Co o nim sądzą jego współpracownicy, których namówił do pracy w takiej szkole? Właściciela to nie obchodzi. On płaci za to, by taki "rektor" sam rozstrzygał swoje dylematy, w tym to, że tracił swoją twarz w relacjach z wspólpracownikami. On sam zresztą tak o tym mówi:

- Nie jest to dla mnie nowością, bo mnie o tym informowali, podnosiłem tę kwestię na posiedzeniach Senatu. Sam zresztą nie otrzymywałem wynagrodzenia regularnie - te przestoje bywały kilkumiesięczne.


Odsłona III:

Dziennikarz naciska w omawianym tu przypadku. Pyta o o skargi, które ewidentnie leżą w kompetencjach rektora.

Brak szefów katedr politologii i aktorstwa. Braku seminariów naukowych. Niewydawania pism naukowych. Przeciążenie promotorów liczbą prac dyplomowych. Niezwoływanie przez rok posiedzeń senatu uczelni. Z pism ministerstwa wynika, że przez 11 miesięcy nie udzielił Pan odpowiedzi na zarzuty. Panie profesorze, czym Pan się tam właściwie zajmował?

Rektor odpowiada:

- Z perspektywy czasu uważam, że powinienem bardziej naciskać na właściciela, pana Podolskiego i egzekwować od niego. Być może tu jest moja wina - wierzyłem w jego dobrą wolę w zakresie prowadzenia tej szkoły. Dla mnie rękojmią tego, że on wie, co robi, była liczba szkół, które prowadzi. Sądziłem, że zna specyfikę tej pracy i wierzyłem mu, gdy mówił, że coś nie jest problemem. Trudno kwestionować postępowanie właściciela.

Widział Pan również, że na uczelni nie ma minimum kadry naukowej i nie reagował Pan.

- Jak pan to sobie wyobraża w sytuacji, w której właściciel nie chce przyjąć określonych pracowników, a to on kieruje całą stroną personalną?!


Otóż to. Nic dodać, nic ująć. Tak prowadzonych jest wiele wyższych szkół prywatnych w Polsce, a nasze władze chlubią się wskaźnikiem scholaryzacji na poziomie ISCED 5.

Poruszająca to prawda o mającym niewiele wspólnego z pedagogią szkolnictwa wyższego sposobem zarządzania tzw. "wsp", o upadku akademickiego etosu i fasadzie struktur tak zarządzanych uczelni. Żenada. Dobrze, że jednak prawda, nie tylko w tym przypadku, wreszcie wyszła na jaw. Chociaż w ten sposób ów były już rektor włącza się w proces edukacji naszego społeczeństwa, w tym w dużej mierze jakże naiwnej i zbyt ufnej szyldom i ofertom studiów w takich "wsp" - młodzieży.