Od wczoraj trwa w Łodzi lewacka krytyka Centrum Służby Rodzinie w Łodzi - organizacji prowadzącej działalność pożytku publicznego w zakresie przede wszystkim pomocy społecznej, edukacji, oświaty, nauki i wychowania oraz ochrony i promocji zdrowia. Uległy jej władze miasta, które organizując konkurs na sfinansowanie szkoleń w zakresie edukacji seksualnej w szkolnictwie publicznym złamały zasady i ponoć po raz pierwszy odstąpiły od uznania zwycięzcy, jakim zostało powyższe Centrum. Dla centro-lewicowej prasy, jaką jest "Gazeta Wyborcza" nadarzyła się znakomita okazja do podgrzewania i usprawiedliwiania działań, które kompromitują tak organizatora konkursu, jak i tę gazetę. To jest po prostu haniebne.
Ciekaw jestem, czy gdyby sędziowie bokserskiego meczu doszli do wniosku, że reprezentujący katolickie wyznanie zwycięzca pojedynku nie powinien otrzymać medalu z powodu swojego wyznania, to czy dziennikarze pisaliby o słuszności decyzji, czy może narzekali na nietolerancję, dyskryminację, łamanie prawa itp.? Dziennikarze "GW" - Marcin Markowski i Wioletta Gnacikowska piszą wprawdzie, że: Centrum Służby Rodzinie robi w Łodzi kapitalną robotę, ale ..., szybko dodają: powierzenie mu edukacji seksualnej w publicznych szkołach jest co najmniej ryzykowne
Od kiedy do gdybanie ma być rozstrzygające o wartości projektu edukacyjnego? Czy w warunkach konkursu było sformułowane zastrzeżenie, że nie mogą o dotację z Urzędu Miasta ubiegać się podmioty, które mają jakikolwiek związek z katolicyzmem, czy których kadra jest związana z nauką społeczną tego lub innego wyznania?
Spójrzmy na ten proces tylko i wyłącznie z formalno-prawnego punktu widzenia. Urząd organizuje konkurs. Kryteria są otwarte dla wszystkich podmiotów, bez wstępnego wykluczania organizacji związanych z Kościołem Katolickim czy jakimkolwiek innym. Komisja analizuje merytorycznie i finansowo wszystkie wnioski, po czym wybiera najlepszy w obu tych kategoriach. Co jeszcze trzeba uczynić, by zostać uznanym beneficjentem oferty?
Otóż to, przegrywa jednym punktem organizacja, która reprezentuje nurt ateistycznej edukacji, określającej się mianem nowoczesnej, jedynie słusznej i właściwej, godnej itd.,itd. Jest nią "Fundacja Jaskółka", która powstała w marcu 2004 r. Jak podaje na swojej stronie: Od 2010 r. realizujemy autorski program warsztatów z edukacji seksualnej dla młodzieży gimnazjalnej i licealnej. Pomysł na przeprowadzenie tego typu zajęć wyszedł od młodzieży, z którą pracowaliśmy przy realizowaniu licznych projektów. Zdobył on poparcie szkolnych pedagogów i psychologów. Do tej pory przeszkoliliśmy z sukcesem ponad 250 osób.
Władze unieważniają zatem wyniki konkursu. Kto tak postępuje? Zacytuję z GW:
(...) biuro prasowe UMŁ poinformowało właśnie, że konkurs został "odwołany". Dlaczego? "Zgodnie z prawem może być odwołany bez podania przyczyny" - czytamy w urzędowym e-mailu. Jak usłyszeliśmy, władze Łodzi przestraszyły się, że oddanie edukacji seksualnej w ręce osób blisko związanych z Kościołem ośmieszy całą ideę. Konkurs formalnie unieważniła prezydent Łodzi Hanna Zdanowska (PO), ale nieoficjalnie wiemy, że zrobiła to na prośbę Krzysztofa Piątkowskiego, wiceprezydenta odpowiedzialnego za edukację i zdrowie.
Centrum Służby Rodzinie ma ogromne zasługi dla społeczeństwa, nie dzieląc je na świeckie i wyznaniowe, na bogate i ubogie, na prawicowe i lewicowe, na liberalne i anarchistyczne, służąc - zgodnie nie tylko ze swoją nazwą, ale i statutowa misją - każdej osobie i rodzinie, która jest w potrzebie, także tej ciężko doświadczonej losem, dysfunkcjonalnej, zagrożonej patologiami. Dla pracowników tego Centrum, a są w nim przecież wysokiej klasy świeccy profesjonaliści - pedagodzy po Uniwersytecie Łódzkim, w tym znana publicznie postać społecznika, jaką jest mój magistrant Tomasz Bilicki, psycholodzy po UŁ, socjolodzy, lekarze, pielęgniarki, ale także osoby zakonne. Sam byłem przed kilku laty zewnętrznym recenzentem projektu, jaki był dofinansowywany z budżetu państwa, na rzecz szkolnictwa publicznego w Łodzi. Projekt nosił nazwę: „Szkolna Akademia Innowacji i Odpowiedzialności”.
Nie przypominam sobie, by ktokolwiek wówczas krzyczał, że pracownicy CSR będą źle wspierać szkoły, uczniów i nauczycieli. Otrzymali pieniądze publiczne na edukację. Nie zmarnowali ich. Czyżby seksualność człowieka podlegała w tym kraju kryterium "poprawności politycznej"? Jeśli tak, to dlaczego nie zostało ono wpisane w zasady konkursu? Już wyobrażam sobie larum, jakie podnieśliby dziennikarze "GW", gdyby u władzy był Jarosław Kaczyński a reprezentujący jego partię przedstawiciel władzy w UMŁ odrzuciłby lepszy wniosek organizacji Centrum Jaskółki (bo tak nazywa się organizacja, która przegrała ten konkurs).
Od lat odbywają się tu konferencje naukowe i oświatowe, prowadzone sa szkolenia i warsztaty dla rodziców, przyszłych rodziców, organizowane formy terapii i wspomagane działania na rzecz poszukiwania zastępczych rodziców czy opiekunów dla sierot społecznych, itd., itd. I to wszystko nagle się nie liczy, bo urażona została ambicja lewicowej organizacji, której oferta edukacyjna przegrała? Czyżby konkurs został ustawiony właśnie pod nią? Może zatem powinny zainteresować się tym odpowiednie służby? Drodzy dziennikarze "Gazety Wyborczej" - już tak bardzo straciliście kontakt z realiami i rzetelnością, że musicie stronniczo formułować swoje teksty, by podgrzewać niechęć i usprawiedliwiać tak niegodne działania?
Sięgnijmy do dokumentów:
Zarządzenie nr 1829/VI/12 Prezydenta Miasta Łodzi w sprawie ogłoszenia otwartego konkursu ofert i powołania Komisji Konkursowej do przeprowadzenia otwartego konkursu ofert w formie wsparcia realizacji zadania publicznego polegającego na edukacji nastolatków w zakresie świadomego rodzicielstwa oraz profilaktyki chorób przenoszonych drogą płciową, w tym profilaktyka HIV"
(...)
zarządzam co następuje:
§ 1.1. Ogłaszam otwarty konkurs ofert w formie wsparcia realizacji zadania publicznego polegającego na edukacji nastolatków w zakresie świadomego rodzicielstwa oraz profilaktyki chorób przenoszonych drogą płciową, w tym profilaktyka HIV".
2. Treść ogłoszenia o konkursie, o którym mowa w ust.1. stanowi załącznik Nr 1 do zarządzenia.
§ 2. W celu opiniowania ofert zgłoszonych do konkursu ofert, o którym mowa w § 1, powołuję Komisję Konkursową, zwaną dalej Komisją, w składzie: (...)
§3. Komisja opiniuje oferty zgodnie z Regulaminem pracy Komisji Konkursowej, stanowiącym załącznik nr 2 do zarządzenia.
(...)
Zajrzyjmy zatem do tego załącznika. Jednoznacznie potwierdza się, że mogą do konkursu przystąpić organizacje pozarządowe.
W §6.1. stwierdza się:
Następnie Komisja rozpatruje poszczególne oferty, oddzielnie dla każdego zadania albo działania, jeśli zadanie zostało podzielone na działania.
2. Członkowie Komisji przy ocenie merytorycznej poszczególnych ofert stosują następujące kryteria i skale ocen (łącznie 20 pkt):
1) możliwość realizacji zadania publicznego przez oferenta - 0-3 pkt;
2) ocena przedstawionej kalkulacji kosztów realizacji zadania publicznego, w tym w odniesieniu do zakresu rzeczowego zadania - 0-4 pkt;
3) wartość merytoryczna oferty, w tym jakość proponowanego programu zajęć warsztatowych i metod jego realizacji oraz kwalifikacje osób przy udziale których oferent będzie realizować zadanie publiczne - 0- pkt.;
4) planowany przez oferenta udział środków finansowych własnych lub środków pochodzących z innych źródeł na realizację zadania publicznego - m0-1 pkt.;
5) planowany przez oferenta wkład rzeczowy, osobowy, w tym świadczenia wolontariuszy i pracę społeczną członków - 0-3 pkt.;
6) analiza i ocena realizacji zleconych zadań publicznych w przypadku oferenta, który w latach poprzednich realizował zlecone zadania publiczne, biorąc pod uwagę rzetelność i terminowość oraz sposób rozliczenia otrzymanych na ten cel środków - 0-1 pkt.
Proszę wyjaśnić, co uzasadnia anulowanie wyniku konkursu i pozbawienie jego zwycięzcy, który przedstawił obiektywnie lepszą ofertę w świetle powyższych kryteriów? Dlaczego dziennikarze Gazety Wyborczej nie operują faktami, tylko wytłuszczają w tytule swojego "zatroskanego" artykułu: "Seks po bożemu nie przeszedł"? A może powinno być: "Seks po czyjemuś nie przeszedł?"
06 kwietnia 2012
Który rektor wyższej szkoły prywatnej będzie świecił oczami za jej założyciela?
Z dniem 1 marca 2012 r. wszedł w życie art.100.ust.3.pkt.2 ustawy z dnia 27 lipca 2005 r. Prawo o szkolnictwie wyższym, który zobowiązuje rektorów wyższych szkół prywatnych do przekazania ministrowi nauki i szkolnictwa wyższego planu rzeczowo-finansowego w ciągu 14 dni od jego uchwalenia. Po uruchomieniu w systemie informacyjnym resortu bazy POL-on, powyższe szkoły będą zobowiązane także do zarejestrowania tego planu, a później sprawozdania z jego realizacji.
Podobno rektorzy tych szkół nie przekazują takich danych, gdyż sami nie mają o nich pojęcia. Są one bowiem skrzętnie przed nimi ukrywane przez założycieli tych „wsp”. To do nich minister powinna kierować pisma, gdyż w większości przypadków rektorzy tych szkół nie tylko nie mają wiedzy na powyższy temat, ale i wglądu w dane, a co dopiero mówić o jakimkolwiek planie, jaki miałby być zatwierdzany. Chyba, że w tajemnicy przed innymi, w gabinecie założyciela i to z zobowiązaniem, że tych danych nikomu nie ujawni. W wiekszości przypadków rektorzy tzw. "wsp" nie mają nic do powiedzenia. Co najwyżej mogą świecić oczami przed swoją kadrą lub zatrudnianymi pracownikami i tłumaczyć się z braku tego czy owego. Teraz będą musieli świecić oczkami jeszcze z innego powodu, i to przed czynnikami resortowej kontroli.
Wspomniane sprawozdanie musi zawierać dane dotyczące rachunku zysków i strat, w tym m.in. przychody z działalności operacyjnej (sumę dotacji podmiotowych w obszarze działalności dydaktycznej), środki z budżetów jednostek samorządu terytorialnego lub ich związków, opłaty za świadczone usługi edukacyjne związane z kształceniem studentów na studiach niestacjonarnych oraz uczestników niestacjonarnych studiów doktoranckich, pozostałe przychody z działalności dydaktycznej, w szczególności z wynajmu pomieszczeń, środki pochodzące ze źródeł zagranicznych niepodlegające zwrotowi, środki otrzymane na rzecz stypendystów dla osób niebędących obywatelami polskimi oraz ze sprzedaży innych usług.
Rektorzy będą także zobowiązani do podania wielkości środków przyznanych jako płatności oraz dotacje celowe w ramach programów operacyjnych finansowanych z udziałem środków europejskich, a także innych środków pochodzących ze źródeł zagranicznych – przeznaczonych na wydatki bieżące działalności dydaktycznej. Tym samym nie będą już mogli „biadolić”, że nie mają środków z budżetu państwa na kształcenie w ich szkołach. Także należy podać wielkość dotacji podmiotowej i celowej, jaką niektóre „wsp” uzyskały z budżetu państwa w ramach grantów na badania własne, jak i wielkość środków przyznanych na finansowanie współpracy naukowej z zagranicą.
Należy też podać wartość sprzedaży pozostałych prac i usług badawczych wykonywanych na podstawie umów zawartych z krajowymi i zagranicznymi podmiotami gospodarczymi, osobami fizycznymi lub innymi jednostkami czy na realizację programów lub przedsięwzięć związanych z procesem badawczym, jeśli takowy miał miejsce (w tym także pozostałe przychody, w tym środki z budżetów jednostek samorządu terytorialnego lub ich związków przeznaczone na działalność badawczą).
Ciekawe, jak zostaną ukryte nieuzasadnione wydatki, koszty, świadczące o niegospodarności, nadużyciach itp.? Tym samym niektórzy rektorzy będą mieli dylemat, co czynić, kiedy dowiedzą się, że założyciel ukrywał przed nimi dużą część dochodów, czerpiąc z tego indywidualne korzyści i przyczyniając się do tego, że uczelnia może być lub już jest niewypłacalna, że założyciel ma kłopoty z płynnością finansowa, nie troszczy się o majątek szkoły itp.?
Znajdą się tacy, którzy za dodatkową gratyfikacją podpiszą każdy dokument, byle utrzymać swoje stanowisko. Dotyczyć to będzie szczególnie tzw. pseudo rektorów, którzy pełnią te funkcje de nomine, ale nie mają de facto żadnego wpływu na zarządzanie infrastrukturą i finansami szkoły. Ciekawe zatem, co z tymi danymi uczyni ministerstwo? Czy będzie je weryfikować w trakcie przeprowadzanych kontroli? Czy będą pociągani do odpowiedzialności karnej rektorzy za potwierdzenie fałszywych danych? Niestety, z tym procederem mamy do czynienia w bardziej wydawałoby się błahych kwestiach, jak chociażby składanych przez niektóre magnificencje niezgodnych z prawdą oświadczeń o zatrudnionej kadrze naukowo-dydaktycznej.
Niektórzy prawnicy już zacierają ręce, bo szykuje im się niezła kasa do zarobienia. Będą bowiem mogli organizować szkolenia dla założycieli i kanclerzy wyższych szkół prywatntych na temat tego, jak ukryć to, czego ujawniać się nie chce?
Subskrybuj:
Posty (Atom)