18 stycznia 2012

Oświata państwowa a społeczny ruch edukacyjny


To tytuł jednej z niezwykle ważnych, a jakże aktualnych rozpraw Zbigniewa Kwiecińskiego, które zostały przypomniane po 30 latach od ich pierwszej edycji. Wydała je oficyna naukowa Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu w zbiorze zatytułowanym "Dylematy. Inicjatywy. Przebudzenia". Mimo minionych już trzech dziesięcioleci, polski system oświatowy nadal należy do bastionu najbardziej scentralizowanych struktur, które podtrzymywane są przez niezdolne i niechętne do koniecznych zmian władze państwowe. Autorytaryzm skrywa się za retoryką troski o dobro dzieci i młodzieży, o dziedzictwo kulturowe, wyrównywaniem szans rozwojowych itp. przy równoczesnym utrzymywaniu państwowego centrum decyzyjno-kontrolnego, zapewniającego "(...) sprawny przebieg podejmowania, przekazywania decyzji z góry na dół systemu, właściwą organizację kontroli oraz - czy przede wszystkim - gwarantuje takie określanie celów, treści i zasad funkcjonowania poszczególnych placówek, aby były one zgodne z celami ustrojowymi i zasadami konstytucyjnymi państwa." (s. 13)

Nie byłoby w tym procesie nic groźnego, gdyby był on równoważony przez procesy demokratyzacji oświaty, przeciwdziałającej nadmiernej biurokratyzacji, jak i odwracaniu uwagi nauczycieli od istoty procesu kształcenia i wychowania na rzecz podporządkowywania ich działań planistycznych, metodycznych i przedmiotowych oczekiwaniom biurokratycznego nadzoru. Ten rzecz jasna musi zadbać o siebie i uzasadniać nasilaniem nonsensownych procedur (pseudoewaluacyjnych) racje swojego istnienia, a nawet coraz większej ekspansji. Procedury generują procedury, jedne narzędzia diagnostyczne kolejne, a wszystko ponoć po to, by w szkołach uczyło się i wychowywało uczniów lepiej i bezpieczniej. Nie ma ani jednego, ani drugiego, bo przecież papierokracja pospolita święci tryumfy nad zmęczonymi coraz bardziej nauczycielami. Oni już nie wiedzą, czy mają przygotowywać się do swoich zajęć z uczniami, czy do kolejnych wizytacji, hospitacji, ewaluacji itp.

Jak pisał w 1982 r. autor wspomnianej książki: "Nauczyciele i wychowawcy - właściwy podmiot procesów organizowania uczenia się, wychowania i kształcenia - także stają się i czują coraz bardziej uzależnieni, zewnątrzsterowni, pozbawieni wpływu na wybór i układ treści i metod swej działalności. Ludzie ci, w których ręce rodzice z pełnym zaufaniem oddają swoje dzieci, ufając, że są to fachowcy od zapewnienia ich dzieciom najlepszego i pełnego rozwoju, pozbawieni są możliwości, umiejętności i niezbędnych warunków do spełnienia tych nadziei. Przy takiej patologicznej "ścieżce" rozwoju scentralizowanego systemu oświatowego nauczyciele i szkoła stają się - czy tego chcą, czy nie; czy są tego świadomi, czy nie - narzędziami podporządkowania jednostki państwu i kształtowaniu posłusznych członków wielkich organizacji politycznych i produkcyjnych. Rodzi się tu konflikt pomiędzy prawem każdej osoby maksymalnego rozwoju i ukształtowania swoistej dla niej struktury osobowości, tożsamego JA, pozwalających rozpoznawać tę osobę, jako swoistą, niepowtarzalną i wartościową niezależnie od zmian w czasie i przestrzeni społecznej".(s. 14)

Znacznie poważniejszym jednak zagrożeniem, jakie wynika z tak scentralizowanego systemu oświaty, o czym zapomnieli już ci, którzy walczyli w podziemnej "Solidarności", jest - jak pisał, a teraz o tym przypomina Z. Kwieciński -"strategiczna pomyłka", jaką popełnia władza resortu edukacji nie tylko źle planując cele odgórnych reform, nie uzgadniając ich ze społeczeństwem, a w niektórych przypadkach nawet wdrażających je przeciw jakiejś części społeczeństwa, ale i nie zapewniając na realizację nawet najbardziej sensownych zmian - koniecznych środków finansowych.

Oskarżanie (przez podległy Ministerstwu Edukacji Narodowej) Ośrodek Rozwoju Edukacji - dyrektorów szkół o sabotowanie przez nich reform na podstawie jednej z ekspertyz, wystawia tej grupie oświatowych funkcjonariuszy bardzo niepochlebną opinię i zaleca zmiany w sposobie ich mianowania. Jeszcze raz pokazuje to, jakich metod chwyta się obecna władza, by zapewnić sobie odgórne posłuszeństwo w grupie dyrektorów szkolnych.

Może wreszcie ktoś przeprowadziłby audyt sensowności dominującego systemu zarządzania polską edukacją przez MEN, zbadał procedury wylęgania się w gmachu tego resortu absurdalnych pomysłów, patologicznych regulacji prawnych, w wyniku których m.in. każe się rodzicom sześciolatków płacić za lekcje religii, łączy przedszkola ze szkołami, gimnazja z liceami, obniża standardy kształcenia i zatrudniania nauczycieli, ignoruje potrzeby integracyjnego kształcenia dzieci niepełnosprawnych w szkolnictwie ogólnodostępnym, manipuluje poziomem egzaminów zewnętrznych, itp.?
A zatem, jak przed ponad ćwierćwieczem, pojawiają się lokalne inicjatywy na rzecz zwiększania samorządności szkół, realnej partycypacji w tym procesie nauczycieli, uczniów i ich rodziców oraz apeluje o debatę publiczną na ten temat. Oto otrzymałem pismo, które zostało skierowane przez obywateli do jednego z posłów PO z propozycjami zgłoszenia w Sejmie postulatu zmian szkoły w kierunku rzeczywistej partycypacji rodziców w współzarządzanie szkołami i ich autonomii. Jak pisze autorka tej inicjatywy: Szanowny pan poseł wrzucił tę propozycję do szuflady. Co jest treścią owej petycji?

Apeluję do wszystkich, którym leży na sercu sanacja polskiego systemu szkolnictwa, czyli do nauczycieli, rodziców, młodzieży o składanie podpisów pod tą petycją, która zostanie skierowana do Ministerstwa Edukacji Narodowej. Jestem bowiem zdania, i nie jestem w nim odosobniona, że w naszym szkolnym państwie źle się dzieje. Nauczyciele czują to i o tym ze sobą rozmawiają, ale sceptyczni wobec wyniku, rzadko podejmują starania, by swój głos skierować do władz ministerialnych. Oto próba zapełnienia tej luki:

Należy zwołać ogólnopolski Sejm Nauczycielski, w którym wzięliby udział nauczyciele i dyrektorzy szkół, reprezentujący procentowo szkoły wszystkich etapów oraz miejscowości rozmaitej wielkości i usytuowania na mapie Polski.
Obrady odbywałyby się w komisjach problemowych, by ich konkretne zalecenia przedstawić do aprobaty całego Sejmu. Przegłosowane zalecenia musiałyby być wiążące dla organów sejmowych i rządowych, zajmujących się pracami nad zmianą w Ustawie Oświatowej. Sejm powinien się odbyć w okresie wakacyjnym, aby nie kolidować z działaniem szkół. Mam nadzieję, że w środowisku nauczycielskim znajdą się chętni do spełnienia tego obowiązku obywatelskiego.
A oto propozycja problemów, które wymagają zmian:
1. Nie oceniając merytorycznej zasadności podstawy programowej w poszczególnych przedmiotach, opierając się jednak na zdaniu kolegów uczących zarówno dyscyplin ścisłych, jak i humanistycznych, stwierdzam, że nie są wypełniane postulaty zmiany nacisku z przyswajania twardych danych na nabywanie kompetencji oraz wyrobienie w uczniach nawyku stawiania pytań i celowego poszukiwania odpowiedzi na nie. Wymagania i infrastruktura (na przykład w postaci podręczników) nadal obejmują zbyt szeroki wachlarz tematów, czyli obligatoryjnych obszarów wiedzy “do przyswojenia”. Nauczyciel jest rozliczany z wyników w testach, te zaś zawsze będą preferować encyklopedyczną wiedzę, bo choćby poszczególne pozycje testowe były sformułowane jako problemy, bazą ich rozwiązania są fakty. Bywa, że nauczyciele są teoretycznie przygotowani do bardziej aktywnych metod pracy, ale “nie mają na nie czasu” w godzinach, jakie mają do dyspozycji w obecnej ramówce.

Być może w trakcie prac nad PP zabrakło kluczowego etapu oglądu całości? Dla uczniów reprezentujących przeciętny (i niżej) poziom sprawności intelektualnej oraz niski poziom i jakość wsparcia środowiska rodzinnego, wymagania PP są zbyt akademickie, kształtują postawy frustracji, rozczarowania do siebie i do szkoły, uruchamiają mechanizmy wyuczonej bezradności, a nieco później – również agresji jako sposobu rozładowania rosnącego ciśnienia.

WNIOSEK: należy przeanalizować Podstawę Programową jako całość i albo ją odchudzić, albo wprowadzić rozróżnienie obszarów podstawowych oraz opcji tematycznych (które nie byłyby oczywiście ujmowane w ogólnopolskich testach końcowych, a ich realizacja pozostawiona do decyzji nauczyciela).

2. Przy rozdętych wymaganiach tematycznych nie jest realny trening kompetencji 5, 6 i 8 (odpowiednio: wdrażania technik samodzielnego uczenia się; kształcenia postaw obywatelskich oraz rozwijania świadomości kulturowej i artystycznej). Są to bowiem zadania, które wymagają czasu, dając jednocześnie proporcjonalnie do tego czasu niewielkie mierzalne “produkty” końcowe. Jednocześnie są to dziedziny niedostatecznie reprezentowane w końcowej ewaluacji w postaci testu kończącego każdy etap edukacji - więc w szkole nastawionej na “twarde” wyniki podlegające łatwiej obróbce statystycznej będą one zawsze spychane na drugi, ostatni lub – w praktyce – wirtualny plan. A to jest tragedia, szczególnie w świetle wniosków, do jakich dochodzą coraz powszechniej specjaliści edukacji – kształcenie artystyczne nie jest celem samym w sobie, lecz coraz lepiej udokumentowanym środkiem zwiększającym nie tylko zaangażowanie uczniów, ale i ich możliwości akademickie i intelektualne.

WNIOSEK: należy gruntownie przemyśleć pozycję kształcenia przez kontakt ze sztuką i kształcenia umiejętności artystycznych w programach szkolnych oraz wprowadzić, szczególnie na pierwszym i drugim etapie edukacyjnym, więcej przedmiotów “umiejętnościowych”.

3. Obserwujemy przyrost w tempie wykładniczym formalizacji dokumentacji pracy szkoły w dążeniu do ujmowania wszystkiego w statystyki. Edukacja to nie produkcja towarowa i niektóre z tych działań są nie tylko absurdalne, ale wręcz samobójcze. Często dyrektorzy zespołów oświatowych tworzą własne wymogi dokumentacji albo wywierają presję na dyrektorów szkół, aby takowe tworzyli. To naprawdę palący problem, który się wiąże z kwestią opracowania priorytetów edukacji (czy szkoła ma przede wszystkim uczyć, czy wspierać w socjalizacji i rozwoju indywidualnym; czy ważniejsze są stopnie, czy atmosfera itp.). W Wielkiej Brytanii w odpowiedzi na rosnący nacisk w ocenie szkół na osiągnięcia akademickie przeprowadzono badania jakości szkół, w którym stwierdzono, że w szkołach prowadzonych na gruncie współodpowiedzialności i współpartycypacji uczniowskiej nastąpiła znacząca poprawa najpierw atmosfery w szkole i spadek negatywnych zjawisk typu wagarowanie, co poskutkowało istotną poprawą wyników kształcenia. Przy tym doskonale służy to tzw. kształceniu obywatelskiemu.

WNIOSEK: należy wypracować kryteria oceny jakości szkoły, godne współczesnej koncepcji edukacji humanistycznej i obywatelskiej i tak dostosować wymagany aparat dokumentacji, by jego wymogi nie były kontrproduktywne wobec procesu kształcenia.

4. Praktyka tworzenia dla potrzebujących tego uczniów indywidualnych planów edukacyjnych jest chwalebna i sprawdzona w systemach edukacyjnych wielu krajów, ale polska próba wdrożenia systemu indywidualizacji edukacji bez udziału odpowiednio przygotowanej kadry jest smutnym nieporozumieniem. W wielu szkołach nie ma psychologów, a bez nich nie wyobrażam sobie wartościowego IPE. Poza tym nie można obarczać nauczycieli zadaniem realizacji wymogów IPE, nie dając im realnego wsparcia w klasie - zarówno ze względów praktycznych (czas, możliwości przy jednoczesnej pracy z całym zespołem uczniowskim), jak i merytorycznych (pracę z uczniami wymagającymi specjalistycznego wsparcia powinni prowadzić przygotowani do tego asystenci edukacji specjalnej).

WNIOSEK: należy wprowadzić stanowisko zawodowe asystenta edukacji specjalnej oraz asystenta nauczyciela.


Jak pisze autorka tej petycji: "Liczę na krytyczne ale pożyteczne komentarze i być może na wskazówki, jak mogę rozpowszechnić tę inicjatywę (o ile ją Pan Profesor uzna za godną tego), by zebrać podpisy w liczbie wystarczającej dla uruchomienia reakcji ze strony MEN. Z wyrazami szacunkuZofia Grudzińska

Czyżby było konieczne kolejne przebudzenie?