30 grudnia 2011

Bezczelność "pedagogiczna" na Słowacji



W związku z tym, że usiłuje się anonimami i prawnikami zastraszyć mnie, by pseudonaukowcy mogli spokojnie kontynuować swój proceder habilitowania się na Słowacji, wykorzystując tamtejsze normy i niezdolność członków komisji do rozpoznania oszustw, dzięki którym niektórzy usiłują wyłudzić stopień czy tytuł naukowy, warto poszukać odpowiedzi na pytania:

Jak rodzi się bezczelność "pedagogiczna"?

Jak to jest możliwe, że w świetle słowackiego prawa dopuszcza się do awansu naukowego osoby, które nie tylko w Polsce, ale i nigdzie w Europie nie miałby szans na stopień doktora habilitowanego? Od czego to zależy?

Jaki ma w tym procederze udział nie cała uczelnia czy wydział, na którym przeprowadza się pozorowane przewody habilitacyjne, ale konkretne osoby z nim związane?

Czy aby nie manipuluje się w naszym kraju wewnątrz instytucjonalnymi relacjami, zależnościami, by załatwiać jakieś interesy?

Czy nie podejmuje się działań w polskich uczelniach, szczególnie tych na obrzeżach nauki - w państwowych wyższych szkołach zawodowych, w wyższych szkołach prywatnych, które za wszelką cenę chcą mieć formalnie spełniony wymóg minimum kadrowego, by zarabiać na kształceniu, nie przejmując się o jakość naukową kadry?

Czy nie jest jednak tak, że to Polacy są eksporterami oszustw, matactw akademickich na Słowację i do Czech?

Wystarczy poczytać artykuły dra Marka Wrońskiego w "Forum Akademickim", by zobaczyć, jak wiele procesów owego eksportu ma swoje źródła właśnie w naszym kraju, w wygenerowanym przez kilku cwaniaczków biznesie, niektórych zresztą powiązanych z mrocznymi pozostałościami PRL, a wszystko będzie jasne.

Tytuł dzisiejszego wpisu częściowo zapożyczyłem właśnie od M. Wrońskiego opisującego w swoim cyklu: "Z archiwum nieuczciwości naukowej (44) historię ówczesnego adiunkta Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku, który będąc kierownikiem Zakładu Dydaktyki Ogólnej tamtejszego Instytutu Pedagogiki w 2002 r. wydał w uczelnianej oficynie książkę z dwoma współautorami - magistrami tego instytutu. Jedna z tych asystentek przeprowadziła przewód doktorski w Uniwersytecie Śląskim.

Wszystko byłoby zapewne w porządku, gdyby nie fakt, iż w marcu 2002 książkę tę zobaczył profesor z Gdyni, który w Słupsku pracował na drugim etacie. Zobaczył i osłupiał, bowiem jej treść w 80 proc. pokrywała się z jego książką, która miała od roku 1998 pięć wydań w Wyższej Szkole Administracji i Biznesu w Gdyni i była napisana przez niego, we współpracy ze słupskim doktorem, ale nie jego asystentką i asystentem. Oni żadnego wkładu w tę pracę nie mieli. Recenzentem „nowej” książki okazał się znany i poważany ekonomista – profesor z Gdyni, który - jak się okazało - nigdy takiej książki nie recenzował, a recenzja była fałszywa.

Zainteresowany „dorobkiem” autora faktyczny autor dzieła sprawdził, że jeszcze inne „publikacje książkowe” słupskiego doktora i też opublikowane przez słupskie wydawnictwo uczelniane w 2000 r. miały fałszywego recenzenta, który nic o tym nie wiedział. Jasne się stało, że ów doktor sfabrykował dwie recenzje wydawnicze, podpisując je nazwiskami znanych i poważanych profesorów, a przy tym dopisując dla wzmocnienia kariery naukowej swoją asystentkę.

Oszustowi de facto nic się nie stało poza tym, że władze uczelni odwołały go z funkcji kierownika zakładu. Dopiero po 2 latach sam odszedł z tej uczelni za porozumieniem stron. Co zrobił ów - skazany wreszcie wyrokiem sądu - oszust? W międzyczasie habilitował się w Rosji, otrzymując zaświadczenie o równorzędności rosyjskiego stopnia z polskim stopniem doktora habilitowanego i pracuje w wyższej szkole prywatnej w centrum kraju jako profesor uczelniany, kształcąc pedagogów. Ów "profesor-oszust" opublikował jeszcze wiele artykułów ze swoją słupską asystentką, a ta mając tak znakomitego mistrza, co zrobiła?

Pojechała na Słowację i przedłożyła wszystkie artykuły i książki (przepraszam za określenie - naukowe) jako samodzielny dorobek do habilitacji, wymazując jednak nazwisko współautora. Mistrzostwo świata w składaniu fałszywych oświadczeń. Jej bezczelność była jednak tym większa od jej mistrza - oszusta( zgodnie z tezą Leonardo da Vinci - "Kiepski to uczeń który nie przewyższa sowjego mistrza"), że przedłożyła jako samodzielną rozprawę habilitacyjną w Katolickim Uniwersytecie w Rużomberku "swoją" dysertację doktorską. Co ciekawe, w tym procederze wspierała ją (nieświadoma?) jej obecna dziekan wydziału, wydając pozytywną opinię o jej dorobku naukowym. Ma jednak z nią jedną publikację, wydaną zresztą w Gdyni. Jak widać panie dobrze się znają, rzecz jasna, naukowo.

Oczywiście, sprawa przeszłaby w Katolickim Uniwersytecie w Rużomberku bez żadnych kłopotów i owa oszustka, która zdążyła zmienić miejsce pracy ze Słupska na Gdynię (ciekawe powiązanie miejsc), gdyby nie to, że otrzymałem maila z zapytaniem, czy wiem o mających się odbyć za 2 dni przewodach habilitacyjnych w tej słowackiej uczelni. Nie wiedziałem, bo od pewnego czasu przestano mnie nawet o tym oficjalnie informować. Przypadkowo?

Kto znalazł się w KU w Rużomberku w komisji habilitacyjnej polskiej oszustki? Nie tylko jej b. dziekan, ale także inna, ciekawa postać, a mianowicie też z tego środowiska doktor habilitowana (poprzednia jeszcze dziekan Wydziału Edukacyjno−Filozoficznego Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku), która też odeszła z tej uczelni po skandalu z plagiatami w pracach dyplomowych studentów. Jak sądzicie drodzy czytelnicy mojego blogu, gdzie uzyskała tytuł profesora ta pani? Oczywiście w Katolickim Uniwersytecie w Rużomberku. Jak ocenilibyście ten dziwny zbieg okoliczności?

Znalazł się w komisji habilitacyjnej pewien doktor habilitowany z innego uniwersytetu, który też habilitował się w Rużomberku, a potem jakoś musiał się zasłużyć, bo został zatrudniony w Słupsku, i nie tylko. Kto był recenzentem w jego słowackiej habilitacji? Ta profesor, która uzyskała ów tytuł w KU w Rużomberku. Przypadek czy wielkie zaufanie?

Ciekawe, kogo tak bardzo rozzłościły moje wpisy w blogu na temat tego typu oszustw? Założycieli wyższych szkół prywatnych, którzy trzęsą się o minimum kadrowe, Słowaków, władze uczelni, które nie podjęły skutecznych działań dyscyplinarnych? Ta pani - jak wspominałem - nadal kształci pedagogów, a na stronie uczelni publicznej widnieje w składzie senatu! Pogratulować JM! Zasłużóna adiunkt pracuje też w szkolnictwie prywatnym. Czego uczy swoich podopiecznych?

W sprawie ‘procederu’ słowackiego na łamach Dziennika zamieszczono kilka wypowiedzi, ale tylko wypowiedź pani prof. Anny Gizy-Poleszczuk wskazuje, że jest zorientowana nieźle w temacie „ Rużomberk to kuriozalne zwieńczenie procesu, który w Polsce obserwujemy od bardzo dawna. To, co się tam dzieje, to proces bardzo negatywny, jednak musimy mieć świadomość, że słabą habilitację równie dobrze zrobić w Polsce. „ I to jest sama prawda. http://blogjw.wordpress.com/2008/09/05/o-pielgrzymkach-habilitacyjnych-nieco-inaczej/

Zapewniam, że będę ten temat kontynuował, dla dobra tych uczciwych w Polsce i na Słowacji naukowców, którzy realizują swój zawód z pasją i uczciwie. Nadal Komitet Nauk Pedagogicznych PAN czeka na reakcję Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. żeby wreszcie stosowne służby i powołany w tym m.in. celu przez minister B. Kudrycką Zespół do Spraw Dobrych Praktyk Akademickich i podjęły konkretne działania, zamykając proces demoralizacji w naszym systemie.