02 listopada 2010

O habilitacyjnych pielgrzymkach polskich pedagogów (i nie tylko) na Słowację














Jeszcze dwa lata temu prasa słowacka donosiła wielkimi zgłoskami z Polski: Kde ľahko prísť k titulu? Na Slovensku („Gdzie najłatwiej jest zyskać tytuł? Na Słowacji”). Polskie media donosiły jeszcze ostrzej, bowiem tytuły artykułów na ten temat miały zwrócić uwagę przede wszystkim społeczności akademickiej w kraju i władzom resortu nauki i szkolnictwa wyższego, że dzieje się coś, co bije na alarm. Pisano zatem: Słowacka fabryka polskich profesorów; Do świata nauki tylnymi drzwiami; Do kariery na skróty, Koniec z dyplomami ze Słowacji; Koniec słowackiego eldorado? Profesorskie plagiaty. Rzecz dotyczyła tych polskich obywateli ze stopniem naukowym doktora, którzy postanowili obejść polskie procedury ubiegania się o habilitację, odnajdując niższe i łatwiejsze wymogi u południowych sąsiadów. O ile bowiem spełnienie kryteriów habilitacyjnych na Słowacji dla obrotnego i zaangażowanego pedagoga trwa zaledwie kilka lat, o tyle w kraju musiałby zgromadzić znacznie poważniejszy dorobek naukowy, by być dopuszczonym do otwarcia przewodu habilitacyjnego. Po co więc czekać, skoro i tak los samego dopuszczenia do otwarcia przewodu nie jest wcale pozytywnie przesądzony.

Lepiej jest połączyć przyjemne z pożytecznym, czyli nawiązać współpracę z jedną lub z kilkoma słowackimi szkołami wyższymi, zatroszczyć się o odpowiednią liczbę publikacji w czasopismach naukowych i cytowań (krajowych oraz zagranicznych), by można było przystąpić do wykładu habilitacyjnego z rozprawą, która może mieć charakter przeglądowy, metodyczny (dydaktyka szczegółowa czy metodyka opiekuńczo-wychowawcza), a przy tym nieweryfikowalny przez Słowaków pod kątem częściowej czy nawet pełnej zgodności z treścią obronionej w Polsce kilka lat wcześniej dysertacji doktorskiej. Polski doktorat jako słowacka habilitacja?
Co ważne, ani tzw. praca habilitacyjna, ani wykład habilitacyjny nie muszą być napisane i wygłoszone w języku słowackim, a nie ulega wątpliwości, że o poziomie artykułów w języku polskim czy tych, w których kandydat jest cytowany, nasi słowaccy koledzy nie są w stanie wyrokować, gdyż nie mają do nich dostępu, a poza tym sami nie znają naszego języka.

Wszystko zatem zależy od tego, co zostanie przez habilitanta wykazane w jego curriculum vitae, spisie publikacji i oświadczeniach o zgodności podanych danych z rzeczywistością. W niektórych przypadkach dochodziło nawet do tak kuriozalnych aktów pomocowych, jak np. wskazywanie przez habilitanta recenzenta z jego kraju, który mógłby „rzetelnie” ocenić jego dorobek. Kim był i nadal jest najczęściej ów recenzent? Oczywiście, wypromowanym na… Słowacji doktorem habilitowanym lub profesorem, albo jego podwładnym w niepublicznej szkole wyższej. Wypromowani recenzują kolejnych kandydatów do promocji, by ci odwdzięczyli się im w czasie kolejnych tego typu przewodów. Koło się zamyka, ale zarazem i poszerza, bowiem od ok. 10 lat z każdym semestrem przybywa w naszym kraju nowo wypromowanych docentów pedagogiki, których stopień odpowiada polskiemu doktorowi habilitowanemu. Witajcie w kraju!

Jak nie powiedzie się w jednym uniwersytecie, to szybko „zwiadowcy” rozpoznają teren i habilitacyjne harce prowadzone są z coraz większym zapałem w następnym. Krąg adiunktów przed rotacją lub już dawno temu czy dopiero co przeniesionych na stanowiska starszych wykładowców, którzy nie mieli zamiaru prowadzić w Polsce badań naukowych (czego efektem mogłaby stać się możliwość habilitowania) lub takich, którym - z różnych powodów - nie powiodło się albo otwarcie przewodu habilitacyjnego albo pozytywne przeprowadzenie całego postępowania przed jedną z rodzimych rad wydziałów, został w ostatnich latach poszerzony o osoby o wykształceniu niepedagogicznym. Na Słowacji habilitują się „na gwałt” przedstawiciele nauk wojskowych (niektórzy wykształceni jeszcze w okresie PRL), psychologii (tu kryteria są tak ostre a krajowe standardy tak wysokie, że zawsze można wmówić zgodność prowadzonych badań z pedagogiką) czy filozofowie, socjolodzy, politolodzy, a nawet absolwenci teologii. Wszystko dzisiaj jest wychowaniem, uczeniem się lub kształceniem, więc każdy właściwie, niezależnie od tego, z jakiej dyscypliny uzyskał promocję doktorską, może ubiegać się o habilitację z pedagogiki. Tak pojemnej dyscypliny dotychczas w dziejach nauki jeszcze nie było!

Gdzie najczęściej przeprowadzano przewody habilitacyjne i profesorskie z pedagogiki? Na Katolickim Uniwersytecie w Rużomberku. Ta szacowna jednak uczelnia, o której sam tak wiele pisałem w ostatnich latach, nie może już przeprowadzać habilitacji z pedagogiki, gdyż po akredytacji nie utrzymała uprawnień do przeprowadzania przewodów naukowych na stopień naukowy doktora habilitowanego i tytuł profesora w zakresie pedagogiki. W ostatnich dwóch latach władze Wydziału Pedagogicznego tej uczelni podjęły współpracę z Komitetem Nauk Pedagogicznych przy PAN i w większości przypadków (kontynuowanych jeszcze przewodów polskich doktorów, które zostały otwarte przed 2008 r.), włączały jako recenzentów profesorów – członków KNP PAN, doprowadzając zasłużenie niektóre przewody habilitacyjne do szczęśliwego finału. Niestety, zdarzały się takie postępowania, które za sprawą Polaków okrywały hańbą tak ich, jak i nasze środowisko w wyniku podjęcia próby wyłudzenia stopnia doktora habilitowanego, o czym zresztą pisałem już w ub. roku akademickim. Wielokrotnie opisywał niektóre przypadki na łamach „Forum Akademickiego” dr Marek Wroński. Dzisiaj, w cenionym nie tylko w swoim kraju i regionie Uniwersytecie Katolickim prowadzone są postępowania awansowe z „teologii katolickiej” na Wydziale Teologicznym, „teorii i historii dziennikarstwa” na Wydziale Filozoficznym, „dydaktyki szczegółowej – w zakresie teorii kształcenia i wychowania religijnego” oraz z „pracy socjalnej” na Wydziale Pedagogicznym.

Jednym z powodów kryzysu jest brak profesorów tytularnych w dziedzinie nauk humanistycznych z dyscypliny pedagogika, i to nie tylko w tym Uniwersytecie. Zjawisko to dotyczy niemalże każdej uczelni w tym kraju i prawie każdej dyscypliny naukowej. Pojawiła się bowiem luka pokoleniowa między samodzielnymi a pomocniczymi pracownikami naukowymi. Dokąd zatem dzisiaj pielgrzymują z Polski naukowi harcownicy? Na Uniwersytet w Bańskiej Bystrzycy, w Nitrze albo w Bratysławie. Można im podpowiedzieć, że od niedawna takie uprawnienia do habilitowania z pedagogiki ma jeszcze Uniwersytet w Trnawie.

Czy będą kolejne skandale, czy może zacne i godne wyróżnienia także w naszym kraju dysertacje? Czy polska i słowacka prasa ponownie zaczną pisać o tym, jak można szybko, łatwo i przyjemnie „załatwić” sobie habilitację na Słowacji, czy może wreszcie pojawią się wśród nas koleżanki i koledzy, którzy z podniesioną głową będą mogli w swoich uczelniach w kraju zaprezentować wartość własnego dorobku? Dlaczego znowu krążą kolejne doniesienia o zbliżających się wykładach habilitacyjnych i zapewnienia dziekanów niektórych uniwersytetów, że nie zatrudnią na swoim wydziale na stanowisku adiunkta-doktora habilitowanego czy na stawisku profesora uczelnianego kogoś, kto uzyskał w ten sposób habilitację? Asekuracja czy walka o utrzymanie uprawnień dla własnej jednostki?

W dobie nadchodzącej reformy szkolnictwa wyższego w naszym kraju, przewidującej większą mobilność naukowców, pozyskiwanie zagranicznych akademików czy też Polaków, którzy w innych krajach uzyskali promocje habilitacyjne lub profesorskie, tego typu „przypadki nieuczciwych pielgrzymów” mogą, zamiast inkluzji, prowadzić do ekskluzji innych jako uczciwych i rzetelnych naukowców. Są przecież krajanie, którzy uzyskali habilitacje czy tytuły profesorskie w m.in. ościennych krajach nie tylko zgodnie z prawem, ale i całą, obwiązujących u nich sztuką. Jak odsiać plewy od ziarn? Czy to w ogóle jest potrzebne i możliwe? Komu ma na tym zależeć, by ich włączać lub wykluczać z akademickich społeczności? Czy nawet wśród tych najsłabszych nie ma takich osób, które potrafią swoim zaangażowaniem i pracą naukowo-badawczą w kraju udowodnić, że pozyskany przez nie stopień lub tytuł nie był dziełem trików lub przypadku? Być może inne powody sprawiły, że wolały udokumentować swoje rzeczywiste osiągnięcia, w zgodzie z obowiązującym prawem, właśnie poza granicami kraju, w ramach współpracy międzynarodowej? Otwarcie granic ma swoje zalety i słabości, pożądane i wątpliwe skutki dla naukowców każdego z państw.