17 lipca 2010

Pedagogika jako plac zabaw irracjonalizmów i złudnych nadziei?

Zdaniem austriackiego pedagoga Wolfganga Brezinki: Mnożą się głosy, że pedagogika jest całkowicie nieprzydatna w praktyce wychowawczej i dlatego „zbędna”. Krytykuje się „lekkomyślność”, z jaką „niesprawdzone przypuszczenia prezentowano jako solidną wiedzę”. Twierdzi się, że „historia najnowszej pedagogiki jest historią dogmatów, które się nawzajem zwalczają i jeden zastępuje drugi. (…) Częste zmiany metod pedagogicznych wywołują wrażenie postępu epistemologicznego, lecz w rzeczywistości zmieniają się tylko etykietki.

Nauka o wychowaniu jest skazana, ze względu na swą nadmierną akademizację, na ciągłe dostarczanie nowych „rezultatów badań”. Tymczasem nie da się powiedzieć zbyt wiele nowego na temat sensownego wychowania, gdyż większość […] została już powiedziana. Mamy zbyt wielu twórców, a za mało tematów w pedagogice.

W rozwiązywaniu tego dylematu usiłuje się:

a) wyrażać stare idee za pomocą coraz nowszych zwrotów, albo tworzyć nowe idee, stosując „werbalną przemoc”, lub

b) podejmuje się badania nad błahostkami (czyli zagadnieniami bez znaczenia.
[…]

nauka o wychowaniu jest niezdolna do realistycznej oceny rzeczywistości, tzn. nie potrafi sprawdzić, czy to, co postulowane, jest po ludzku do zrealizowania, choć może się takie wydawać z ekonomicznego punktu widzenia. Nauka o wychowaniu jest placem zabaw irracjonalizmów, które poczęły się w sposób racjonalny.
(W. Brezinka, Wychowanie i pedagogika w dobie przemian kulturowych, Kraków 2005, s. 145-146).

Pedagogika pojawiła się na uniwersytetach jako nauka praktyczna, która adresowana była do przyszłych nauczycieli. W Niemczech pierwsze stanowisko profesora pedagogiki pojawiło się w 1779 r. na Uniwersytecie w Halle, w Austrii w 1805 r. (zamknięto ją zresztą w 5 lat później). Oczekiwano, że wykłady z pedagogiki zwiększą umiejętności wychowawcze tych, którym powierza się kształcenie młodzieży, a dzięki temu wzrośnie powszechny dobrobyt. (tamże, s. 147)

Na potrzebę kształcenia wychowawców i nauczycieli na poziomie wyższym zwrócił uwagę szwajcarski pedagog Jan Henryk Pestalozzi (1746 – 1827), który w jednym ze swoich dzieł w 1826 r. pisał: Dla wszystkich nauk i sztuk powoływane są katedry na uniwersytetach, brak ich jednak dla zagadnień wychowania, choć działalność wychowawcza wymaga najgłębszej znajomości natury ludzkiej i umiejętności postępowania wychowawczego. (źródło: J.H. Pestalozzi, Łabędzi śpiew, przekład, wstęp i opracowanie R. Wroczyńska, R. Wroczyński, Ossolineum, Wrocław 1973, s. 3)

W Polsce musieliśmy jednak czekać na realizację tego przesłania do 1920 roku, kiedy to w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Katedrę Pedagogiki objął prof. Zygmunt Kukulski (kierował nią do 1939 roku). W szeć lat później w 1926 r. Bogdan Nawroczyński powołał na Uniwersytecie Warszawskim pierwszą w tej uczelni Katedrę Pedagogiki, a Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego wprowadziło z dniem 2 kwietnia 1926 r. rozporządzenie stanowiące szczegółową regulację prawną studiów uniwersyteckich, na podstawie którego konstruowane były plany studiów edukacyjnych m.in. dla kandydatów na nauczycieli przedmiotów pedagogicznych w seminariach nauczycielskich, czy późniejszych liceach pedagogicznych i pedagogiach. Pedagogika jako kierunek studiów była realizowana w naszym kraju w ramach Studium Pedagogicznego w 1927 r., które było częścią powyższej Katedry na Wydziale Humanistycznym. To właśnie w tej instytucji przygotowywano nauczycieli przedmiotów pedagogicznych do pracy w seminariach nauczycielskich, a po 1932 r. w liceach pedagogicznych. Kształcono także pedagogicznie nauczycieli przedmiotowych do szkół średnich. Były to wówczas studia 4 letnie – kończące się dyplomem mgr filozofii w zakresie pedagogiki. (A. Mońka-Stanikowa, Studia pedagogiczne na Uniwersytecie Warszawskim w okresie 1926-1982, Wydawnictwo „Żak”, Warszawa 1997; B. Bromberek, Studia uniwersyteckie w zakresie nauki o edukacji (zob. w świetle badań empirycznych), Wydział Studiów Edukacyjnych UAM, Wydawnictwo Eruditus s.c., Poznań 1998)


Jak relacjonuje ewolucję pedagogiki jako przedmiotu kształcenia w uniwersytetach niemieckich i austriackich W. Brezinka – nie uważano pedagogiki (jeszcze kilkadziesiąt lat temu) za samodzielną naukę, lecz dyscyplinę pomocniczą, przygotowującą do zawodu nauczyciela. Tolerowano ja na uniwersytetach, gdyż kształciły one nauczycieli gimnazjalnych, natomiast nie traktowano jej jako przedmiot naukowy, który posiada własne cele badawcze. (…) To oznacza, że wykładowcy pedagogiki nie tworzą wiedzy pedagogicznej, lecz zapożyczają ją z innych przedmiotów. (W. Brezinka, dz.cyt. s. 148-149)

Krytycy pedagogiki reprezentujący tradycyjne przedmioty kształcenia uniwersyteckiego uważali, że profesorom pedagogiki brakuje ważnych, przekonujących osiągnięć, w związku z czym nie dokonuje się postęp wiedzy "czysto pedagogicznej” (tamże, s. 149)

Po II wojnie światowej było zbyt mało profesorów pedagogiki, a ci, którzy zostali zatrudnieni w uniwersytetach niemieckich czy austriackich byli przepracowani, przez co nie mieli czasu i sił na wspomaganie młodych kadr w ich staraniach o awans naukowy. Dlatego wśród wykładowców pedagogiki utrwalił się – już w początkach sztucznego rozdęcia tego przedmiotu – relatywnie niski poziom wymagań naukowych. (tamże, s. 150)

Dopiero wzrost problemów wychowawczych w rodzinach i w szkołach, szybkie różnicowanie się społeczeństw zachodnich i ekspansja procesów indywidualizacyjnych obywateli sprawiły, że wzrosło zapotrzebowanie na specjalistów, od których zaczęto coraz silniej oczekiwać rozwiązywania pojawiających się problemów. Być może polskie społeczeństwo przechodzi podobną fazę w swoim rozwoju społeczno-gospodarczym, a tym samym konieczność dostosowywania się do szybko zmieniających się warunków życia, edukacji i pracy, w czym mogą pomóc profesjonalnie do tego przygotowani pedagodzy. Dynamika zainteresowania zatem studiami pedagogicznymi nie jest czymś nowym, gdyż także w Austrii i w Niemczech od przeszło 40 lat ma miejsce instytucjonalna rozbudowa pedagogiki na wyższych uczelniach.

Poszerzono w toku studiów nauczycielskich liczbę godzin z tej nauki, jako koniecznej do uzyskania kwalifikacji i zatrudnienia w oświacie czy w sektorze edukacji i wychowania pozaszkolnego. Nie udało się jednak uczynić tych studiów elitarnymi, gdyż – jak pisze W. Brezinka - wraz z ich otwarciem (…) wzrosła gwałtowanie liczba studentów pedagogiki. Większość z nich sądziła, że jest to łatwy przedmiot, pomocny w praktyce wychowawczej i odpowiadający trendom społeczno-politycznym. Organa oświatowe i politycy zajmujący się edukacją oczekiwali, że wykładowcy pedagogiki dostarczą stosunkowo szybko, dzięki swym badaniom, wiedzy przydatnej w planowaniu i ulepszaniu systemu oświaty. Studenci, w zależności od swych celów zawodowych, spodziewali się, że uzupełnią swą wiedzę naukową lub otrzymają praktyczną pomoc w codziennej pracy wychowawczej. Wszystkie te oczekiwania były zrozumiałe, choć częściowo złudne i mylące. Spowodowały przeciążenie niedojrzałej jeszcze dyscypliny i zaostrzyły jej kryzys. Nie można bowiem umieszczać pod tym samym kloszem celów naukowo-pedagogicznych i praktycznych celów polityczno-oświatowych, gdyż szkodzą one sobie wzajemnie. (tamże, s. 154)

Pojawiły się zatem dwie sprzeczne tendencje w rozwoju pedagogiki jako nauki. Z jednej strony naukowcy dążyli do nadania jest statusu autonomicznej nauki, odrzucając tym samy jej prakseologiczną i metodyczną przydatność dla praktyki edukacyjnej i wychowawczej, z drugiej zaś strony presja odbiorców tej nauki na uzyskiwanie coraz bardziej specjalistycznej wiedzy doprowadziła do tego, że na peryferiach tej nauki wyrosły dwa tuziny pedagogik specjalistycznych i dyscyplin pseudospecjalistycznych, które nie są w żadnym stopniu powiązane z pojęciowo-teoretycznym kanonem podstawowej wiedzy pedagogicznej, Mamy więc „pedagogikę religii”, „pedagogikę sportu”, „pedagogikę wolnego czasu”, „pedagogikę mediów” itp. (tamże, s. 157).

Trzeba przyznać, że Polacy okazali się bardziej kreatywni, skoro u nas kształci się na ponad 100 specjalnościach pedagogicznych. Pojawia się zatem pytanie, czy popyt na pedagogikę jest efektem rzeczywistych problemów społeczno-wychowawczych i związanych z kształceniem przyszłych elit, czy może wyrazem mody, która lada moment może przeminąć? Czy może jest to następstwem wykorzystania tej koniunktury przez uczelnie niepubliczne, które mogą zaoferować znacznie większą liczbę miejsc na studiach niestacjonarnych nawet, jeśli nie dysponują właściwą ku temu bazą, kadrą i mediami, niż uczelnie publiczne? A może jest to efektem rozpoznania przez kandydatów uniwersalności programu kształcenia na tym kierunku studiów jako szeroko wpisującego się w ich zainteresowania, czy może możliwości pokonywania trudności w drodze do dyplomu? Czym zatem jest pedagogika jako kierunek studiów dla kandydatów do tego zawodu – zainteresowaniem i pasją, koniecznością czy przechowalnią, otwierającą mimo wszystko drogę na świat? Rekrutacja trwa. Czy warto tu właśnie lokować swoje pieniądze i nadzieje?