28 maja 2010

O studenckiej (nie-)przyzwoitości

Moje wykłady nie są obowiązkowe. Jeśli jednak studenci chcą, by im wpisać do indeksu fakt uczestniczenia w tej formie zajęć dydaktycznych, to co jakiś czas proszę ich o wpisanie się na listę obecności. Ostatnio też tak uczyniłem pod koniec swojego wykładu. Kiedy jedni wpisywali się na listę, a było ich ok. 60% obecnych z całego rocznika, otworzyły się drzwi do sali wykładowej i weszła grupa osób, która tego dnia opuściła mój wykład. Przyszli na następne zajęcia, ale jak zauważyli, że jest wyłożona lista obecności z mojego wykładu, to chociaż nie wzięli w nim udziału, zaczęli składać swoje podpisy. Ktoś mnie zagadał, a że nie mam natury policjanta, to nie upilnowałem tej sytuacji i na liście znalazły się nazwiska tych osób, które nie uczestniczyły w wykładzie. I to mają być przyszli pedagodzy? Wzory cnót moralnych i społecznych dla kolejnych pokoleń? Niestety, tak. Ciekaw jestem, co będą sądzić o nich przyszli pracodawcy, jak się zorientują, że wprawdzie przedłożyli im stosowne dyplomy, ale przyzwoitości w nich nie ma za grosz.

Na szczęście są jeszcze wśród nich tacy, którzy nie tylko mieli poczucie nieuczciwości czy niestosowności zachowań, ale także na to zareagowali głośnym komentarzem. Zapewne nie spotkało się to ze zrozumieniem czy uznaniem ze strony cwaniaków, ale mają oni wzory takiego postępowania wśród innych dorosłych. W końcu, nie jest to pierwsza sytuacja, w której przekonują się, że są tacy pracodawcy w szkolnictwie wyższym, którzy co innego mówią, a co innego czynią. Deklarują cnoty, a zachowują się jak dranie, co innego mówią, a co innego czynią. Pisałem już o tym wielokrotnie. Nie wszyscy są jednak zepsuci do szpiku kości. Od tych, którzy brali udział w wykładzie otrzymałem list, w którym piszą:

Dzień dobry, Panie Profesorze piszę w imieniu kilku osób w związku ze zdarzeniem mającym miejsce po dzisiejszym wykładzie z Teorii Wychowania. Jest nam (osobom, które uczestniczyły w wykładzie) przykro i wstyd za naszych kolegów, którzy będąc nieobecnymi podczas wykładu, mimo to wpisali się na listę. Listę, która w naszym odczuciu miała być swego rodzaju gratyfikacją dla osób uczęszczających na zajęciach. Mamy nadzieję, że to zdarzenie nie spowoduje negatywnego przez Pana odbioru całej grupy. Nie mamy wpływu na zachowanie kolegów, oni z kolei nie mają poczucia, iż to co zrobili było niestosowne. Pozdrawiamy serdecznie, studenci pierwszego roku.

Wczoraj miałem wykład otwarty w Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie, w którym licznie uczestniczyli studenci pedagogiki. Aula była wypełniona po brzegi. Niektórzy nawet stali pod ścianą, bo nie było wolnego miejsca. Kiedy można było zadawać pytania, obecni w czasie wykładu nauczyciele akademiccy tej uczelni przekonali się, że młodzież ma także swój punkt widzenia, wątpliwości i oczekiwania wobec swoich postaw na macierzystym wydziale. Okazało się, że omawiany przeze mnie problem m.in. politycznej destrukcji w demokratyzacji polityki oświatowej w naszym kraju, odnieśli także do siebie, do swojej sytuacji ujawniając w obecności dziekana Wydziału własne obawy czy lęki spowodowane ich słabym i pozorowanym zaangażowaniem w studencką samorządność. Jak stwierdziła jedna ze studentek: „Czasami nie reagujemy na dostrzegane błędy czy niewłaściwe postawy innych we własnym środowisku, nie ujawniamy na radach wydziału sądów krytycznych, gdyż obawiamy się, jak zostaną one odebrane przez naszych nauczycieli akademickich, którzy przecież mają realną wobec nas władzę.”

No właśnie. Wydawałoby się, że najłatwiej jest krytykować innych, ale kiedy są oni naszymi zwierzchnikami, to 99,9% milczy, udaje, że jest wszystko w porządku. Kto chce płacić cenę własnej uczciwości? Łatwo jest być dzielnym, kiedy jest się w relacjach z kimś od siebie „słabszym”. A cóż to za odwaga? A cóż to za koniunkturalna uczciwość? Słaby jest „rdzeń moralny” tych, którzy przedkładają ponad nim cwaniactwo, pozór i nieuczciwość. A wydawało się, że ta jest tylko jedna. W tym przypadku, okazuje się, że jest – ale niepedagogiczna.