11 maja 2010

O pedagogicznych cnotach

To, co ludzie mówią do siebie, sobie czy w związku z sobą, jeśli nie jest zarejestrowane na pozwalających na jego wierne odtworzenie nośnikach pamięci, zawsze może podlegać przeinaczeniom, z różnych zresztą powodów. Niektórzy, chcąc manipulować swoimi rozmówcami, będą im autorytatywnie wmawiać coś, co - choć nie jest zgodne ze stanem faktycznym – ma sprawiać wrażenie prawdy. Nie ma bowiem możliwości udowodnienia tego, że było czy jest inaczej. Słowo wówczas staje naprzeciwko innemu słowu, toteż nie ma kryteriów pozwalających na rozstrzygnięcie jego wiarygodności. Niektórzy posiłkują się formalnymi rolami, statusami społecznymi, by w sytuacji zaistniałego dysonansu poznawczego przyznać prawdziwość relacji temu, kto ma wyższą pozycję (władzy, instytucji czy osoby). Nie ma się co dziwić, że kiedy w grę wchodzi relacja dziecka o jakimś wydarzeniu, w wyniku którego należałoby obciążyć znaczącego dorosłego (por. toczące się sprawy zarzutów o wykorzystywanie seksualne dzieci przez znaczących dorosłych), a obok pojawia się sprzeczny do niej komunikat innej, ale starszej od tego świadka osoby czy może nawet ofiary, to wiarę dajemy „silniejszemu”, a nie dziecku.

Podobnie jest w świecie dorosłych. Nauczyciel, zakleszczony w sytuacji grożącego mu bezrobocia, będzie milczał na posiedzeniu rady pedagogicznej i nie wypowie krytycznego sądu o swoim przełożonym, bo choć wie, że ten dokonał niegodnego czynu, może go zwolnić z pracy, zagłuszyć swoim „autorytetem nadzoru pedagogicznego” krytyczne argumenty, a nawet zmusić go do wypowiedzenia poglądów czy opinii, które są niezgodne z jego własnymi. Tak więc mimo, że zaprzeczają one społecznej prawdzie o określonym wydarzeniu, mają posłużyć jako karta płatnicza w zakłamanym środowisku pedagogicznym.

Już od najmłodszych lat życia dziecka niektórzy rodzice uczą je, jak ma komunikować innym niezgodne z jego rzeczywistym oglądem, rozumieniem czy ocenianiem sytuacji opinie, by tylko zasłużyć na społeczną akceptację. A kiedy takie dziecko już dorośnie, to doświadczy owej sztuki na sobie, a nawet i związku z sobą, serwując swoim przełożonym kolejne kłamstwa, byleby tylko podwyższyć stan własnego konta i przywilejów. Taki dorosły będzie zatem mówił czy pisał do swojego przełożonego, że go wielbi, szanuje, ceni, że wszystko jemu zawdzięcza, byleby tylko jak najdłużej korzystać z darów wdzięczności, jakie na niego mogą spłynąć. A kiedy przyjdzie czas próby bardzo szybko okaże się, że były to tylko frazesy, puste, nic nie znaczące słowa-klucze do „skarbca niezasłużonych gratyfikacji”. A wydawało się, że etyka pedagogiczna jest tylko jedna.