14 stycznia 2010

O cenzorach i nowym "drugim obiegu" prawd pedagogicznych


Przed siedemnastu laty na pierwszym w postocjalistycznej Polsce Ogólnopolskim Zjeździe Pedagogicznym w Rembertowie musiała pojawić się kwestia obrachunku z przeszłością socjalistycznej pedagogiki i edukacji. Zapoczątkował ją lider formacji socjalistycznej pedagogiki Heliodor Muszyński podejmując w swoim wystąpieniu wątek relacji między zaangażowanymi w ówczesną politykę oświatową naukowcami a władzą polityczną i państwową. Wyraził swój sprzeciw wobec budowania tożsamości polskiej edukacji w nowym ustroju na całkowitej negacji dokonań oświaty w okresie PRL i jej głównych aktorów uważając że nie należy ani radykalnie formułować ocen o kondycji polskiego społeczeństwa i jego elit, ani też godzić się na przerwanie ciągłości między odchodzącym a wyłaniającym się nowym ustrojem. Przerwanie związku pomiędzy przeszłością a teraz właśnie kształtowaną przyszłością oznaczałoby zasadnicze przesilenie tożsamościowe, a więc znalezienie się w punkcie, w którym historia zaczyna się „od początku”, zaś przeszłość zasługuje jedynie na wymazanie. (Ewolucja tożsamości pedagogiki, red. H. Kwiatkowska, Warszawa: PTP 1994, s. 36). Wśród naukowców byli – zdaniem H. Muszyńskiego – (…) zarówno aktywiści koniunkturaliści i cyniczni służalcy, gotowi dla przywilejów, apanaży i stanowisk wykonywać każde polecenie i spełniać każde oczekiwanie władzy, byli także ludzie tej władzy oddani, byli zastraszeni oportuniści pozorujący uległość i deklarujący zaangażowanie, byli wreszcie ludzie ideowi, zorientowania jakby powiedział Kohlberg, na „ogólnoobowiązujące zasady etyczne”. (tamże, s. 38)

Nie jest właściwe – jak to ujął powyższy pedagog - ocenianie liderów m.in. reform edukacyjnych w okresie PRL w kategoriach zbiorowej odpowiedzialności i winy za indoktrynację młodego pokolenia, konformizm młodzieży czy za służalczość wobec ówczesnej władzy, gdyż trzeba uwzględnić w tym podejściu zróżnicowanie postaw każdego z nich z osobna wobec panującego systemu, w tym szczególnie jego motywy rzeczywistego zaangażowania na rzecz tworzenia nowych modeli czy systemów edukacyjnych, jak i realną sprawczość ich jako kreatorów we wdrażaniu tych rozwiązań w praktyce. Dla sfery edukacji pojawił się zatem nowy problem - w jakim stopniu pedagog-nauczyciel ponosi odpowiedzialność za lojalistyczny, a często służalczy stosunek do władzy? Czy aby postawy oporu wobec ubezwłasnowalniajcej społeczeństwo władzy nie są na tyle zakorzenione głęboko w tradycji i mentalności Polaków, że mogą stać się zasadniczym kryterium do rozróżniania swoich i obcych także w nowych realiach ustrojowych?

Zdaniem H. Muszyńskiego: wprowadzony przez polską opozycję przymus wyboru mieszczącego się w obrębie alternatywy: totalny i bezwyjątkowy opór albo kolaboracja, okazał się w swoich konsekwencjach tragiczny z punktu widzenia procesów kształtowania się tożsamości społeczeństwa, zwłaszcza zaś ludzi orientacji lewicowej, na pozycje „obcych” lub „wrogów” w toczącej się walce przeciwko totalitarnemu zniewoleniu. Obowiązujący zero-jedynkowy model udziału w tej walce, w myśl którego każdy brak totalnej odmowy wobec władzy jest współpraca z nią, przyniósł w efekcie niezasłużone społecznie napiętnowanie (lub choćby tylko poczucie takiego napiętnowania) tysiącom ludzi, którzy w całej rozciągłości identyfikowali się z ruchem oporu przeciw działaniom machiny totalitarnego zniewolenia, ale czynili to w inny sposób niż globalna odmowa, a często także z pobudek innych ideologii niż te, które znajdowały akceptację na gruncie tego ruchu. (tamże, s. 40-41)

Problem obrachunków z przeszłością został tu wyartykułowany przez naukowca, który zaliczany jest do głównych przedstawicieli pedagogiki socjalistycznej a zarazem odpowiedzialnego za zaistnienie w polskim systemie oświatowym modelu jednolitej szkoły wychowującej (indoktrynującej w duchu marksizmu-leninizmu). Stawiając pytanie o tożsamość polskiej pedagogiki i zachodzących w niej przemian bronił on zarazem własnej tożsamości, nie godząc się na wpisywanie jego dokonań do wstydliwej karty w dziejach polskiej edukacji, w czasie „hańby domowej” jako kolaboranta reżimu. Był to bowiem okres dramatycznych wyborów moralnych, przed którymi stali także nauczyciele polskiej oświaty. Dla wielu z nich system edukacyjny, a zwłaszcza szkoła, był nie tylko aparatem duchowego władztwa reżimu nad społeczeństwem, ile terenem realizacji ważnych społecznie potrzeb i walki o społeczną emancypację. Wierzyli oni, że państwo totalitarne kiedyś upadnie, ale dzieło szkoły jako instytucji społecznej musi pozostać i owocować w nowych czasach. Wierzyli, że codzienna praca nauczyciela nie przestaje służyć dziecku i społeczeństwu przez sam fakt, że szkoła ta nazywa się socjalistyczną. Przeciwstawiali się przekonaniu, że troska o jakość edukacji służy reżimowi, a nie społeczeństwu. (tamże, s. 46)

Na przedstawioną wówczas przez H. Muszyńskiego wersję niejako pożegnania się z tym niechlubnym dziedzictwem w tak bezrefleksyjny i rozmywający odpowiedzialność sposób nie godził się wówczas prof. Robert Kwaśnica uważając że ta pedagogika i charakterystyczny dla niej typ racjonalności może powrócić. Dlatego konieczne było - jego zdaniem - podjęcie tego zadania, w dziwny sposób zapomnianego, w dziwny sposób odłożonego. Jest to krytyczne zrozumienie tej figury myślowej, jaką była pedagogika komunistyczna (tamże, s. 58)

Pedagog ten sformułował niezwykle istotną tezę dla zrozumienia owego syndromu zaangażowania pedagogów i nauczycieli w umacnianie reżimu totalitarnego z udziałem pedagogiki jako nauki i z wykorzystaniem do tego systemu oświatowego, a dotyczyła ona konieczności uświadomienia sobie faktu, iż tak w Polsce, jak i w innych krajach totalitarnych czy posttotalitarnych zostali oni niejako dotknięci (zarażeni) swoistym rodzajem myślenia o sobie i własnej roli społeczno-zawodowej. Otóż, wszędzie tam, gdzie pojawia się rozumienie wychowania jako sprawowanie władzy, wszędzie tam, gdzie pada znak równości – wychowanie równa się sprawowaniu władzy, mamy do czynienia z powrotem myślenia typowego dla pedagogiki komunistycznej. W ślad za takim stwierdzeniem – wychowanie jest sprawowaniem władzy, kryją się dwa milczące założenia. Mianowicie takie, że jest jedna prawda fundamentalna i drugie założenie, że są ludzie, którzy maja uprzywilejowany dostęp do tej prawdy, obojętne czy to będzie filozof, uczony, ideolog, rodzic, nauczyciel (tamże).

Profesor Kwaśnica postawił wówczas bardzo czytelną tezę, która stała się wyzwaniem dla kolejnych pokoleń nauczycielskich i akademickich, a mianowicie o niebezpieczeństwie możliwego odradzania się pedagogiki totalitarnej w umysłach i zamysłach tak władzy, jak i jej wykonawców w sferze edukacyjnej, kiedy przypisują oni sobie prawo do wyłącznego narzucania społeczeństwu fundamentalnej pewności, jaki powinien być człowiek, a więc kogo i jak należy wychowywać. W ślad za tym bowiem uruchamiane są procesy formacyjne, edukacyjne przyznające określonej grupie osób prawo do zawładnięcia innymi, traktowania uczniów, wychowanków jak przedmiot, jak materiał do obróbki, z wyłączeniem czy ograniczeniem jego podmiotowości. Ten nurt myślenia o edukacji uruchamia na kolejne lata szereg niezwykle ważnych dylematów dotyczących funkcji wychowawczych szkoły czy funkcji formacyjnych szeroko rozumianej edukacji.

Jedynie prof. Teresa Hejnicka-Bezwińska z ówczesnej WSP w Bydgoszczy podjęła się tego wyzwania publikując kilka lat później pierwszy zarys historii wychowania obejmujący lata 1944-1989, a więc poświęcony oświacie i pedagogice okresu socjalistycznego (Zarys Historii Wychowania 1944-1989, Wyd. Pedagogiczne ZNP, Kielce 1996). Znakomicie udokumentowany faktami i wydarzeniami historycznymi w oparciu o analizę pedagogiczną dostępnych autorce materiałów źródłowych (a przecież wówczas nie było IPN i trzeba było docierać do często niedostępnych tekstów, aktów prawnych itp.) stał się pierwszą i poważną odsłoną sowietyzacji i totalitaryzmu w polskiej pedagogice i systemie oświatowym. Teresa Hejnicka-Bezwińska odsłoniła prawdę o tamtym okresie, który wbrew swoim założonym celom i ideom ani nie służył wspomaganiu szans rozwojowych jednostek, kształtowaniu ich podmiotowości i tożsamości, ani też autonomicznemu kształtowaniu przez jednostki własnych aspiracji edukacyjnych. Zasadnie zatem autorka oskarża środowisko pedagogowi i nauczycieli tamtego okresu oraz władze oświatowe PRL i różne ośrodki opiniotwórcze o co najmniej „grzechy zaniechania”, a zarazem ukazuje, jak władze państwowe zapewniły sobie monopol na wytwarzanie prawdy i sterowanie jej dopływem oraz przepływem do różnych grup społecznych.

To, co w moim przekonaniu wymaga kontynuacji w obszarze badań psychologiczno-pedagogicznych, to rzeczywiste, długotrwałe, bo wciąż obecne w części pokolenia dojrzewającego w tamtym okresie (a dziś pełniącego także istotne funkcje kierownicze w różnych obszarach państwa) skutki w postaci utrwalonego amoralizmu, którego przejawami są postawy obłudy, kłamstwa, oszustwa, hipokryzji, okrucieństwa (dzisiaj przekłada się to na mobbing wobec podwładnych). Tak, jak w PRL donosicielstwo urosło do rangi wartości etycznej, o czym pisze T. Hejnicka-Bezwińska: Donoszono z różnych powodów – ze strachu, zawiści, nienawiści – ale także z poczucia „obowiązku obywatelskiego”, w imię idei lepszego jutra, tak i dzisiaj ma ono swoje pokłosie w postawach ludzkich. Aparat represji w okresie PRL surowo karał tych, którzy odważyli się nie uczestniczyć w procesie wszechogarniającej inwigilacji i donosicielstwa (tamże, s. 71), ale dzisiaj ten sam mechanizm funkcjonuje w zupełnie nowym wydaniu.

Kiedy dociekamy wśród niektórych przełożonych tak w środowiskach oświatowych, jak i akademickich podobnych postaw czy zachowań, powinniśmy mieć na uwadze to, jakie są ich możliwe źródła i do czego prowadzą. A tkwią one nie tylko w strukturach osobowościowych, ale także systemie społeczno-politycznym, w którym były one socjalizowane. Wydany właśnie Wykaz książek podlegających niezwłocznemu wycofaniu 1 X 1951 r. przez Cenzurę PRL (Wydawnictwo „Nortom”, Wrocław 2009) wraz posłowiem Zbigniewa Żmigrodzkiego jest kolejną odsłoną tamtych czasów. Nie tylko wykaz 1682 książek podlegających niezwłocznemu wycofaniu po II wojnie światowej z bibliotek szkolnych wszystkich typów i stopni nakazem Ministerstwa Oświaty, ale i lista 238 publikacji uznanych przez cenzurę za zdezaktualizowane (ideowo) oraz wykaz 562 książek dla dzieci (sic!) są świadectwem czystek kulturowych, które muszą mieć swoje następstwa w pokładach charakterologicznych i postawach części dzisiejszego pokolenia dorosłych. Moi studenci nie wiedzą, że za posiadanie i/lub rozpowszechnianie zakazanego piśmiennictwa groziły w PRL represje, prześladowania ze strony Służby Bezpieczeństwa.

A dzisiaj, żyjemy w wolnym państwie, w którym – jak się okazuje – nie wszystkim odpowiada wolność słowa, poglądów i opinii. Nie mam na myśli agresji personalnej, która ma miejsce w Internecie na różnego rodzaju forach czy portalach społecznościowych. Ta na szczęście jest możliwa do jej wyeliminowania i osądzenia jej sprawców w wyniku ich zidentyfikowania przeze organy ścigania. Mam na uwadze nowy rodzaj „czystek”, jakie czynią ci, którzy mienią się przedstawicielami wolnej prasy, ale ich wolność jest zrelatywizowana do stopnia posłuszeństwa czy konformizmu wobec właściciela - wydawcy (por. liczne w ostatnich latach spory między dziennikarzami a wydawcami gazet, najczęściej niepolskiego pochodzenia).

Jak pisze Zbigniew Żmigrodzki: W świadomości niemałej części bibliotekarzy przetrwała komunistyczna dyrektywa wyłączenia z gromadzenia zbiorów książek i czasopism reprezentujących światopogląd katolicki, wydawanych przez wydawców nielewicowych, źle widzianych przez lewicowo-liberalne partie i środowiska społeczne.(…) Komunistyczną cenzurę zastąpiło w dzisiejszej Polsce lansowane przez lewicowo-laicyzujące ośrodki opiniotwórcze pojęcie „poprawności politycznej”, odpowiadające narzuconej opcji ideologicznej: faktycznie owa „poprawność” oznacza zgodność z postkomunistyczno-liberalnym sposobem myślenia. (Cenzura PRL. Wykaz…, Wrocław 2002, s. 79)

Na szczęście istnieje też w Internecie ogromna przestrzeń wolności, której nie może ograniczyć i ocenzurować (nawet swoimi manipulacjami administracyjnymi) żaden z polityków, przedsiębiorców czy ministrów. Inna rzecz, że prawda staje się coraz bardziej ukryta, bo trzeba jej poszukiwać. Kto jednak będzie chciał ją poznać, to ją znajdzie. Nie tu, to gdzie indziej. Cenzura okresu PRL – jak ufam – już w tej postaci nie wróci. Przechowują ją jeszcze niektórzy w sobie i w relacjach z innymi, mamiąc innych pozorami wolności i prawdy. Kto by pomyślał, że po 20 latach wolności politycznej znowu pojawia się nowy „drugi obieg” dla prawd przez innych niepożądanych. Taka jest nasza – jak pisał Z. Bauman - płynna ponowoczesność.